poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 4.

Sobotni wieczór upływał jej samotnie. Gwen rozparła się w fotelu, który przyciągnęła do okna i zagłębiła się w lekturze. Z słuchawek iPoda płynęły kojące dźwięki fortepianu, skrzypiec i harfy. Jej świeżo umyte, czarne włosy były związane na czubku głowy w koka. Nie przejmowała się makijażem, jej skóra była idealnie czysta, bez śladu wyprysków. Naturalnie długie rzęsy gęsto okalały bursztynowe oczy dziewczyny. Nagle poczuła silny zapach nocy i róż. Wychyliła się zza oparcia i zobaczyła Artura stojącego w progu. Kasztanowe włosy kręciły mu się za uszami i na karku. Srebrne oczy były utkwione w niej. Jak zwykle był ubrany na czarno.
- Można? – Uśmiechnął się szelmowsko i podał jej bukiecik.
Kwiaty były w jej ulubionym kolorze ciemnego wina, pachniały słodko, ale to była delikatna słodycz. Idealnie trafił w jej gust. Nie zastanawiała się, skąd wiedział. Poczuła się zawstydzona, ubrana w rozciągnięty, szary dres i starą, granatową koszulkę z długim rękawem.
- Dziękuję, są cudowne – powiedziała, wkładając je do wazonu. – Co u ciebie?
- Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz, ale miałem wiele na głowie – usiadł na krześle i splótł dłonie.
- Cieszę się, że w ogóle przyszedłeś. Nie wiele osób mnie odwiedza.
Artur uśmiechnął się do niej. Rozmawiali przez kilka godzin o wszystkim i o niczym. Dowiedziała się, że jego ulubionym autorem jest Anna Rice i, że ma fioła na punkcie jej książek. Okazało się, że ma starszą siostrę, która wyjechała studiować wokalistykę do Nowego Yorku. Że oboje lubią te same zespoły. Wiele ich łączyło, ale też wiele dzieliło. On wolał koszykówkę od siatkówki, ona nie podzielała jego zachwytu chińską kuchnią, tak jak Artur nie przepadał za włoszczyzną. Gwen siedziała po turecku na fotelu, pochylając się w jego stronę tak, że pomiędzy nimi pozostawało bardzo mało wolnej przestrzeni. W pewnym momencie zapadła kompletna cisza. Przesunął wzrokiem po jej twarzy, zatrzymując się na chwilę na jej ustach.
- Wiesz z tobą wszystko jest inne – powiedział cicho. – Mam wrażenie jakbym znał cię od zawsze, a nie kilka dni.
Uśmiechnęła się delikatnie. Oparła podbródek na kolanie, splatając dłonie na łydce. Chciała, żeby przekroczył tą niewidzialną barierę między nimi, żeby ją dotknął. Była ciekawa tego, co byłoby później. Czy w jakiś magiczny sposób, coś by to zmieniło.
- Ja też – odpowiedziała, walcząc ze swoimi pragnieniami.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i Gwen miała nadzieję, że ją pocałuje, ale Artur delikatnie trącił jej nos. Roześmiał się, gdy podskoczyła na fotelu. Wstał i narzucił na siebie skórzaną kurtkę. Poprawił kołnierz i spojrzał znów na dziewczynę. Gin opierała się o łóżko, a jej oczy zdawały się lśnić jak prawdziwe złoto. Stanął przed nią, tak blisko, że czuła jego perfumy. Uniósł dłoń i musnął wierzchem jej policzek, wzdychając ciężko. Odsunął rękę i spojrzał na nią spod rzęs.
- Wracaj szybko.
- Wrócę.
Uśmiechnął się do niej i wyszedł z sali, pozostawiając za sobą ścieżkę zapachu. Dziewczyna zgasiła światło i skuliła się na łóżku. Przed odsłonięte okno wpadało światło księżyca w ostatniej kwarcie. Patrzyła na niego, jakby chciała, by odpowiedział na wszystkie pytania. Jednak on uparcie milczał. Przytuliła policzek do chropowatej pościeli i zamknęła oczy, powoli opadając w ramiona snu.
***
Aurora wróciła do Paryża tydzień później, wcześniej jednak odwiozła córkę do domu i zostawiła ją pod opieką Charlotte. Kobieta robiła wszystko, by umilić czas Gwen. Upiekła jej ulubioną babkę czekoladową, zrobiła na kolację wołowe Carpaccio i zaoferowała się, że zostanie na noc. Dziewczyna nie chciała, by Lottie zaniedbała rodzinę przez jej „chorobę”. Dlatego też o dziewiątej wieczorem stała na ganku, obserwując jak tylnie światła samochodu gosposi znikają w nocy. Miała mnóstwo do zrobienia, czekały na nią zaległe prace domowe i zaliczenie testu z matematyki. Zrobiła sobie kakao i rozłożyła się z książkami w salonie. Spojrzała na to ile ma pracy i westchnęła ciężko. Związała włosy w kitkę i wzięła się do pracy.
Z zadaniami poszło jej szybko, miała do rozwiązania kilka zadań z chemii i biologii oraz do napisania krótką recenzję wybranego dramatu Szekspira. Zanim stary zegar stojący w kącie, wybił północ ona skończyła pracę. Rozparła się na kanapie i delektowała się ciszą, której tak bardzo brakowało jej w szpitalu. Tam ciągle się coś działo, ktoś chodził po korytarzu, coś pikało i stukało. Tutaj było cicho, ptaki umilkły, ciche tykanie zegara zagłuszyły uderzenia jej serca. Podrzucała ze znudzenia swój telefon, nikt się do niej nie odzywał od tamtego dnia. Nawet Melanie. Sprawdziła pocztę e-mail, skrzynkę na Facebook’u, posty na Twitterze. Wszędzie cisza.
