czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 7.

Słońce delikatnie pieściło jej skórę. Delikatny wiatr niósł ze sobą zapach kwitnących bzów i róż. Kolorowe motyle leniwe latały nad kwiatami tulipanów, przysiadając na dużych kwiatach peonii. Gwen podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami, siedziała na wilkinianym fotelu na tarasie, na przeciw Charlotte, która skubała kraniec swojego swetra. Milczały. Dziewczyna nadal nie wiedziała od czego zacząć. W jej głowie trawała gonitwa myśli, której nie potrafiła przerwać. Wspomnienia, które krążyły po zakamarkach jej świadomości, stawały jej przed oczami, doszukiwała się w nich śladów magii i Morgany.
- Dlaczego śnię te sny? - Spytała w końcu, przerywając milczenie.
- Jesteś wcieleniem duszy Ginevry Pendragon, żony Artura i królowej Camelotu - odpowiedziała spokojnie Charlotte, dodając do swojej herbaty mleka. Objęła kubek szczupłymi palcami i przystawiła go do ust. - A także kluczem.
- Co to znaczy? Czy te sny to wspomnienia? Dlaczego pojawiają się w takich strzępkach?
Kobieta uniosła dłoń, nakazując jej spokój. Gwen oparła się o oparcie, biorąc głęboki wdech. Nakazała sobie spokój, tylko tak mogła wszystko pojąć. Nie mogła sobie pozowlić na stratę kontroli nad sobą, to zawsze się źle kończyło.
- Tak, są to wspomnienia. Śnią ci się, ponieważ twoją pamięć została zablokowana. Jesteś kluczem do miejsca ukrycia Exallibura - najpotężniejszej broni na świecie, jedynego miecza mogącego zabić czarownicę o tak wielkiej mocy jak Morgana la Fay - Gwen zadrżała na dźwięk tego imienia. - Ty wiesz jak go zdobyć, a Artur wie jak go użyć. Niekażdy jest godzien dźwigania tego oręża.
- Dlaczego tak dziwnie reaguję na druickie runy.
Charlotte zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
- Zanim zemdlałam na historii, przeglądałam materiały do pracy z historii i tam były runy. Później w szpitalu słyszałam głos, który mówił, że je blokuje. O co tu chodzi, czy to nie pamięć blokuje mnie?
Gwen oparła stopy o drewno i nachyliła się w stronę kobiety. Jej bursztynowe oczy błyszczały, jak ogień. Zacisnęła kurczowo pięści, aż zbielały jej knykcie. Była jednocześnie zaciekawiona i wystraszona. Charlotte zmrużyła oczy, rude kosmyki okalały jej twarz, podkreślając bladą cerę.
- Chodzi o twoje wspomnienia. Ujawiają się stopniowo, powoli tak, żeby cię nie zszokować. Miały się zacząć pojawiać dopiero, gdy twoja moc będzie wystarczająco rozwinięta, by móc znieść konsekwencje, związane z ich wartością.
- Moje szesnaste urodziny. Wyzwoliłam wtedy moc, prawda?
- Tak i omal przez to nie zginęłaś. Furia, jaką wtedy poczułaś, sprawiła, że straciłaś nad sobą panowanie. Pewnie nie wiele z tego pamiętasz, ale...
- Dlaczego mam to? - Przerwała jej Gwen, podwijając rękaw bluzy i pokazując kobiecie poszarpaną bliznę, biegnącą wzdłuż wnętrza przedramienia.
- Zraniłaś się. Owładnęła się siła, której nie potrafiłaś okiełznać. Próbowałaś rzucić klątwę na Amy Willow i przypieczętować ją własną krwią - dziewczyna wydała z siebie zduszony okrzyk. - Nie wiem, dlaczego chciałaś to zrobić, ale musiała cię na prawdę wkurzyć.
