niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 21.

- Na pewno tego chcesz?
                Artur ujął twarz Gwen w dłonie. Padało, więc jego włosy były mokre, przykleiły mu się do czoła i policzków. Stali na jej werandzie, był niedzielny poranek. Bardzo szary i chłodny. Dziewczyna stała na ostatnim stopniu, deszcz smagał jej twarz. Czarne włosy nasiąknęły wodą.
- To najlepsze wyjście – powiedziała, całując jego dłoń. Pociągnęła nosem.
- Hej, nie płacz – wyszeptał, gdy po jej policzku popłynęła łza, która natychmiast zmieszała się z padającymi kroplami deszczu. – Przecież to tylko na chwilę. Będziesz tak zajęta, że nawet nie zauważysz, że mnie nie ma.
                Zaśmiała się. Artur oparł czoło o jej czoło i spojrzał głęboko w jej oczy.
- To nie możliwe. Co z balem?
- Mamy dwa do zaliczenia w tym roku – uśmiechnął się kojąco, gładząc jej policzek. Miał słodkie dołeczki w policzkach. - Oba po egzaminach – damy sobie radę.
- Kocham Cię.
                Oczy Artura spoczęły na jej ustach.
- Nie usłyszałem.
                Uśmiechnęła się lekko.
- Kocham. Cię. – Powiedziała, akcentując każde słowo.
                Artur wbił się wargami w jej usta. Objęła go za szyję, łapczywie wgryzając się w niego. Smakował poranną kawą i miętówką. Pachniał perfumami od niej, prezentem pożegnalnym. Chciała zapamiętać jak najwięcej jego szczegółów. Potrzebowała tego.
- Mam coś dla Ciebie – powiedziała, nie chętnie kończąc pocałunek. Sięgnęła do kieszeni swojego swetra, teraz już całkiem mokrego. – Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin.
                Podała mu kwadratowe pudełeczko. Chłopak ujął je i uchylił pokrywę. Na czarnych aksamicie leżały dwie spinki do mankietów, na jednej wygrawerowany był smok, na drugiej kruk. Artur dotknął ich palcem. Pomiędzy nimi, wbita w poduszkę znajdywała się przypinka do butonierki. W kształcie kwiatu goździka – delikatna, oddawała najdrobniejsze szczegóły kwiatu.
- Gwen… Dziękuję. Są wspaniałe. Boże, jesteś najlepsza! – Przytulił ją mocno.
                Otarła łzy, które wymknęły się spod jej powiek. Kierowca, który miał go zawieść na lotnisko, zatrąbił zniecierpliwiony pożegnaniami. Pocałowała go mocno, ale krótko.
- Jedź, zanim się rozmyśle i zaciągnę cię siłą na górę.
                Roześmiał się.
- Prowokujesz, mała…
                Zeskoczył ze schodów i ruszył w stronę samochodu. Palce zaciskał kurczowo na pudełeczku. Oparł dłoń o dach limuzyny i spojrzał w jej stronę.
- Gwen? – Skinęła głową na znak, że go słucha. – Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham – odpowiedziała.
                Przełknęła słone łzy, gdy samochód ruszył. Gwen przyłożyła dłoń do ust, by stłumić krzyk. Charlotte przyglądała się całej tej scenie z okna kuchni. Wybiegła na werandę i wciągnęła dziewczynę do środka domu. Przytuliła ją, pozwalając jej płakać na swoim ramieniu. Jednak brunetka wciągnęła tylko głośno powietrze.
- Przecież wiesz, że Ravenscar są ze stali. My nie płaczemy – powiedziała, mimo tego, że jej oczy lśniły od łez.
- Czasami każdy tego potrzebuje, panienko. Nawet ty.
                Gwen przytuliła ją mocniej, chwilę trwały w tym uścisku. Dziewczyna podeszła do blatu i nalała sobie wody, wypiła duszkiem całą szklankę. Gospodyni wyszła z kuchni, usłyszała jej kroki na korytarzu. Deszcz zacinał mocno, tworząc na szybie mnóstwo strumieni, które skojarzyły się jej z tętnicami, pompującymi krew. Musi być silna, obiecała to Arturowi. W XXI wieku jego wyjazd na drugi koniec kraju nie stanowił aż tak wielką odległość. Mieli telefony i Internet, mogli się porozumiewać bez przeszkód, już zdążył jej wysłać dwa sms-y.
