środa, 23 września 2015

Rozdział 30.

                Chłopak spojrzał na nią cudownymi oczami. Łzy upadały na jego policzek, zupełnie jak za pierwszym razem.
- Przepraszam, kochanie. Dałem dupy.
                Zaśmiała się smutno, jej dłonie zaciskały się na ranie Artura. Gorąca krew wypływała jej między palcami.
- Nie tym razem. Nie możesz mnie zostawić!
                Saphiro! Potrzebuję cię…
                Smoczyca nie kazała jej na siebie długo czekać. Po chwili wylądowała ciężko na dziedzińcu i wsadziła głowę przez drzwi. Weszła najdalej, jak pozwalał jej ogrom ciała. Rozejrzała się po pomieszczeniu, spojrzała na Morganę, a później na nich.
                Jęknęła głośno.
- Pomóż mi! Arturze, nie zamykaj oczy. Nie zamykaj oczu!
Spojrzenie chłopaka stało się mętne. Z trudem utrzymywał otwarte powieki.
Masz siłę w sobie, by go uratować. Wiem o tym. Gwen, dasz sobie radę.
Dziewczyna spojrzała na nią szybko, widziała w jej oczach smutek. Zaczęła szeptać zaklęcie, dłonie zrobiły się gorące. Mówiła coraz głośniej, a jej głos był drżący. Bała się, tak bardzo się bała. Łzy nie przestawały jej płynąć po policzkach, wzrok robił się rozmazany. Błysnęło białe światło, które wypełniło cały dom. Całe jej ciało zdawało się płonąć. Czuła drobne iskry prądu przeskakiwały po jej skórze.
Siła, którą miała do walki z Morganą, która przyciągnęła ją tu z samej Szkocji, po prostu wyparowała. Głowa stała się ciężka, ręce jak z waty. Gwen ostatkiem świadomości, spojrzała na swoje dłonie. Pokryte szkarłatną krwią, która powoli zastygała. Chciała wiedzieć, czy się udało, ale upadła na bok.
***
                Artur otworzył powoli oczy. Ból przeszył jego bok, gdy tylko się poruszył. Ale ból był dobry, znaczył, że żyje. Miał władze we wszystkich palcach, mógł mrugać. Słyszał świszczący oddech, obok niego. Obrócił głowę. Czarne włosy rozsypane na posadce, były ubrudzone kurzem i krwią. Blada twarz dziewczyny zdradzała jej spokój. Tylko powieki miała zamknięte.
                Nie zważał na ból, musiał jej dotknąć. Przesunął kciukiem po jej policzku, linii szczęki, podbródku i wydatnej dolnej wardze. Otworzyła oczy, które lśniły złotym blaskiem. Uśmiechnęła się.
- Jesteś dupkiem – powiedziała cicho, zachrypniętym głosem. – Nienawidzę cię.
                Roześmiał się, mimo wszystko. Z ulgi, ze szczęścia, że ją słyszy.
- Kocham cię.
                Gwen uśmiechnęła się i powoli usiadła. Przyłożyła dłoń do boku głowy, gdzie pojawił się wielki guz. Potarła go lekko. Spojrzała na Saphirę, która uniosła głowę, gdy poczuła na sobie jej wzrok.
                To był najgorszy kwadrans w moim życiu.
                Uwierz, że mój też.
                Otworzyła się na Saphirę. Wymienianie z nią myśli i uczuć, było jak balsam dla jej duszy. Jej jaźń, mieszała się z umysłem smoczycy tworzą niesamowitą mieszaninę. Przyjaciółka przelała na nią trochę swoich sił, by szybciej doszła do siebie. Dziewczyna wstała i pomogła się podnieść swojemu chłopakowi. Artur podniósł się z sykiem, ale uśmiechnął się, próbując zamaskować przed nią grymas bólu. Przerzuciła sobie jego ramię, przez kark i oparła go o siebie.