Charlotte nie wiedziała, ale ona tak. Spotkała Amy na jednej z  wakacyjnych imprez, dokładnie 19 lipca, w dniu swoich szesntastych urodzin. Willow była już mocno wstawiona i zaczęła jej wyrzucać wiele rzeczy. Między innymi to, że jej rodzina to skupisko czarownic (co okazało się prawdą), babsztyli, które nie potrafią utrzymać przy sobie męża, a jej matka ucieka do Paryża, bo nie jest w stanie patrzeć na pamiątkę po swoim facecie, która każdego dnia przypomnia jej, że poniosła klęskę. Następne co pamiętała to szpitalne ściany, ból w przedramieniu i zatroskaną twarz Aurory, która zapłakana siedziała koło łóżka córki i jej cichy głos, gdy powiedziała, że Melanie Lancey i jej rodzice przeprowadzają się. Daleko. Nie dane im było się nawet pożegnać. Zanim wyszła ze szpitala, Mel była już po drugiej stronie Atlantyku w luksusowyn penthousie na Manhattanie.
- Panienko Gwen?
- Charlotte, proszę przestań do mnie mówić w ten sposób - poprosiła błagalnym toniem.
- Jest w tobie królewska krew, muszę odnosić się do ciebie z szacunkiem - powiedziała z uśmiechem i ujęła dłoń dziewczyny.
- Czasem nie mówisz "panienko" - stwierdziła z przekąsem.
- Tak, ale wtedy używam twojego pełnego imienia - Ginny skrzywiła się. - Jeśli nie odpowiada ci taki tytuł, mogę się do ciebie zwracać per wasza wysokość.
Ginny zaśmiała się krótko, gładząc kciukiem kostyki Lottie.
- Zostańmy przy tej "panience" - Charlotte uśmiechnęła się szeroko. - Wracając do tematu. Kim jest dla mnie Artur?
- Artur był kiedyś twoim mężem - Gin ponownie się skrzywiła. - Mieliście dziecko, urodziło się po jego śmierci w walce z Mordredem, generałem wojsk Morgany. To ono dało początek linii Ravenscarów.
Gwen drgęła. Kiedyś, tysiąc lat temu miała dziecko. Poczuła nagły przypływ ciepła, rozlewający się od jej serca, aż do koniuszków palców. Jednocześnie było to powalone, była swoim własnym potomkiem? Skrzywiła się. Charlotte zaśmiała się.
- Myślisz, że to dziwne, ale to sprawa duszy. Twoja nigdy nie zaznała spokoju, bo nie wypełniła swojego przeznaczenia. Zresztą jak Artura. Więc nie zastanawiam się nad tym, czy jesteś swoim własnym potomkiem, bo nie przyniesie to nic poza bólem głowy - Lottie uśmiechnęła się do niej dobrodusznie.
- Dziękuję Charlotte.
Kobieta skinęła głową, ale milczała.
Cała złość, którą czuła od kilku dni, zniknęła. Wreszcie rozumiała kim jest, dlaczego przydarzają się jej takie dziwne rzeczy. Nie wiedziała, do czego ją to wszystko doprowadzi, ale najbliższa przyszłość, wydawała się choć trochę mniej mglista. Musiała się nauczyć panować nad swoją mocą, chociażby po to, by móc bronić się przed Morganą. Była pewna, że czarownica prędzej, czy później powrócić, by dokończyć dzieła. Gdy nadejdzie ten moment, będzie gotowa.
- Wiesz już kim on jest?
Pytanie Lottie wyrwało ją z zamyślenia. Spojrzała na nią, a między jej brwiami pojawiła się pionowa kreska. Odsuneła grzywkę z twarzy i założyła włosy za ucho, odsłaniając delikatne rysy. W południowym słońcu, jej oczy zdawały się być, jak prawdziwy bursztyn.
- Artur? Znam go. Przyjaźnimy się - Gwen uśmiechnęła się, na wspomnienie ich spotkania nad jeziorem i jego aksamitnego głosu.
Charlotte spojrzała przez ramię, na zegar wiszący koło drzwi tarasowych. Wskazówki wskazywały pierwszą po południu. Podniosła się z kanapy i wzięła ze stołu puste kubki. Srebrne pasma w jej włosach błyszczały w delikatnych promieniach słońca. Wiatr przyniósł zapach kwiatów i zbliżającego się deszczu.
