piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 32.

Na samym wstępie przepraszam za dwie rzeczy:
a. czas oczekiwania - no tak wyszło moi drodzy, 
Olimpiada Chemiczna, sprawdziany i codzienne sprawy...

b. długość... a zresztą przekonajcie się sami!
Miłej lektury!


                Aurora musiała wyjechać we wtorek rano do Paryża, szefostwo ścigało ją za częste urlopy. Przed wyjazdem przykazała Charlotte, by miała Gwen na oku. Gospodyni nalegała nawet, by dziewczyna zamieszkała przez ten czas u niej, ale przekonała ją, że musi się uczyć do egzaminów, a wieczorami potrzebuje wyciszenia i skupienia. Jednak Lottie łatwo nie odpuszczała, zawsze znalazła sobie coś do zrobienia, by wyjść jak najpóźniej. Czwartek nie różnił się od innych dni. Gdy Charlotte wyjeżdżała z podwórka dochodziła dwudziesta pierwsza.
                Dziewczyna weszła do salonu i zapaliła słabe światło. Usiadła przy fortepianie i położyła dłonie na klawiszach. Zaczęła przelewać dźwięki, które grały w jej głowie. Coraz mocniej naciskała na białe i czarne klawisze, jej stopa rytmicznie przyciskała i puszczała pedał. Nawet nie zauważyła, że zaczęła śpiewać.
- Cóż, mam grubą skórę i elastyczne serce, ale twoje ostrze może być zbyt ostre, jestem jak gumka, dopóki nie pociągniesz zbyt mocno. Tak, mogę pęknąć i szybko poruszyć, lecz nie zobaczysz mnie w kawałkach, bo mam elastyczne serce.
                Przerwał jej dzwonek telefonu. Zamarła przy instrumencie i przyglądała się aparatowi tańczącymi po pokrywie fortepianu, targanymi przez wibracje. Na wyświetlaczu wyświetlał się nieznany numer. Wstała i powoli obeszła instrument, ostatni raz spojrzała na ekran i wcisnęła zielony klawisz.
- Słucham?
- Witaj Gwen, z tej strony Anastazja Marshall – kobieta zamilkła, jakby czekając na reakcję dziewczyny, ale ta milczała. – Dzwonie, ponieważ mam coś, co powinno cię zainteresować i wiem, że będziesz jutro w Londynie.
- Co to takiego?
                Miała wrażenie, że czarownica po drugiej stronie uśmiechnęła się.
- Nie jest to rozmowa na telefon. Pozwól, że jutro o czternastej mój człowiek odbierze się z dworca King Cross.
- Ale mój pociąg odjeżdża dopiero o 13 z Edynburga, mam o 11 egzamin ustny z fizyki.
- Spokojnie Gwen, zdajesz jutro pierwsza. Staw się o 8.15 w szkole, a o 8.45 najpóźniej będziesz wolna. Bilet masz zarezerwowany.
                Dziewczyna była zaskoczona i w pierwszej chwili chciała się zbuntować przeciwko ustaleniom czarownicy, ale ugryzła się w język.
- Dziękuję. Mam czas tylko do siedemnastej.
- Wiem, spokojnie moja droga, zdążymy ze wszystkim. Do zobaczenia.
                Rozłączyła się, zostawiając Gwen z kompletnym chaosem w głowie. Włożyła telefon do kieszeni i spojrzała na swoje odbicie w lustrze nad kominkiem. Zamknęła instrument, zgasiła światło i upewniła się, że wszystkie drzwi są pozamykane. Wzięła szybki prysznic i w piżamie usiadła na parapecie. Padał ciepły deszczyk, który pokrył jej skórę wilgotną warstwą.
                Saphiro, jesteś tu gdzieś blisko?
                W jej głowie pojawił się obraz morza drzew, na którym niczym wyspa unosił się jej dom. W oddali zobaczyła srebrną tafle jeziora. Po chwili obraz zniknął, a ona zobaczyła ciemny punkt na niebie pikujący w dół. Smoczyca opadała wirując wokół własnej osi, w ostatniej chwili przed zderzeniem z matką ziemią otworzyła swoje ogromne skrzydła i wylądowała lekko.
- Musiałaś się popisywać? – Zapytała, spuszczając nogi poza parapet. Jej bose stopy ocinały się od ciemnych róż w dole.
- To nie były popisy – odpowiedział Saphira, składając skrzydła. Gwen uniosła brew. – Może tylko troszkę. Jak egzaminy?
                Nie miała sił zbyt dużo mówić, otworzyła swój umysł i pozwoliła się jej zagłębić w swoich wspomnieniach. Smoczyca dokładnie przyglądała się każdym obrazom i przysłuchiwała się każdej rozmowie. Jej długa szyja pozwalała jej mieć oczy na wysokości twarzy dziewczyny.
