czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 33.

                Londyn po północy zdawał się zwalniać, nie zamierał, a toczył się wolniej. Samochodów na ulicy było mniej, a ludzie znikali w domach i klubach. Wyszli przed salę, w której odbywał się bal, by pooddychać w miarę świeżym powietrzem.
- Coś cię trapi cały wieczór Gwen – powiedział miękko, dotykając lekko jej żuchwy, przewróciła oczami. – Kochanie – dodał już twardszym głosem.
- Jutro mam zasiąść w Radzie – zadrżała pod wpływem chłodnego wiatru.
                Objął ją ramionami w pasie i przyciągnął do swojej piersi.
- Tam jest twoje miejsce, na czele innych – uśmiechnął się do niej. – A ja zawszę będę obok ciebie.
                Odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, gdy ponownie spojrzała w jego oczy zobaczyła smutek. Położyła mu dłonie na policzkach, gładząc kciukiem wargi.
- A co z tobą?             
                Artur pocałował jej palce. Złapał nadgarstki i przyłożył jej dłonie do swojej klatki piersiowej, tuż nad sercem. Dziewczyna czuła pod palcami jego równy rytm. Skurcz, rozkurcz. Ciche dudnienie.
- To nie to samo, co Banetown. Ci ludzie to tylko znajomi. Czegoś mi brakuje.
- Wracamy? – Nie sprecyzowała, do którego domu.
                Pocałował ją lekko. Nie był to pierwszy raz, ani pierwszy raz tego wieczoru, ale dotyk jego ust sprawił, że zapomniała o Bożym świecie. Objęła jego szyję ramionami, stając na palcach. Chłopak przywarł do niej całym ciałem. Jej luźne włosy łaskotały ich twarze.
- Znajdźcie sobie pokój! – Krzyknął jakiś chłopak, przechodzący obok.
                Roześmiali się i ruszyli wolnym krokiem w stronę domu Artura.
                Artur skinął głową portierowi i przepuścił ją w drzwiach windy. Gwen zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Złota sukienka z głębokim dekoltem podkreślała jej talię i okrągłe biodra, kontrastując z hebanowymi włosami, które opadały na jej lewe ramię. Artur wyglądał nieprzyzwoicie przystojnie w białej koszuli i granatowej marynarce, jego krawat był rozluźniony i niedbale wisiał na szyi chłopaka.
- Wyglądasz niesamowicie w tej sukience, żałuję, że śpimy u mnie… - wyszeptał jej do ucha, uważnie obserwując jej odbicie.
                Szkarłatny rumieniec wpełzł na jej policzki i pokrył także szyje. Tylko oczy, o złotej barwie błyszczały mocno. Artur uśmiechnął się zawadiacko i przygryzł płatek jej ucha. Westchnęła cicho. Delikatne pocałunki znaczyły jej policzek, szyję i ramię. Winda szarpnęła, przerywając jego pieszczotę. Chłopak chrząknął, odsunął się od niej na kilka centymetrów.
                Państwo Creagh już spali, przy drzwiach powitała ich Beauty, która chwilę pokręciła się wokół ich nóg i położyła się na posłaniu przy wejściu do pokoju Artura. Zostawili buty w garderobie i na boso przemknęli do jego sypialni. Chłopak zapalił słabe światło i zamknął drzwi. Gwen delikatnie zaczęła rozwiązywać jego krawat. Zrzucił marynarkę i powiesił ją na wieszaku, wrócił do niej, jednocześnie wyciągając koszulę ze spodni.
- I co teraz? – Spytała, odkładając torebkę na biurko.
- Możemy iść się wykąpać – przewróciła oczami. – No co?
- Idę się wykąpać. Sama.
                Pocałowała go krótko.
                Artur rozpiął koszulę i wrzucił ją do kosza na brudną bieliznę. Usiadł na fotelu i zapatrzył się przez okno.
- Mógłbyś mi pomóc? – Usłyszał cichy sopran z łazienki.
                Na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. Wszedł do pomieszczenia i zobaczył Gwen ze zmytym makijażem i włosami zebranymi w luźnego koka. Oniemiał, była najpiękniejszą kobietą, jaką widział. Zarumieniła się pod wpływem intensywności jego spojrzenia.
- Co się stało?
- Suwak, zaciął się, a nie chce rozerwać materiału.
                Odwróciła się do niego plecami. Przesunął palcem po linii kręgosłupa dziewczyny i lekko zarysowanych kręgach. Delikatnie pociągnął zamek, rozchylając poły sukienki. Zobaczył koronkowe wykończenie jej czarnych majtek. Przesunął opuszkami po nim.
- Arturze – wyszeptała, odwróciła się, trzymając sukienkę w górze. – Proszę.
- Wiesz, że nie mogę się oprzeć.
                Roześmiała się, ale wypchnęła go z łazienki.
- Samokontrola to podstawa.
***
                Gwen obudził hałas na korytarzu. Przez chwilę leżała i próbowała sobie przypomnieć, gdzie jest. Przez przeszkloną ścianę widziała panoramę centrum Londynu. Jasne światła raziły jej oczy. Ciepłe ramię, otaczało jej talię i podpierało głowę. Czuła oddech na swoim policzku. Usiadła i skupiła się na dźwiękach na korytarzu. Głosy, które wcale nie ukrywały swojej rozmowy, głośne nerwowe kroki.
- Arturze – powiedziała, potrząsając jego ramieniem i nachylając się do ucha chłopaka. – Obudź się, proszę.
                Chłopak oparł się na łokciach i spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.
- Co się dzieje? – Wskazała palcem na korytarz. Przez chwilę nasłuchiwał w milczeniu. – O kuźwa.
                Mrucząc coś pod nosem, wciągnął koszulkę i spodnie, poczym wyszedł na korytarz. Gwen złapała tylko jego bluzę i pobiegła za nim. Victor Creagh rozmawiał przez telefon, nerwowo zbierając rzeczy i wrzucając je do torby. Cathlin siedziała spokojnie w fotelu, w salonie i gładziła swój duży brzuch.