- Proszę, przyjdź do mnie w niedziele. Amy pyta tylko o ciebię - powiedziała z uśmiechem i zniknęła we wnętrzu domu.
***
Niedzielne popołudnie przyniosło silny wiatr i ciemne, deszczowe chmury. Gwen wygładziła granatową sukienkę w drobne, jasnoniebieskie kwiatki z rękawem trzy czwarte i wysiadła z samochodu, przed domem Charlotte. Na ramieniu miała zawieszoną torebkę, niosła papierową torbę z dobrym winem dla gospodarza i bukiet wiosennych kwiatów dla gospodyni. Weszła na ganek, niewielkiego domu na przedmieściach Banetown. Na parapietach stały donice z pelargoniami. Drzwi otworzył mąż Charlotte - Thomas, był to dobrze zbudowany mężyzna, wysoki o siwych włosach. Ginny pamiętała, że jak była mała miały odcień czekolady.
- Witaj kwiatuszku! - Powiedział do niej ciepło i cmoknęli się w policzki.
Podała mu prezent.
- Cześć Tom, mama przesyła pozdrowienia.
- Dziękuję - wziął od niej płaszcz i zawiesił go na wieszaku. Ręką wskazał jej, by ruszyła do środka domu. - Aurora ciągle w Paryżu?
- Niestety - odpowiedziała smutno. - Bardzo żałuje, że nie może przyjść.
Weszli do kuchni, gdzie Charlotte wraz z córką i synową kończyły szykować obiad. Gwen przywitała się z każdą kobietą krótkim uściskiem. Byli sobie tak bliscy jak prawdziwa rodzina, w dzieciństwie Ginny spędzała tu większość swojego wolnego czasu. Zżyła się z domownikami tak bardzo, że traktowała Daphne jak starszą siostrę, a George'a jak starszego brata.
Córka Lottie w ogóle nie przypominała swojej matki. Miała krótkie brązowe włosy, twarz w kształcie serca, z ostro zakończonym podbródkiem i nieduże usta swojego ojca. Jednak w jej szarych oczach był ten sam błysk, co w oczach Charlotte. Żona George'a - Susan była drobną blondynką o zielonych oczach i delikatnych rysach. Luźna, biała sukienka opinała jej ciążowy brzuszek.
- Jak się czujesz? - Spytała Gwen, zabierając od Sue miskę z młodymi ziemniakami.
Kobieta splotła dłonie na brzuchu.
- Jest coraz żywszy - powiedziała z uśmiechem, gładząc go. - I coraz większy.
Charlotte spojrzała na nią ciepło z jadalni, gdzie stawiała bukiet na stole. Podeszła do nich i objęła obie dziewczyny w talii.
- Jak każdy Maycer. Z George'm i Daphne było tak samo. Pod koniec każdej ciąży miałam wrażenie jakby uczyli się karate w moim brzuchu.
Daphne spojrzała na matkę, jej brwi były ściągniętę. Położyła ręce na biodrach, a jej sylwetka wyglądałaby groźnie, gdyby nie szeroki uśmiech rozjaśniający jej twarzy.
- Nie przesadzasz mamo?
- Przysięgam, zawsze wszędzie cię było pełno.
Do kuchni wszedł mąż Daphne - Philip, niosąc na rękach małą Amelię. Dziewczynka pisnęła z radości na widok Gwen i zręcznie wyślizgnęła się z ojcowskiego uścisku. Wylądowała lekko i podbiegła do swojej idolki. Wskoczyła wprost w wyciągnięte w jej stronę ramiona Ginny, ten gest opanowały do perfekcji, gdy tylko mała nauczyła się chodzić. Amy wtuliła główkę w szyję dziewczyny, pachniała słodko, dziecięcymi kosmetykami. Pocałowała ją delikatnie w miękkie włosy.
- Tęskniłam za tobą Amy - powiedziała do niej cichutko tak, że tylko dziewczynka mogła ją usłyszeć.
