Na samym wstępie przepraszam za dwie rzeczy:
a. czas oczekiwania - no tak wyszło moi drodzy,
Olimpiada Chemiczna, sprawdziany i codzienne sprawy...
b. długość... a zresztą przekonajcie się sami!
Miłej lektury!
Aurora
musiała wyjechać we wtorek rano do Paryża, szefostwo ścigało ją za częste
urlopy. Przed wyjazdem przykazała Charlotte, by miała Gwen na oku. Gospodyni
nalegała nawet, by dziewczyna zamieszkała przez ten czas u niej, ale przekonała
ją, że musi się uczyć do egzaminów, a wieczorami potrzebuje wyciszenia i
skupienia. Jednak Lottie łatwo nie odpuszczała, zawsze znalazła sobie coś do
zrobienia, by wyjść jak najpóźniej. Czwartek nie różnił się od innych dni. Gdy
Charlotte wyjeżdżała z podwórka dochodziła dwudziesta pierwsza.
Dziewczyna
weszła do salonu i zapaliła słabe światło. Usiadła przy fortepianie i położyła
dłonie na klawiszach. Zaczęła przelewać dźwięki, które grały w jej głowie.
Coraz mocniej naciskała na białe i czarne klawisze, jej stopa rytmicznie
przyciskała i puszczała pedał. Nawet nie zauważyła, że zaczęła śpiewać.
- Cóż, mam grubą skórę i elastyczne serce, ale twoje ostrze może być zbyt ostre, jestem
jak gumka, dopóki nie pociągniesz zbyt mocno. Tak, mogę pęknąć i szybko poruszyć,
lecz nie zobaczysz mnie w kawałkach, bo mam
elastyczne serce.
Przerwał
jej dzwonek telefonu. Zamarła przy instrumencie i przyglądała się aparatowi
tańczącymi po pokrywie fortepianu, targanymi przez wibracje. Na wyświetlaczu
wyświetlał się nieznany numer. Wstała i powoli obeszła instrument, ostatni raz
spojrzała na ekran i wcisnęła zielony klawisz.
- Słucham?
- Witaj Gwen, z tej strony
Anastazja Marshall – kobieta zamilkła, jakby czekając na reakcję dziewczyny,
ale ta milczała. – Dzwonie, ponieważ mam coś, co powinno cię zainteresować i
wiem, że będziesz jutro w Londynie.
- Co to takiego?
Miała
wrażenie, że czarownica po drugiej stronie uśmiechnęła się.
- Nie jest to rozmowa na telefon.
Pozwól, że jutro o czternastej mój człowiek odbierze się z dworca King Cross.
- Ale mój pociąg odjeżdża dopiero
o 13 z Edynburga, mam o 11 egzamin ustny z fizyki.
- Spokojnie Gwen, zdajesz jutro
pierwsza. Staw się o 8.15 w szkole, a o 8.45 najpóźniej będziesz wolna. Bilet
masz zarezerwowany.
Dziewczyna
była zaskoczona i w pierwszej chwili chciała się zbuntować przeciwko ustaleniom
czarownicy, ale ugryzła się w język.
- Dziękuję. Mam czas tylko do
siedemnastej.
- Wiem, spokojnie moja droga,
zdążymy ze wszystkim. Do zobaczenia.
Rozłączyła
się, zostawiając Gwen z kompletnym chaosem w głowie. Włożyła telefon do
kieszeni i spojrzała na swoje odbicie w lustrze nad kominkiem. Zamknęła
instrument, zgasiła światło i upewniła się, że wszystkie drzwi są pozamykane.
Wzięła szybki prysznic i w piżamie usiadła na parapecie. Padał ciepły deszczyk,
który pokrył jej skórę wilgotną warstwą.
Saphiro,
jesteś tu gdzieś blisko?
