niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 22.

                Gwen siedziała skulona przy boku Saphiry. Jej gorące ciało ogrzewało ją, mimo chłodu jaskini. Nad nimi unosiły się skały, przez tunel prowadzący do wyjścia wpadały promienie Słońca. Co jakiś czas przelatywał przez nie nietoperz. Dziewczyna czytała kolejne strony zaklęć, miała otwarty umysł, dzięki czemu smoczyca mogła bez problemu czytać z nią, co jakiś czas podsuwała jej myśl, wspomnienie.
                Cały czas szukała zaklęcia, którym zapieczętowała grotę.
- Saphiro? – Jej głos po kilku godzinach milczenia był cichy i szorstki. Odkaszlnęła. – Pomóż mi. Musisz czuć Excalibura – błagalny ton, sprawił, że smoczyca spojrzała na nią swoim błyszczącym okiem.
- Nie mogę.
                Gwen wzięła głęboki oddech, nakazując sobie spokój. Wstała i przyłożyła dłonie do chłodnej ściany. Otworzyła umysł, czuła Saphirę. Szukała słabego punktu.
- Opowiedz mi o swoim talencie.
                Odwróciła się do Saphiry.
- O czym?
- Każda osoba obdarzona magicznymi zdolnościami ma zazwyczaj jeden talent związany z jedym żywiołem: powietrzem, wodą, ogniem lub ziemią. Czasem jakaś czarownica włada dwoma talentami, tylko jedna czarownica, którą znam, władała trzeba.
- A cztery? Co się dzieje, gdy ktoś ma cztery talenty – przypomniało jej się, jak wznieciła ogień, uchroniła siebie i Artura pod tarczą. Obudziło to w dziewczynie nadzieję.
                Saphira uniosła się z ziemi i rozprostowała skrzydła. Jedno z nich układało się dziwnie, jakby oprócz dziury w błonie, źle się zrosło.
- Istnieje legenda – zaczęła smoczyca, podchodząc do niej – która mówi, że cztery żywioły dają piąty. Najsilniejszy. Nie znam nikogo, ani nie słyszałam o nikim, kto by znał czarownicę o takiej mocy.
                Gwen wspięła się na jej grzbiet, wsunęła nogi pod skrzydła Saphiry, objęła dłońmi kolec wystający z jej pleców. Smoczyca odbiła się mocno umięśnionymi nogami, wyskoczyła na kilka metrów w górę, uderzając skrzydłami, wbiła pazury w skałę i zaczęła wspinaczkę. Dziewczyna miała wrażenie, że jej nogi przykleiły się do ciała smoka. Czuła, że jej towarzyszka chciałaby polecieć.
- Nie znam swojego talentu. Potrafię rozniecić ogień, wpłynąć na rośliny. Ale równie dobrze mógł być to przejaw mojej mocy, zanim zaczęłam ją świadomie rozwijać.
- Na pewno wkrótce się tego dowiemy. Może masz dwa talenty. Ogień i ziemia.
- Saphiro? O jakiej czarownicy mówiłaś?
- O Morganie la Fay.
***
                Eleganckie przyjęcia miały to do siebie, że pojawiała się zazwyczaj ta sama grupa ludzi. Członkowie najstarszych rodów przyozdabiali swoje przedstawicielki w najstarszą rodzinną biżuterię i największe diamenty. Mężczyźni krążyli w smokingach, a kobiety w różnokolorowych sukniach. W tym roku postawiono na pastele, więc czerwona sukienka Gwen wyróżniała się z tłumu.
                Starała się trzymać na uboczu, jednak nie było to łatwe. Kłaniała się znajomym jej babci i mamy. Miała wrażenie, że osiemnastka Melanie wyglądała podobnie. To samo jedzenie, ten sam kwintet smyczkowy i ten sam szampan, który mimo wszystko był wyśmienity. Oparła się o ścianę koło okna, obserwując zachód słońca. Czuła na swojej skórze jego ciepło. Jej matka stała nieopodal z Jackiem, na jej serdecznym palcu lśnił ogromny brylant w oprawie z białego złota.