Zagryzła wargi, ale nie pozwoliła sobie na najmniejszą oznakę słabości. Była Ginevrą Ravenscar, ona nie płacze. Ubrana w piżamę, na którą składały się dresowe spodnie i koszulka na długi rękaw, wsunęła się pod kołdrę. Minuty przeciągnęły się w godzinę, a ona wciąż nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, czując, że coś jest nie w porządku. Miała ochotę zadzwonić do mamy, ale był środek nocy i Aurora już na pewno spała. Do Melanie nie miała, po co dzwonić, przyjaciółka nie odwiedziła jej ani razu w szpitalu, więc Gwen była na nią oficjalne obrażona. Wiedziała, że to dziecinne z jej strony, ale nie mogła się oprzeć pokusie, by udowodnić, że jest samowystarczalna. W końcu podniosła się i zaczęła chodzić bez celu po domu, przez chwilę przerzucała kartki pierwszego wydania „Wichrowych wzgórz”, a później bez celu wpatrywała się w zachodzący, cienki jak francuski rogalik księżyc. Zeszła do salonu i usiadła przy zabytkowym fortepianie. Uniosła klapę i dotknęła z nostalgią wystrzępionych na krańcach klawiszy.
Przypomniała sobie smukłe palce Artura, które delikatnie głaskały klawiaturę, wydobywając z instrumentu przepiękne dźwięki. Złapała lewą dłonią akord a-moll. Dwa, smutne tony wypełniły przytłaczającą ciszę. Gwen zagryzła wargę delektując się ich barwą, poczuła jak wszystkie emocje przepływają przez jej ręce i znajdują swoje ujście w fortepianie. Zamknęła oczy i całkowicie oddała się muzyce.
Przez ogromne okna było widać ciemną ścianę lasu. Białe kwiaty na dzikiej wiśni, którą posadziła jej matka. Każda kolejna córka z krwi Ravenscarów miała swoje drzewo. Matka Aurory zasadziła jabłoń, jej matka brzozę i tak dalej, i tak dalej. Drzewa otaczały dom coraz bardziej, im młodsze znajdywały się bliżej domu, jakby były ochraniane przez starsze. Delikatny wiatr zerwał drobne płatki, unosząc je do góry, by wirowały niczym baletnice. Gwen spojrzała na nie, z cieniem uśmiechu na ustach. Jednak zbladł on szybko, gdy spostrzegła postać na skraju lasu.
Była pewna, że to kobieta. O długich, złotych lokach sięgających aż do pasa. W rozkloszowanej sukni, która ciasno opinała jej wąską talię. Twarz nieznajomej skrywał kaptur, ale nic nie mogło ukryć blasku jej oczy, które błyszczały niczym płynne złoto. Gwen krzyknęła, odskakując od instrumentu i przewracając stołek. Gdy ponownie spojrzała przez okno, nikogo nie było. Położyła dłoń płasko na piesi, czując mocne uderzenia swojego serca. Sprawdziła, czy na pewno pozamykała wszystkie drzwi i okna. Powoli się uspokajało, ale zabrakło jej odwagi, by wrócić do swojego ciemnego pokoju. Podniosła krzesełko, drugą ręką zamykając instrument. Usiadła na kanapie, podciągając kolana pod brodę, otuliła ramiona kocem.

Materiał sukni jest delikatny i lekki w pięknym perłowym kolorze. Hafty na rękawach zostały wyszyte nicią z dodatkiem czystego srebra. Gwen unosi ją i patrzy na nią z zachwytem. Przykłada ją do siebie, ale wie, że nie będzie na nią pasować. Kobieta, która mają ubrać jest od niej niższa i jeszcze drobniejsza.
- Gwen, pomóż mi proszę! – Kobiecy głos dochodzi za parawanu.
Dziewczyna odkłada suknię na wysokie łoże i podchodzi do swojej pani. Jej złote włosy opadają jej kaskadą na plecy. Jasna skóra wydaje się być jak z alabastru. Gwen pomaga jej założyć halkę i wsunąć stopy w śliczne pantofelki. W jej sercu zazdrość miesza się z radością, sama chciałaby, być ubierana na spotkanie z przystojnym księciem, a jednocześnie cieszy się, że ze wszystkich szlachcianek książę wybrał jej Lady. Jej sprawne palce sznurują sukienkę, która jeszcze bardziej podkreśla złocisty odcień włosów dziewczyny. Jednak na tle drogiej tkaniny i delikatnej skóry dziewczyny zdają się być jeszcze bardziej zniszczone i spracowane. To nie są dłonie księżniczki, a zwykłej, prostej służącej.
- Wyglądasz przepięknie milady.
Blondynka uśmiecha się do niej i szczypie się w policzki, by nadać im koloru. Sprawne palce Gwen zaplatają jej włosy w warkocze, wplatając w nie drobne, białe kwiatki. Upina je w kok, który trzyma się dzięki srebrnemu grzebieniowi z diamentowym oczkiem.
- Dziękuje Gwen – mówi dziewczyna, okręcając się przed lustrem i podziwiając swoje odbicie. – Już nie mogę się doczekać, aż poznam mojego przyszłego męża.
Gwen uśmiecha się delikatnie, zamykając skrzynkę z biżuterią i odkładając ją na miejsce. Cieszy się z jej szczęścia. Zasługuje na nie. Rozlega się stukanie do drzwi i do środka wchodzi lokaj w czerwonej tunice. Kłania się przed dziewczyną w białej sukni i mówi:
- Już czas pani, książę jest blisko.