- Ja za toba tez Dzini - Amelia splotła rączki na jej karku i spojrzała jej w oczu. Gwen zawsze zaskakiwało jak bardzo podobna jest do swojej babci. Wyglądała dokładnie tak jak Charlotte, gdy była w jej wieku.
Mężczyźni stanęli progu jadalni i spojrzeli na nie, uśmiechając sie lekko. Stojący obok Thomasa George wyglądał prawie jak jego kopia. Dzieci Maycerów były bardziej podobne do swojego ojca niż matki, ale oboje mieli ten sam błysk w oku co Charlotte. Kobieta zdjęła fartuszek i odwiesiła go na hak, przy drzwiach do spiżarki. Miała na sobie ołówkową spódnicę w oliwkowym kolorze i szarą koszulę, z ozdobnym plastronem pod szyją.
- Zapraszam na obiad - powiedziała z uśmiechem.
Wszyscy zasiedli do stołu w jadalni. Na obiad były ulubione potrawy Gwen: krem pomidorowy i wołowina w sosie rozmarynowym. Koło niej, na wysokim krzesełku siedziała Amy, która opowiadała jej o swoim życiu, o przedszkolu, o swojej przyjaciółce Mary i swojej nieulubionej koleżance Kate, która zawsze zabierała jej ulubioną lalkę. Ginny starała się ukryć uśmiech, gdy mała opowiadała kolejną tragiczną historię, o tym jak to Kate pierwsza dobiegła do półki z lalkami i wybrała sobie najładniejszą Barbie. Zazdrościła dziewczynce takich problemów, chciała wrócić do czasów swojego przedszkole, gdy jej mama pracowała jeszcze w muzeum Banetown jako początkujący historyk sztuki. Faktycznie nie zarabiała tam tyle, ile w Luwrze, ale była bliżej Gwen.
Przy stole panowała wesoła atmosfera wszyscy się śmiali i opowiadali dowcipy. Thomas wstał i otworzył wino od Ginny. Po kolei nalewał każdemu słodkiego trunku do kieliszków, aż doszedł do Gwen.
- Pijesz kwiatuszku?
- Odrobinę. Jestem samochodem.
- Thomas - powiedziała ostrzegawczo Lottie, ale w kącie jej ust czaił się uśmiech.
- Charlotte, nie przesadzaj, jest prawie dorosła - odpowiedział jej mąż, nalewając wina do połowy kieliszka.
- No właśnie prawie.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem i wzieśli toast za zdrowie gospodyni. Mała Amy zaklaskała w dłonie. Dziewczynka wyciągnęła dłonie do Gwen, dziewczyna wzięła ją na ręcę i posadziła sobie na kolanach. Amelia wygładziła swoją czerwoną sukienkę, która zawinęła się nad kolanami. Ginny objęła ją ramionami i słuchała uważnie rozmowy Thomasa i Georga - oboje byli nauczycielami, z tą różnicą, że Thomas pracował jako nauczyciel muzyki, a George wykładał anatomię na Londyńskim Uniwersytecie Medycznym.
- Co ci się stalo? - spytała Amy, wodząc paluszkiem po poszarpanej bliźnie, na przedramieniu Gwen.
Dziewczyna przeklnęła w myślach siebie samą za to, że zapomniała o niej. Nie chciała, żeby mała ją zobaczyła, a tym bardziej, żeby ktoś inny zwrócił na nią uwagę. Poczuła na sobie spojrzenie wszystkich zgromadzonych przy stole. Podniosła wzrok na Charlotte, która odłożyła sztućce na talerz i przyglądała jej się zmartwionym wzrokiem.
- Przewróciłam się i drasnełąm się o wystające szkło.
Amy przesuwała paluszkiem po bliźnie w tą i z powrotem zafascynowana jej kształtem. Gwen czuła, że na policzkach rozlewa się jej plama szkarłatu. Daphne spojrzała na córkę z mieszaniną złości i zaskoczenia na twarzy, otworzyła usta, by skarcić córkę, ale Ginny pokręciła głową.