W
jej głowie pojawił się obraz morza drzew, na którym niczym wyspa unosił się jej
dom. W oddali zobaczyła srebrną tafle jeziora. Po chwili obraz zniknął, a ona
zobaczyła ciemny punkt na niebie pikujący w dół. Smoczyca opadała wirując wokół
własnej osi, w ostatniej chwili przed zderzeniem z matką ziemią otworzyła swoje
ogromne skrzydła i wylądowała lekko.
- Musiałaś się popisywać? –
Zapytała, spuszczając nogi poza parapet. Jej bose stopy ocinały się od ciemnych
róż w dole.
- To nie były popisy –
odpowiedział Saphira, składając skrzydła. Gwen uniosła brew. – Może tylko
troszkę. Jak egzaminy?
Nie
miała sił zbyt dużo mówić, otworzyła swój umysł i pozwoliła się jej zagłębić w
swoich wspomnieniach. Smoczyca dokładnie przyglądała się każdym obrazom i
przysłuchiwała się każdej rozmowie. Jej długa szyja pozwalała jej mieć oczy na
wysokości twarzy dziewczyny.
- Jestem z ciebie ogromnie dumna,
dokonałaś tak wiele. Jestem ogromnie ciekawa, czego chce od ciebie Czarownica
Wody - Gwen zmarszczyła brwi. – Żałuję, że nie mogę być tam z tobą.
- Londyn to nie miejsce dla
smoków, zbyt wiele ludzi.
Saphira
spojrzała w pochmurne niebo.
- Nigdy nie był przyjazny dla
mojego gatunku. Rzymianie nie byli tak otwarci na magię jak twój lud, może to
ich zgubiło?
Dziewczyna
roześmiała się i wyciągnęła ku niej ramiona. Saphira delikatnie przysunęła się
do niej, by mogła wejść na jej szyję i zsunąć się na grzbiet. Otarła sobie przy
tym kolano. Łuski drapały jej uda, gdy schodziła na mokrą trawę. Deszcz kropił
jej plecy i włosy. Smoczyca uniosła ogromne skrzydło i wpuściła dziewczynę pod
nie. Usiadła, owinięta z jednej strony błoną skrzydła, a z drugiej grubym
ogonem.
- Przyzwyczaiłam się do twojej
obecności codziennie i praktycznie na każde zawołanie – powiedziała cicho,
Saphira zamruczała głośno. Wibracje głosu, zadygotały jej cielskiem. – Będzie
mi ciężko się z tobą rozstać na kilka dni, a co dopiero na studia.
Zawszę
będę obok, maleńka. Nie martw się.
***
Krajobraz
za oknem zmieniał się jak w kalejdoskopie, szkockie wzgórza i lasy ustąpiły
miejsca rozległym pastwiskom, na których pasły się owce, bydło i konie. Gwen
była sama w przedziale, zasłoniła okna od strony korytarza i zsunęła wysokie
buty. Oparła stopy o siedzenie naprzeciwko i rozpuściła włosy z kucyka.
Wyciągnęła z torebki książkę, po raz pierwszy od dawna inną niż podręcznik, czy
księga zaklęć. Tęskniła za beztroskim czytaniem lekkich romansów i zawiłych
kryminałów, które uwielbiała.
Gwen
jednak nie mogła skupić się na tekście, nie mogła skupić wzroku na czytanym
tekście. Wrzuciła ją z powrotem do torebki i odgarnęła włosy z twarzy,
przyglądała się obrazom, które mijał pociąg. Czuła się skrępowana przez
koszulę, więc wyciągnęła ją ze spódnicy i rozpięła jeszcze dwa guziki. Oparła
głowę o ścianę i zamknęła oczy. Zasnęła, wsłuchana w turkot kół.
Dziewczyna wracała
po zmroku z zamku lorda la Fay, księżyc w pełni oświetlał jej drogę do domu.
Nie lubiła wracać tak późno, bała się, że może jej się coś stać, ale jeszcze
bardziej, co zastanie w domu. Od śmierci jej matki ojcu zdarzało się pić, dużo.