                Mimo, że wydarzyło się to kilka dni wcześniej, pamiętała to jakby zdarzyło się przed godziną. Wykwintna kolacja przyrządzona przez Charlotte, zapach lilii, które przywiózł Jack dla Aurory. Jej szeroki uśmiech, gdy pokazała jej pierścionek. Zgodziła się przy niej. Ginny kochała matkę i chciała dla niej jak najlepiej, ale nie ufała Jackowi. Gdzieś głęboko w sercu miała nadzieję, że jej ojciec wróci do niej i do mamy. Jednak klątwa Morgany nie pozwalała na to, dziewczyna wiedziała, że z tym małżeństwem będzie podobnie.
- Czuje się jak na przyjęciu Bożonarodzeniowym – powiedziała Aurora, stając obok niej. Jej złota sukienka, podkreślała ciepło jej oczu. Dziewczyna spojrzała na nią z uśmiechem. – Widzę tu mnóstwo choinek.
                Wybuchnęły cichym śmiechem.
- Jak się bawisz?
- Ujdzie. Wolałabym tu być z Arturem albo w ogóle tu nie być.
                Aurora pogłaskała ją po ramieniu.
- Gdzieś mignęły mi Jessica i Bonnie, widziałam też Willa od Blake'ów. Jak ten chłopak wydoroślał! Całkiem niezły facet się z niego zrobił.
- Mamo!
                Kobieta uśmiechnęła się do córki i objęła ją ramieniem.
- Idź, baw się ze swoimi.
Lekko popchnęła ją w tłum.

*Muzyka do walca*

Zauważyła szafirową sukienkę Bonnie, skierowała się w jej kierunku, kiedy jakiś mężczyzna zagrodził jej drogę.
- Cześć Gwen.
                Dylan górował na nią o pół głowy. Jego blond włosy były ułożone na żel, musiała przyznać, że wyglądał bardzo przystojnie w ciemno granatowym garniturze i błękitnym krawacie. W klapie miał wpiętą niebieską różę.
- Wszystkiego najlepszego Dylan. Mam nadzieje, że w końcu przestaniesz być takim dupkiem – powiedziała z najbardziej czarującym uśmiechem na jakim było ją stać.
                Chłopak skrzywił się.
- Dziękuję Gin, twoja uprzejmość nie zna granic – wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Może w ramach rekompensaty zatańczysz ze mną?
                Przewróciła oczami. Chłopak wyciągnął w jej stronę dłoń w zapraszającym geście. Delikatnie położyła na niej swoją rękę. Poprowadził ją na środek parkietu, wokół którego ustawił się wianuszek gości. Gwen rozpoznała w tłumie rodziców Dylana – państwa Parkerów, jego matka miała takie same jasne włosy i arogancki uśmiech, ale twarz chłopaka była podobna do ojca.
                Pary ustawiły się w kole. Niedaleko od nich stała Aurora i Jack, kobieta uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. Do kwintetu dołączył pianista, który zaczął grać walca Straussa. Przez kilka taktów wsłuchiwali się w muzykę. Dylan ułożył swoją dłoń na jej talii i ruszyli. Prowadził ją pewnie w rytm doskonale znanej muzyki, najpierw powoli, stopniowo przyspieszając do odpowiedniego tempa. Dobrze im się tańczyło, kiedyś chodzili razem na lekcje tańca. Wirowali wśród innych par, a jej sukienka delikatnie muskała parkiet.
                Chłopak obrócił ją i kontynuował taniec. Uśmiechał się lekko pod nosem. Zignorowała jego uśmieszek. Skupiła się na krokach. Kątem oka zauważyła Willa tańczącego z Bonnie. Dziewczyna uśmiechała się szeroko, patrzyli na siebie z taką intensywnością, jakby byli sami na sali. Tańczyli ciało przy ciele, niestosownie blisko. Zauważyła ją i puściła jej oko. Gwen odpowiedziała szerokim uśmiechem.
- Kurwa – przeklął Dylan tak cicho, że go prawie nie usłyszała. – To nie tak miało być.
Muzyka znów przyspieszyła, ale ona wybiła się z rytmu i potknęła o jego stopę. Zacisnął mocniej dłoń na jej talii. Przyciskając ją zbyt mocno do swojej piersi, odsunęła się lekko, mrucząc, żeby pamiętał o ramie. Rozejrzała się po tłumie gości, w poszukiwaniu tego, co go zezłościło. Za wszelką cenę próbował ją utrzymać tyłem do wejścia. Wykręciła głowę i zobaczyła jego.