- Miałam wypadek rok temu. Przewróciłam się i upadłam na szkło - Amy była zbyt mała, by odkryć kłamstwo. Zresztą nikt oprócz Charlotte nie znał prawdy. Oficjalna wersja była taka, że Gwen zaliczyła próbę samobójczą. Przez długi czas sama w to wierzyła, tak było łatwiej. Była pijana, zaszczuta przez Amy Willow i jej przerażające klony, nie pamiętała nic z tamtej nocy.
- Musisz baldziej uwazać - powiedziała Amelia i uśmiechnęła się słodko. Gwen mogłaby przysięgnąć, że usłyszała ciche westchnienie ulgi, wydane przez każdego przy stole.
- Masz rację. Muszę - uśmiechnęła się do dziewczynki i pocałowała ją w miękkie włosy.
Kilka godzin później zaparkowała swojego SUV-a w garażu. Chwilę siedziała w samochodzie, wciągając zapach skóry i pomarańczowego odświeżacza powietrza, który mieszał się z wonią jej ulubionych perfum Lacoste. Spojrzała na swoje odbicie we wstecznym lusterku, zmęczenie odbiło piętno na jej twarzy. Policzki się jej zapadły, a spod makijażu przebijały ciemne sińce pod oczami. Westchnęła cicho i ściągnęła włosy w kucyka. Wzięła torebkę z przedniego siedzenia i weszła do pustego domu.
W kuchni panował półmrok, zapaliła światło i włączyła radio. Silny głos Adele, rozwiał ciszę. Wrzuciła kluczyki do miski i dokładnie zamknęła drzwi. Sprawdziła, czy wszystkie okna są zamknięte, spuściła rolety. Z kubkiem zielonej herbaty weszła do swojej sypialni. Przerzuciła utwory w swoim iPodzie i wybrała smętny, fortepianowy kawałek.
Przebrała się w wyciagnięty dres, który służył jej za piżamę i zakopała się w pachnącej różami pościeli. Piła ciepły napój, słuchając płynnej gry. Wyobrażała sobie palce wyczarowujące te dźwięki z klawiatury fortepianu. Subtelne ruchy nadgarstka, kasztanowa czupryna. Obraz Artura siedzącego przy fortepianie tak mocno wbił się w jej wspomnienia, że nie potrafiła myśleć o niczym inny.
Zapadła cisza.
Rozpoczął się kolejny utwór. Cichę piano fortepianu, zostało zagłuszone, przez delikatne skrzypce. Gwen odstawiła kubek na stolik. Usiadła prosto na łóżku i wpatrywała się w głośniki. Od wielu miesięcy unikała skrzypiec. Odkąd umarła jej babcia - matka Aurory. To ona nauczyła ją grać na tym instrumencie. Zawsze grywały razem duety skrzypcowe, Janette akompaniowała jej na wiolonczeli, fortepianie, czy harfie. Była wszechstronym muzykiem i wspaniałym nauczycielem. Odkąd odeszła dziewczyna nie była w stanie dotknąć skrzypiec, które zawsze będą się jej z nią kojarzyły.
Jednak tego dnia musiała się przełamać, znaleźć siłę, by pokonać własne lęki. Pamiętała dzień, gdy z łzami w oczach i w żałobnym stroju chowała instrument do schowka pod dnem szafy. Weszła do garderoby i otworzyła drzwiczki starej szafy. Kartony po butach, stare zeszyty czy partytury zalegały na dnie. Delikatnie je wyjęła i podważyła deski. Wyjęła ze skrytki czarny futerał, przez chwilę patrzyła na niego, nie mogąc się ruszyć. Drżały jej dłonie. Powoli uchyliła pokrywę, na czarnym atłasie leżały piękne skrzypce. Czas nie odbił na nich żadnego śladu. Jasne drewno było błyszczące, one same delikatne w dotyku. Pogłaskała je, jakby witała się ze starym przyjacielem. Wzięła do ręki smyczek, doskonale pasował do jej dłoni, zupełnie jakby był zrobiony specjalnie dla niej.
Łza spłynęła po jej policzku.