- To już? – Zapytał Artur, zerkając na macochę.
- Tak, właśnie załatwiam jej miejsce w klinice Johnsona – położył rękę na ramieniu syna. – Pomożesz nam załadować się do samochodu.
- Jasne, tato. Mam jechać z wami?
                Victor spojrzał na żonę, a po chwili przeniósł wzrok na Gwen. Dziewczyna założyła włosy za uszy.
- Przyjedźcie rano, jeśli będziecie chcieli. Cat i tak potrzebuje spokoju. Będziemy w kontakcie. Odpocznijcie przed jutrem.
                Pomógł wstać żonie i objął ją w talii. Kobieta uśmiechnęła się do Gwen i pogładziła jej policzek. Artur objął ją z drugiej strony w wolnej ręce, trzymając torbę. Po chwili zniknęli w windzie. Dziewczyna rozejrzała się w poszukiwaniu psa. Beauty leżała skulona przed lodówką, widać po niej było, że stresuje się całym porodem. Zagwizdała, a czarna suczka podeszła do niej niepewnie, pogłaskała ją po szyi, wkładając palce w miękką sierść.
- Wszystko będzie dobrze, Beauty. Nic się nie bój – powiedziała łagodnie do psa. – Chodź położymy się, a zaraz wróci twój pan, co?
                Beauty pomachała szybko ogonem. Gwen wzięła to za „tak”. Razem weszły do pokoju Artura, ona położyła się na łóżku, a suczka obok niej. Dziewczyna gładziła dłonią jej pysk. Po kilku minutach w drzwiach pojawił się Artur. Zdjął koszulkę i z przeciągłym westchnieniem opadł na łóżko. Leżał na plecach z ręką na czole, wpatrując się w sufit.
                Dziewczyna obróciła się na drugi bok i położyła mu dłoń na piersi. Drugą ręką nakrył jej rękę i uścisnął.
- Będę starszym bratem – wyszeptał, a w jego głosie pojawił się strach.
                Gwen uniosła się i oparła brodę na ręce. Pogłaskał ją po kręgosłupie.
- Najlepszym na świecie. Jesteś wspaniałym mężczyzną Arturze. Masz piękne serce – wyszeptała, całując jego pierś, a jednocześnie czując uderzenia jego serca pod skórą.
                Uśmiechnął się lekko. Oparła głowę na jego obojczyku, przycisnął policzek do jej włosów. Splótł ich palce razem i położył na swoim brzuchu.
- Chciałbym być taki, jaki mówisz, że jestem – powiedział cicho. – Chcę ci jutro towarzyszyć. I właściwie nie przyjmuję odmowy. Ktoś musi cię bronić.
                Zesztywniała.
- O co ci chodzi? Myślisz, że coś mi grozi?
                Westchnął.
- Mam takie przeczucie, że nie wszystkich może cieszyć twoje przybycie. Czarownic nie jest mało i wątpię, żeby w społeczności były tylko takie popierające Anastazję.
                Milczała, rozważając jego słowa. Nie myślała o tym w ten sposób wcześniej. Dla niej było jasne, co ma zrobić. Podjęła decyzję i przestała o niej myśleć. Nie zastanawiała się nad tym, co mogą myśleć o niej inne. W szkole przyjęto ją ciepło, ale czy sabaty pójdą za głosem Rady? Była potężna, ale niedoświadczona. Amelia, władająca dwoma żywiołami miała większą wiedzę niż ona.
- O czym myślisz?
                Zmarszczyła brwi.
- O miejscu w Radzie decyduje Moc, jeśli pojawią się problemy, zademonstruję, co umiem – powiedziała zimno. – Dopilnuję, żeby nigdy żadna czarownica, nie popełniła błędu Morgany i nie próbowała skupić całej władzy w swoich rękach. Rada mi to umożliwi – przez chwilę słuchała szybszego bicia jego serca. Wiedziała, co myśli. Że to co planuje jest apodyktyczne. Możliwe, że miał rację. – Twoja obecność mi pomoże.
                Przewrócił się na bok i spojrzał w jej oczy. Przesunął palcami po krzywiźnie policzka dziewczyny.
- Dlaczego?
- Sam widziałeś, jak radne cię szanują. Pamiętaj, co ci powiedziałam. Jesteś moją siłą, Arturze. Gdyby nie ty nie byłoby mnie.
                Uśmiechnął się i pocałował lekko między brwiami. Przytulił swoje czoło do jej czoła.
- I vice versa, kotek.
                Później już nic nie mówili, leżeli patrząc sobie w oczy. Aż w końcu powieki Gwen opadły i już się nie podniosły. Zniknęła zmarszczka między jej brwiami, twarzy była spokojna, a na ustach tańczył niepozorny uśmiech. Mógłby na nią patrzeć każdego dnia i każdego razu odnalazłby w niej coś nowego, coś w czym mógł się zakochać.
                Obudził go zapach tostów. Usiadł w pustym łóżku, rozejrzał się po pokoju zalanym miękkim światłem poranka, była dopiero ósma, a czuł się kompletnie wyspany. Nie znalazł koszulki, którą ubrał w nocy, więc zarzucił na nagie ramiona dresową bluzę. Wciągnął pierwsze dżinsy, które wpadły mu w ręce. Beauty wyjrzała z kuchni, przekręcając lekko głowę. Spojrzała na niego i wróciła z powrotem do pomieszczenia.
                Gwen parzyła kawę, stojąc do niego plecami, na które opadały czarne włosy. Od razu odnalazł swoją niebieską koszulkę. Sięgała jej prawie do połowy uda. Syk ekspresu zagłuszył jego kroki. Odsunął kurtynę włosów i pocałował ją w bark. Podskoczyła.
- Arturze!