Blondynka bierze głęboki oddech i prostuje się. Gdy otwiera oczy, lśnią jak dwa klejnoty. Rusza, ciągnąc za sobą długi tren. Gwen idzie kilka kroków za nią ze spuszczoną głową. Urodziła się po to, by być zausznicą szlachcianki i spełnia swój obowiązek.
Zatrzymują się na schodach, blondynka obok swojego ojca i matki, zaraz obok trójki starszych braci. Gwen poprawia kosmyk włosów, który opadł jej pani na twarz, dziewczyna patrzy na nią z uśmiechem i ściska jej dłoń.
                Stukot podków na kamiennym dziedzińcu przerywa ciszę, na czele orszaku jedzie sam książę. Jego kasztanowe włosy powiewają na wietrze, a srebrne oczy zatrzymują się na przyszłej żonie, uśmiecha się, ale w tym geście czai się jakaś skrywa emocja, której Gwen nie potrafi odczytać. Zsiada z konia i ściska dłoń gospodarza, całuje dłonie gospodyni i podchodzi do blondynki.
- Lady Morgano, plotki nie kłamały o twej urodzie – mówi cicho, muskając ustami drobną dłoń dziewczyny, która rumieni się delikatnie.
Unosi wzrok i patrzy wprost na Gwen, świat zamiera.
***
Gorące promienie słońca padały na jej skórę. Koc zsunął się na podłogę z cichym plaśnięciem. Dziewczyna przeciągnęła dłonią po twarzy, jej plecy były spięte po nocy spędzonej w niewygodnej pozycji. Nie wiedziała, kiedy zasnęła, pamiętała tylko swój sen i twarz Artura, jego mina, gdy zobaczył Gwen stojącą za Morganą. W jego oczach czaił się smutek, a może żal. Nie pamiętała jednak nic, co ona czuła w tamtej chwili, może o to chodziło? Może po prostu nie czuła nic. Skarciła się w myślach za mówienie o postaci ze snu, jak o sobie.
Wstała i przeciągnęła się. Złożyła koc i rzuciła go na kanapę, weszła do kuchni i włączyła ekspres. Uspokajał ją zapach świeżo zmielonej kawy i buczenie młynka. Spojrzała na zegar na piecu, była dopiero siódma rano. Zagrzała mleko i zalała nim czekoladowe płatki. Włączyła wierzę, z której popłynęły dźwięki „Jeziora łabędziego”, ulubionego baletu Charlotte. Gwen nie znosiła ciszy, gdy była sama, bała się tego co może się w niej kryć. Spojrzała na ekran swojego telefonu, żadnych nieodebranych wiadomości czy telefonów.
Pół godziny później na podjeździe zatrzymał się samochód. Gwen usłyszała kroki na werandzie, wiedziała, że to Lottie. Pobiegła do drzwi i otworzyła je przed kobietą. Gosposia uśmiechnęła się do niej szeroko, w obu rękach trzymała papierowe torby z zakupami. Wzięła jedną z nich i zaniosła ją do kuchni.
- Jak się czujesz dzisiaj panienko? – Spytała Charlotte, zmieniając buty w korytarzu i zdejmując płaszcz.
- Dziękuję, dobrze – Ginny umyła zielone jabłka i wrzuciła je do miski. – A co u ciebie Lottie?
Kobieta weszła do pomieszczenia, postawiła drugą torbę na stole i odsunęła z twarzy rude włosy.
- Wszystko w porządku – spojrzała z niepokojem na Gwen. Zmarszczyła brwi. – Coś cię trapi – stwierdziła.
Dziewczyna oparła się o blat, rozdzielając palcami splątane pasma włosów. Przed Charlotte nic nie mogło się ukryć, znały się zbyt dobrze. Nie miały przed sobą tajemnic. Nie chciała tego zmieniać, a najbardziej nie chciała okłamywać swojej Lottie.
- Sny.
Charlotte zamarła w połowie obierania pomarańczy. Spojrzała na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- Jakie sny?
- Różne, przez ostatni rok śniłam o bitwie, o umierającym chłopaku, Lottie ja za każdym razem czułam, że tam byłam – wzięła głęboki oddech i wypuściła ze świstem powietrze z płuc. – Nie wiem, co one oznaczają, to mnie przytłacza – ukryła twarz w dłoniach.
Kobieta pogłaskała ją po miękkich włosach, objęła ją ramieniem. Gwen czuła kwiatowy zapach perfum Lottie i różany płyn do płukania tkanin. Jej zielony sweter łaskotał policzek dziewczyny.
- Czy w tych snach jesteś kimś konkretnym czy patrzysz na to z perspektywy?
Gin objęła ją w talii, zupełnie jakby znów była małą dziewczynką, której śnią się koszmary.
- Dziewczyną.
- Jak jej na imię? – Drążyła dalej Charlotte.
- Ginevra – szepnęła.
Poczuła jak gosposia sztywnienie. Uniosła głowę z jej ramienia i zobaczyła jak po twarzy kobieta przebiega cień lęku, który szybko zostaje zastąpiony przez szeroki uśmiech. Jednak w zielonych oczach Lottie pojawił się strach. Gwen otarła oczy, w których pojawiły się niechciane łzy, od tak dawna bała się powiedzieć o tym głośno, by nikt nie powiedział, że zwariowała.
- Lottie – szepnęła. – Ty chyba nie myślisz, że zwariowałam? – Spytała drżącym głosem.