Owinęła się ciaśniej szalem. Z daleka nadjeżdżał mężczyzna na koniu. Zadrżała i
spuściła wzrok. Uważnie nasłuchiwała odgłosu końskich kopyt. Jeszcze bardziej
zesztywniała, gdy usłyszała, że koń idzie stępem.
- Gwen?
Uniosła głowę,
słysząc znajomy głos.
- Artur! – Poczuła ogromną ulgę, widząc go.
Zsiadł z konia i
podszedł do niej lekkim, sprężystym krokiem. Wyciągnął do niej rękę, ale szybko
ją cofnął. Przez chwilę wpatrywał się w nią srebrnymi oczami, lustrując jej
twarz. Musnęła jego dłoń palcami, splótł je razem.
- Co tutaj robisz? – Spytała cicho, czuła jego zapach: koni, siana i
unikalnego męskiego zapachu.
Gładził kciukiem
wnętrze jej dłoni.
- Wiem, że nie w ogóle nie powinienem tu przyjeżdżać, bo… nie mam prawa
wtrącać się w twoje życie, ale nie mogłem przestać o tobie myśleć. - Nie mogła
skupić się na słowach płynących z jego ust, gdy czuła delikatny dotyk jego
twardej skóry. – Odwiozę cię do domu, chcesz?
Pokręciła głową.
- Noc jeszcze młoda, jeźdźmy na plażę.
Uśmiechnął się, lekko
unosząc lewy kącik ust do góry. Wsiadł na konia i wciągnął ją za sobą.
Przerzuciła nogę przez koński zad, siadając po męsku. Jedną ręką objęła jego
pas, łapiąc się sprzączki. Drugą położyła na dereszowatej sierści. Artur lekko
dotknął ogiera łydkami, który parsknął cicho i ruszył lekkim, miękkim galopem.
Konie rycerzy były zupełnie inne od jej delikatnej Rosy, wysokie, mocno
zbudowane, a przy tym miękko noszące i zrównoważone.
Zatrzymał konia na
skraju plaży, pomógł zsiąść dziewczynie z grzbietu. Udał, że nie zauważył,
odsłoniętej nogi. Gwen szybko poprawiła sukienkę, a na jej twarzy pojawił się
rumieniec. Chłopak rozsiodłał konia i pozwolił mu skubać igły niewielkiej
sosny. Przeszła kawałek i usiadła na białym piasku. Lekki wiatr kołysał włosami
dziewczyny, księżyc zmieniał barwę morza z czarnej na granatową. Artur usiadł
blisko niej, ktoś obcy mógłby powiedzieć, że nie przystoi tak blisko siadać.
- Cieszę się, że cię dzisiaj spotkałam. Rodzice nie mają nic przeciwko
twoim wypadom?
Uśmiechnął się.
- Jestem dorosły, nie mogą mi mówić, czego mi wolno, a co nie – w jego
głosie pojawiła się butna nuta. – Wydaje mi się, że jestem od ciebie starszy
Gwen.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden. A ty?
- Dam się o wiek nie pyta – roześmiała się, widząc jego minę. –
Siedemnaście.
Ich oczy spotkały
się na chwilę, chciała odwrócić wzrok, ale delikatnie dotknął jej policzka.
Dotyk przeszył jej ciało. Poniosła wzrok i zatonęła w srebrzystym spojrzeniu
Artura. Jego twarz była królewsko piękna o wysokich kościach policzkowych,
lekko garbatym nosie, średnich ustach.
- Przepraszam – wyszeptał. Utkwił spojrzenie w jej lekkim uśmiechu.
Po chwili jego
wargi musnęły jej.
