środa, 25 lutego 2015

Rozdział 20.

                Artur patrzył na dziewczynę, powtarzając w myślach jej słowa. Upuścił widelec na pusty talerz. Po domu rozszedł się nieprzyjemny dźwięk. Zerwał się z krzesła i upadł przy niej na kolana. Pocałował jej dłonie, tuląc się do jej brzucha. Roześmiała się, podciągając go na nogi. Wplotła palce w jego włosy, przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Chłopak przymknął oczy, jakby czekał na pocałunek. Roześmiała się, spojrzał na nią zaskoczony. Chciał ją złapać, ale Gwen wymknęła się jego ramionom. Wbiegła do góry po schodach, słysząc jego kroki tuż za swoimi plecami.
                Rozpędzony Artur wpadł na nią, gdy chciała zamknąć przed nim drzwi i upadli na łóżko. Łaskotał ją tak długo, aż zabrakło jej tchu. Próbowała mu się wyrwać, ale skutecznie jej to utrudniał. W końcu zabrakło jej tchu. Chłopak delikatnie pocałował ją, przeciągając każdy ruch do granic możliwości. Jego dłonie zsunęły się po jej talii i wsunęły się pod koszulkę. Zadrżała, całując jego jabłko Adama. Zamruczał.
                Oparł kolano między jej nogami, pochylając się nad nią. Gwen rozpięła górne guziki jego koszulki, odsłaniając szeroki tors. Artur oderwał się od niej ustami i zrzucił T-Shirt na podłogę. Wodziła palcami po krzywiźnie ciała chłopaka, żebrach, napiętym brzuchu. Mięśniach schodzących w dół w kształcę litery V. Nagle poczuła wibrację na swoim udzie. Chłopak wyjął telefon z kieszeni i nie patrząc na ekran, rzucił go na podłogę. Nawet nie przestał jej całować.
                Odwróciła głowę i spojrzała na ekran.
- Dzwoni twój ojciec – szepnęła. – Nie odbierzesz?
                Artur jęknął. Odsunął się od niej i opadł na plecy. Usiadła, zapinając rozpięty stanik. Nie zauważyła, kiedy go rozpiął. Zasłonił oczy ramieniem.
- Żeby mi powiedział, że mam wracać do domu, żeby się pakować? To już wiem – powiedział z przekąsem.
- Arturze, o czym mówisz? – Z nerwów jej głos podskoczył o oktawę.
                Spojrzał na nią, zaniepokojonym jej piskiem.
- Cathlin chce wrócić do matki. Nie podoba jej się rola pani domu, nie radzi sobie z tym – rzucił, nie szczędząc jadu. – Brakuje jej wielkomiejskiego zgiełku. Zrzuca to wszystko na ciążę, ale ja wiem swoje. Gdyby nie była w ciąży, też chciałaby wracać. Dla ojca to wszystko jedno – prawda jest taka, że robotę dostanie wszędzie. Tylko nikt nie bierze mnie pod uwagę. Nikt, kurwa!
                Ból w głosie Artura był tak wyraźny, że poczuła jak kłuje jej własne serce. Gwen położyła się obok niego na boku, przerzucając nogę przez jego biodro. Pogłaskał ją mechanicznie po udzie. Przytuliła dłoń do policzka chłopaka, zmuszając go, żeby na nią spojrzał.
- Ja biorę to pod uwagę. Jeśli tylko chcesz zostać w Banetown to możesz nawet zamieszkać u mnie – pogładziła jego policzek. – Mama, by się zgodziła.
                Roześmiał się i pocałował jej dłoń.
- Kochanie. 21 maja skończę osiemnaście lat, dostanę dostęp do obu funduszy powierniczych – zamilkł, dając jej chwilę na przetrawienie tego, co miał na myśli. Nie lubił mówić o tym, jakimi funduszami dysponuje. Jednak wiedziała, że obie rodziny, z których pochodzi były bardzo bogate. – Więc wiesz.
- Dałbyś radę wynająć mieszkanie w mieście? – Nie chciała, żeby nadzieja w jej głosie zabrzmiała tak wyraźnie.
- Myślę, że tak. Zostały nam dwa miesiące do egzaminów, później wakacje i studia, na które i tak chcemy iść razem – przyciągnął jej głowę do swojej, stykając ich czoła. – Dam radę, jeśli we mnie uwierzysz.