Z gardła kobiety wyrwał się krótki śmiech. Pogłaskała dziewczynę po policzku i pocałowała ją w czoło.
- Nie skarbie. Skądże.
Puściła Gwen i zniknęła w spiżarce, nucąc wesołe ludowe przyśpiewki. Dziewczyna patrzyła z zaskoczeniem na plecy Charlotte. Dopiła kawę i weszła na górę. Napuściła sobie wody do wanny i dolała waniliowego płynu do kąpieli. Włączyła spokojną muzykę, podniosła z łóżka „Miłość bez końca” i weszła do gorącej wody. Czuła jak jej zmęczone mięśnie się odprężają pod wpływem przyjemnej kąpieli. Promienie słońca wpadające przez okno, pieściły jej skórę. Mimo wszystko było jej lżej, że podzieliła się z kimś tą „tajemnicą”. Nie dusiła sobie tego w sobie.
Nie miała siły czytać. Odłożyła książkę na bok i zamknęła oczy. Przypomniała sobie spojrzenie Artura, ból w jego oczach. Nic jej nie pasowało w tych snach, jeśli kiedyś była służką to jak to możliwe, że zakochał się w niej książę? Przypomniała sobie obraz sukni ze swojego pierwszego snu, znała ją na pamięć. Była lekka i delikatna w dotyku, była pewna, że wykona z drogiego materiału. To nie możliwe, żeby zwykła służąca mogła nosić takie cudo.
Usiadła gwałtownie, wylewając na podłogę wodę.
- Mogłaby – szepnęła, dotykając dłonią ust. – Gdyby była żoną króla.
Wyskoczyła z wanny, zawijając się w ręcznik i ślizgając się na mokrej podłodze, gdy udało jej się złapać równowagę, szybko się ubrała i splotła mokre włosy w warkocz. Przeciągnęła po górnej powiece czarnym eyelinerem i musnęła twarz pudrem. Ubrała się w czarne rurki i luźny sweter. Zbiegła po schodach, przeskakując po kilka stopni. Lottie krzyknęła za nią, ale dziewczyna zabrała z półki pod lustrem swoją torebkę. Trzasnęła drzwiami, zbiegła po schodach i wsiadła do samochodu.
Od dawna było wiadomo, że Banetown jest domniemanym miejscem narodzin Artura. Więc jeśli miała znaleźć wiarygodne źródło informacji to tylko w tutejszej bibliotece. Minęła budynek szkoły, przed którym stało mnóstwo samochodów i wyjechała na rynek. Z roztargnieniem spojrzała na kamienicę, w której mieszkała Melanie jej srebrny samochód stał zaparkowany przy drzwiach wejściowych. Przygryzła wargę, walcząc ze sobą, by nie się nie zatrzymać i nie zapytać, dlaczego jej „najlepsza” przyjaciółka nie raczyła nawet napisać.
- Masz ważniejsze rzeczy do roboty – skarciła sama siebie, zostawiając samochód na prawie pustym parkingu przed gmachem biblioteki.
Jak większość budynków w Banetown biblioteka była wybudowana w stylu gotyckim. Wysokie okna, stromy dach odcinały się od szarego nieba. Zerwał się wiatr, który szarpał liśćmi na pobliskim drzewie. Gwen objęła się ramionami i weszła po schodkach do środka. Na drzwiach wejściowych wisiało kilka plakatów dotyczących zachowywania się w bibliotece i zachęcających do korzystania z jej zbiorów. Gin wpisała swoje nazwisko do księgi gości leżącej na stole bibliotekarki. Kobieta spojrzała na nią chłodno zza grubych szkieł, ale nic nie powiedziała. Jej długie palce stukały w klawiaturę komputera. Dziewczyna poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła w stronę działu historycznego, który znajdował się z tyłu budynku. Nie zdziwiło ją, że była jedyną osobą w bibliotece, nie wiele osób tu zaglądało z wyjątkiem nauczycieli i kilku uczniów. Przejrzała regały, ale w zasięgu jej wzroku stały tylko książki dotyczące współczesnej historii. Weszła po drabince na antresolę, która ciągnęła się wzdłuż całego działu. Uważnie czytała każdy tytuł zamieszczony na grzbiecie książki, by nie przegapić tej, która ją interesowała najbardziej.
Jej wzrok przykuł stary, pokryty kurzem wolumin. Złote litery wytłoczone na grzbiecie były prawie nie widoczne. Delikatnie wzięła go do ręki, potarła rękawem okładkę, by odczytać tytuł zapisany czcionką pełną zawijasów. „Historia miasta klątwy” nie podano autora. Nie było też wydawnictwa, ani tłumacza, nikogo kto mógł być przy tworzeniu tej książki. Usiadła po turecku na podłodze, kładąc ostrożnie wolumin na kolanach. Kartki były cienkie i szorstkie w dotyku. W niektórych miejscach czcionka zlewała się uniemożliwiając odczytanie tekstu. We wstępnie znajdowały się informacje, które znała, że założycielem miasta był Richard Ravenscar, jej daleki przodek, jednak autor zapisał tu inne pochodzenie nazwy miasta: „Mimo powszechnej opinii nazwa Banetown nie pochodzi od nazwiska Bane, od klątwy, która miała ciążyć na tej rodzinie.