                Zrobił niewinną minę i pocałował ją mocniej w usta. Od razu odpowiedziała na jego pocałunek, łapiąc go za kark i przyciągając do siebie.
 - Zawsze tak całujesz chłopaków, którzy pocałują cię w ramię? – Posłała mu spojrzenie spod rzęs, jednoczenie wzdychając. – No co? Bo jeśli tak, będę to robił częściej.
                Uśmiechnęła się, gładząc jego kark.
- Musisz poczekać na śniadanie.
- Pójdę na szybki spacer z Beauty – powiedział i cmoknął na psa.
                Jak szybko wszedł do kuchni, tak szybko wyszedł. Po chwili rozległ się stuk windy i odgłos rozsuwania i zsuwania się drzwi. Gwen wyciągnęła z lodówki kilka jajek, sama lubiła śniadania na słodko: płatki, dżemy, ale Artur ze wszystkim dżemów najbardziej lubił omlety z pomidorami. Roztrzepała jajka w misce, dodała trochę ziół i pokrojone warzywa.
                Wlewała składniki na rozgrzaną patelnię, gdy usłyszała otwierające się drzwi windy. Spojrzała na zegar na piekarniku, minęło dopiero dziesięć minut. Artur nie zdążyłby przejść do najbliższego parku i dać czas Beauty na nacieszenie się świeżym powietrzem i zielenią trawy i drzew. Gwen zacisnęła dłoń, zbierając w sobie Moc. Lekkie kroki rozległy się na korytarzu. Młoda kobieta o smukłej budowie i kasztanowych włosach Artura stanęła w progu.
- Ty musisz być Gwen – powiedziała miękko z wyraźnym brytyjskim akcentem. Miała piękny głos. – Jestem…
- Victoria. Jesteś siostrą Artura.
                Vicki uśmiechnęła się z podobnym do Artura błyskiem w oku. Zdjęła sweterek i rzuciła go na stół.
- Pięknie pachnie. Sądząc po tym, że nie widzę ani mojego brata, ani jego psa to musi oznaczać, że wyszedł na spacer, a ciebie zostawił przy garach, co?
                Gwen poczuła się skrępowana bezpośredniością dziewczyny. Splotła ramiona na piersi i pokiwała lekko głową.
- Można tak powiedzieć. Zadam może i głupie pytanie, ale czy nie powinnaś być w Nowym Jorku?
- W sumie tak, semestr kończy się dopiero za tydzień, ale już zaliczyłam wszystkie egzaminy – Gwen westchnęła cicho, no tak: musiała być tak samo uzdolniona jak brat. – Byłam u znajomych na zachodzie Anglii, ale rano dostałam wiadomość, że rodzi mi się siostra, więc jestem tu gdzie powinnam – uśmiechnęła się i dodała powoli: Jestem strasznie głodna, to omlet z pomidorami, prawda?
                Nie pytając o pozwolenie, ukroiła sobie kawałek i włożyła sobie do ust. Gwen nalała jej kawy do kubka i usiadła naprzeciwko niej przy stole. Przysunęła bliżej ciepłe tosty i biały serek. Victoria podziękowała jej skinieniem głowy i zabrała się do jedzenia.
- Muszę powiedzieć – odezwała się dopiero, gdy zjadła połowę omletu i zahamowała swój głód – że jesteś dużo ładniejsza w rzeczywistości niż na zdjęciach.
                Na policzki Gwen wypłynął rumieniec.
 - Dziękuję.
                Victoria otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał jej dźwięk kroków w korytarzu i szczekanie psa. Artur wszedł na boso do kuchni i spojrzał na dziewczyny przy stole. Jego srebrne oczy rozjaśniły się na widok siostry. Otworzył ramiona i dziewczyna wpadła w nie z impetem. Przez chwilę przytulali się, rozmawiając cicho. Gwen wyszła szybko z kuchni i zniknęła w jego pokoju. Zabrała z walizki czarne rurki i białą luźną koszulkę. Chciała im dać chwilę dla siebie.
                Po szybkim prysznicu, wróciła do kuchni. Artur siedział naprzeciwko siostry i rozmawiał z nią, na jego twarzy jaśniał szeroki uśmiech. Spojrzał na nią, a jego spojrzenie pociemniało. Wyciągnął do niej rękę i przyciągnął do siebie. Usiadła mu na udzie, z ramieniem przyciśniętym do klatki piersiowej. Sięgnęła po swój kubek z kawą i wypiła trochę.
- Cieszę się, że oboje tu jesteście. Młoda Creagh zasługuje na huczne powitanie na tym świecie – Victoria wodziła wzrokiem po ich twarzach. – Pyszne śniadanie Gwen, pójdę się odświeżyć i rozpakować.
                Mrugnęła do brata i z gracją opuściła pokój.
                Artur pocałował jej odsłonięte ramię. Dotknęła jego szorstkiego policzka i nabiła na widelec kawałek pomarańczy.
- Czuje twoje zdenerwowanie – wyszeptał, z ustami przyciśniętymi do skóry dziewczyny. – To przez Vic?
- Może trochę, zaskoczyła mnie – odpowiedziała, jedząc pokrojony owoc. – Zjadłeś tego omleta, czy nic ci nie zostawiła?
                Uśmiechnął się szelmowsko.
- Zjadłem, był bardzo dobry. Masz rękę do gotowania.
                Pocałowała go lekko w usta. Złapał ją zębami za wargę, przeciągając pocałunek.
***
                Gwen mogła policzyć w pamięci sytuacje, w których Artur się trząsł. Zazwyczaj był przy tym zdenerwowany, choć było to coś więcej niż wściekłość. Tym razem było inaczej. Po prostu drżał na całym ciele, a jego dłonie pokrywała warstwa potu, której nie powodowało bynajmniej gorąco.
                Poczekalnia w szpitalu była klimatyzowana. Na niebieskich ścianach wisiały zdjęcia roześmianych dzieci i mam karmiących piersią. Na stoliku obok niej leżały popularne magazyny i ulotki związane z macierzyństwem. Victoria zdawała się być oazą spokoju. Z lekkim znudzeniem wymalowanym na twarzy, przerzucała strony „People” co jakiś czas zatrzymując się na jakimś artykule.