- Panienko? – Lottie, weszła cichutko do kuchni, trzymając coś za swoimi plecami. – Mówiłam ci, kiedyś o czasie, w którym wszystkiego się dowiesz. Tą książkę, dała mi twoja babcia, której wcześniej zostawiła jej matka – kobieta położyła gruby wolumin na blacie i przesunęła go w jej stronę. – To cała wiedza, którą posiadły czarownice z twojego rodu. Czas, byś i ty zapisała się tutaj.
                Gwen nie odważyła się podnieść książki magią, dotknęła delikatnie skórzanej okładki, jakby miała się zaraz rozpaść. Była większa od kartki formatu A4 i dużo szersza, z wytłoczonym herbem ich rodziny na grzbiecie. Dziewczyna przesunęła palcami po niej, karki były pożółkłe i kruche. Przewracała je bardzo ostrożnie. Na pierwszej stronie znajdywał się podpis każdej z właścicielek.
- Margaret, Agata, Katherine, Hermiona – czytała cicho imiona swoich babć. – Lottie, dziękuję. Nie masz pojęcia ile ona dla mnie znaczy i jak ogromną wiedzę skrywa.
- Babcia panienki, madame Janette, powiedziała tylko, że mam ją chronić ponad wszystko. Teraz ten obowiązek spada na ciebie, panienko – pogłaskała ją po policzku, w tym geście było tyle miłości, że dziewczyna poczuła ciepło rozchodzące się po jej ciele. – Rozwiń skrzydła i zakończ to.
                Przytuliła książkę do piersi.
- Postaram się.
***
                Kolejne dni mijały jej na przygotowaniach: do premiery, do przyjęcia Dylana i egzaminów. Jednocześnie czytała starą księgę i uczyła się nowych zaklęć. Z każdym dniem panowała lepiej nad swoją mocą, okryła jak zapanować nad żywiołami, czy przedmiotami, by wykonywały pewne prace za nią. Każdy kolejny dzień dawał jej nadzieję, że może to skończyć. Może wygrać. Spotykała się z Saphirą, w różnych miejscach, o różnych porach, tylko po to, by budzić w sobie wspomnienia.
                Tydzień przed przyjęciem, Gwen nadal nie miała sukienki. Nie zależało jej na tym, nie miała, dla kogo ładnie wyglądać. Leżała na łóżku, ze słuchawkami w uszach, słuchając muzyki z Greya. Musiała jeszcze zrobić kilka zadań z matematyki, ale Artur zasypywał ją smsami i była zbyt zajęta odpisywaniem. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, nie przejęła się tym, bo na pewno Lottie otworzy drzwi.
                Ktoś wyjął jej słuchawki z uszu, poczuła zapach dziewczęcych perfum. Delikatne dłonie, z minimalnymi zgrubieniami na czubkach palców. Podniosła głowę i spojrzała w roześmiane oczy Bonnie.
- Cześć laska – rzuciła, opadając na fotel stojący w kącie. – Pamiętasz Jessice z zespołu? – Wskazała na szczupłą blondynkę z różowym pasemkiem, która niepewnie stała w drzwiach.
- Hej – powiedziała do niej Gwen.
                Dziewczyna odpowiedziała nieśmiało. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem. Mimo tego, że odrzuciła swoją maskę złej królowej, nadal wzbudzała w innych szacunek i budziła respekt nawet w wyciągniętym, szarych legginsach i koszulce Artura.
- Bardzo miło, że mnie odwiedziłyście, ale po co przyjechałyście? – Zapytała, odkładając książki na biurko i związując włosy na karku.
- Wszystkie wybieramy się na przyjęcie Dylana i pomyślałyśmy, że będziesz chciała nam towarzyszyć – powiedziała szybko Jessica, a w jej oczach paliły się radosne iskierki. Gwen zapomniała ile takie przyjęcia wywołują emocji. Powstrzymała się od przewrócenia oczami.
- Artura nie ma, więc i tak spędzasz samotnie ten wieczór – dodała Bonnie. Brunetka posłała jej miażdżące spojrzenie, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.
                Gwen przygryzła wargę. Z jednej strony naprawdę nie miała ochoty wychodzić z domu, a z drugiej potrzebowała tej sukienki. Skoro już musiała iść na tą imprezę, nie miała zamiaru wyglądać przeciętnie.
- Dajcie mi kilka minut, muszę się ogarnąć – mruknęła, wpadając do łazienki i zamykając za sobą drzwi.