Gwen spojrzała z zaskoczeniem na tekst. Przeczytała go kilkakrotnie, zanim dotarł do niej jego sens. Klątwa ciążąca na jej rodzinie? Uniosła brwi. Przecież w jej rodzie nie działo się nic szczególnego, nikt nie umierał w tajemniczych okolicznościach, ani nie chorował na nieznane choroby. Wróciła do lektury: „Krąży legenda, że to z rodu Ravenscar pochodziła królowa Ginevra. Nie wiadomo, w jaki sposób prosta mieszczanka zawładnęła sercem przyszłego króla, ale ze wspomnień ludzi wynika, że połączyła ich prawdziwa miłość. Ich związek wzbudzał różnorakie emocje. Artur Pendragon zostawił dla tej kobiety lady Morganę la Fay, która zapisała się na kartach historii, jako najpotężniejsza czarownica w dziejach.
- Morgana? – Szepnęła. Przekartkowała książkę w poszukiwaniu opisu tej kobiety, okazało się, że poświęcono jej cały rozdział. Opisywaną ją, jako drobną dziewczynę o złotych włosach i anielskiej twarzy. – O Boże – przed oczami stanął jej obraz kobiety ze snu.
W dalszej części rozdziału opisywano okrucieństwo Morgany, która chciała odebrać tron Pendragonom. Gwen drżała na całym ciele, czytając opisy okrutnej wojny, która zniszczyła północne królestwo. Knuła intrygi nawet na królewskim dworze. Miała swojego człowieka nawet przy okrągłym stole – rycerza Lancelota. Pomogła mu uwieść młodą królową, odurzając ją napojem. Nikt nie wiedział, czyje dziecko Ginevra nosiła pod sercem.
Gwen zamknęła z hukiem książkę. Jej serce łomotało w piersi, czuła, że brakuje jej oddechu. Odgarnęła włosy z twarzy, po kręgosłupie spłynęła jej strużka potu. Przycisnęła dłoń do mostka, czując pod palcami dudnienie serca. Starała się zapanować nad sobą, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Podniosła się z trudem, opierając się na regale i strącając kilka książek na podłogę. Drżącymi palcami odłożyła je na miejsce. Ostrożnie zeszła na dół i szybkim krokiem podeszła do biurka bibliotekarki. Położyła wolumin przed nią. Kobieta poprawiła okulary na nosie i spojrzała chłodno na dziewczynę.
- Skąd to masz?
- Z działu historycznego – powiedziała szybko. – Chciałabym to wypożyczyć.
Kobieta dotknęła dwoma palcami rogu książki. Po chwili wahania przyciągnęła ją do siebie.
- Nie możesz. Ta książka powinna znajdywać się pod kluczem w archiwum. To jeden z najcenniejszych skarbów Banetown.
- Błagam panią – zaskomlała Gwen. Jej bursztynowe oczy błyszczały. – Proszę, niech mi ją pani wypożyczy na jeden dzień, obiecuję, że będę o nią dbała.
Bibliotekarka patrzyła na nią z powątpiewaniem, cały czas nie wypuszczają książki z kościstych dłoni.
- Jesteś Ginevra Ravenscar, prawda? – Gwen pokiwała głową, chwytając się ostatniej deski ratunku – swojego nazwiska. Kobieta westchnęła. – Jutro rano książka jest u mnie na biurku, zrozumiałyśmy się?
- Dziękuję bardzo! – Powiedziała Gwen i delikatnie wsunęła wolumin do torby.


_____
Witajcie!
Moj komputer nadal jest u naprawy, wiec  na razie nie moge nic nowego napisac. Mam napisane dwa akapity 5. rozdzialu nie wiecej :( 
Wiec na razie to tyle ;) dziekuje za podeslane zdjecie Julii :*
Jesli ktos z Was ma mozliwosc udostepnienia mojego bloga na fb to bylabym wdzieczna :) napiszcie do mnie na fb, a ja udostepnie Wasza strone na moich fanpage'ach :3
Buziaczki! xoxo
ps. czy uwazacie, ze rozmiar czcionki jest odpowiedni?

wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 3.

Poniedziałek o dziwo był słoneczny. Promienie słońca zalewały korytarz szkoły, zmieniając szarości w żywe barwy. Gwen szła do swojej szafki, przyciskając książki do piersi. Cały weekend myślała nad nowym snem. Nie wiedziała czy to wytwór jej wyobraźni, czy też wspomnienie. Cała tak gadka, o poprzednich wcieleniach była bez sensu. Niby, po co jej dusza miałaby wracać? Niezałatwione sprawy? Prychnęła.
Wprowadziła szyfr do szafki, wzięła potrzebne książki i kopnięciem zamknęła drzwiczki. Stek bzdur i nic więcej. Wpadała do klasy tuż przed dzwonkiem i zajęła swoje ulubione miejsce na końcu klasy, częściowo ukryte we wnęce okna. Rzuciła podręcznik do historii na blat i uchyliła szybę, rozpaczliwie potrzebowała teraz powietrza. Oddychała głęboko, rozkoszując się jego świeżością. Przycisnęła palce do skroni, by choć trochę uśmierzyć ból. Zadzwonił dzwonek i uczniowie opadli na swoje miejsca. Przez otwarte drzwi wpadła Amy Willow wraz ze swoją świtą. Pomalowane na różowo paznokcie zaciskała wokół iPhone w brokatowym etui. Miała na sobie bardzo krótkie szorty i czarne szpilki. Biała, półprzezroczysta koszula była zapięta pod samą szyję, ale spod materiału prześwitywał czerwony stanik. Jej przyjaciółki miały na sobie identyczne czarne spodenki, dłuższe od tych, w które była ubrana ich „przywódczyni”, ale wykonane ze skóro podobnego materiału. Obie miały na sobie koszule w kratę. Każda z nich dzierżyła identyczną torbę od Loui Vuitton. Usiadły w potrójnej ławce w ostatnim rzędzie, Amy pomiędzy klonami. Natychmiast wyciągnęły telefony i zaczęły stukać długimi paznokciami w ekrany.