- Jestem z ciebie ogromnie dumna, dokonałaś tak wiele. Jestem ogromnie ciekawa, czego chce od ciebie Czarownica Wody - Gwen zmarszczyła brwi. – Żałuję, że nie mogę być tam z tobą.
- Londyn to nie miejsce dla smoków, zbyt wiele ludzi.
                Saphira spojrzała w pochmurne niebo.
- Nigdy nie był przyjazny dla mojego gatunku. Rzymianie nie byli tak otwarci na magię jak twój lud, może to ich zgubiło?
                Dziewczyna roześmiała się i wyciągnęła ku niej ramiona. Saphira delikatnie przysunęła się do niej, by mogła wejść na jej szyję i zsunąć się na grzbiet. Otarła sobie przy tym kolano. Łuski drapały jej uda, gdy schodziła na mokrą trawę. Deszcz kropił jej plecy i włosy. Smoczyca uniosła ogromne skrzydło i wpuściła dziewczynę pod nie. Usiadła, owinięta z jednej strony błoną skrzydła, a z drugiej grubym ogonem.
- Przyzwyczaiłam się do twojej obecności codziennie i praktycznie na każde zawołanie – powiedziała cicho, Saphira zamruczała głośno. Wibracje głosu, zadygotały jej cielskiem. – Będzie mi ciężko się z tobą rozstać na kilka dni, a co dopiero na studia.
                Zawszę będę obok, maleńka. Nie martw się.
***
                Krajobraz za oknem zmieniał się jak w kalejdoskopie, szkockie wzgórza i lasy ustąpiły miejsca rozległym pastwiskom, na których pasły się owce, bydło i konie. Gwen była sama w przedziale, zasłoniła okna od strony korytarza i zsunęła wysokie buty. Oparła stopy o siedzenie naprzeciwko i rozpuściła włosy z kucyka. Wyciągnęła z torebki książkę, po raz pierwszy od dawna inną niż podręcznik, czy księga zaklęć. Tęskniła za beztroskim czytaniem lekkich romansów i zawiłych kryminałów, które uwielbiała.
                Gwen jednak nie mogła skupić się na tekście, nie mogła skupić wzroku na czytanym tekście. Wrzuciła ją z powrotem do torebki i odgarnęła włosy z twarzy, przyglądała się obrazom, które mijał pociąg. Czuła się skrępowana przez koszulę, więc wyciągnęła ją ze spódnicy i rozpięła jeszcze dwa guziki. Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. Zasnęła, wsłuchana w turkot kół.
                Dziewczyna wracała po zmroku z zamku lorda la Fay, księżyc w pełni oświetlał jej drogę do domu. Nie lubiła wracać tak późno, bała się, że może jej się coś stać, ale jeszcze bardziej, co zastanie w domu. Od śmierci jej matki ojcu zdarzało się pić, dużo. Owinęła się ciaśniej szalem. Z daleka nadjeżdżał mężczyzna na koniu. Zadrżała i spuściła wzrok. Uważnie nasłuchiwała odgłosu końskich kopyt. Jeszcze bardziej zesztywniała, gdy usłyszała, że koń idzie stępem.
- Gwen?
                Uniosła głowę, słysząc znajomy głos.
- Artur! – Poczuła ogromną ulgę, widząc go.
                Zsiadł z konia i podszedł do niej lekkim, sprężystym krokiem. Wyciągnął do niej rękę, ale szybko ją cofnął. Przez chwilę wpatrywał się w nią srebrnymi oczami, lustrując jej twarz. Musnęła jego dłoń palcami, splótł je razem.
- Co tutaj robisz? – Spytała cicho, czuła jego zapach: koni, siana i unikalnego męskiego zapachu.
                Gładził kciukiem wnętrze jej dłoni.
- Wiem, że nie w ogóle nie powinienem tu przyjeżdżać, bo… nie mam prawa wtrącać się w twoje życie, ale nie mogłem przestać o tobie myśleć. - Nie mogła skupić się na słowach płynących z jego ust, gdy czuła delikatny dotyk jego twardej skóry. – Odwiozę cię do domu, chcesz?
                Pokręciła głową.
- Noc jeszcze młoda, jeźdźmy na plażę.
                Uśmiechnął się, lekko unosząc lewy kącik ust do góry. Wsiadł na konia i wciągnął ją za sobą. Przerzuciła nogę przez koński zad, siadając po męsku. Jedną ręką objęła jego pas, łapiąc się sprzączki. Drugą położyła na dereszowatej sierści. Artur lekko dotknął ogiera łydkami, który parsknął cicho i ruszył lekkim, miękkim galopem. Konie rycerzy były zupełnie inne od jej delikatnej Rosy, wysokie, mocno zbudowane, a przy tym miękko noszące i zrównoważone.