                Droga do Edynburga minęła w luźniej atmosferze. Gwen usiadła z tyłu, nie chcąc wchodzić między przyjaciółki. Bonnie włożyła do odtwarzacza płytę z skoczną wesołą muzyką i obie z Jess śpiewały razem z wokalistkami. Co jakiś czas przerywały, by się zaśmiać, czy opowiedzieć jakąś krótką anegdotkę. Dziewczyna słuchała ich z uśmiechem na ustach, mimo że w sercu rozpierała ją zazdrość. Zazdrościła im tego, że mają siebie, że się przyjaźnią. Kochała Artura, ale czasem nie rozumiał pewnych rzeczy. Po prostu facet nigdy nie zrozumie babskich spraw. Brakowało jej Melanie.
                Bonnie i Jess porwały mnie z domu. Wydaje mi się, że jedziemy do Edynburga… Na zakupy… Brr…
                Przeczytała wiadomość jeszcze raz i wysłała. Czekając na odpowiedź, przeglądała historię rozmów. Daty przy ostatnich wiadomościach robiły się coraz dalsze, aż w końcu jej palec zawisł nad rozmową z Melanie. Zagryzła wargę. Palcem krótko stuknęła w ekran. Z palącym bólem przeczytała kilka wiadomości, były takie beztroskie. W tamtej chwili okropnie żałowała, że dowiedziała się prawdy o Mel. W tamtej chwili jej zdrada bolała jeszcze bardziej, jednak…
                Pojawiło się także nowe odczucie, nadzieja, która ugasiła ogień złości. Nadzieja na to, że może przebaczyć przyjaciółce. Zaczęła pisać, ale po chwili się rozmyśliła. Jakkolwiek nie pragnęłaby mieć Melanie przy sobie, musiała zadbać o Artura, o jego bezpieczeństwo.
                Skasowała całą wiadomość, historię rozmowy, a na końcu numer Melanie. Nie zawahała się, ani razu. W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. Przyjaźń z Mel była cały czas dla niej bardzo ważna, ale Artur był najważniejszą osobą w jej całym życiu: miłością, przyjacielem, opoką. Gdyby dopuściła do siebie Mel, otworzyłaby przez Morganą furtkę do niego, a to było by poddaniem całej partii i matem jej życia.
Jestem im winny piwo. Cieszę się, że wyrwały Cię z domu. Baw się dobrze Mała, kocham Cię.
                Roześmiała się cicho. Odpisała chłopakowi i wrzuciła telefon do torebki.
- Za chwile dojedziemy – powiedziała Bonnie, ściszając lekko muzykę. – To małe atelier, ale myślę, że znajdziemy tak wszystko, czego potrzebujemy. No może z wyjątkiem kosmetyków.
- Skąd o nim wiesz? – Zagadnęła Gwen.
- Carol to przyjaciółka mojego brata ze studiów. Mieszkali na jednym piętrze w akademiku. Studiowała kulturoznawstwo, ale wiadomo było, że po dyplomie otworzy własny zakład.
- Tu masz wolne miejsce! – Powiedziała Jess. – Wracając do tematu, widziała jej portfolio, jest imponujące. Kiedyś czytałam o niej artykuł, w którym sam John Galliano oceniał jej szkice jako nad wyraz interesujące.
                Gwen uniosła brwi.
- To duże osiągnięcie.
                Wysiadły z samochodu i ruszyły chodnikiem w stronę sklepu. Słońce schodziło już coraz niżej, ale nadal było ciepło. Wiał lekki wiatr, niosący ze sobą zapach kwiatów z pobliskiej kwiaciarni i egzotycznego jedzenia, na który brzuch dziewczyny wydał ciche jęknięcie. Postanowiła, że po zakupach postawi dziewczyną kolację.
                Atelier składało się z dużego pomieszczenia o ciemnych ścianach, na których wisiały wieszaki z ubraniami, każdy dobrze oświetlony. W powietrzu unosił się słodki zapach róż, Gwen zagryzła wargę na wspomnienie róż, których dostała od Artura, gdy była w szpitalu. Z głośników płynęła muzyka alternatywna, która delikatnie pieściła jej uszy.
                Bonnie podeszła do szerokiej lady i zadzwoniła dzwoneczkiem. Z zaplecza wyszła wysoka brunetka o okrągłej, przyjaznej i wesołych niebieskich oczach. Włosy sięgały jej do brody ułożone w artystyczny nieład. Uśmiechnęła się na widok dziewczyn.
- Witaj Bonnie – powiedziała, miała niski, ale miękki głos. – Dziewczyny – skłoniła lekko głowę. Jess i Gwen odpowiedziały jej tym samym. – W czym mogę wam pomóc?