                Po kilku minutach, a może godzinie w drzwiach pojawił się ojciec rodu. Dopiero, gdy Creagowie byli w komplecie Gwen dostrzegła ich rodzinne podobieństwo. Nonszalancje, podobny nos i włosy – w odcieniu między brązem, a miedzią w zależności od światła. Artur zerwał się z krzesła, chrząknął, zdając sobie sprawę ze swojej nerwowości. Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się kojąco.
- Dasz sobie radę – wyszeptała, tak że tylko on usłyszał.
                Pokiwał krótko głową.
                Cathlin leżała na trzyosobowej sali pod oknem. Wysokie ściany były w wesołym kanarkowym odcieniu. Przez uchylone okno wpadał zapach drzew i kwiatów z pobliskiego parku. Miała zmęczoną, ale uśmiechniętą twarz. W jej ramionach, owinięta w różowy becik leżała mała dziewczynka. Spała. Jej drobne piąstki były zaciśnięte na palcu matki.
                Gwen poczuła dziwny ucisk w żołądku. Artur zwolnił kroku, jakby sam nie wiedział, co tu robi.
- Witaj – powiedziała Victoria, całując macochę w policzek. Dotknęła czółka i policzka siostrzyczki opuszką palca. – Cześć kwiatuszku.
                Artur stanął z drugiej strony i również ucałował Cathlin. Ucałował dwa palce i delikatnie dotknął nimi twarzyczki dziecka. Dziewczynka otworzyła oczy i spojrzała na niego. Miała prześliczne błękitne oczy. Gwen poczuła ulgę, że nie okazały się złote.
- Chcesz ją potrzymać? – Zapytała kobieta, patrząc na chłopaka.
- Nie wiem, czy potrafię.
                Victoria zmierzyła brata wzrokiem.
- Oczywiście, że umiesz. Usiądź – rozkazała, wysuwając nogą spod łóżka taboret.
                Chłopak posłusznie usiadł, Vic uśmiechnęła się do dziecka i delikatnie przełożyła je z ramion Cathlin do jego rąk. Młoda matka poinstruowała go jak ma ułożyć dłonie. Dziewczynka wyglądała na jeszcze mniejszą przy swoim starszym bracie. Gwen zauważyła łzy w oczach swojego chłopaka.
- Jest przepiękna – powiedział, a na ostatniej sylabie głos mu się załamał. – Jak dacie jej na imię?
- Violet – odezwał się Victor. – Violet Mary.
                Na twarzach rodzeństwa pojawiło się zaskoczenie. Spojrzeli na siebie, nie wierząc własnemu słuchowi.
- Po mamie? – Zapytała Victoria, a jej głos był o oktawę wyższy i bardziej świszczący. – Dziękuję Cathlin – wyszeptała.
                Gwen uśmiechnęła się i znów spojrzała na Artura. Nachylał się nad małą istotką w swoich ramionach i coś do niej cicho mówił. Wyciągnęła telefon i zrobiła mu zdjęcie na pamiątkę. Dobre chwile należy utrwalać. Objęła go za szyję i zapatrzyła się na twarz Violet. Malutki nosek i różowiutkie usteczka. Powieki znów miała zamknięte.
- Chcesz ją potrzymać? – Zapytał.
                Pokiwała głową.
                Delikatnie wzięła dziecko, które znów otworzyło oczy zainteresowane zmianą położenia. Jej błękitne oczy lśniły jak diamenty. Ważyła niewiele, prawie tyle co nic, ale był to jeden z najpiękniejszych ciężarów w jej życiu. Przypomniała sobie małą Amy, kiedy ją pierwszy raz spotkała. To samo ciepło rozchodzące się po ciele.
                Oddała Violet mamie i stanęła pod ścianą. Victor siedział obok żony i z patrzył na wszystkie swoje dzieci z czułością. Artur spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Odpowiedziała mu uśmiechem. Powoli wstał, rozprostowując długie nogi. Objął ją za szyję i pocałował w czoło.
- Do twarzy ci z dziećmi – powiedział, gdy wyszli już ze szpitala i podążali w stronę metra.
- Tobie też.
                Zatrzymał się i przyciągnął ją do siebie. Złożył na jej ustach mocny pocałunek, jedną ręką obejmował ją w talii, a drugą gładził policzek. Objęła go ramionami za szyję i stanęła na palcach.
- Kocham cię – wyszeptał. – Planujesz coś?
- Kto wie Arturze, kto wie...

Witajcie Kochani!
Przede wszystkim składam Wam najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia - swoją drogą już drugich na moim blogu.
Samych dobrych dni, słońca, miłości, wytrwałości, siły. Żeby każdy z Was każdego dnia mógł się cieszyć zdrowiem i szczęściem rodzinnym - dwoma najważniejszymi rzeczami w życiu.
A co do rozdziału...
Mam nadzieję, że się podobał. Wiem, że wielu z Was przeczyta go po Świętach, ale ja składam Wam go na ręce 24. grudnia 2015 roku o godzinie 2:00. Idealnie.
Wesołych Świat!
Wasza Raven

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 32.

Na samym wstępie przepraszam za dwie rzeczy:
a. czas oczekiwania - no tak wyszło moi drodzy, 
Olimpiada Chemiczna, sprawdziany i codzienne sprawy...

b. długość... a zresztą przekonajcie się sami!
Miłej lektury!


                Aurora musiała wyjechać we wtorek rano do Paryża, szefostwo ścigało ją za częste urlopy. Przed wyjazdem przykazała Charlotte, by miała Gwen na oku. Gospodyni nalegała nawet, by dziewczyna zamieszkała przez ten czas u niej, ale przekonała ją, że musi się uczyć do egzaminów, a wieczorami potrzebuje wyciszenia i skupienia. Jednak Lottie łatwo nie odpuszczała, zawsze znalazła sobie coś do zrobienia, by wyjść jak najpóźniej. Czwartek nie różnił się od innych dni. Gdy Charlotte wyjeżdżała z podwórka dochodziła dwudziesta pierwsza.