Nie mogłaby nie rozpoznać tej kasztanowej czupryny. Muzyka zwolniła, schodząc do piano. Wyciągnęła dłoń z jego ręki i nie zważając na oczy wpatrzone w nią, ruszyła w jego stronę. Dylan chciał ją złapać za ramię, ale iskra, która przeskoczyła między nimi, zmusiła go do odsunięcia ręki. Goście spoglądali po sobie i mruczeli, ale kompletnie nie zwracała na nich uwagi. Praktycznie przebiegła obok wielkiej dekoracji z białych róż i lilii, które natychmiast rozchyliły swoje kwiaty.
Artur wyglądał nieprzyzwoicie przystojnie w czarnym smokingu, śnieżnobiałej koszuli z czarnymi guzikami i wąskiej muszce w tym samym kolorze. Rozchylił ramiona i na ostatnie pociągnięcie smyczkami zamknął je wokół niej. Wbiła się wargami w jego usta, objęła rękami jego kark. Uniósł ją kilka centymetrów ponad parkiet.
                Roześmiała się, czując pod powiekami łzy szczęścia.
- Co tu robisz? – Spytała, stojąc już na podłodze. – Jak to?
                Splótł palce z jej palcami i pocałował.
- Jest tu ze mną – powiedział Will, zanim zdążył jej odpowiedzieć. Bonnie zniknęła w tłumie. – Cathlin i ja to już… Przeszłość. Więc poszukiwałem kogoś, kto będzie się prezentował wystarczająco dobrze przy moim boku – odgarnął włosy teatralnym gestem. – Artur prezentuje się wystarczająco dobrze.
                Gwen roześmiała się. Wygładziła klapy jego marynarki i spojrzała na goździka wbitego obok brzytwy. Spojrzała na niego z ciepłym uśmiechem. 
         Podeszła do nich Aurora i rzuciła się chłopakowi na szyję.
- Tak się cieszę, że tu jesteś – wyszeptała tak cicho, że tylko on mógł ją usłyszeć. – Od razu wygląda lepiej.
- Gwen zawsze wygląda świetnie, Auroro – odpowiedział Artur. – Gratulację z okazji zaręczyn.
                Ucałował oba policzki kobiety i uścisnął mocno dłoń Jacka.
- Dobrze, że tu jesteś. Panny Ravenscar zasługują na dobrą obstawę. Nie, żebym miał coś do solenizanta.
                Wszyscy zanieśli się śmiechem. Artur ścisnął mocniej jej dłoń, odpowiedziała mu delikatnym ściśnięciem. Poczuła na sobie jego wzrok, zakreślił kciukiem koło we wnętrzu jej dłoni. Po kręgosłupie dziewczyny przebiegł elektryzujący dreszcz. Usiedli przy stoliku z Willem, Bonnie i Jess, która przyszła ze swoim przyjacielem. Widać było już na pierwszy rzut oka, że chłopak coś czuje do blondynki, ale ona zdawała się tego nie dostrzegać. Podano wyśmienitą kolację, później wzniesiono toast na cześć solenizanta. Powoli muzyka stawała się coraz bardziej młodzieżowa, a atmosfera coraz luźniejsza. Will zajął się polewaniem przy ich stoliku.
- Wznieśmy toast – powiedziała Gwen, kilka kieliszków później. Czuła, że alkohol rozchodzi się już po jej ciele i wprawia ją w dobry nastrój. Wszyscy spojrzeli na nią, zamykając dłonie na swoich małych kieliszkach. – Wypijmy za nas. Za wspaniałych ludzi, których spotkaliśmy na swojej drodze.
                Uniosła szkło w górę, delikatnie stuknęła się nim z innymi. Wychyliła szybko zawartość, zanim wódka zaczęła palić jej gardło. Artur lekko się wzdrygnął.
- Zatańcz ze mną – wychrypiał jej do ucha.