                Zatrzymał konia na skraju plaży, pomógł zsiąść dziewczynie z grzbietu. Udał, że nie zauważył, odsłoniętej nogi. Gwen szybko poprawiła sukienkę, a na jej twarzy pojawił się rumieniec. Chłopak rozsiodłał konia i pozwolił mu skubać igły niewielkiej sosny. Przeszła kawałek i usiadła na białym piasku. Lekki wiatr kołysał włosami dziewczyny, księżyc zmieniał barwę morza z czarnej na granatową. Artur usiadł blisko niej, ktoś obcy mógłby powiedzieć, że nie przystoi tak blisko siadać.
- Cieszę się, że cię dzisiaj spotkałam. Rodzice nie mają nic przeciwko twoim wypadom?
                Uśmiechnął się.
- Jestem dorosły, nie mogą mi mówić, czego mi wolno, a co nie – w jego głosie pojawiła się butna nuta. – Wydaje mi się, że jestem od ciebie starszy Gwen.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden. A ty?
- Dam się o wiek nie pyta – roześmiała się, widząc jego minę. – Siedemnaście.
                Ich oczy spotkały się na chwilę, chciała odwrócić wzrok, ale delikatnie dotknął jej policzka. Dotyk przeszył jej ciało. Poniosła wzrok i zatonęła w srebrzystym spojrzeniu Artura. Jego twarz była królewsko piękna o wysokich kościach policzkowych, lekko garbatym nosie, średnich ustach.
- Przepraszam – wyszeptał. Utkwił spojrzenie w jej lekkim uśmiechu.
                Po chwili jego wargi musnęły jej.
                Obudził ją gwizd pociągu. Spojrzała na panel nad drzwiami, była już na miejscu. Szybko zapięła koszulę i wsunęła stopy w buty. Poprawiła włosy, układając je na ramieniu i przeciągnęła neutralną pomadką po ustach. Zdjęła walizkę i wyszła na korytarz, pełen ludzi, którzy szykowali się do wyjścia. W Londynie niebo było zachmurzone, więc ubrała na siebie bawełnianą kurtkę i czarny kapelusz z szerokim rondlem.
- Witam, panno Ravenscar – mężczyzna w ciemnych okularach i garniturze przywitał ją na peronie. – Nazywam się Peter i jestem kierowcą panny Marshall, mogę wziąć pani walizkę?
- Oczywiście – podała mu niewielką kabinówkę. – Dziękuję, że mnie pan odebrał.
- Żaden problem, panienko.
                Prowadził ją poprzez zatłoczony dworzec King’s Cross, a później otworzył jej drzwi do czarnej limuzyny. Gwen usiadła na skórzanej kanapie i spojrzała przez okno, na ludzi, którzy w pośpiechu przemierzali ulice Londynu. Splotła dłonie na udzie, próbując zapanować na ich drżeniem. Do tej pory poznała tylko czarownice Piątki i Morganę, a dzisiaj miała poznać także młode, utalentowane dziewczyny. Nasunęła czarne okulary na nos i starała przekonać samą siebie, że nie robi to na niej żadnego wrażenia.
                Podróż trwała ponad półgodziny. W końcu limuzyna zatrzymała się przed ogromnym gmachem, z dziewiętnastowieczną fasadą w stylu neogotyckim. Budynek miał trzy kondygnacje, wysokie okna oraz stromy dach. Zupełnie nie pasował do strzelistych wieżowców i nowych apartamentowców w okolicy. Kierowca otworzył jej drzwi i podał rękę, na której wsparła się wysiadając. Weszła po schodach, czując emanującą w powietrzy Moc, przytłaczającą. Dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się przed nią.
                Hall był wyłożony drewnem, przez jego środek biegł elegancki chodnik. Na ścianach wisiały portrety kobiet o błyszczących oczach. Na półpiętrze schodów wisiało wysokie lustro, w którym zobaczyła swoje malutkie odbicie. Wsunęła okulary na czoło i rozejrzała się dookoła. Usłyszała śmiech dziecka i zobaczyła jak po schodach biegły trzy dziewczynki w jednakowych mundurkach: czarnych spódniczkach, białych koszulach i marynarkach z herbem na piersi. Gdy ją dostrzegły przestały się śmiać, popatrzyły na siebie i powiedziały coś szeptem. Podeszły do niej i dygnęły lekko.
                Gwen otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Małe czarownice minęły ją i pobiegły w głąb budynku, nadal się cicho śmiejąc.