Objeła palcami gryf i ostrożnie wyjęła instrument. Przeszła do pokoju, gdzie lampka nocna rzucała plamę światła na drewnianą podłogę. Oparła skrzypce o bark, dociskając je brodą. Poprawiła ułożenie palców na strunach i pociągnęła krótko smyczkiem. Dźwięk był czysty i delikatny. Przeleżały kilka miesięcy, a jednak nie potrzebowały strojenia. Oddychała ciężko, jakby miała przebiec maraton.
Każde pociągnięcie smyczka, było jak ostrze wbite w jej serce. Wszystkie smutki, zmartwienia raniły ją ponownie, by dać jej siłę. Muzyka stawała się coraz bardziej agresywna, upadła na kolana, łzy spływały po jej policzkach, które błyszczały od nich. Smyczek wyślizgnął się z jej dłoni i upadł na podłogę.
Gwen spojrzała na niego, ocierając oczy. Odłożyła skrzypce na łóżko, by wstać i iść po niego. Zatrzymała się w połowie ruchu. Wsparta na jednym kolanie, z dłoniami opartymi o udo. Była czarownicą, nie musiała wstawać. Wyciągnęła rękę w stronę smyczka i wypuściła głośno powietrze. Nie wiedziała jak ma to zrobić, ale była pewna, że się jej uda. Oddychała głęboko, jednocześnie wyobrażając sobie, że smyczek unosi się w powietrze i ląduje na jej wyciągniętej dłoni.
Otworzyła oczy i spojrzała na unoszący się na wysokości jej dłoni przedmiot.  Uśmiechnęła się szeroko, zaciskając na nim palce. Odłożyła instrument do futerału i spojrzała ostatni raz na zdjęcia stojące na półce. Janette też tam była, siedząca przy fortepianie obok wnuczki. Jej czarne włosy były upięte w gładki kok nad karkiem, niesforne kosmyki otaczały jej łagodną twarz.
- Dziękuję - szepnęła.
Ułożyła się na boku i zgasiła światło.

___
WERSJA NIE POPRAWIONA, WYBACZCIE BŁĘDY :)
Poprawioną wersję dodam, gdy moja beta mi ją prześle ;*

Mam nadzieję, że rozdział się podoba!
Powiem, że wakacje mi służą, mam mnóstwo pomysłów, czasem aż się w nich gubię :)
Chcę zrobić stronę "Informowani", co Wy na to? Przesyłabym Wam wiadomości na maila/aska/bloga/fanpage na facebooku informacje o nowych rozdziałach? Co Wy na to?
Buziaki Kochani!

środa, 9 lipca 2014

Rozdział 6.

Czarne, wąskie spodnie podkreślały jej szczupłe i długie nogi. Na biały top, narzuciła wiosenny płaszcz do połowy uda. Ciemne włosy zebrała w niedbałego koka, który dodał jej twarzy delikatności. Weszła do baru posługując się fałszywym dowodem osobistym. Używała go z dwóch powodów. Po pierwsze dopiero za rok miała skończyć osiemnaście lat, a po drugie nie chciała, by ktokolwiek połączył ją z arystokratyczną rodziną Ravenscar. Przez chwilę chciała być anonimową Astorią Prior, która według dokumentu miała dwadzieścia lat i mieszkała w Edynburgu. Ochroniarze znali ją i nawet nie spojrzeli na jej wyciągnięty w ich stronę dowód. Uśmiechnęła się do nich delikatnie i oddała płaszcz do szatni. Weszła do sali. Nad parkietem unosiła się szara mgła. Na ciemno czerwonych kanapach krytych we wnękach siedziało kilka par namiętnie się całujących.
Melanie stanęła obok Gwen i zacmokała cicho. Miała na sobie złotą sukienkę do połowy uda i wysokie szpilki. Jej brązowe włosy spływały kaskadą na plecy i pierś, błyszcząc w kolorowych światłach. Położyła jej dłoń na talii. Gin także objęła przyjaciółkę i razem podeszły do baru. Usiadły na wysokich krzesłach z oparciami z kutego żelaza, zamówiły kolejkę. Całe wnętrze było stylizowany na gotycki wystrój; stroje bawiących się w klubie też nie odbiegały od tych stylizacji. Dziewczyna w krótkiej skórzanej sukience i w kabaretkach tańczyła z długowłosym brunetem, którego oczy miały dziwną białawą barwę. Kilka krzeseł dalej siedziała grupa gotów, wyglądających na studentów. Melanie uniosła swój kieliszek.