                Odwróciła głowę, a jego usta znalazły się bardzo blisko jej. Lekko je musnęła. Wplótł palce w miękkie włosy dziewczyny przyciągając ją do siebie. Zaprowadził ją na parkiet, obejmując w talii. Zespół zaczął grać spokojny utwór. Oparła dłoń na jego barku, a chłopak przywarł do niej ciałem. Prowadził ją lekko w rytm walca. Szybko się zsynchronizowali i sunęli między parami. Czuła się jak w bajce.
- Czy to nie Melanie? – Spytał z niepokojem wypisanym na twarzy.
- Gdzie?
                Przesunął się tak, by i ona mogła zobaczyć. Serce podeszło Gwen do gardła. Brązowe włosy miała upięte w luźnego warkocza spływającego na plecy. Obcisła góra sukienki podkreślała jej talię i biust, rozmawiała z Dylanem uśmiechając się kokieteryjnie. Obok niej stał wysoki, dobrze zbudowany chłopak, wyglądał na dwadzieścia lat. Chyba miał na imię Jack.
- Gwen!
                Odwróciła się w stronę głosu. Dylan przywoływał ją gestem. Zmusiła się, żeby nie przewrócić oczami. Artur spojrzał na nią niepewnie, Gwen uścisnęła jego dłoń pokrzepiająco. Melanie zmierzyła ją wzrokiem, a czerwony klejnot na jej piersi błyszczał niebezpiecznie. Dziewczyna czuła od niego magię. Subtelną woń zaklęcia. Jej serce podskoczyło, zastanawiała się, czy jest jakaś nadzieja, że jej przyjaciółka jest omamiona przez Morganę, a nie współpracuje z nią na czystych warunkach.
- Witaj Mel – powiedziała, starając się, by jej ton zabrzmiał neutralnie.
- Cześć Gwen – powiedziała jakby nigdy nic. Przesunęła wzrokiem po Arturze – hej.
- Cześć – rzucił, a jego głos był chłodny i ostry jak stal.
                Objął ją ramieniem w talii, przyciągając do siebie. Dylan obserwował go kątem oka. W jednej chwili atmosfera zrobiła się ciężka, a temperatura zdawała się opaść o kilka stopni.
- To Hamilton Jackson – przedstawiła im swojego towarzysza, przywołując na usta swój krzywy uśmiech, który nigdy nie zwiastował nic dobrego.
- Wszyscy mówią mi Jack – podał dłoń Arturowi.
                Chłopak potrząsnął nią, może zbyt mocno, bo Hamilton skrzywił się. Gwen zmusiła się do uśmiechu, ten Amerykanin był zbyt elegancki i delikatny. Nie pasował do przebojowej, odważnej Melanie, która na pewno nie spełniała się na salonach nowojorskiej elity. Mógł to być tylko dodatek do jej szybkiego życia.
                Odsunęła od siebie myśli o dziewczynie, przysłuchując się pozornie luźniej rozmowie między Arturem i Jackiem.
- Moja siostra studiuje wokalistykę na Julliardzie. Byłem u niej w zeszłe wakacje.
- I podobał ci się Nowy Jork?
- Tak. W szczególności ludzie. Ogromna mieszanka, to było niezwykłe doświadczenie.
- Przyniosę nam coś do picia – przerwała im Melanie. – Gwen, pójdziesz ze mną?
                Artur rzucił dziewczynie krótkie spojrzenie. Uścisnął jej rękę i puścił ją. Zrównała się z Mel i równym krokiem ruszyły w stronę stołu z napojami. Kilka osób spojrzało na nie dziwnie, jakby nie rozumieli, o co chodzi. Zresztą Gwen sama nie rozumiała, dlaczego idzie obok Melanie. Odnalazła w tłumie Bonnie i Willa, obydwoje przyglądali jej się z twarzami pozbawionymi wyrazu. Próbowała się do nich uśmiechnąć, ale jej po ich minach poznała, że jej to nie wyszło.
- Co u ciebie? – Zapytała Melanie, jak gdyby nigdy nic. – Przestałaś się do mnie odzywać.
                Gwen prychnęła,
- Ciekawe dlaczego – nalała sobie kieliszek wódki i szybko go wychyliła.
- Chodzi ci o ten mały incydent przed twoim domem?