- Nie masz pojęcia, jak ważna jesteś w naszej społeczności – Anastazja Marshall, wyłoniła się z bocznego korytarza. Wyglądała przepięknie w ciemnych spodniach i białym swetrze. – Dziękuję Peter za szybką drogę, wezwę cię, gdy panna Ravenscar będzie jechała do pana Creagh’a.
                Mężczyzna skinął głową i odszedł w swoją drogą.
- Nie rozumiem, dlaczego one się mi kłaniają – powiedziała, nadal zszokowana Gwen. – Nie zrobiłam nic.
                Anastazja objęła ją ramieniem.
- Oprócz tego, że jesteś najpotężniejszą czarownicą i tobie zawdzięczamy wolność od Morgany.
- Morgana też wam groziła? – Zobaczyła krzywy uśmiech swojej rozmówczyni i już nie potrzebowała odpowiedzi.
 - Nikt nie mógł się czuć bezpiecznie, gdy ona żyła. Wiele uzdolnionych czarownic przeszło na jej stronę, nasza kongregacja była w rozsypce, wiele sabatów upadło, bo nie chciały się jej podporządkować.
- Nie miałam pojęcia, że broniąc swojej skóry, zrobię tak wiele – poczuła, że ciężar winy na jej sercu trochę zelżał. – Morgana była naprawdę zła – powiedział bardziej do siebie niż, do Anastazji. Potrząsnęła głową. – Po co tu jestem?
                Anastazja otworzyła przed nią drzwi do gabinetu. Pokój był średniej wielkości z dużym oknem wychodzącym na ulicę. Wskazała jej fotel naprzeciw biurka, a sama usiadła za nim. Machnęła ręką, a czajnik na komodzie zaczął gotować wodę.
- Gdyby była tu Piper miałybyśmy już gotową herbatę – czarownica spojrzała na Gwen. – Ach tak. Chciałabym, żebyś poznała swoje siostry i wiedziała, że jesteśmy tu dla ciebie. Należy ci się miejsce w Piątce i ono czeka na ciebie. Jednak to będzie twoja decyzja, co zrobisz. Możemy ci pomóc.
                Dziewczyna opuściła wzrok i spojrzała na swoje paznokcie. Miały ładny okrągły kształt, a czarny lakier idealnie leżał. Wreszcie zrozumiała, gdzie i kim chce być. Spojrzała na Anastazję.
- Jestem jedną z was, to niezaprzeczalny fakt. Chcę się nauczyć być czarownicą, ale nie zostawię mojego dotychczasowego życia. Mam przed sobą studia, mam chłopaka, którego kocham – uśmiechnęła się. – Przyjmuję ofertę o ile zgodzicie się na moje warunki.
                Twarz Anastazji rozpromienił uśmiech, zalała herbatę i podała jej filiżankę. Drugą ręką uścisnęła jej dłoń.
- Wiedziałam, że podejmiesz słuszną decyzję, Gwen. Wypij, a później przedstawię cię naszym dziewczętom.
***
                Stołówka bardziej przypominała ogromną jadalnię, stół był ustawiony w podkowę, ale zajęta była tylko połowa miejsc. Między dziewczętami panowała równość, czuć było miłą i lekką atmosferę, starsze koleżanki opiekowały się młodszymi, a te patrzyły na nie z podziwem. Nauczyciele siedzieli na szczycie stołu, przy czym kilka miejsc było wolnych. Gwen obserwowała obiad z boku.
                Poczuła lekki dotyk na ramieniu. Wzdrygnęła się.
- Wybacz, Gwen – Lauren pojawiła się znikąd, potrafiła poruszać się cicho jak wiatr. – Cieszę się, że podjęłaś taką decyzję. Na jutro Anastazja zwołała spotkanie Rady, przekaże ci władzę.
                Dziewczyna uniosła brwi ze zdziwienia.
- Już? Nie jestem w ogóle na to gotowa! – Czarownica wzruszyła ramionami.
- Władza zbyt długo była w rękach żywiołów, im szybciej tym lepiej. Mamy pokój, wszystko jest w porządku, nikt nam nie grozi. Jest też coś na co powinnaś spojrzeć, co znalazłyśmy w posiadłości Morgany.
                Gwen chciała jeszcze o coś zapytać, ale Lauren pchnęła ją do jadalni. Dziewczyny zamilkły i przez chwilę w milczeniu przypatrywały się jej, lustrując ją od stóp do głowy. Czuła się przy tym bardzo nie zręcznie. Powoli jak fala, zaczęły wstawać. Sześćdziesiąt osób odeszło do stołu i otoczyło ją półokręgu. Nikt nie dygnął, wszyscy przyglądali się jej badawczo.
- To naprawdę ty? – Zapytała jedna z najstarszych dziewczyn, musiała być w jej wieku.
- Na to wygląda.
                Czarownice popatrzyły po sobie. Gwen uśmiechnęła się lekko. Zakręciła dłonią i wiatr przeczesał ich włosy. Wyciągnęła rękę, a rośliny w kącie wystrzeliły w górę, rozkwitając różnobarwnymi kwiatami. Pstryknęła palcami, na którymi pojawił się pióropusz błękitnego ognia. Kilka dziewczyn zdusiło w sobie okrzyk. Wyszeptała polecenie i nad jej wyciągniętymi dłońmi pojawiły się dwie kule wody.