- Co zrobimy z tym domem? – Zapytał Artur, rozglądając się wokół. – Gdzie jest Melanie?
- Uciekła. Nie goniłam jej, nie mogłam was zostawić – smoczyca warknęła. – Jeszcze ją dogonię.
- Zostaw ją. Nie chce już tego ciągnąć – powiedziała Gwen. – Nie wiem. Spalić go? Co myślicie?
                Rozległ się huk. Saphira ryknęła i odwróciła się gwałtownie. Rozłożyła skrzydła i skoczyła w górę. Gwen posadziła Artura na schodach przed domem i wezwała dwie kule ognia.
- Przybyłyśmy w pokoju.
                Głos dobył się z samochodu, który wjechał na teren posiadłości. Saphira krążyła nad domem, obserwując uważnie osoby, które wysiadły. Z czarnej terenówki wyłoniły się cztery kobiety. Każda zupełnie inna. Pierwsza była jasnowłosą kobietą o zielonych oczach i pełnej figurze. Druga brunetką o bardzo jasnych, prawie białych włosach i wysokiej oraz szczupłej sylwetce. Trzecia z nich znała, Anastazja Marshall uśmiechnęła się do niej lekko. Czwarta trzymała się z tyłu i miała płomiennorude włosy i heterochronię tęczówek. Lewe oko było prawie czarne, a drugie czerwone.
- Ginevra Ravenscar – powiedziała ostatnia. – Należą ci się wyjaśnienia. Jestem Piper Lake, jestem czarownicą tak jak ty. Jestem przywódczynią czarownic ognia. To są moje siostry – wskazała na kobiety obok siebie. – Anastazję już znasz, reprezentuje wodę. Margo – blondynka uśmiechnęła się lekko – ziemię. Lauren – najwyższa z nich skłoniła się lekko – powietrze.
- Czujemy się zaszczycone, że możemy poznać władczynię żywiołów i ostatnią towarzyszkę smoka – Margo zrobiła krok do przodu.
                Saphira zanurkowała w dół i wylądowała obok Gwen. Napięła wargi, odsłaniając ostre zęby. Czarownice mimowolnie cofnęły się o pół kroku do tyłu.
- Bądź pozdrowiona Szafirowa Strażniczko ­– Lauren odezwała się w języku smoków. – To zaszczyt poznać najwspanialszą z twojego gatunku.
- I ty bądź pozdrowiona władczyni powietrza – odpowiedziała jej Saphira po angielsku.
                Czarownica uśmiechnęła się. Artur podniósł się i kulejąc, podszedł do Gwen. Objęła go w pasie, podtrzymując go w pionie. Chłopak skrzywił się, gdy dotknęła jego rany. Dopiero teraz przyjrzała się jego twarzy. Zaschniętej krwi na brodzie, nad ustami i na skroni. Unikał jej wzroku.
- Czego tu szukacie?
                Kobiety spojrzały po sobie, jakby wybierały, która ma jej odpowiedzieć na to pytanie.
- Jesteśmy członkiniami Rady Pięciu – odezwała się Margo. – Zasiadają w niej najpotężniejsze z czarownic każdego żywiołu, a także czarownica, która jest najpotężniejsza ze wszystkich, czyli taka, która włada kilkoma żywiołami. Od śmierci ostatniej Piątej jesteśmy cztery. Naszym zadanie jest chronienie ludzi i nas samych przed złem i czarną magią. Od stuleci nasze poprzedniczki tropiły Morganę, ale na próżno, brakowało im Mocy. Jesteśmy wam ogromnie wdzięczni – powiedziała i po raz pierwszy spojrzała na Artura. – Arturze Pendragonie, jestem rada, że jesteś cały.
- Było blisko – powiedział, ale Gwen natychmiast poznała, że jest słabszy niż na to wygląda.
- Możemy wam pomóc, jeśli tego potrzebujecie – Anastazja zmarszczyła brwi.