                Dziewczyna odstawiła z hukiem szkło na stół. Odwróciła się powoli i spojrzała Melanie prosto w oczy. Ich twarze były na tej samej wysokości, widziała swoje odbicie w dużych źrenicach brunetki.
- Też. Zdradziłaś mnie Melanie, współpracujesz z Morganą. Myślisz, że nie wiem, po co tu jesteś? Wiem, że masz być szpiegiem. Jesteś szpiegiem kobiety, która chce mnie zabić. Mnie i mojego chłopaka.
                Melanie patrzyła na nią pustym wzrokiem.
- Ona nie chce was zabić – wyszeptała, a jej głos był lodowaty. Złapała ją za nadgarstek. – Odpuść Gwen, nie szukaj broni, zapomnij, a nic wam się nie stanie.
                Zacisnęła mocniej palce na jej przegubie, syknęła. Jej uścisk robił się coraz mocniejszy i palący.
- Melanie. Krzywdzisz mnie.
- Odpuść Gwen. Obiecaj mi to – w oczach brunetki pojawiła się troska, błaganie. Gwen patrzyła w nie zaszokowana, nie wiedziała, co o tym myśleć.
                Powoli wyciągnęła swoją rękę z uścisku dłoni Melanie, rozmasowała bolący nadgarstek. Skóra na nim była zaczerwieniona, jakby go przypaliła. Patrzyła na niego i nagle wszystko stało się jasne.
- Dała ci moc, prawda? Jeden żywioł. Jesteś czarownicą ognia – powiedziała cicho. Melanie spuściła wzrok. – Nie mogę ci tego obiecać, nawet nie chce. Morgana zabrała mi wszystko. To życie jest darem, żebym mogła naprawić błędy z przeszłości. Mel, zrozum. Ona przeklęła moją rodzinę, to przez nią nie mam ojca, a moja mama męża. Odbierze jej Jacka, a mi w końcu odbierze mi Artura, jeśli kiedyś będę miała dziecko odbierze mu ojca. Chciałabyś tego dla swoich dzieci? Chciałabyś mieć takie perspektywy? Jesteśmy prawie dorosłe, zaczynamy patrzeć inaczej na życie. Nie proś mnie o coś, czego nie mogę dla ciebie zrobić.

                Patrzyła na Melanie, ale dziewczyna opuściła głowę i nie odważyła się spojrzeć w złote oczy Gwen. Westchnęła cicho, kręcąc głową. Włosy rozsypały się po jej ramionach. Chwyciła za dwa kieliszki z czerwonym winem. Odwróciła się na pięcie i wmieszała się w tłum.

~*~*~*~
Ta dam!
Cześć!
Witam Was na moim blogu i na pierwszym rozdziale po naszej pierwszej rocznicy!
Tak! 22. kwietnia minęło 365 od zaistnienia "Ponad czasem" na blogosferze. Kupa czasu, prawda? Zdaję sobie sprawę, że to opowiadanie nie jest takim sukcesem jak "Amazonka", aczkolwiek jestem z niego strasznie dumna. Dlaczego? Bo od początku trzymam się jednej koncepcji, "Amazonka" pływała była pisana ot tak, bez planu, bez niczego. To opowiadanie od początku idzie prostą drogą do celu, przynajmniej tak mi się wydaje.
W każdym razie: chciałabym Wam podziękować za wszystkie komentarze (146), odwiedziny (ponad 7200). Jesteście najlepsi!
A teraz kilka uwag do rozdziału: pisany bardzo długo, wybaczcie mi to, ale chciałam, żeby był jak najlepszy. Opis walca nie zgadza się z muzyką, wiem, ale zgubiłam ten konkretny utwór, przy którym go pisałam (ból i smutek :c), dlatego starałam się jak najlepiej dopasować tej, mam nadzieję, że w miarę się wpasował. Szybki powrót Artura, co? Nie dałam im się na długo rozstać :) Cieszy Was to? A może niekoniecznie?
Powoli zbliżamy się do końca, ale spokojnie, jeszcze trochę się ze mną pomęczycie ;) Zbliżamy się do finału!
Kocham Was,
Wasza Rav.
Ps. Ale się rozpisałam xd
Alis