Obudził
ją gwizd pociągu. Spojrzała na panel nad drzwiami, była już na miejscu. Szybko
zapięła koszulę i wsunęła stopy w buty. Poprawiła włosy, układając je na
ramieniu i przeciągnęła neutralną pomadką po ustach. Zdjęła walizkę i wyszła na
korytarz, pełen ludzi, którzy szykowali się do wyjścia. W Londynie niebo było
zachmurzone, więc ubrała na siebie bawełnianą kurtkę i czarny kapelusz z
szerokim rondlem.
- Witam, panno Ravenscar –
mężczyzna w ciemnych okularach i garniturze przywitał ją na peronie. – Nazywam
się Peter i jestem kierowcą panny Marshall, mogę wziąć pani walizkę?
- Oczywiście – podała mu niewielką
kabinówkę. – Dziękuję, że mnie pan odebrał.
- Żaden problem, panienko.
Prowadził
ją poprzez zatłoczony dworzec King’s Cross, a później otworzył jej drzwi do
czarnej limuzyny. Gwen usiadła na skórzanej kanapie i spojrzała przez okno, na
ludzi, którzy w pośpiechu przemierzali ulice Londynu. Splotła dłonie na udzie,
próbując zapanować na ich drżeniem. Do tej pory poznała tylko czarownice Piątki
i Morganę, a dzisiaj miała poznać także młode, utalentowane dziewczyny.
Nasunęła czarne okulary na nos i starała przekonać samą siebie, że nie robi to
na niej żadnego wrażenia.
Podróż
trwała ponad półgodziny. W końcu limuzyna zatrzymała się przed ogromnym
gmachem, z dziewiętnastowieczną fasadą w stylu neogotyckim. Budynek miał trzy
kondygnacje, wysokie okna oraz stromy dach. Zupełnie nie pasował do
strzelistych wieżowców i nowych apartamentowców w okolicy. Kierowca otworzył
jej drzwi i podał rękę, na której wsparła się wysiadając. Weszła po schodach,
czując emanującą w powietrzy Moc, przytłaczającą. Dwuskrzydłowe drzwi otworzyły
się przed nią.
Hall
był wyłożony drewnem, przez jego środek biegł elegancki chodnik. Na ścianach
wisiały portrety kobiet o błyszczących oczach. Na półpiętrze schodów wisiało
wysokie lustro, w którym zobaczyła swoje malutkie odbicie. Wsunęła okulary na
czoło i rozejrzała się dookoła. Usłyszała śmiech dziecka i zobaczyła jak po
schodach biegły trzy dziewczynki w jednakowych mundurkach: czarnych
spódniczkach, białych koszulach i marynarkach z herbem na piersi. Gdy ją
dostrzegły przestały się śmiać, popatrzyły na siebie i powiedziały coś szeptem.
Podeszły do niej i dygnęły lekko.
Gwen
otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Małe czarownice minęły ją i pobiegły w
głąb budynku, nadal się cicho śmiejąc.
- Nie masz pojęcia, jak ważna
jesteś w naszej społeczności – Anastazja Marshall, wyłoniła się z bocznego
korytarza. Wyglądała przepięknie w ciemnych spodniach i białym swetrze. –
Dziękuję Peter za szybką drogę, wezwę cię, gdy panna Ravenscar będzie jechała
do pana Creagh’a.
Mężczyzna
skinął głową i odszedł w swoją drogą.
- Nie rozumiem, dlaczego one się
mi kłaniają – powiedziała, nadal zszokowana Gwen. – Nie zrobiłam nic.
Anastazja
objęła ją ramieniem.
- Oprócz tego, że jesteś
najpotężniejszą czarownicą i tobie zawdzięczamy wolność od Morgany.
- Morgana też wam groziła? –
Zobaczyła krzywy uśmiech swojej rozmówczyni i już nie potrzebowała odpowiedzi.
- Nikt nie mógł się czuć bezpiecznie, gdy ona
żyła. Wiele uzdolnionych czarownic przeszło na jej stronę, nasza kongregacja
była w rozsypce, wiele sabatów upadło, bo nie chciały się jej podporządkować.