                Dziewczyna pokręciła głową.
- Poradzimy sobie – odpowiedział chłopak.
                Czarownice popatrzyły po sobie i pożegnały się z nimi. Anastazja zostawiła koleżanki, które weszły do domu, by rozpocząć śledztwo i posprzątać po Morganie. Wyciągnęła z kieszeni żakietu niewielki, elegancki kartonik i podała go Gwen. Dziewczyna spojrzała na treść wizytówki.
- Nie wiem, jaką podejmiesz decyzję, ale jakakolwiek ona będzie, przemyśl ją dokładnie.
- Dziękuję.
                Blondynka dotknęła jej ramienia i minęła ją. Gwen patrzyła, jak znika w ciemnym domu. Nad nimi jaśniały mocno gwiazdy. Pomyślała, że po raz pierwszy od dawna jutro będzie już dobrze. Artur pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Nadal cię nienawidzę – powiedziała, odsuwając się znacznie.
                Pomimo bólu w boku zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. Spojrzał jej głęboko w oczy i złapał mocno za brodę. Nie zważał na jej protesty i wbił usta w jej wargi. Krzyknęła, ale jej głos zginął w nim. Gwen uniosła ręce gotowa, by go odepchnąć, ale złapał ją za nadgarstki. Poddała się i powoli odwzajemniła pocałunek. Położył rękę dziewczyny na swoim karku, a drugą splótł ze swoją. Jęknęła cichutko.
- Arturze Pendragonie – wysyczała. – Jesteś skończonym dupkiem i idiotą. Nienawidzę cię. To ostatni raz, gdy ratuje ci dupę – dźgnęła go mocno w pierś. – Następnym razem, radź sobie sam. Nie będzie mi przykro – skłamała.
                Odwróciła się i ruszyła w stronę smoczycy. Wspięła się na jej grzbiet i spojrzała na Artura.
- Zostawiasz mnie? – Spytał.
- Odstawimy cię do domu, a potem masz tydzień, żeby mnie udobruchać, bo będziesz szukał sobie nowej dziewczyny na studniówkę.
                Nie mógł się nie uśmiechnąć. Powoli podszedł do Saphiry i wspiął się na jej grzbiet. Gwen podała mu rękę i wciągnęła go. Usiadł blisko niej, czuła jego uda przyciskające się do jej nóg.
- Mogę cię objąć?
                Wiedział, dlaczego jest zła. Rozumiał ją i to, co czuje. Jednak bolało go, gdy go odtrącała. Cierpiał każdą sekundę, widząc zawód w jej oczach. Było blisko, dla niej zbyt blisko i nie wiedział, czy sobie z tym poradzi. Chciał być dla niej oparciem, wiedział, że może. Pytaniem pozostawało, czy pozwoli mu nim być.
- Oczywiście, że możesz – wyszeptała.
                Oplótł ją ramionami, nie chcąc zmarnować żadnej chwili, w której mógł ją trzymać w ramionach.
***
                Nie powinnaś go tak traktować, przecież wiesz, że to nie jego wina. Nie wiń go za nie jego błędy.
                Gwen westchnęła cichutko. Artur opierał policzek o jej łopatkę i chyba spał. Nie była pewna. Kurczowo zaciskał ramiona wokół talii dziewczyny, oddychał miarowo i spokojnie, znalazł ukojenie
w lekkim locie. Dotknęła dużej dłoni chłopaka i wyraźnych żył.
                Nie chce go karać. Po prostu tyle przeżyłam, tak się bałam o niego, że teraz, gdy wszystko jest okay, nie czuje ulgi. Nadal się boję.
                Wiem, moja mała. Ale kochasz go, to też wiem i on ciebie. Nie możesz tak postępować, nie teraz, gdy wszystko się skończyło. Przeżyliście zbyt wiele, by się teraz rozstawać.
                Gwen uśmiechnęła się krzywo.