                Rozległo się głębokie westchnięcie.
                Zamknęła oczy, ostatni żywioł był najdzikszy i ukryty najgłębiej. Złączyła dłonie, a między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Powoli rozsunęła ręce, między którymi przeskakiwały jasne iskry. Dziewczyną, które stały najbliżej naelektryzowane włosy stanęły dęba, kilka się zaśmiało. Rzuciła kulą do góry, uderzyła w sufit. Żarówki w żyrandole rozbłysły intensywnym światłem, sekundę później z ogromnym hukiem wywaliło korki w całej szkole.
                Dziewczyny spojrzały po sobie i dygnęły z godnością.
- Mała miała rację. To naprawdę ty – powiedziała najstarsza. –Witaj pani, jestem Amelia Eagle, czarownica ziemi i ognia. Przewodnicząca szkoły.
- Nawet nie macie pojęcia, co to dla mnie znaczy, poznać was wszystkie.
                Pogłaskała dwie najbliżej stojące dziewczynki, przygładzając nastroszone blond włosy. Jednocześnie spojrzała na zegarek.
- Wybaczcie, ale muszę już jechać. Obiecuję wam, że jeszcze się zobaczymy. Jest tyle rzeczy, których chcę się od was nauczyć.
                Pożegnała się z nimi i z opiekunkami. Anastazja przytuliła ją ciepło, odwzajemniła uścisk. Peter otworzył przed nią drzwi limuzyny, ostatni raz spojrzała na piękny budynek. Poczuła ciepło w sercu. Wygładziła niewidzialną zmarszczkę na spódnicy i oparła głowę o zagłówek. Minęła dopiero połowa dnia, a ona już czuła zmęczenie. Jazda samochodem była płynna i krótka, Peter zatrzymał się pod wysokim apartamentowcem, obszedł auto i pomógł jej wysiąść.
- Dziękuję bardzo za bycie moim pilotem – uśmiechnęła się do niego czarująco i odebrała swoją walizkę.
- Przyjemność po mojej stronie panienko, do następnego.
                Skinęła mu głową i weszła do hallu, gdzie powitał ją portier. Wskazał jej windę i poinstruował, by wcisnęła przycisk prowadzący do penthouse’u. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęła się.
- To będzie dobry dzień.
                Zanim otworzyły się drzwi, usłyszała szczekanie Beauty. Pies powitał ją ocierając się o jej tak nogi, że prawie ją przewrócił. Macocha Artura przytuliła ją mocno, jej brzuch opinała biała letnia sukienka.
- Jak się czujesz Cathlin? To już chyba niedługo?
- Dziękuję, dwa tygodnie. Mam wrażenie, że noszę w sobie małą baletnice. Ciągle się wierci, najgorsze jest to, że w nocy – roześmiała się. – Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że będziesz tak wcześnie Victor na pewno by wrócił wcześniej. Mieliśmy rożne zdania, ale co do jednego się zgadzamy: Artur jest z tobą o niebo lepszy.
                Uścisnęła dłoń kobiety.
- Gdzie on jest?
- U siebie. Też się ciebie nie spodziewał i chyba uciął sobie drzemkę. Ciężko ostatnio pracował – uśmiechnęła się. – Ostatni pokój.
                Położyła torebkę na swojej walizce i zdjęła buty. Cichutko, na boso przeszła przez korytarz. Zza drzwi pokoju Artura dochodziły dźwięki rockowej muzyki. Delikatnie otworzyła drzwi. Spał rozrzucony na niskim łóżku, z głową zwróconą w drugą stronę. Jego rozczochrane, kasztanowe włosy były krótsze niż ostatnio. Na palcach przebiegła przez pokój i wślizgnęła się do łóżka. Dotknęła jego ramienia, gładząc palcem krzywiznę bicepsa. Mruknął niezadowolony przez sen. Uniosła się i pocałowała go w policzek. Nie obudził się. Przygryzła wargę.
                Usiadła mu na plecach i delikatnie pocałowała w usta. Chłopak otworzył lekko wargi i musnął ją krótkim pocałunkiem.
- Gwen! – Krzyknął i obrócił się tak gwałtownie, że prawie zrzucił ją z siebie. Objął ją ramionami w pasie, przyciskając do swojej klatki piersiowej. – Nie wierzę…
                Położyła mu palec na usta.
- Zawsze całujesz wszystkie dziewczyny, które całują cię przez sen?