                Dziewczyna weszła do salonu i zapaliła słabe światło. Usiadła przy fortepianie i położyła dłonie na klawiszach. Zaczęła przelewać dźwięki, które grały w jej głowie. Coraz mocniej naciskała na białe i czarne klawisze, jej stopa rytmicznie przyciskała i puszczała pedał. Nawet nie zauważyła, że zaczęła śpiewać.
- Cóż, mam grubą skórę i elastyczne serce, ale twoje ostrze może być zbyt ostre, jestem jak gumka, dopóki nie pociągniesz zbyt mocno. Tak, mogę pęknąć i szybko poruszyć, lecz nie zobaczysz mnie w kawałkach, bo mam elastyczne serce.
                Przerwał jej dzwonek telefonu. Zamarła przy instrumencie i przyglądała się aparatowi tańczącymi po pokrywie fortepianu, targanymi przez wibracje. Na wyświetlaczu wyświetlał się nieznany numer. Wstała i powoli obeszła instrument, ostatni raz spojrzała na ekran i wcisnęła zielony klawisz.
- Słucham?
- Witaj Gwen, z tej strony Anastazja Marshall – kobieta zamilkła, jakby czekając na reakcję dziewczyny, ale ta milczała. – Dzwonie, ponieważ mam coś, co powinno cię zainteresować i wiem, że będziesz jutro w Londynie.
- Co to takiego?
                Miała wrażenie, że czarownica po drugiej stronie uśmiechnęła się.
- Nie jest to rozmowa na telefon. Pozwól, że jutro o czternastej mój człowiek odbierze się z dworca King Cross.
- Ale mój pociąg odjeżdża dopiero o 13 z Edynburga, mam o 11 egzamin ustny z fizyki.
- Spokojnie Gwen, zdajesz jutro pierwsza. Staw się o 8.15 w szkole, a o 8.45 najpóźniej będziesz wolna. Bilet masz zarezerwowany.
                Dziewczyna była zaskoczona i w pierwszej chwili chciała się zbuntować przeciwko ustaleniom czarownicy, ale ugryzła się w język.
- Dziękuję. Mam czas tylko do siedemnastej.
- Wiem, spokojnie moja droga, zdążymy ze wszystkim. Do zobaczenia.
                Rozłączyła się, zostawiając Gwen z kompletnym chaosem w głowie. Włożyła telefon do kieszeni i spojrzała na swoje odbicie w lustrze nad kominkiem. Zamknęła instrument, zgasiła światło i upewniła się, że wszystkie drzwi są pozamykane. Wzięła szybki prysznic i w piżamie usiadła na parapecie. Padał ciepły deszczyk, który pokrył jej skórę wilgotną warstwą.
                Saphiro, jesteś tu gdzieś blisko?
                W jej głowie pojawił się obraz morza drzew, na którym niczym wyspa unosił się jej dom. W oddali zobaczyła srebrną tafle jeziora. Po chwili obraz zniknął, a ona zobaczyła ciemny punkt na niebie pikujący w dół. Smoczyca opadała wirując wokół własnej osi, w ostatniej chwili przed zderzeniem z matką ziemią otworzyła swoje ogromne skrzydła i wylądowała lekko.
- Musiałaś się popisywać? – Zapytała, spuszczając nogi poza parapet. Jej bose stopy ocinały się od ciemnych róż w dole.
- To nie były popisy – odpowiedział Saphira, składając skrzydła. Gwen uniosła brew. – Może tylko troszkę. Jak egzaminy?
                Nie miała sił zbyt dużo mówić, otworzyła swój umysł i pozwoliła się jej zagłębić w swoich wspomnieniach. Smoczyca dokładnie przyglądała się każdym obrazom i przysłuchiwała się każdej rozmowie. Jej długa szyja pozwalała jej mieć oczy na wysokości twarzy dziewczyny.
- Jestem z ciebie ogromnie dumna, dokonałaś tak wiele. Jestem ogromnie ciekawa, czego chce od ciebie Czarownica Wody - Gwen zmarszczyła brwi. – Żałuję, że nie mogę być tam z tobą.
- Londyn to nie miejsce dla smoków, zbyt wiele ludzi.
                Saphira spojrzała w pochmurne niebo.
- Nigdy nie był przyjazny dla mojego gatunku. Rzymianie nie byli tak otwarci na magię jak twój lud, może to ich zgubiło?
                Dziewczyna roześmiała się i wyciągnęła ku niej ramiona. Saphira delikatnie przysunęła się do niej, by mogła wejść na jej szyję i zsunąć się na grzbiet. Otarła sobie przy tym kolano. Łuski drapały jej uda, gdy schodziła na mokrą trawę. Deszcz kropił jej plecy i włosy. Smoczyca uniosła ogromne skrzydło i wpuściła dziewczynę pod nie. Usiadła, owinięta z jednej strony błoną skrzydła, a z drugiej grubym ogonem.
- Przyzwyczaiłam się do twojej obecności codziennie i praktycznie na każde zawołanie – powiedziała cicho, Saphira zamruczała głośno. Wibracje głosu, zadygotały jej cielskiem. – Będzie mi ciężko się z tobą rozstać na kilka dni, a co dopiero na studia.
                Zawszę będę obok, maleńka. Nie martw się.
***
                Krajobraz za oknem zmieniał się jak w kalejdoskopie, szkockie wzgórza i lasy ustąpiły miejsca rozległym pastwiskom, na których pasły się owce, bydło i konie. Gwen była sama w przedziale, zasłoniła okna od strony korytarza i zsunęła wysokie buty. Oparła stopy o siedzenie naprzeciwko i rozpuściła włosy z kucyka. Wyciągnęła z torebki książkę, po raz pierwszy od dawna inną niż podręcznik, czy księga zaklęć. Tęskniła za beztroskim czytaniem lekkich romansów i zawiłych kryminałów, które uwielbiała.