- Nie miałam pojęcia, że broniąc
swojej skóry, zrobię tak wiele – poczuła, że ciężar winy na jej sercu trochę
zelżał. – Morgana była naprawdę zła – powiedział bardziej do siebie niż, do
Anastazji. Potrząsnęła głową. – Po co tu jestem?
Anastazja
otworzyła przed nią drzwi do gabinetu. Pokój był średniej wielkości z dużym
oknem wychodzącym na ulicę. Wskazała jej fotel naprzeciw biurka, a sama usiadła
za nim. Machnęła ręką, a czajnik na komodzie zaczął gotować wodę.
- Gdyby była tu Piper miałybyśmy
już gotową herbatę – czarownica spojrzała na Gwen. – Ach tak. Chciałabym, żebyś
poznała swoje siostry i wiedziała, że jesteśmy tu dla ciebie. Należy ci się
miejsce w Piątce i ono czeka na ciebie. Jednak to będzie twoja decyzja, co
zrobisz. Możemy ci pomóc.
Dziewczyna
opuściła wzrok i spojrzała na swoje paznokcie. Miały ładny okrągły kształt, a
czarny lakier idealnie leżał. Wreszcie zrozumiała, gdzie i kim chce być.
Spojrzała na Anastazję.
- Jestem jedną z was, to niezaprzeczalny
fakt. Chcę się nauczyć być czarownicą, ale nie zostawię mojego dotychczasowego
życia. Mam przed sobą studia, mam chłopaka, którego kocham – uśmiechnęła się. –
Przyjmuję ofertę o ile zgodzicie się na moje warunki.
Twarz
Anastazji rozpromienił uśmiech, zalała herbatę i podała jej filiżankę. Drugą
ręką uścisnęła jej dłoń.
- Wiedziałam, że podejmiesz
słuszną decyzję, Gwen. Wypij, a później przedstawię cię naszym dziewczętom.
***
Stołówka
bardziej przypominała ogromną jadalnię, stół był ustawiony w podkowę, ale
zajęta była tylko połowa miejsc. Między dziewczętami panowała równość, czuć
było miłą i lekką atmosferę, starsze koleżanki opiekowały się młodszymi, a te
patrzyły na nie z podziwem. Nauczyciele siedzieli na szczycie stołu, przy czym
kilka miejsc było wolnych. Gwen obserwowała obiad z boku.
Poczuła
lekki dotyk na ramieniu. Wzdrygnęła się.
- Wybacz, Gwen – Lauren pojawiła
się znikąd, potrafiła poruszać się cicho jak wiatr. – Cieszę się, że podjęłaś
taką decyzję. Na jutro Anastazja zwołała spotkanie Rady, przekaże ci władzę.
Dziewczyna
uniosła brwi ze zdziwienia.
- Już? Nie jestem w ogóle na to
gotowa! – Czarownica wzruszyła ramionami.
- Władza zbyt długo była w rękach
żywiołów, im szybciej tym lepiej. Mamy pokój, wszystko jest w porządku, nikt nam
nie grozi. Jest też coś na co powinnaś spojrzeć, co znalazłyśmy w posiadłości
Morgany.
Gwen
chciała jeszcze o coś zapytać, ale Lauren pchnęła ją do jadalni. Dziewczyny
zamilkły i przez chwilę w milczeniu przypatrywały się jej, lustrując ją od stóp
do głowy. Czuła się przy tym bardzo nie zręcznie. Powoli jak fala, zaczęły
wstawać. Sześćdziesiąt osób odeszło do stołu i otoczyło ją półokręgu. Nikt nie
dygnął, wszyscy przyglądali się jej badawczo.
- To naprawdę ty? – Zapytała jedna
z najstarszych dziewczyn, musiała być w jej wieku.
- Na to wygląda.