                Nie chce się z nim rozstawać. Westchnęła. Zastępujesz mi ludzką przyjaciółkę.
                Wiedziała, że Saphira też się uśmiechnęła.
                Lot trwał krótko, a przynajmniej krótko dla Gwen. Jej zegarek wskazywał 5 rano, gdy smoczyca wylądowała w zapuszczonym lesie na przedmieściach Londynu. Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez dach z liści.
                Artur zszedł pierwszy i wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją i delikatnie zeskoczyła na ziemię. Saphira oddaliła się, by mogli porozmawiać. Chłopak miał rozczochrane włosy, bladą twarz, od której odznaczały się siniaki. Rany na wardze i brwi, zdążyły już zaschnąć.
- Gwen, chciałem cię przeprosić, ale nie umiem tego ubrać w słowa, jak bardzo mi przykro.
                Położyła mu palec na ustach.
- Cii… - Wyszeptała. – Potrzebuję czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Muszę odnaleźć Melanie – Artur chciał coś powiedzieć, ale pokręciła głową. – To nie twoje zadanie, zrobiłeś już co było trzeba. Muszę wiedzieć, czy mnie zdradziła, czy Morgana się nią posłużyła… Muszę przetrawić dzisiejszy dzień i noc. Daj mi ten tydzień, żebym mogła podjąć decyzję.
                W jego oczach pojawiły się łzy.
- Chcesz ze mną zerwać?
                Zawahała się.
- Nie wiem. Na razie nie. Razem silniejsi, pamiętasz? Ale nie ufam ci, nie ufam, że zrobisz wszystko, by znów nie wpakować się w śmiertelne niebezpieczeństwo.
                Ujął jej twarz w dłonie i pogładził kciukami po policzkach.
- Kocham cię Gin i nigdy nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Wiem – wzięła głęboki oddech. – Ja też cię kocham.
                Pocałowała go szybko i krótko. Wyswobodziła się z jego uścisku i wskoczyła na grzbiet Saphiry. Smoczyca wyskoczyła w górę i rozpoczęła długi lot w stronę domu.
                Promienie słońca przyjemnie ogrzewały jej skórę, ale wiatr wykradał każdą odrobinę ciepła. Leżała z policzkiem przyciśniętym do szyi. Saphira leciała wolniej, jej ruchy były spokojne, jednak dziewczyna czuła jej zmęczenie. Odkąd uwolniła piąty żywioł wszystko się zmieniło. Nie miała wcześniej czasu, by się nad tym zastanowić. Była najpotężniejszą czarownicą, która ledwie nad sobą panowała. Wyciągnęła z kieszeni wizytówkę Anastazji Marshall.
                Chcesz przyłączyć się do czarownic?
                A mam inne wyjście? Potrzebuje nauki. Może, gdybym od początku się uczyła, dzisiaj…
                Gwen. Przestań, to nic nie da. Nie możesz roztrząsać tego, na co nie masz wpływu.
                Westchnęła cicho. Schowała gruby papier. Dzisiaj czekała ją jeszcze jedna walka. Musiała porozmawiać z matką. Wiedziała, że Aurora była świadoma, kim są. Poznała Anastazję w szkole czarownic – była tego pewna. Nie mogła uwierzyć, że jej własna rodzina – dwie najważniejsze kobiety w jej życiu naraziły ją na takie niebezpieczeństwo. Tylko Charlotte była od początku po jej stronie.
                Położyła płasko dłonie na szyi Saphiry i wlała w nią większość swoich sił. Smoczyca zaczęła mocniej bić skrzydłami, ostry wiatr smagał jej twarz jak ostry bicz. Ułożyła się w miarę wygodnie na plecach swojej towarzyszki, która okryła ją magiczną bańką, jak kołdrą. Zamknęła oczy i zapadła w niespokojny sen.