                Gwen jednak nie mogła skupić się na tekście, nie mogła skupić wzroku na czytanym tekście. Wrzuciła ją z powrotem do torebki i odgarnęła włosy z twarzy, przyglądała się obrazom, które mijał pociąg. Czuła się skrępowana przez koszulę, więc wyciągnęła ją ze spódnicy i rozpięła jeszcze dwa guziki. Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. Zasnęła, wsłuchana w turkot kół.
                Dziewczyna wracała po zmroku z zamku lorda la Fay, księżyc w pełni oświetlał jej drogę do domu. Nie lubiła wracać tak późno, bała się, że może jej się coś stać, ale jeszcze bardziej, co zastanie w domu. Od śmierci jej matki ojcu zdarzało się pić, dużo. Owinęła się ciaśniej szalem. Z daleka nadjeżdżał mężczyzna na koniu. Zadrżała i spuściła wzrok. Uważnie nasłuchiwała odgłosu końskich kopyt. Jeszcze bardziej zesztywniała, gdy usłyszała, że koń idzie stępem.
- Gwen?
                Uniosła głowę, słysząc znajomy głos.
- Artur! – Poczuła ogromną ulgę, widząc go.
                Zsiadł z konia i podszedł do niej lekkim, sprężystym krokiem. Wyciągnął do niej rękę, ale szybko ją cofnął. Przez chwilę wpatrywał się w nią srebrnymi oczami, lustrując jej twarz. Musnęła jego dłoń palcami, splótł je razem.
- Co tutaj robisz? – Spytała cicho, czuła jego zapach: koni, siana i unikalnego męskiego zapachu.
                Gładził kciukiem wnętrze jej dłoni.
- Wiem, że nie w ogóle nie powinienem tu przyjeżdżać, bo… nie mam prawa wtrącać się w twoje życie, ale nie mogłem przestać o tobie myśleć. - Nie mogła skupić się na słowach płynących z jego ust, gdy czuła delikatny dotyk jego twardej skóry. – Odwiozę cię do domu, chcesz?
                Pokręciła głową.
- Noc jeszcze młoda, jeźdźmy na plażę.
                Uśmiechnął się, lekko unosząc lewy kącik ust do góry. Wsiadł na konia i wciągnął ją za sobą. Przerzuciła nogę przez koński zad, siadając po męsku. Jedną ręką objęła jego pas, łapiąc się sprzączki. Drugą położyła na dereszowatej sierści. Artur lekko dotknął ogiera łydkami, który parsknął cicho i ruszył lekkim, miękkim galopem. Konie rycerzy były zupełnie inne od jej delikatnej Rosy, wysokie, mocno zbudowane, a przy tym miękko noszące i zrównoważone.
                Zatrzymał konia na skraju plaży, pomógł zsiąść dziewczynie z grzbietu. Udał, że nie zauważył, odsłoniętej nogi. Gwen szybko poprawiła sukienkę, a na jej twarzy pojawił się rumieniec. Chłopak rozsiodłał konia i pozwolił mu skubać igły niewielkiej sosny. Przeszła kawałek i usiadła na białym piasku. Lekki wiatr kołysał włosami dziewczyny, księżyc zmieniał barwę morza z czarnej na granatową. Artur usiadł blisko niej, ktoś obcy mógłby powiedzieć, że nie przystoi tak blisko siadać.
- Cieszę się, że cię dzisiaj spotkałam. Rodzice nie mają nic przeciwko twoim wypadom?
                Uśmiechnął się.
- Jestem dorosły, nie mogą mi mówić, czego mi wolno, a co nie – w jego głosie pojawiła się butna nuta. – Wydaje mi się, że jestem od ciebie starszy Gwen.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden. A ty?
- Dam się o wiek nie pyta – roześmiała się, widząc jego minę. – Siedemnaście.
                Ich oczy spotkały się na chwilę, chciała odwrócić wzrok, ale delikatnie dotknął jej policzka. Dotyk przeszył jej ciało. Poniosła wzrok i zatonęła w srebrzystym spojrzeniu Artura. Jego twarz była królewsko piękna o wysokich kościach policzkowych, lekko garbatym nosie, średnich ustach.
- Przepraszam – wyszeptał. Utkwił spojrzenie w jej lekkim uśmiechu.
                Po chwili jego wargi musnęły jej.
                Obudził ją gwizd pociągu. Spojrzała na panel nad drzwiami, była już na miejscu. Szybko zapięła koszulę i wsunęła stopy w buty. Poprawiła włosy, układając je na ramieniu i przeciągnęła neutralną pomadką po ustach. Zdjęła walizkę i wyszła na korytarz, pełen ludzi, którzy szykowali się do wyjścia. W Londynie niebo było zachmurzone, więc ubrała na siebie bawełnianą kurtkę i czarny kapelusz z szerokim rondlem.
- Witam, panno Ravenscar – mężczyzna w ciemnych okularach i garniturze przywitał ją na peronie. – Nazywam się Peter i jestem kierowcą panny Marshall, mogę wziąć pani walizkę?
- Oczywiście – podała mu niewielką kabinówkę. – Dziękuję, że mnie pan odebrał.
- Żaden problem, panienko.
                Prowadził ją poprzez zatłoczony dworzec King’s Cross, a później otworzył jej drzwi do czarnej limuzyny. Gwen usiadła na skórzanej kanapie i spojrzała przez okno, na ludzi, którzy w pośpiechu przemierzali ulice Londynu. Splotła dłonie na udzie, próbując zapanować na ich drżeniem. Do tej pory poznała tylko czarownice Piątki i Morganę, a dzisiaj miała poznać także młode, utalentowane dziewczyny. Nasunęła czarne okulary na nos i starała przekonać samą siebie, że nie robi to na niej żadnego wrażenia.