Gwen przewróciła oczami i oparła głowę na pięści. Zapowiadał się ciężki dzień. Drzwi zamknęły się za nauczycielką, panią Milton. Jej jasne włosy były przeplatane siwizną i ściągnięte w ciasnego koka. Jak zwykle miała na sobie garsonkę, spod której wystawała biała koszula ze stójką. Pod szyją miała przewiązaną apaszkę w kwiatowy wzór. Postawiła swoją brązową aktówkę na biurku i wyjęła z niej okulary w „kocich” oprawkach. Nasunęła je na długi nos i zasiadła za biurkiem. Gdy otworzyła dziennik, do klasy wszedł ostatni uczeń.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedział Artur.
Jego kasztanowe włosy były rozczochrane, jakby dopiero, co wstał z łóżka. Biała koszulka podkreślała muskulaturę jego torsu. Kilka dziewczyn patrzyło na niego z niemym zachwytem. Obrzucił klasę szybkim spojrzeniem i mrugnął do Gin, dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
- Nazwisko? – Warknęła nauczycielka. Milton była mimo wszystko bardzo tolerancyjna, ale nienawidziła, gdy ktoś się spóźniał.
- Artur Creagh.
- Nowy uczeń – skinął głową. Podała mu podręcznik. – Zajmij miejsce, tam na końcu jest jedno wolne. Zapamiętaj, nie lubię spóźnialskich.
Gwen dopiero po chwili zrozumiała, że kobieta wskazała Arturowi miejsce w jej ławce. Ukradkiem zdjęła z sąsiedniego krzesła swoją torbę i nogą wsunęła je pod stół. Chłopak skłonił lekko głowę, szybko przeszedł przez klasę i opadł na krzesło obok niej. Uśmiechnął się do niej. Powietrze wypełnił zapach limonki.  Gin odsunęła włosy na ramię, zakładając nogę na nogę.
- Dzisiaj zaczniemy omawiać dosyć mglisty okres historii naszego kraju. Historycy nadal spierają się czy w ogóle uznawać to za historię.
- Jeśli tak jest to, po co się o tym uczyć? – Spytała Amy, robiąc balona z gumy. Jej przyjaciółki pokiwały energicznie głowami.
Profesor Milton spojrzała na nią z uśmiechem. Dziwnym trafem Amy, ze swoimi ocenami i aroganckim zachowaniem, była ulubioną uczennicą Minerwy Milton.
- Doskonałe pytanie panno Willow, zaraz do tego przejdziemy. Każdy z was zna historię króla Artura i okrągłego stołu, prawda?
- Król ideał: mądry, życzliwy, dbający o poddanych, nawet o tych najbiedniejszych – powiedziała Gwen, starając się ukryć znudzenie w swoim głosie. – Z pomocą swoich lojalnych rycerzy, przyjaciela i czarownika Merlina i kochającej żony Ginevry – po klasie poniósł się szmer śmiechów, ale dziewczyna nie zwróciła na nie uwagi – zjednoczył małe państewka w Albion – państwo perfekcyjne.
Milton wydęła wargi i pokiwała głową.
- Dziękuję, panno Ravenscar. Źródła historyczne wskazują Alfreda Wielkiego, jako władcę, który zjednoczył królestwa Anglossasów w jedno. Jednak wiadomo także, że wcześniej siedem królestw rywalizowało między sobą o hegemonię, a to które w danej chwili było na szczycie sprawowało władzę nad pozostałymi. Ktoś wie, jakie to były państwa?
Rękę podniósł Artur.
- Kent, Wessex, Sussex, Essex, Anglia Wschodnia, Mercja i Nortumbria.
- Tak panie Creagh. Nikt nie może zaprzeczyć, ale też potwierdzić, że stolicą jednego z nich był Camelot, a na tronie zasiadał ród Pendragonów, z którego miałby się wywodzić Artur. Przez następny czas będziemy analizować podania i legendy oraz badać faktyczną historię Anglii, następnie w parach napiszecie esej, w którym odpowiecie na pytanie: „Czy król Artur faktycznie istniał czy to tylko legenda?”. Wszystko jasne?
Uczniowie pokiwali głowami. Nauczycielka poprosiła dwie osoby, by rozniosły materiały potrzebne na lekcje. Na ich ławce wylądowały dwa pokaźne stosy, spięte spinaczem do papieru. Oboje sięgnęli po nie w tym samym momencie, ich palce się zetknęły i pomiędzy nimi przeskoczyła iskra. Spojrzała na Artura, jego srebrne oczy zdawały się płonąć. Zacisnął mocno dłonie i położył je sobie na kolanach. Widziała, że czuje się nieswojo. Zresztą nie był jedyny, ona także nie czuła się pewnie w jego obecności. Zupełnie jakby wisiała pomiędzy nimi tajemnica taka, o której się nie wspomina. Odwrócił wzrok, ciągnąc po blacie notatki.
Gwen przerzuciła włosy na ramię, odgradzając się od chłopaka kurtyną czarnych włosów. Przerzucała kartki, nawet nie czytając tekstu zapisanego drobną czcionką. Jej wzrok przykuły dziwne znaki, wyryte w kamieniu. Przeszukała wzrokiem tekst i odnalazła wyjaśnienie. Były to druidzkie runy, alfabet pojawiający się w brytyjskiej historii, ale nigdy nierozszyfrowany do końca. Gin przyjrzała się literom, wśród nich znalazła te znaki, które od jakiegoś czasu rysowała. Wyciągnęła z torby swój notatnik i porównała rysunki. Były takie same. Z wrażenia upuściła długopis, który uderzył o blat i sturlał się na podłogę.