                Saphira wylądowała nad jeziorem w pobliżu jej domu, z tego miejsca widać było dworek Creaghów na wzgórzu. Wieżyczka, w której mieszkał Artur odcinała się na tle błękitnego nieba. Gwen objęła ramionami pysk Saphiry, jej oddech parzył jej brzuch.
- Odpocznij – powiedziała do niej, gładząc dłonią czoło smoczycy. – Spotkamy się jutro wieczorem?
- Zgoda – dotknęła niezwykle delikatnie jej głowy wargami, składając na niej niezwykły pocałunek.
                Wzbiła się w powietrze i przeleciała nad jeziorem, Gwen obserwowała jak się oddala, aż nurkuje między drzewa i znika w lesie, prawie na horyzoncie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła niewielką ścieżką do domu. Zegarek wskazywał kilka minut po czternastej. Była okropnie głodna i jeszcze bardziej zmęczona. Szła powoli, z trudem stawiając obolałe nogi, a w ręce trzymając płaszcz. Majowe powietrze było ciepłe i świeże, niosło ze sobą zapach polnych kwiatów. Przeszła koło swojej sekwoi, wyraźnie mniejszej od pozostałych drzew. Smukły pień kołysał się na słabym wietrze, szeleszcząc liśćmi. Zatrzymała się i obejrzała się za siebie. Jak przez mgłę pamiętała dzień, w którym przywiozła półmetrową sadzonkę i z pomocą matki wkopała ją w ziemię. Dopiero teraz zauważyła, że przez czternaście lat, żadna sekwoja nie mogła tyle urosnąć.
                Weszła na werandę i chwilę trzymała dłoń na klamce, nie wiedząc co zrobić. Usłyszała szybkie kroki swojej matki i odskoczyła w tył, by nie dostać z drzwi. Aurora krzyknęła i zamknęła ją w silnym uścisku. Pomimo swojej złości przytuliła ją, łzy zaczęły płynąc po jej policzkach.
- Mój Boże, córeczko – wyszeptała kobieta, gładząc ją po plecach. – W nocy dzwoniła do mnie Anastazja i wszystko mi powiedziała, tak się bałam, gdy zniknęłaś podczas antraktu. Nie wiedziałam, co robić, gdy zobaczyłam twój samochód na podjeździe, a ciebie nie było w domu. Nie zostawiłaś mi żadnej kartki – w jej głosie zabrzmiał żal.
- Akurat o to nie powinnaś mieć do mnie żalu – wyszeptała i złapała Aurorę za ramiona. – Mamy dużo do obgadania, ale nie jestem w stanie tego robić brudna i głodna – złość, którą czuła wcześniej zniknęła. Nie wybaczyła jej do końca, ale bardzo chciała. – Mogę liczyć na sławne gofry Ravenscar?
                Kobieta roześmiała się, a w jej brązowych oczach pojawiły się łzy. Otarła je rękawem starego swetra. Dotknęła policzka swojej córki.
- Oczywiście, że tak.
                Razem weszły do domu i rozstały się przy schodach. Dziewczyna powoli zaczęła się po nich wspinać. Aurora obserwowała jej ostrożne ruchy. Zauważyła drżenie dłoni.

- Kochanie? – Gwen zatrzymała się, prawie na szczycie schodów. – Twoje oczy się zmieniły.

~*~*~*~
Witajcie moje Miśki!
Mam nadzieję, że dajecie sobie radę w szkole.
Co sądzicie o tym rozdziale? Dziękuję za 10000 wyświetleń i ponad 200 komentarzy!
Każdy z tych 238 komentarzy jest dla mnie ogromnie ważny,
Dlatego chciałabym, żeby było ich więcej. Każdy jest moim uśmiechem i ogromnym sukcesem.
Uwielbiam dla Was pisać ;)
Wasza Raven.
PS. Jestem dla Was na asku, instagramie i facebooku linki znajdziecie do góry po prawej.
PS2. Chyba muszę iść się uczyć na sprawdzian z angielskiego...
Alis