                Gwen zagryzła wargę. Z jednej strony tak bardzo chciała, żeby został z nią, ale nie chciała odbierać mu ojca. Za bardzo go kochała, żeby rozbić jego rodzinę, dla swojego widzi mi się.
                Wzięła oddech. Kochać. Wreszcie po dwóch miesiącach związku, umiała nazwać to, co do niego czuje. Pocałowała go mocno, pragnąc, żeby ich usta stały się jednym, żeby nie musieli się rozstawać.
- Jedź z nimi. Wróć, jak tylko będziesz dorosły – zaakcentowała ostanie słowo.
                Zaśmiał się smutno. Pocałował ją w nos.
- Chcesz tego?
                Z trudem wzięła oddech.
- Kocham cię. Dlatego, nie chcę, żebyś się kłócił z ojcem. Jeśli będziemy musieli się rozstać, aż do wakacji. Dam radę. Damy. Nie pozwolę Morganie się skrzywdzić. To tylko dwa miesiące. Miała prawie 18 lat, żeby się mnie pozbyć. Poczeka te kilka dni.
- Gwen – wycharczał.
                Nie wiedziała, które z nich pocałowało pierwsze. Wtuliła się w jego gorącą pierś. Nie rozmawiali zbyt dużo tego wieczoru, Artur wyszedł tuż przed dziesiątą. Dziewczyna posprzątała w kuchni, sprawdziła, czy pozamykała wszystkie zamki i dokończyła robić lekcje. Zmęczona wzięła szybki prysznic i wpełzła pod kołdrę. Jednak, gdy tylko przytuliła twarz do poduszki, sen ją opuścił. Przewracała się z boku na bok, przeglądając po raz kolejny główną stronę Facebooka, Instagrama i Twittera. W końcu odłożyła telefon i zeszła do kuchni. Jej matka zawsze miała jakieś proszki nasenne schowane w szafce nad zlewem. Wysypała kilka na dłoń i już miała połknąć, gdy zauważyła mnóstwo ptaków wylatujących z lasu.
                Odstawiła tabletki na blat i wybiegła na werandę. Miała dziwne przeczucie, wciągnęła trampki na gołe stopy i długą bluzę. Ptaki przelatywały nad jej głową, gdy biegła w przeciwnym kierunku. Po kilku minutach biegu poczuła ból w płucach i musiała zwolnić. Jednak kondycja jej siadła, odkąd przestała jeździć w pobliskiej stajni. Z głębi lasu dobiegła do niej fala mocy. Im dalej szła, tym ślad był wyraźniejszy. Po przejściu kolejnych metrów zauważyła szarą górę przesuwającą się między drzewami.
                Góra miała długą szyję i ogon, błyszczące oczy, ostre i lśniące w blasku księżyca kły. Gwen zatrzymała się w cieniu potężnego klonu, podziwiając majestat smoka. Wtedy w grocie nie miała okazji podziwiać Saphiry w pełnej okazałości. Była długości tira, przy tym będą wyższa od niego. Mimo swojego ogromu poruszała się bezszelestnie i, gdyby nie fakt, że emanowała mocą, nigdy by jej nie odnalazła.
- Witaj Gwen – odezwała się aksamitnym głosem z jej snów.
                Podeszła do niej, zniżając swój wielki łeb.
- Dobrze cię widzieć. Co tu robisz?
                Smoczyca spojrzała w niebo.
- Co jakiś czas wychodzę z mojej jaskini, by się pożywić i popatrzeć w gwiazdy, łączą mnie z moimi braćmi.
                Gwen podeszła do niej bliżej. Z jakiegoś powodu czuła się przy niej bezpiecznie. W przeszłości, Saphira była jej bliższa niż ktokolwiek inny. Zanim poznała Artura, była dla niej najważniejsza. Smoczyca też o tym pamiętała i ułożyła się wygodnie na ziemi. Uniosła zdrowe skrzydło, zapraszając dziewczynę do siebie. Oparła się o jej gorący bok, wtulając plecy w twarde łuski.
- Przykro mi z powodu twojego skrzydła. Znajdę sposób, by je uzdrowić. Obiecuję.