Wiele osób odwróciło się w jej stronę, czuła na sobie spojrzenie Artura. Odkaszlnęła i zniknęła pod ławką, by podnieść długopis. Minerwa Milton spojrzała na nią zza okularów.
- Wszystko w porządku panno Ravenscar? Zbladłaś.
- Jak najlepszym – odparła, z trudem łapiąc powietrze. Jej serce uderzało tak mocno, że sprawiało ból. – Najlepszym – szepnęła, by się uspokoić. Przycisnęła dłoń do piersi, czując, że zaraz zemdleje. Przed oczami tańczyły jej kolorowe plamki. Słyszała złośliwy rechot i spokojny baryton.
- Gwen – głos Artura był ostatnią rzeczą, jaka do niej dotarła zanim zapadła się w ciemność.
***
- Czy to już czas? – Spytał cichy głos.
- Nie, jeszcze jest za wcześnie, nie pamięta jeszcze wszystkiego – odpowiedział mu inny głos, był niższy i należał do mężczyzny. – Blokuje je.
Gwen słyszała i czuła wszystko dookoła, ale jednak nie mogła się obudzić. Chciała otworzyć oczy, by zobaczyć, kto nad nią stoi, ale powieki odmówiły jej posłuszeństwa. Była więźniem we własnym ciele, mogła jedynie słuchać krzątaniny nad jej nieposłusznym ciałem. Gdzieś w oddali skrzypnęły drzwi, na płytkach zastukały obcasy.
- Jak z nią? – Wysoki i śpiewny głos był znajomy, ale Gwen nie potrafiła go przypisać do żadnej postaci.
- Pamięć powraca – zaszeleściły kartki. – Zemdlała podczas lektury tego.
- A jak chłopak?
- Nie opiera się im, pamięta już prawie wszystko.
Kobieta mruknęła coś do siebie. Ginny nigdy wcześniej nie biała tak realnego snu. Czuła zapachach szpitala i słyszała pikanie aparatury, stojącej przy jej łóżku. Pościel, która ją otulała była szorstka i zimna.
- Już niedługo – szepnęła tamta i delikatnie odgarnęła włosy z twarzy Gwen. Miała delikatne dłonie. – Czas nadchodzi, wkrótce wszystko zrozumiesz.
***
Zamrugała gwałtownie. Słyszała pikanie aparatury monitorującej jej tętno. Równy i spokojny rytm. Czuła zapach szpitala. Zadrżała, a jej serce przyspieszyło. Co ona tu robiła? Co się stało? Powoli przypomniała sobie, że zasłabła w szkole. Nie wiedziała, dlaczego tak się stało, przecież była zdrowa, odżywiała się regularnie i zdrowo, nie paliła, rzadko piła. Przypomniała sobie swój sen. Przyłożyła dłonie do twarzy. Wszystko było tak realne, zbyt realne.
- Obudziłaś się.
Spojrzała przez palce na pielęgniarkę, która stanęła przy jej łóżku. Miała zielony mundurek i krótkie jasne włosy. Sprawdziła kroplówkę, odczytała parametry aparatury stojącej obok Gwen i zapisała coś na tabliczce wiszącej na łóżku.
- Kiedy będę mogła wyjść?
Pielęgniarka spojrzała na nią z zaskoczeniem.
- Najwcześniej za dwa dni.
- Co? – Gwen uniosła się na łokciach, marszcząc brwi. Czarna grzywka opadła jej na czoło. – To tylko zwykła utrata przytomności, zdarza się ludziom w moim wieku.
- Który dzisiaj jest? – Kobieta stanęła przy jej łóżku, zmieniła kroplówkę wiszącą na stojaku.
Ginny przewróciła oczami.
- 7 kwietnia, poniedziałek.
- Jest 9. Kwietnia, środa – odpowiedziała jej kobieta. Widząc zdenerwowanie na twarzy dziewczyny, usiadła na stołku i pogłaskała ją po miękkich włosach. – Byłaś nieprzytomna przez dwa dni. Żaden lekarz nie potrafi wyjaśnić, dlaczego byłaś w takim stanie. Serce pracowało normalnie, oddychałaś, ale nie było z tobą kontaktu. Twój mózg pracował jak u człowieka śpiącego, rozumiesz już? – Gwen pokiwała głową. – Zadzwonię do twojej mamy.
- Dziękuję – Ginny odpadła na poduszkę i wpatrzyła się w sufit, gdy pielęgniarka otworzyła drzwi, podniosła na chwilę głowę. – Czy ktoś tu był, gdy – zawahała się – spałam?
Kobieta zatrzymała się z dłonią na klamce. Przygryzła wargę.
- Twoja matka, przyjaciółka i gosposia.
- Tylko te osoby?