- Za twoje zdrowie - powiedziała i trąciły się szklankami.
Gwen szybko wypiła, czując palenie w gardle. Chłodny napój spłynął jej do gardła, paląc jego wnętrze. Skrzywiła się mimowolnie. Melanie zakaszlała i wyjęła z torebki drogie papierosy. Poczęstowała przyjaciółkę i podała jej zapalniczkę. Siwe spirale dymu uniosły się pod sufit. Przez chwilę w milczeniu paliły i piły. Alkohol zaczął szumieć w głowie Gwen, popędzając ją do działania. Nie przyszła tu tylko po to, by się napić.
 - Melanie - zaczęła, jej głos drżał lekko - powiedz mi, po co właściwie wróciłaś? 
Brunetka spojrzała na nią zamglonym wzrokiem, jej niebieskie oczy zdawały się nie widzieć tego, na co patrzą. 
- Dla ciebie. Stęskniłam się za moją przyjaciółką! - wybełkotała, wlewając w siebie zawartość kolejnego kieliszka. 
- Kłamiesz - syknęła Gwen. Melanie wypuściła ze świstem dym. W klubie było coraz więcej ludzi, a w powietrzu unosiła się mieszanka zapachu drogich perfum, potu, papierosów i alkoholu. Gwen wiedziała, że musi zachować trzeźwość umysłu, więc udała, że opróżnia swój kieliszek i nalała kolejny Melanie. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie postępuje dobrze, ale musiała się dowiedzieć prawdy. Jej przyjaciółka czknęła i opróżniła jego zawartość. Zakaszlała. 
- Miałam tu kilka spraw do załatwienia. 
- Jakich? 
Melanie otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Gwen ściągnęła ze zdziwienia brwi, gdy wargi brunetki poruszały się bezgłośnie. 
- Mel? - spytała, nagle trzeźwiejąc. Dotknęła dłoni swojej przyjaciółki.
- Wszystko w porządku?
  Dziewczyna zamrugała, dziwna mgła zniknęła z jej oczu. 
- Tak, w najlepszym - uśmiechnęła się. - Chodźmy potańczyć.
Złapała ją za rękę i pociągnęła na parkiet, gdzie wmieszały się w tłum tańczących. Muzyka dudniła im w uszach. ich ciała poruszały się w jej rytm. Gwen obserwowała uważnie przyjaciółkę, która flirtowała z mężczyzną o dużych zielonych oczach i czarnych włosach. Ginny czuła na sobie spojrzenie kilku studentów, kołyszących się obok. Mrugnęła do nich zalotnie, przygryzając wargę. Odpowiedzieli jej szerokimi uśmiechami. Odwróciła się do Melanie, ale jej nigdzie nie było. Zatrzymała się, serce dziewczyny podskoczyło w piersi i zaczęło bić szybciej. Przepchnęła się do baru, ale Mel tam nie było. Weszła do damskiej toalety, gdzie kilka dziewczyn poprawiało makijaż. Spojrzała na swoje odbicie i zobaczyła bladą twarz oraz bursztynowe oczy, rozszerzone ze strachu. 
- Widziałyście brunetkę o niebieskich oczach i w złotej sukience?
Jedna z nich odwróciła się do niej, na oko miała dwadzieścia lat, krótkie blond włosy z różowym pasemkiem i ciemny makijaż. 
- Nie - Gwen pokiwała głową i odwróciła się w stronę drzwi. Nagle poczuła dłoń na swoim ramieniu, spojrzała na blondynkę. 
- Wszystko w porządku? 
Brunetka pokiwała głową, biorąc głęboki oddech. Nic nie było w porządku. jej przyjaciółka zniknęła. wokół niej działo się tyle przerażających rzeczy, a ona była przerażona. 
