Artur uderzył boleśnie policzkiem w twardą podłogę.
Uchylił powieki, które jednak zamknęły się pod własnym ciężarem. Jęknął cicho.
Powoli zaczynały docierać do niego bodźce. Szum silnika, ciało podrygujące na
wybojach i liny wpijające się w nadgarstki. Leżał skulony, nie mógł
rozprostować nóg. Nie pozwalał mu na to rozmiar bagażnika i wysoki wzrost.
Przesunął dłonią po kieszeni dżinsów: Excalibur nadal tam był.
Odetchnął
z ulgą.
Nie
miał zielonego pojęcia, co się stało. Ostatnie, co pamięta to, że poczuł się
źle po wypiciu dwóch piw w ciemnym pubie na obrzeżach Londynu. Poszedł do
łazienki i voila! Znalazł się w tym
przeklętym bagażniku. Oczywiście Hamilton Jackson zabrał mu telefon. Przeklął w
myślach. Gwen go ostrzegała, powinien był jej słuchać.
Samochód
ostro skręcił, a Artur uderzył w ściankę bagażnika. Jego ciało podrygiwało na
wybojach, obijając się jeszcze bardziej. Musiał szybko wymyślić jakiś plan.
Gwen była pół tysiąca kilometrów od niego, nie mogła przyjechać. Poza tym ile
czasu minie, zanim zauważy, że coś jest nie tak? Była czarownicą, ale nie była
wszystkowiedząca. Usłyszał dwa głosy, od których zjeżył mu się włos na karku.
Jeden znał, należał do Melanie, ale drugi był zbyt cichy, by go rozpoznać.
Założył, że należał do Hamiltona.
Poruszył
nadgarstkami, a lina zacisnęła się jeszcze mocniej. Po skórze popłynęła stróżka
szkarłatnej krwi. Rany szczypały i bolały. Przesunął językiem po spękanych
wargach. Nie miał zbyt dużych szans, sama Melanie była niebezpieczna. Z żywiołem
ognia w ręku mogła mu mocno pokrzyżować plany. Nie wiedział nic o tym
przeklętym chłopaku, który sam mógł być na usługach Morgany.
Pojazd
zatrzymał się i znów nim rzuciło. Uderzył twarzą w tylną ściankę samochodu.
Krew trysnęła z jego nosa. Jęknął cicho. Klapa bagażnika się podniosła,
oślepiło go ostre światło. Zamknął powieki, ale szybko sobie przypomniał, że im
szybciej oko przywyknie do światła, tym szybciej będzie mógł zareagować.
- Wstań i wyjdź. Nie próbuj żadnych
sztuczek, bo spale cię jednym ruchem palca – głos Melanie był cichy, ale nie
znosił sprzeciwu.
Powoli
i ostrożnie wstał i wyszedł z bagażnika srebrnej limuzyny. Znajdywali się w
podziemnym garażu, ale w słabym świetle nie mógł zbyt wiele dojrzeć. Poczuł
dotyk lodowatego ostrza na plecach, które wskazało mu kierunek. Dziewczyna
poprowadziła go po krętych schodach, aż doszli do hallu wielkiej posiadłości. W
ogromnym kominku palił się ogień, przez wysokie okna wpadał blask księżyca.
Ściany zdobiły rozmaite bronie i portrety. Szybko rozpoznał kobietę
przedstawioną na obrazach.
Morgana
la Fay.
Gdyby
musiał nazwać tą wystawę zatytułowałby ją „Paskudna czarownica przez wieki”
albo „Oblicza wiedźmy w epokach”. Hall był pusty nie licząc trzech kanap
ustawionych przy kominku. Melanie pchnęła go w stronę ognia. Rozsiadła się
wygodnie na jednej z miękkich sof i nawinęła na palec kosmyk brązowych włosów.
- Dobrze, że już jesteście –
odezwał się męski głos z piętra, zniekształcony przez echo.
- Wszystko gotowe, moja pani –
powiedziała Melanie, podrywając się z siedzenia i wodząc wzrokiem po balkonie.
Artur
wpatrywał się w dziewczynę. Zaczynał się zastanawiać, czy nie ma omamów
słuchowych i nie stracił zmysłów. Dlaczego nazwała faceta swoją panią? Co się
tu działo?