                Podróż trwała ponad półgodziny. W końcu limuzyna zatrzymała się przed ogromnym gmachem, z dziewiętnastowieczną fasadą w stylu neogotyckim. Budynek miał trzy kondygnacje, wysokie okna oraz stromy dach. Zupełnie nie pasował do strzelistych wieżowców i nowych apartamentowców w okolicy. Kierowca otworzył jej drzwi i podał rękę, na której wsparła się wysiadając. Weszła po schodach, czując emanującą w powietrzy Moc, przytłaczającą. Dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się przed nią.
                Hall był wyłożony drewnem, przez jego środek biegł elegancki chodnik. Na ścianach wisiały portrety kobiet o błyszczących oczach. Na półpiętrze schodów wisiało wysokie lustro, w którym zobaczyła swoje malutkie odbicie. Wsunęła okulary na czoło i rozejrzała się dookoła. Usłyszała śmiech dziecka i zobaczyła jak po schodach biegły trzy dziewczynki w jednakowych mundurkach: czarnych spódniczkach, białych koszulach i marynarkach z herbem na piersi. Gdy ją dostrzegły przestały się śmiać, popatrzyły na siebie i powiedziały coś szeptem. Podeszły do niej i dygnęły lekko.
                Gwen otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Małe czarownice minęły ją i pobiegły w głąb budynku, nadal się cicho śmiejąc.
- Nie masz pojęcia, jak ważna jesteś w naszej społeczności – Anastazja Marshall, wyłoniła się z bocznego korytarza. Wyglądała przepięknie w ciemnych spodniach i białym swetrze. – Dziękuję Peter za szybką drogę, wezwę cię, gdy panna Ravenscar będzie jechała do pana Creagh’a.
                Mężczyzna skinął głową i odszedł w swoją drogą.
- Nie rozumiem, dlaczego one się mi kłaniają – powiedziała, nadal zszokowana Gwen. – Nie zrobiłam nic.
                Anastazja objęła ją ramieniem.
- Oprócz tego, że jesteś najpotężniejszą czarownicą i tobie zawdzięczamy wolność od Morgany.
- Morgana też wam groziła? – Zobaczyła krzywy uśmiech swojej rozmówczyni i już nie potrzebowała odpowiedzi.
 - Nikt nie mógł się czuć bezpiecznie, gdy ona żyła. Wiele uzdolnionych czarownic przeszło na jej stronę, nasza kongregacja była w rozsypce, wiele sabatów upadło, bo nie chciały się jej podporządkować.
- Nie miałam pojęcia, że broniąc swojej skóry, zrobię tak wiele – poczuła, że ciężar winy na jej sercu trochę zelżał. – Morgana była naprawdę zła – powiedział bardziej do siebie niż, do Anastazji. Potrząsnęła głową. – Po co tu jestem?
                Anastazja otworzyła przed nią drzwi do gabinetu. Pokój był średniej wielkości z dużym oknem wychodzącym na ulicę. Wskazała jej fotel naprzeciw biurka, a sama usiadła za nim. Machnęła ręką, a czajnik na komodzie zaczął gotować wodę.
- Gdyby była tu Piper miałybyśmy już gotową herbatę – czarownica spojrzała na Gwen. – Ach tak. Chciałabym, żebyś poznała swoje siostry i wiedziała, że jesteśmy tu dla ciebie. Należy ci się miejsce w Piątce i ono czeka na ciebie. Jednak to będzie twoja decyzja, co zrobisz. Możemy ci pomóc.
                Dziewczyna opuściła wzrok i spojrzała na swoje paznokcie. Miały ładny okrągły kształt, a czarny lakier idealnie leżał. Wreszcie zrozumiała, gdzie i kim chce być. Spojrzała na Anastazję.
- Jestem jedną z was, to niezaprzeczalny fakt. Chcę się nauczyć być czarownicą, ale nie zostawię mojego dotychczasowego życia. Mam przed sobą studia, mam chłopaka, którego kocham – uśmiechnęła się. – Przyjmuję ofertę o ile zgodzicie się na moje warunki.
                Twarz Anastazji rozpromienił uśmiech, zalała herbatę i podała jej filiżankę. Drugą ręką uścisnęła jej dłoń.
- Wiedziałam, że podejmiesz słuszną decyzję, Gwen. Wypij, a później przedstawię cię naszym dziewczętom.
***
                Stołówka bardziej przypominała ogromną jadalnię, stół był ustawiony w podkowę, ale zajęta była tylko połowa miejsc. Między dziewczętami panowała równość, czuć było miłą i lekką atmosferę, starsze koleżanki opiekowały się młodszymi, a te patrzyły na nie z podziwem. Nauczyciele siedzieli na szczycie stołu, przy czym kilka miejsc było wolnych. Gwen obserwowała obiad z boku.
                Poczuła lekki dotyk na ramieniu. Wzdrygnęła się.
- Wybacz, Gwen – Lauren pojawiła się znikąd, potrafiła poruszać się cicho jak wiatr. – Cieszę się, że podjęłaś taką decyzję. Na jutro Anastazja zwołała spotkanie Rady, przekaże ci władzę.
                Dziewczyna uniosła brwi ze zdziwienia.
- Już? Nie jestem w ogóle na to gotowa! – Czarownica wzruszyła ramionami.
- Władza zbyt długo była w rękach żywiołów, im szybciej tym lepiej. Mamy pokój, wszystko jest w porządku, nikt nam nie grozi. Jest też coś na co powinnaś spojrzeć, co znalazłyśmy w posiadłości Morgany.
                Gwen chciała jeszcze o coś zapytać, ale Lauren pchnęła ją do jadalni. Dziewczyny zamilkły i przez chwilę w milczeniu przypatrywały się jej, lustrując ją od stóp do głowy. Czuła się przy tym bardzo nie zręcznie. Powoli jak fala, zaczęły wstawać. Sześćdziesiąt osób odeszło do stołu i otoczyło ją półokręgu. Nikt nie dygnął, wszyscy przyglądali się jej badawczo.