- Nawet, gdybyś odnalazła takie zaklęcie, kosztowało by cię ono zbyt wiele energii. Nie zgodzę się, żebyś umarła dla mojej wygody. Nauczyłam się żyć jako nielot – Gwen słyszała pogardę, jaką Saphira włożyła w ostatnie słowo.
                Wiedziała, że smoczyca nie czuje się w pełni smokiem, nie mogąc latać. Była temu winna, Morgana rozerwała jej skrzydło, by nie mogła chronić Gwen. Mimo to smoczyca wspierała ją do końca. Ukryła jej dziecko, wnuki i kolejne pokolenia przed gniewem czarownicy.
- Mogłabym to dla ciebie zrobić, znaleźć źródło energii, które by mnie wsparło. Przysięgam, że spłacę dług, który mam wobec ciebie.
                Smoczyca zamruczała cicho. Ten głęboki, eteryczny dźwięk był tak dobrze jej znany. Spojrzała w gwiazdy, błyszczące na granacie nieba. Saphira położyła obok swoją głowę, tak, że mogła głaskać jej nos, a jednocześnie ogrzewać się w gorącym oddechu.
- Wiele odkryłaś – powiedziała cicho. – Jestem z ciebie dumna, jesteś taka odważna. Zawsze byłaś.
- Chciałabym wiedzieć jak mogę pokonać Morganę. Potrzebuję Excalibura. Potrzebuje go dla Artura, tylko on może to skończyć. Wiesz, gdzie on jest?
                Saphira zamknęła oczy.
- Prosiłaś mnie, żebym ci tego nie mówiła. Powiedziałaś, że gdy nadejdzie odpowiednia chwila dowiesz się prawdy. Mogę pokazać ci tylko wspomnienia.
- Pokaż – prawie krzyknęła. – Proszę.
                Smoczyca dotknęła nosem jej czoła, a dziewczynę zalała fala wspomnień. Zapadła się w nie z cichym westchnieniem. Emocje, obrazy, dźwięki przepływały przez nią targając jej duszą. Traciła świadomość, stopniowo, delikatnie. Osuwała się w przeszłość, jakby przechodziła przez drzwi. Nie gwałtownie, jak we śnie. Czuła obecność Saphiry tuż obok siebie, była jej skałą, opoką, trzymała ją w teraźniejszości. Wśród okruchów tamtego czasu, tamtej Gwen, była tu i teraz.
                Dziewczyna odgarnia czarne włosy na plecy. Chłopak, którego poznała w gospodzie na tańcach, zsiada z konia. W dłoni ma bukiet goździków. Gwen uśmiecha się na jego widok, w najszczerszych snach nie spodziewała się, że będzie jej szukał.
- Witaj Arturze – mówi, opierając miotłę o ścianę domu. – Co tu robisz?
- Rosły przy drodze – głaszczę dłonią głowy kwiatów. – Pomyślałem, że nie mogą się tak marnować i, że spodobały by ci się.
                Jest nerwowy, gdy podaje jej bukiet. Trzęsą mu się ręce, dziewczyna uśmiecha się, pragnąc dodać mu otuchy. Nie zakocha się, to tylko na chwilę, tylko przelotne.
***
                Gwen upada na kolana na środku polany, wokół niej latają robaczki świętojańskie. Gwiazdy na niebie, spoglądają na nią smutno.
- Saphiro, przybądź na moje zawołanie! – Nie mówi po angielsku, to starszy język – język magii, potężniejszy od zwykłego ludzkiego słowa.
                Łzy spływają po jej policzkach, nie ociera ich nie ma sił. Popełniła błąd, powinna była słuchać, gdy ją ostrzegano. Wiedziała, kim on jest i, że nigdy nie będzie im dane być razem. Jednak nie zrobiła tego i sama ściągnęła na siebie cierpienie.
                Nocną ciszę, zakłóca dźwięk skrzydeł tnących powietrze. Przez łzy widzi majestat smoczycy. Jej błękitne łuski lśnią w blasku księżyca. Opada w dół, kilka metrów na ziemią, rozkłada swoje ogromne skrzydła. Podmuch wiatru, rozwiewa włosy dziewczyny, jednocześnie osuszając jej skórę.
- Gwen. Tak bardzo mi przykro.