Po
schodach zszedł lekkim krokiem Jack. Jego ciemne włosy były lekko rozwiane, ale
ubiór nienaganny.
- Ty sukinsynie! – Krzyknął Artur,
czując nagły przypływ wściekłości i siły.
Melanie
uniosła dłoń w jego stronę, sznury wbiły mu się w poranioną skórę. Zawył z
bólu, jego wzrok przykryły czarne mroczki.
Hamilton
zacmokał.
- Musiała cię zmylić moja powłoka,
chłopcze. A może powinnam cię nazwać byłym? Tak ich się teraz nazywa, Melanie?
Artur
zbladł. Postać chłopaka zamigotała: zdawał się kurczyć w sobie, włosy wyrastały
mu nienaturalnie szybko i przybrały złotą barwę, zupełnie jak oczy. Spodnie od
garnituru i biała koszula zmieniły się w prostą, ale drogo wyglądającą suknię.
Przed nim w całej okazałości stała Morgana la Fay.
- Tęskniłeś za mną? – Powiedziała z
olśniewającym uśmiechem na ustach.
- Suka – wysyczał, robiąc kilka
kroków do przód.
Morgana
posłała go do tyłu lekkim skinieniem głowy. Uderzył plecami w kamienną posadzkę
i poczuł, że powietrze ulatuje z jego płuc. Ból rozszedł się po nerwach od
środka pleców, aż po koniuszki palców. Przetoczył się na bok i z trudem
podniósł. Teraz krew sączyła się także z jego brwi, otarł twarz o koszulkę na
ramieniu. Czarownica uśmiechała się lekko, dopiero teraz zauważył jaka jest
drobna. Była niższa niż Gwen – miała niecałe 160 cm wzrostu, przy wysokiej
Melanie sprawiała wrażenie dziecka. Nie rozumiał, jak takie małe ciało może
nosić tak czarną duszę.
- Czego chcesz? – zapytał cicho,
idąc w jej stronę.
- Tego, co i wy. Zakończyć to raz
na zawsze, przerwać łączącą nas więź, którą sam stworzyłeś. No i jeszcze jednej
rzeczy, dlatego tu jesteś. A raczej, dlatego jeszcze żyjesz.
Artur
rzucił się do przodu. Rekcja Morgany była szybka, machnęła dłonią, a z podłogi
wyrosły grube pnącza, które zacisnęły się na jego ciele, przygwożdżając go do
podłogi. Im bardziej się szamotał, tym bardziej się zaciągały.
- Duszące pnącza? – Spytał, sapiąc
z braku tchu.
- Rowling wiedziała więcej, niż
myślała, że wie – opadła na kanapę i w jej dłoni zmaterializował się kieliszek
czerwonego wina. – Nic się nie zmieniłeś Arturze, wyglądasz tak samo, jak
wtedy, gdy się poznaliśmy. Tyle was szukałam. I nie spodziewałam się tyle dostać
– dodała z uśmiechem, wyraźnie z siebie zadowolona.
- Może raczysz mi coś wyjaśnić?
Skoro i tak chcesz mnie zabić, co masz do stracenia?
Wzruszyła
ramionami i powiedziała coś szeptem do Melanie. Dziewczyna słuchała uważnie, a
po chwili skłoniła się lekko i wbiegła po schodach. Artur poruszył
nadgarstkami, więzy nie zareagowały. Melanie musiała stracić łącze z zaklęciem.
Ukrył ulgę.
- Gwen oszukała mnie. Nie tylko
ukradła mi tron i koronę, nie wiedziałam, że ma aż taką dużą moc. Cztery
żywioły. Nie sądzę, żeby wtedy o tym wiedziała, ale teraz? Mogłaby mieć ogromną
moc, gdyby jej rodzina nie wyrzekła się magii i zadbała o jej rozwój.
- Chcesz jej ją odebrać. Morgano,
twój geniusz nie ma granic.
Kobieta
zaśmiała się, podeszła do niego blisko. Poczuł jej zapach. Słodki i kwiatowy.
- Sarkastyczny jak zawsze. Ach,
kochany. Tyle rzeczy mogłoby być inaczej, gdybyś wtedy posłuchał ojca i ożenił
się ze mną.
- Nie kochałem cię.