Czarownice
popatrzyły po sobie. Gwen uśmiechnęła się lekko. Zakręciła dłonią i wiatr
przeczesał ich włosy. Wyciągnęła rękę, a rośliny w kącie wystrzeliły w górę,
rozkwitając różnobarwnymi kwiatami. Pstryknęła palcami, na którymi pojawił się
pióropusz błękitnego ognia. Kilka dziewczyn zdusiło w sobie okrzyk. Wyszeptała
polecenie i nad jej wyciągniętymi dłońmi pojawiły się dwie kule wody.
Rozległo
się głębokie westchnięcie.
Zamknęła
oczy, ostatni żywioł był najdzikszy i ukryty najgłębiej. Złączyła dłonie, a
między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Powoli rozsunęła ręce,
między którymi przeskakiwały jasne iskry. Dziewczyną, które stały najbliżej naelektryzowane
włosy stanęły dęba, kilka się zaśmiało. Rzuciła kulą do góry, uderzyła w sufit.
Żarówki w żyrandole rozbłysły intensywnym światłem, sekundę później z ogromnym
hukiem wywaliło korki w całej szkole.
Dziewczyny
spojrzały po sobie i dygnęły z godnością.
- Mała miała rację. To naprawdę ty
– powiedziała najstarsza. –Witaj pani, jestem Amelia Eagle, czarownica ziemi i
ognia. Przewodnicząca szkoły.
- Nawet nie macie pojęcia, co to
dla mnie znaczy, poznać was wszystkie.
Pogłaskała
dwie najbliżej stojące dziewczynki, przygładzając nastroszone blond włosy.
Jednocześnie spojrzała na zegarek.
- Wybaczcie, ale muszę już
jechać. Obiecuję wam, że jeszcze się zobaczymy. Jest tyle rzeczy, których chcę się
od was nauczyć.
Pożegnała
się z nimi i z opiekunkami. Anastazja przytuliła ją ciepło, odwzajemniła uścisk.
Peter otworzył przed nią drzwi limuzyny, ostatni raz spojrzała na piękny
budynek. Poczuła ciepło w sercu. Wygładziła niewidzialną zmarszczkę na spódnicy
i oparła głowę o zagłówek. Minęła dopiero połowa dnia, a ona już czuła
zmęczenie. Jazda samochodem była płynna i krótka, Peter zatrzymał się pod
wysokim apartamentowcem, obszedł auto i pomógł jej wysiąść.
- Dziękuję bardzo za bycie moim
pilotem – uśmiechnęła się do niego czarująco i odebrała swoją walizkę.
- Przyjemność po mojej stronie
panienko, do następnego.
Skinęła
mu głową i weszła do hallu, gdzie powitał ją portier. Wskazał jej windę i
poinstruował, by wcisnęła przycisk prowadzący do penthouse’u. Spojrzała na
swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęła się.
- To będzie dobry dzień.
Zanim
otworzyły się drzwi, usłyszała szczekanie Beauty. Pies powitał ją ocierając się
o jej tak nogi, że prawie ją przewrócił. Macocha Artura przytuliła ją mocno,
jej brzuch opinała biała letnia sukienka.
- Jak się czujesz Cathlin? To już
chyba niedługo?
- Dziękuję, dwa tygodnie. Mam
wrażenie, że noszę w sobie małą baletnice. Ciągle się wierci, najgorsze jest
to, że w nocy – roześmiała się. – Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że
będziesz tak wcześnie Victor na pewno by wrócił wcześniej. Mieliśmy rożne
zdania, ale co do jednego się zgadzamy: Artur jest z tobą o niebo lepszy.
Uścisnęła
dłoń kobiety.
- Gdzie on jest?
- U siebie. Też się ciebie nie
spodziewał i chyba uciął sobie drzemkę. Ciężko ostatnio pracował – uśmiechnęła się.
– Ostatni pokój.