- To naprawdę ty? – Zapytała jedna z najstarszych dziewczyn, musiała być w jej wieku.
- Na to wygląda.
                Czarownice popatrzyły po sobie. Gwen uśmiechnęła się lekko. Zakręciła dłonią i wiatr przeczesał ich włosy. Wyciągnęła rękę, a rośliny w kącie wystrzeliły w górę, rozkwitając różnobarwnymi kwiatami. Pstryknęła palcami, na którymi pojawił się pióropusz błękitnego ognia. Kilka dziewczyn zdusiło w sobie okrzyk. Wyszeptała polecenie i nad jej wyciągniętymi dłońmi pojawiły się dwie kule wody.
                Rozległo się głębokie westchnięcie.
                Zamknęła oczy, ostatni żywioł był najdzikszy i ukryty najgłębiej. Złączyła dłonie, a między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Powoli rozsunęła ręce, między którymi przeskakiwały jasne iskry. Dziewczyną, które stały najbliżej naelektryzowane włosy stanęły dęba, kilka się zaśmiało. Rzuciła kulą do góry, uderzyła w sufit. Żarówki w żyrandole rozbłysły intensywnym światłem, sekundę później z ogromnym hukiem wywaliło korki w całej szkole.
                Dziewczyny spojrzały po sobie i dygnęły z godnością.
- Mała miała rację. To naprawdę ty – powiedziała najstarsza. –Witaj pani, jestem Amelia Eagle, czarownica ziemi i ognia. Przewodnicząca szkoły.
- Nawet nie macie pojęcia, co to dla mnie znaczy, poznać was wszystkie.
                Pogłaskała dwie najbliżej stojące dziewczynki, przygładzając nastroszone blond włosy. Jednocześnie spojrzała na zegarek.
- Wybaczcie, ale muszę już jechać. Obiecuję wam, że jeszcze się zobaczymy. Jest tyle rzeczy, których chcę się od was nauczyć.
                Pożegnała się z nimi i z opiekunkami. Anastazja przytuliła ją ciepło, odwzajemniła uścisk. Peter otworzył przed nią drzwi limuzyny, ostatni raz spojrzała na piękny budynek. Poczuła ciepło w sercu. Wygładziła niewidzialną zmarszczkę na spódnicy i oparła głowę o zagłówek. Minęła dopiero połowa dnia, a ona już czuła zmęczenie. Jazda samochodem była płynna i krótka, Peter zatrzymał się pod wysokim apartamentowcem, obszedł auto i pomógł jej wysiąść.
- Dziękuję bardzo za bycie moim pilotem – uśmiechnęła się do niego czarująco i odebrała swoją walizkę.
- Przyjemność po mojej stronie panienko, do następnego.
                Skinęła mu głową i weszła do hallu, gdzie powitał ją portier. Wskazał jej windę i poinstruował, by wcisnęła przycisk prowadzący do penthouse’u. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęła się.
- To będzie dobry dzień.
                Zanim otworzyły się drzwi, usłyszała szczekanie Beauty. Pies powitał ją ocierając się o jej tak nogi, że prawie ją przewrócił. Macocha Artura przytuliła ją mocno, jej brzuch opinała biała letnia sukienka.
- Jak się czujesz Cathlin? To już chyba niedługo?
- Dziękuję, dwa tygodnie. Mam wrażenie, że noszę w sobie małą baletnice. Ciągle się wierci, najgorsze jest to, że w nocy – roześmiała się. – Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że będziesz tak wcześnie Victor na pewno by wrócił wcześniej. Mieliśmy rożne zdania, ale co do jednego się zgadzamy: Artur jest z tobą o niebo lepszy.
                Uścisnęła dłoń kobiety.
- Gdzie on jest?
- U siebie. Też się ciebie nie spodziewał i chyba uciął sobie drzemkę. Ciężko ostatnio pracował – uśmiechnęła się. – Ostatni pokój.
                Położyła torebkę na swojej walizce i zdjęła buty. Cichutko, na boso przeszła przez korytarz. Zza drzwi pokoju Artura dochodziły dźwięki rockowej muzyki. Delikatnie otworzyła drzwi. Spał rozrzucony na niskim łóżku, z głową zwróconą w drugą stronę. Jego rozczochrane, kasztanowe włosy były krótsze niż ostatnio. Na palcach przebiegła przez pokój i wślizgnęła się do łóżka. Dotknęła jego ramienia, gładząc palcem krzywiznę bicepsa. Mruknął niezadowolony przez sen. Uniosła się i pocałowała go w policzek. Nie obudził się. Przygryzła wargę.
                Usiadła mu na plecach i delikatnie pocałowała w usta. Chłopak otworzył lekko wargi i musnął ją krótkim pocałunkiem.
- Gwen! – Krzyknął i obrócił się tak gwałtownie, że prawie zrzucił ją z siebie. Objął ją ramionami w pasie, przyciskając do swojej klatki piersiowej. – Nie wierzę…
                Położyła mu palec na usta.
- Zawsze całujesz wszystkie dziewczyny, które całują cię przez sen?

Taa... Długość. 4072 słowa to definitywnie najdłuższy rozdział w moim życiu. To właściwie rozdział i miniaturka w jednym.
Mam nadzieję, że Wam się podobał.
Powiem szczerzę, że dziękuję za to, że jeszcze ktoś tu zagląda.
Nie pisałam też, dlatego, że miałam okropny kryzys wenowy. Miałam wrażenie, że pomimo osób, które tu stale są, blog umarł, a razem z nim - ja. 
Bardzo Was za to przepraszam, a jednocześnie proszę o najmniejszy komentarz.
Pokażcie, że jesteście ze mną :)
Kocham Was,
Raven
Alis