- Ale mogłam ci dać wszystko,
następcę…
- Morgano - przerwał jej, mając dosyć tego przedstawienia - ile bym żył po ślubie?
Miesiąc, czy rok? Nie udawaj, że w jakimkolwiek stopniu ci na mnie zależało.
Nie chce słuchać tych bzdur.
Morgana
prychnęła. Wstała i przeszła przez hall, po chwili zniknęła na schodach,
zostawiając Artura samego. Chłopak odczekał chwilę i powoli zaczął wysuwać dłoń
z węzła. Skóra szczypała, gdy przesuwał po niej sznurem. Uwolnił jedną rękę,
ale pnącza docisnęły go do podłogi. Zajęczał cicho. Teraz leżał na brzuchu i
przyciskał twarz do chłodnej podłogi.
Miał
nadzieje, że Gwen nie wpadnie na pomysł, żeby go szukać.
***
Mijały
godziny.
Mimo
otaczającej ją bańki, Gwen czuła chłód w każdej pojedynczej komórce swojego
ciała. Leciały już długo, ponad cztery godziny. Nogi bolały od trzymaniach
ich w jeden pozycji, a palce zesztywniały od kurczowego zaciskania ich na kolcu
przed nią. Łuski delikatnie ocierały się o policzek dziewczyny.
To
już prawie tu.
Gwen
usiadła i rozejrzała się. Pod nimi nie było już chmur. Z jeden strony w oddali
widać było morze, przelatywały nawet w pobliżu miasteczka, w którym spędziła
przerwę wiosenną z Arturem. Pomimo pewnego incydentu to był cudowny weekend.
Wzrok dziewczyny przykuła ogromna posiadłość, której tereny rozciągały się
między dwoma wysokimi wzgórzami.
Saphira
zwolniła lot i lekko obniżyła. Powoli schodziły na coraz niższą wysokość, a dom
zaczynał mieć więcej szczegółów. Mogła się przyjrzeć jego oknom, stromym dachom
i fasadzie. Smoczyca zatoczyła nad nim kręg.
To
tutaj? Jesteś pewna?
Tak.
Wyczuwam Morganę i Excalibura.
Gwen
zadrżała. Zastanawiała się, czy Artur jeszcze żyje.
Teren
patroluje kilku strażników. Paradoksalnie najmniej jest ich na głównym
dziedzińcu – końcem nosa, wskazała na kwadratowy plac przed domem. Mogę
tam wylądować i poradzę sobie z kilkoma ludźmi, a ty szybko dostaniesz się do
środka.
A
co z resztą strażników?
Saphira
zaśmiała się w duchu – miała dziwny śmiech, na swój sposób piękny. Brzmiał jak
grzmot, ale dużo wyższy i łagodniejszy. Gdy śmiała się na głos, bardziej
przypominało to warczenie.
Nie
zapominaj proszę, kto tu jest myszką, a kto kotkiem.
Gwen
przewróciła oczami.
Uważaj
na siebie, proszę.
Ty
też moja mała. Trzymaj się.
W tej samej
chwili, gdy to powiedziała, złożyła płasko skrzydła. Natychmiast zanurkowały w
dół. Bańka zniknęła, a ostry wiatr rozwiał jej włosy i uderzał mocno w twarz. Smoczyca
otworzyła je dopiero, kilka metrów na ziemią, jeszcze sekunda, a uderzyłyby o
twardą ziemię. Zamachnęła się nimi kilka razy, wytracając impet i wylądowała z
hukiem na dziedzińcu.
Strażnicy
sięgnęli natychmiast do broni, ale smoczyca była szybsza. Z dzikim rykiem
zionęła na nich szafirowym ogniem. Gwen zsunęła się po jej grzbiecie.
- Będzie dobrze – powiedziała
Saphira. – Idź!
Gwen
dotknęła palcami ust i wykonała dłonią pół-obrót. Smoczyca ryknęła krótko i
wzbiła się w powietrze. Dziewczyna podbiegła do drzwi, które otworzyły się
przed nią z hukiem. Razem z nią do domu wpadł podmuch lodowatego wiatru, który
zgasił ogień w kominku.
Artur
leżał na ziemi pod siatką z zielonych pnączy, które ciasno oplatały jego ciało.