Położyła
torebkę na swojej walizce i zdjęła buty. Cichutko, na boso przeszła przez
korytarz. Zza drzwi pokoju Artura dochodziły dźwięki rockowej muzyki.
Delikatnie otworzyła drzwi. Spał rozrzucony na niskim łóżku, z głową zwróconą w
drugą stronę. Jego rozczochrane, kasztanowe włosy były krótsze niż ostatnio. Na
palcach przebiegła przez pokój i wślizgnęła się do łóżka. Dotknęła jego
ramienia, gładząc palcem krzywiznę bicepsa. Mruknął niezadowolony przez sen.
Uniosła się i pocałowała go w policzek. Nie obudził się. Przygryzła wargę.
Usiadła
mu na plecach i delikatnie pocałowała w usta. Chłopak otworzył lekko wargi i
musnął ją krótkim pocałunkiem.
- Gwen! – Krzyknął i obrócił się
tak gwałtownie, że prawie zrzucił ją z siebie. Objął ją ramionami w pasie,
przyciskając do swojej klatki piersiowej. – Nie wierzę…
Położyła
mu palec na usta.
- Zawsze całujesz wszystkie
dziewczyny, które całują cię przez sen?
Taa... Długość. 4072 słowa to definitywnie najdłuższy rozdział w moim życiu. To właściwie rozdział i miniaturka w jednym.
Mam nadzieję, że Wam się podobał.
Powiem szczerzę, że dziękuję za to, że jeszcze ktoś tu zagląda.
Nie pisałam też, dlatego, że miałam okropny kryzys wenowy. Miałam wrażenie, że pomimo osób, które tu stale są, blog umarł, a razem z nim - ja.
Nie pisałam też, dlatego, że miałam okropny kryzys wenowy. Miałam wrażenie, że pomimo osób, które tu stale są, blog umarł, a razem z nim - ja.
Bardzo Was za to przepraszam, a jednocześnie proszę o najmniejszy komentarz.
Pokażcie, że jesteście ze mną :)
Kocham Was,
Pokażcie, że jesteście ze mną :)
Kocham Was,
Raven
Koniecznie pisz częściej jeśli możesz ! <3
OdpowiedzUsuńPostaram sie, ale czas niestety jest nieublgany...
UsuńDziekuje! ;*
Rozumiem cię bardzo dobrze. Też tak miałam na swoim blogu xD Ale kochana pisz dalej! Jak mi skończysz w takim momencie to znajdę cię i zabiję. Co do rozdziału... Hmn... Co tu powiedzieć? Boski? Niesamowity? Ach już nawet nie wiem co pisać! Po prostu uznajmy, że znowu jesteś moją boginią!
OdpowiedzUsuńKocham Cię i twój blog!
Całuski, życzę dużo weny (która sama nie przyjdzie bo po co!)
I wracaj szybko z nowym rozdziałem (co będzie trudne. Ale wiesz zbliżają się święta!) :*
Oj nie skonczy sie :3 na razie pisze kolejny rozdzial, a jeszcze epilog musi byc xd
UsuńOd piatku tak na prawde bede miala wolne, wiec wroce do pisania!
(Tańczę taniec radości) Kto zawsze będzie to czytał i będzie rozpaczał gdy to się skończy? Ja!!!! Cieszę się bardzo, że jeszcze nie kończysz. CAŁUSKI!!! Od piątku masz już wolne? Ach. Też od piątku zaczynam pisać. Mam już tyle pomysłów, ale po prostu czas jest okropny.
UsuńCałuski!
Kobieto, możesz być pewna, że dopóki JA tu jestem ten blog będzie żył i ty również! Nie zapominaj o tym! Przesyłam Morze weny i czasu! Buziaczki :*
OdpowiedzUsuńBardzo sie ciesze!!!
UsuńDziekuje za taki odzew :* :*
Rozdzialu mozecie sie spodziewac do konca przyszlego tygodnia♡