                Ich emocje się zlewają, odczuwają siebie nawzajem. Już nie muszą rozmawiać stają się jednością. Jednym umysłem w dwóch ciałach. Gwen podbiega do Saphiry i szybko wdrapuje się na jej grzbiet. Smoczyca wznosi się wysoko w niebo, odcinając dziewczynę od ziemi. Pozwala jej płakać, nic nie mówi. Doskonale wie, ile ten chłopak dla niej znaczy.
***
                Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego.
                Mogła przeżyć fakt, że Artur się ożeni i to nie ona będzie jego żoną.
                Pokonać zazdrość, którą czuła, gdy dowiedziała się, że Morgana wychodzi za mąż.
                Jednak to, co czuła, gdy zobaczyła Artura zsiadającego z konia i ujmującego dłoń Morgany było nie do opisania.
                Dziewczyna stoi wyprostowana, widzi w oczach chłopaka, że cierpi, że tak jak i ona nie chce tego. Kręci subtelnie głową, nie mogą sobie pozwolić na więcej. Sam to powiedział, że nie ważne jak bardzo by chcieli, nie mogą być razem.
***
                Po uroczystej kolacji wydanej na powitanie księcia, Gwen idzie ciemnym korytarzem w stronę wyjścia z zamku. Cały wieczór Morgana mówiła tylko o Arturze. Dziewczyna nadal czuje, ten przeraźliwy ból w piersi.
                Nagle ktoś łapie ją za łokieć i wciąga do wnęki. Wargi wbijają się w jej usta, jednocześnie miękkie i natarczywe. Artur obejmuje ją jedną ręką w pasie, a drugą przytrzymuje jej kark. Oddaje pocałunek. Chłopak smakuje winem.
- Nie mogłem się powstrzymać. Twoja obecność sprawia, że mam ochotę cię pocałować na oczach wszystkich – szepce, napawając się jej bliskością. Jego stęsknione dłonie, błądzą po ciele dziewczyny. Całuje ją jeszcze kilka razy. Odpowiada na te słodkie pocałunki, kompletnie głucha na głos w swojej głowie.
                Gwen odzyskuje rozsądek i odpycha go od siebie.
- Nie wolno nam. Jesteś zaręczony z moją panią. Zostaw mnie w spokoju.
                Całe jej ciało protestuje. Czuje opór w każdym kroku, gdy się od niego oddala. Artur nie daje za wygraną i łapie ją za rękę. Brutalnie ją całuje, zanim udaje się jej mu wyrwać.
- Myliłem się. Liczy się tylko to, czego chcemy. Zrobię wszystko, żebyśmy byli razem.
- Nie, Arturze. Nas już nie ma.
***
- Co chcesz z nim zrobić?
                Saphira przygląda się Excaliburowi, który leży w rękach Gwen. Kobieta dotyka rękojeści, to ostatnia rzecz, której dotykał jej mąż.
- Powiedziano, że on wróci. Wróci, by dokończyć, to co zaczął. Chce, żeby do tego czasu on był bezpieczny. Mówiłaś kiedyś o tym, że pod jeziorem jest jaskinia.
                Saphira znosi ją na dno jaskini i ruszyła wąskim korytarzem. Ginevra przywiera do jej kłębu, tuląc do piersi chłodny metal. Wkrótce smoczyca zatrzymuje się, w powietrzu pojawiają się kule światła, które oświetlają wysoką komorę. Na środku znajduje się ogromny kryształ.
- Myślisz, że się nada?
- Pomożemy mu magią.
                Gwen zsuwa się po jej boku i podchodzi do białego diamentu. Szeptem wypowiada kolejne frazy zaklęcia, jej wargi poruszają się szybko. Unosi miecz, do góry i wkładając w ten ruch całą swoją siłę, wbija go w kryształ. Jaskinię wypełnia jaskrawe światło. Saphira odwraca wzrok. Podmuch wiatru rozwiewa włosy królowej. Gdy otwiera oczy, widzi połyskujący rubin w rękojeści Excalibura, który tkwi i krysztale, który już nie jest biały, a mieni się czerwienią.
- Krwią związane zaklęcie, będzie wymagać otworzenia krwią – mówi smoczyca.
- Trzeba zapieczętować wejście – królowa wraca do smoczycy, która wycofuje się do korytarza.