Taa... Długość. 4072 słowa to definitywnie najdłuższy rozdział w moim życiu. To właściwie rozdział i miniaturka w jednym.
Mam nadzieję, że Wam się podobał.
Powiem szczerzę, że dziękuję za to, że jeszcze ktoś tu zagląda.
Nie pisałam też, dlatego, że miałam okropny kryzys wenowy. Miałam wrażenie, że pomimo osób, które tu stale są, blog umarł, a razem z nim - ja. 
Bardzo Was za to przepraszam, a jednocześnie proszę o najmniejszy komentarz.
Pokażcie, że jesteście ze mną :)
Kocham Was,
Raven

7 komentarzy:

  1. Koniecznie pisz częściej jeśli możesz ! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram sie, ale czas niestety jest nieublgany...
      Dziekuje! ;*

      Usuń
  2. Rozumiem cię bardzo dobrze. Też tak miałam na swoim blogu xD Ale kochana pisz dalej! Jak mi skończysz w takim momencie to znajdę cię i zabiję. Co do rozdziału... Hmn... Co tu powiedzieć? Boski? Niesamowity? Ach już nawet nie wiem co pisać! Po prostu uznajmy, że znowu jesteś moją boginią!
    Kocham Cię i twój blog!
    Całuski, życzę dużo weny (która sama nie przyjdzie bo po co!)
    I wracaj szybko z nowym rozdziałem (co będzie trudne. Ale wiesz zbliżają się święta!) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie skonczy sie :3 na razie pisze kolejny rozdzial, a jeszcze epilog musi byc xd
      Od piatku tak na prawde bede miala wolne, wiec wroce do pisania!

      Usuń
    2. (Tańczę taniec radości) Kto zawsze będzie to czytał i będzie rozpaczał gdy to się skończy? Ja!!!! Cieszę się bardzo, że jeszcze nie kończysz. CAŁUSKI!!! Od piątku masz już wolne? Ach. Też od piątku zaczynam pisać. Mam już tyle pomysłów, ale po prostu czas jest okropny.
      Całuski!

      Usuń
  3. Kobieto, możesz być pewna, że dopóki JA tu jestem ten blog będzie żył i ty również! Nie zapominaj o tym! Przesyłam Morze weny i czasu! Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo sie ciesze!!!
      Dziekuje za taki odzew :* :*
      Rozdzialu mozecie sie spodziewac do konca przyszlego tygodnia♡

      Usuń

Alis