Patrzył na nią z przerażeniem wymalowanym na twarzy, które mieszało się ze
wściekłością. Ku jej zdziwieniu zauważyła, że to na nią był wściekły.
Zmarszczyła brwi. Przeniosła wzrok na kobietę, stojącą kilka metrów dalej w
okręgu namalowanym białą farbą.
- No nareszcie. Myślałam, że już
nie dotrzesz.
Gwen
rozłożyła ręce.
- Nigdy nie odmawiam zaproszenia,
które notabene się zawieruszyło. Nie potrzebujesz Artura, uwolnij go.
Morgana
zaniosła się śmiechem. Artur spojrzał na nią i pokręcił głową. Uniosła rękę,
wokół jej nóg zawinął się wiatr. Czarownica przestała się śmiać. W jeden chwili
siedziała, patrząc na nią pusto, a w drugiej już stała i posłała w jej stronę
kulę ognia. Gwen uniosła ręce, a woda z całego pokoju ustawiła przed nią
tarczę. Pchnęła ją dalej, ale Morgana rozpuściła ją machnięciem.
Zaczęły
walczyć, w stronę dziewczyny wystrzeliły kolczaste pnącza, które spaliła na
popiół. Odpowiedziała na nie ostrym podmuchem wiatru, który uderzył w Morganę.
Osłoniła się ramieniem, strumień rozproszył się. Gwen wyczarowała rośliny,
które przebiły ziemię i wystrzeliły w stronę blondynki. Wykorzystała chwilę
nieuwagi Morgany i odwróciła się w stronę fontanny na dziedzińcu. Wyciągnęła
dłoń i zacisnęła ją w pięść, skupiając całą moc na wodzie, wystrzeliwującej w
górę.
Rozległ
się huk i kamienna figura została rozerwana w drobny mak. Woda wystrzeliła w
górę pod ogromnym ciśnieniem i zalała posadzkę. Dziewczyna skierowała falę
prosto do domu, był to jedyny żywioł, którego Morgana nie potrafiła
kontrolować. Jednak czarownica była równie sprytna, uderzyła mocno w ziemię,
która zadrżała potężnie. Kryształy roztrzaskały się w drobny mak, ostre kawałki
szkła uniosły się w powietrze i ruszyły w stronę Gwen.
Krzyknęła
i zasłoniła się rękami. Ostrza zawisły kilka centymetrów od jej twarzy,
odepchnęła je od siebie, a one upadły kilka metrów dalej. Niektóre raniły
Artura, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Chłopak nadal leżał na ziemi,
mokry od wody, która zalała hall.
- Tylko na tyle cię stać?! –
Krzyknęła Morgana i posłała w jej stronę ognistego węża.
Gwen
odskoczyła w ostatniej chwili i zatopiła go ogromną falą wody. Morgana
wyglądała przerażająco z płonącymi, złotymi oczami, mokrymi, ale rozwianymi
włosami i bladą z furii twarzą. Jej usta przybrały siny odcień. Ciskała w nią
na przemian kulami ognia, podmuchami lodowatego wiatru i mackami pnączy.
Dziewczyna starała się odeprzeć każdy jej atak, ale czarownica konsekwentnie
przypierała ją do muru. Gwen zaryzykowała spojrzenie na Artura, który szamotał
się w swoich więzach. Wyciągnęła dłoń i nakazała się rozchylić roślinom.
Nie
zmarnował tej okazji. Wyskoczył w górę, zanim Morgana znów zacisnęła je wokół
jego ciała. Z bojowym okrzykiem rzucił się do przodu i otworzył Excalibura.
Długie ostrze błysnęło w świetle księżyca i starło się z mieczem, który błyskawicznie
znalazł się w ręce Morgany, na jej twarzy malowała się zdziwienie. Nie spodziewała się, że jedyna broń, która mogła ją zabić, będzie w ich rękach. Czarownica walczyła dzielnie, a jej pnącza cały
czas atakowały Gwen. Dziewczyna złączyła dłonie razem. Poczuła jak w jej ciele
rośnie Moc. Wiedziała, że długo jej nie utrzyma. Potrzebowała tego.
Wypchnęła
całą skupioną energię przed siebie, z jej palców wyskoczyły błękitne
błyskawice, które rozjaśniły pokój. Uderzyły czarownicę w pierś, posyłając ją
przez całą długość hallu. Upuściła miecz, gdy uderzyła w przeciwległą ścianę.