                Tym razem wypowiada zaklęcie śpiewem, wysokie tony sprawiają, że ściany drżą. Z każdym ich krokiem zapada się kolejny odcinek korytarza, aż w końcu znika cały.
                Gwen otworzyła oczy. Powrót do teraźniejszości był gwałtowny, jak wynurzenie się z wody. Wzięła łapczywie oddech, zupełnie jakby była topielcem wyrzuconym na brzeg. Oddychała spazmatycznie, a jej płuca paliły z braku tlenu. Powoli się uspokajała, a ciało wracało do równowagi. Saphira pozwoliła jej zaczerpnąć odrobinę energii od siebie.
- Zobaczyłaś to, co chciałaś?
                Pokręciła głową.
- I tak, i nie. Wiem, gdzie jest Excalibur, ale nie wiem, jak go stamtąd wyciągnąć. Jednocześnie mam wrażenie, że moja moc jest większa, ale mam nad nią kontrolę. Wcześniej bardziej to ona przemawiała przeze mnie.
                Smoczyca przymknęła powieki.
- To możliwe, ze wspomnieniami oprócz obrazów płynie wiedza. Możliwe, że niedługo odkryjesz, że potrafisz mówić w języku magii, choć cię tego nie uczyłam. Cała twoja wiedza jest w tobie, potrzeba tylko impulsu, który ją wydobędzie. Zobacz, co się stało, gdy poznałaś Artura. Ile rzeczy potrafisz robić, a o których nie miałaś wcześniej pojęcia.
- Powinnyśmy to kiedyś powtórzyć. Dzieliłyśmy wspomnienia i myśli, wiesz o mnie wszystko.
                Saphira spojrzała w jaśniejące gwiazdy.
- Są rzeczy, których nie chciałaś pamiętać, ale nie mogę ci zabronić poznać prawdy o sobie. Robi się późno, odniosę cię do domu.
                Dziewczyna wspięła się na grzbiet smoczycy i usadowiła się na jej kłębie. Nogi ukryła pod grubymi błonami skrzydeł. Ogromny smok przedzierał się przez las prawie bezszelestnie. Będąc tak blisko, czuła, że jej umysł napiera na nią. Zamknęła oczy, próbując się na nią otworzyć. Przez chwilę wydawało jej się, że zapach lasu jest wyraźniejszy, pokiereszowany przez tropy innych zwierząt, które uciekały w popłochu przed Saphirą.
- Jesteśmy na miejscu. Uważaj na siebie – powiedziała do niej smoczyca.
                Pochyliła łeb i dotknęła czoła Gwen, czubkiem nosa, zupełnie jakby ją całowała.
- Ty na siebie też. Gwen? Uważaj na Artura, jego zadanie nadal czeka. Jednak czas jeszcze nie nadszedł. Ile jesteś w stanie poświęcić, żeby go chronić?
- Wszystko. Gdyby było trzeba zraniłabym go na tyle mocno, że nie chciałby już nigdy na mnie spojrzeć. Jeżeli to miałoby go chronić to bym to zrobiła.
                Smoczyca skinęła głową i wróciła do lasu. Gwen nadal stała na werandzie wpatrując się w niebo. Orion wisiał nisko nad horyzontem, a jego pas jaśniał mocniej niż zwykle. Wyjęła z kieszeni telefon, była prawie druga w nocy.
- Gwen, co się stało? – Głos Artura był zaspany i zaniepokojony.
                W gardle dziewczyny pojawiła się gula, której nie potrafiła przełknąć.
- Po prostu chciałam usłyszeć twój głos – starała się, żeby nie usłyszał, że płacze. Otarła łzy, jakby miało to pomóc. – Kocham cię.
- Kochanie, ja też cię kocham. Wszystko w porządku?
- Tak. Przepraszam, że cię obudziłam. Dobranoc Arturze.
                Chłopak wziął głęboki oddech.
- Nic się nie stało. Dobranoc kocie.

                Rozłączyła się i wybuchła spazmatycznym płaczem.

~*~*~*~
Oto owoc mojej pracy...
Długo mi to zajęło, ale jestem zadowolona. W miarę.
Coś ostatnio cicho na tym blogu, nie sądzicie?
Trzymajcie się dziubki :*
Alis