- Potrzebujemy stylizacji na eleganckie przyjęcie – pokrótce opowiedziała jej o Dylanie i randze jego przyjęcia.
- Myślę, że mogę coś znaleźć. Zapraszam.
                Poprowadziła je w głąb sklepu, weszły do mniejszego pomieszczenia, gdzie całą ścianę zajmowały lustra. Na środku stało podwyższenie, a niedaleko dwie kanapy obite czarną skórą. Miedzy nimi znajdował się stolik do kawy.
- Zaczniemy od ciebie – wskazała na Jessicę. – Nosisz 36?
- Tak.
                Carol popatrzyła na nią z zadowoleniem.
- Tak w ogóle to nazywam się Caroline Kiney, ale mówcie mi Carol.
- Jess Crowley.
- Gwen Ravenscar.
                Caroline przyjrzała jej się z zaciekawieniem, unosząc prawą brew.
- Jesteś wnuczką Janette? – Pokiwała głową, imię zmarłej babci, nadal wywoływało ścisk w jej sercu. – Jesteś do niej bardzo podobna. Chodziłam do niej na warsztaty podczas studiów. Była wspaniałą kobietą, bardzo mi jej brakuje, a co dopiero o tobie. Wiele nam o tobie mówiła.
                Gwen uśmiechnęła się krzywo. Usiadła z Bonnie na kanapie, podczas, gdy Carol zniknęła w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki dla Jess. Dziewczyna puściła do nich oko i weszła do przebieralni, która znajdywała się w rogu. Kilka sukienek później, blondynka wybrała obcisną srebrną sukienkę, lekko rozkloszowaną od kolan w dół. Bonnie nie przymierzała długo, zdecydowała się na gorsetową sukienkę w szafirowym kolorze, która podkreślała żywą barwę jej oczu. Lekko opadała jej do połowy łydek.
                Gwen rozebrała się i objęła ramionami, było jej zimno, gdy stała w samej bieliźnie. Słyszała kroki Carol na drewnianej podłodze. Miała wrażenie, że z pozostałymi dziewczynami było szybciej. W końcu podała jej wieszak. Delikatny materiał pieścił jej skórę, krój idealnie pasował, zupełnie jakby była uszyta na miarę. Podzieliła włosy na dwie części i przerzuciła je do przodu, ściągnęła do zamka i jednym ruchem go zapięła.
                Wsunęła stopy w lity i dociągnęła lekko sznurówki.
- Wyglądasz cudownie! – Powiedziała Jess, otwierając szeroko oczy.
                Bonnie odwróciła głowę w jej stronę, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Gwen nie mogła powstrzymać swojego uśmiechu, widząc radość przyjaciółki. Carol przygryzła wargę.
- Ta sukienka zdaje się być uszyta na nią – powiedziała brunetka.
                Projektantka zgodziła się skinieniem głowy.
- Chyba nazwę ten model twoim imieniem, bo naprawdę pasujecie do siebie.
                Na policzkach Gwen pojawił się szkarłatny rumieniec. Przyjrzała się sobie w ogromnym lustrze. Czerwony kolor kontrastował z kruczoczarnymi włosami i podbijał złotą barwę jej tęczówki. Lekko zebrana pod biustem podkreślała jej wąską talię i okrągłe biodra. Luźno opadała do samej ziemi, wirowała wokół jej nóg, gdy szła. Zakręciła się.
- Gdybym jej nie wzięła, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
***

                Do domu wróciła późnym wieczorem. Po udanych zakupach dziewczyny poszły na kolację. Gwen dawno nie czuła się tak swobodnie w towarzystwie dziewczyn. Ostatni raz, gdy była z Melanie na imprezie. Zagryzła wargę, by odsunąć się od tych myśli. Wzięła szybki prysznic i ze skrytki w garderobie wyjęła księgę. Usiadła w głębokim fotelu i zaczęła czytać. Słowa wnikały w jej głowę same, nie musiała się starać, by je zapamiętać.

~*~*~*~

Rozdział miał być w piątek, ale mój komputer mnie chyba nie lubi i wyłączył się i przypadkiem stracił połowę rozdziału. Grrr..
Chciałabym podziękować za ożywienie na blogu! W przeciągu ostatnich kilku dni, blog odwiedziło ponad 200 osób - takich wyników dawno nie widziałam :)
Dziękuję i trzymajcie się ciepło :3
Kocham Was :3
Ps. Dziękuję za komentarze, które dają mi niezłego kopa w dupkę, żeby się spiąć i pisać dalej :)
Alis