- Arturze! – Krzyknęła, a jej głos
zdawał się znikać w brzęczeniu elektryczności.
Chłopak
jednak usłyszał.
Pokonał
dzielącą ich odległość kilkoma, dużymi krokami. Uniósł miecz i spojrzał w złote
oczy Morgany. Zawahał się, czarownica uśmiechnęła się szeroko, a jej tęczówki
błysnęły. Gwen widziała to jak na zwolnionym tempie, słyszała swój krzyk. Z
podłogi wzniósł się odłamek kryształu, który wibrując, wbił się w prawy bok
Artura. Chłopak spojrzał na niego zdziwiony i opuścił miecz. Dziewczyna rzuciła
się do przodu, jednocześnie posyłając lekki wiatr, który zmienił tor lotu
Excalibura.
Ostrze
weszło gładko w pierś kobiety. Morgana westchnęła. Jej złote spojrzenie
zbledło. Spojrzała zaskoczona na miecz w swoim ciele i wydała ostatni jęk. Włosy rozsypały się po posadzce, tworząc wokół niech aureole. Artur upadł obok niej, a z jego boku popłynęła krew, która mieszała się z krwią
czarownicy. Gwen zerwała się z podłogi, raniąc sobie dłonie o odłamki.
Przebiegła
przez pomieszczenie i opadła na kolana. Artur uśmiechał się do niej lekko.
Położyła sobie jego głowę na udach i pogładziła go drżącą dłonią po włosach.
- Ty pieprzony idioto – wyszeptała,
a do oczu napłynęły jej łzy, które spłynęły po bladych policzkach. - Nienawidzę cię.
~*~*~*~
Jak Wam się podoba? :)
Mam nadzieję, że spełnił Wasze oczekiwania, jestem ciekawa, co sądzicie. Dlatego proszę Was o pozostawienie komentarza.
Jak Wam się podoba? :)
Mam nadzieję, że spełnił Wasze oczekiwania, jestem ciekawa, co sądzicie. Dlatego proszę Was o pozostawienie komentarza.
To nie koniec, możecie być pewni.
Pojawią się jeszcze dwa rozdziały plus epilog, ale nie jest to pewna liczba, może ich być więcej.
Jak na razie zostawiam Was z (mam nadzieje) rozpalonymi sercami, które domagają się więcej.
Jak na razie zostawiam Was z (mam nadzieje) rozpalonymi sercami, które domagają się więcej.
Zostawcie po sobie chociaż mały ślad.
Powodzenia w nowym roku szkolnym!
Do której klasy idziecie?
Kocham Was,
Kocham Was,
Wasza Raven.
Co to znaczy? Ty chcesz, żebym jutro przyszła na rozpoczęcie nie wyspana, bo nie mogłam zmrużyć oka? Kochana ja tu nie przeżyję kiedy postanowisz go uśmiercić, tak? On ma przeżyć! Proszę. Cieszę się, że Morgana nie żyję, ale... Nie może to się znów stać. Gwen tego nie przeżyję! Biedna. Ciekawe jak ta wstrętna Melanie zareaguję. Będzie jej przykro? Wątpię. Agh... Za dużo emocji przy tym rozdziale!
OdpowiedzUsuńCałuję, M
Ps. Cudo! :*
Jak ?! Jak tak mozna ?! Zakonczyc w takim momencie ?! To okropne i trzyma w napieciu i ja nie wiem co mam myslec, bo mam w sobie tyle emocji, i wgl ! Team Gwen - oby tak dalej z ta magia :D I dobrze tak Morganie niech zginie marnie i nie wraca, N-I-G-D-Y ! Artur jak sie nie pozbierasz to cie trzepne ! Mocno ! I bedzie bolalo ! Nooo.... A i Gwen i Artur maja zyc dluuuuugo i szczesliwie ! Z wieloma bobasami xD i Saphira xD no i chyba sie wyzalilam. Czekam na cd, trzymaj sie tam jakos w najblizszym czasie w tej szkole (bleeee szkola - why ? ;c) no i duzo calusow, usciskow i weny ;**** <3 <3
OdpowiedzUsuń