Pielęgniarka pokiwała głową i opuściła salę, zostawiając Gwen samą ze swoimi myślami. Ułożyła się na boku, podkurczając zesztywniałe nogi. Była prawie pewna, że oprócz jej najbliższych ktoś był w tej sali. Przecież czuła delikatny dotyk dłoni kobiety i słyszała ciche glosy mężczyzn. Musieli wiedzieć, kim była, ale najbardziej przerażające było, że wiedzieli o jej snach. Mówili coś o chłopaku, chodziło o Artura? Chłopak wie, kim dla niego jest. No właśnie, kim jest? Miała tyle pytań, ale nie potrafiła na nie odpowiedzieć, nie miała nikogo, kogo mogłaby o to spytać. Gdyby poszła z tym do matki lub Melanie te uznałyby, że oszalała, lub zbagatelizowałyby sprawę. Może Charlotte umiałaby jej pomóc? W końcu jej wiedza o starożytnych religiach i badania nad wędrówkami dusz już dawno przekroczyły granicę zwykłego hobby. Gwen kilkakrotnie była w jej domu, pełnym starych woluminów i ksiąg, pełnych mitów i podań.
Drzwi otworzyły się z cichym sykiem i do sali weszła kobieta o krótkich, czarnych włosach, które sięgały jej do podbródka. Miała twarz w kształcę serca, z wyraźnymi kośćmi policzkowymi i dużymi ciemno brązowymi oczami, otoczonymi gęstymi rzęsami. Jeansowe rurki i biała koszulka podkreślały jej szczupłą figurę, wypracowaną przez lata ćwiczeń jogi. Stanęła w nogach łóżka i oparła dłonie na metalowej rurce. Jej serdeczny palec zdobiła złota obrączka. Gwen wiedziała, że wewnątrz jest wygrawerowane imię jej ojca – James. Usiadła z trudem na łóżku, ukrywając przed matką grymas bólu, który przeszył jej ciało, gdy się podciągnęła. Aurora usiadła obok niej i przytuliła twarz do dłoni córki, uważając na wenflon.
- Jak tam? – Zagadnęła, siląc się na wesoły głos.
Mama zaśmiała się, ale w jej oczach pojawiły się łzy.
- Och Ginny tak się bałam! Gdy zadzwonili ze szkoły, że jesteś w szpitalu, myślałam, że… Mon cherie, nie mogłabym żyć bez ciebie – po jej policzku spłynęła łza. Gwen starła ją kciukiem.
- Nigdzie się nie wybieram – uśmiechnęła się.
Aurora otarła oczy. Gin zobaczyła jak bardzo te dwa dni odcisnęły się na pięknej twarzy jej matki. W okolicach oczu pojawiły się nowe zmarszczki, powieki miała sine z braku snu, a oczy przekrwione. Lśniące włosy straciły cały swój blask.
Do sali wszedł lekarz w białym fartuchu. Miał proste białe zęby, lekko garbaty nos i brązowe włosy siwiejące nad uszami. Rozpoznała go natychmiast.
- Pan Creagh – powiedziała zaskoczona, lekarz uśmiechnął się.
- Witaj Gwen.
Aurora przesunęła wzrokiem do córki do doktora i z powrotem.
- Znacie się?
- Nie zostaliśmy sobie jeszcze przedstawieni, ale mój syn Artur chodzi z Gwen do szkoły i wspominał mi o niej – pospieszył z wyjaśnieniami lekarz, uśmiechnął się do pacjentki. – Czy to nie ty siedziałaś na ławce pod dębem, gdy przyjechaliśmy z Arturem do szkoły?
Ginny pokiwała głową. Doktor Creagh odczytał informację zapisaną przez pielęgniarkę i przez chwilę krzątał się przy jej łóżku. Później powtórzył jej słowa pielęgniarki. Zadał jej kilka pytań dotyczących jej zdrowia i tego jak sypia.
- Miewasz koszmary?
Spojrzała na mężczyznę, zaciskając usta. Walczyła ze sobą, by powiedzieć prawdę, by nie skłamać.
- Nie – skłamała, czując, że żołądek podchodzi jej do gardła. – Znaczy tak jak każdy.
Doktor pokiwał głową i zapisał coś w swoim notatniku. Podrapał się po podbródku, a jego oczy prześlizgiwały się po tekście przed nim.
- Skoro tak, to w przyszłą środę opuścisz szpital. Wykonamy w tym czasie badania, które mam nadzieję, że wyjaśnią przyczynę tej śpiączki.
Gwen zamrugała gwałtownie. Jeszcze siedem dni miała spędzić w zamknięciu? Odizolowana od świata, tu nie mogła nic zrobić. Słyszała, że Aurora rozmawia cicho z lekarze, czuła na sobie ich spojrzenia. Nie chciała, żeby w ten sposób na nią patrzyli, jakby zaraz miała umrzeć. Nie miała takiego zamiaru, jedyne czego chciała, to dowiedzieć się, co oznaczają jej sny i dlaczego je ma. Za oknem znów padało, niebo było ciemne, zasnute szarymi chmurami. Krople deszczu uderzały wściekle o szybę, jakby chciały ją rozwalić. Podobnie czuła się w środku, rozpierana przez myśli i targana emocjami, jak zielone liście na drzewach, rosnących wzdłuż drogi. Skuliła się na łóżku, dociskając ramiona do piersi. Jej matka usiadła obok niej w fotelu i pogłaskała ją po głowie. Śpiewała cicho francuskie kołysanki, a Gwen poczuła się jakby znów miała pięć lat.




Witajcie kochani!
Przepraszam, że tak długo to zajęło, ale mój laptop się popsuł i miałam problem, żeby w ogóle przenieść dokumenty na inny komputer. Jutro niosę go do naprawy. Powiedziano mi, że może to potrwać nawet miesiąc. Dlatego kolejny rozdział pojawi się najwcześniej za dwa tygodnie (rozdział 4 już jest napisany), żeby między nimi nie było zbyt wielkich odstępów czasowych.
Dziękuję za wyrozumiałość, kocham Was :*
Alis