- Tak, dziękuję. 
Blondynka uśmiechnęła się do niej. 
- Spokojnie, na pewno się znajdzie.
- Tak - dodała przyjaciółka nieznajomej, wysoka i chuda o czerwonych włosach.
- Jeśli ją spotkamy, powiemy jej, że jej szukasz. 
- Dzięki.
Gwen odwróciła się na pięcie i wróciła na salę. Uważnie rozglądała się po tłumie, wypatrując Melanie. Nagle jej wzrok przykuła drobna osóbka siedząca przy barze. Miała długie, złote włosy. Dziewczyna zamarła. Znała tą osobę, to ona stała wtedy na je podwórku. Zaczęła iść w stronę złotowłosej, ale gdy doszła do kontuaru, jej już nie było. Rozejrzała się po klubie i zobaczyła ją przy schodach, prowadzących do wyjścia. Pomagając sobie łokciami, ruszyła w tamtą stronę. Ludzie wpadali na nią, popychając ją na siebie. Kilka razy ktoś objął ją ramieniem i namawiał do wypicia drinka. W końcu udało jej się dotrzeć do szatni, ale tam czekali na nią tylko dwaj ochroniarze, który kilka godzin wcześniej wpuścili ją do środka. 
- Nie widzieliście blondynki o długich włosach? 
- Właśnie wyszła - odpowiedział jeden z nich.
Gwen złapała swój płaszcz, mrucząc podziękowanie i wybiegła na ulicę. Noc była chłodna. Silny wiatr szarpał jej włosami, wdzierając się pod kołnierz. Rozejrzała się i zobaczyła cień kobiety, znikający za rogiem. Ruszyła szybko w tamtą stronę, na tyle szybko, na ile pozwalały jej wysokie obcasy. Naciągnęła kaptur na twarz, ukrywając swoje obliczę przed przechodniami. Przestała w ogóle myśleć o Melanie, teraz interesowała ją złotowłosa i jej podobieństwo do Morgany la Fay. Musiała się przekonać, czy to tylko jej wyobraźnia, czy faktycznie świat wokół niej był inny, niż jej się zdawało. Skręciła za róg, w ciemną, wąską uliczkę. Na chodniku leżały kartony i stare gazety. 
- Hej! - krzyknęła.
Kobieta odwróciła się powoli. Jej złote włosy powiewały na wietrze, a ciemna suknia opinała jej talię. Uśmiechnęła się dumnie, odsłaniając rząd białych, równych zębów, które odcinały się od ciemnych warg. Spojrzały sobie w oczy. Jej tęczówki błyszczały jak płynne złoto. Zacisnęła dłoń i machnęła ją zamaszyście. Gwen poczuła, jak niewidzialna siła zaciska się wokół jej ciała i ciągnie ją w górę, i w bok. Krzyknęła, gdy uderzyła plecami w szorstki mur. Upadła boleśnie na zimną ziemię. Uniosła się na łokciu i dotknęła palcami tyłu głowy. Gorąca i lepka ciecz pokrywała jej palce. Krew. Podniosła głowę i spojrzała na czarownicę. Wiedziała, kto nad nią stoi. 
- Morgana - szepnęła, ledwo mogąc wydobyć z siebie głos.
Morgana podeszła do niej powoli, a echo jej kroków odbijało się w jej głowie. Uniosła rękę, a ciało Gwen uniosło się do góry po ścianie. Czuła, że się dusi, po omacku szukała rąk, czy sznura zadającego jej cierpienie, lecz na próżno. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, płuca paliły z braku powietrza. Kopała nogami, próbując trafić Morganę. Do uszu dziewczyny dochodził tylko śmiech czarownicy. Nagle nastała cisza. Ponownie upadła na chodnik, kaszląc i krztusząc się. Złapała się za obolałą szyję. Była oszołomiona i zagubiona. Nie była pewna, czego przed chwilą doświadczyła. Drżała. Jeszcze chwila i umarłaby, przyszpilona do ściany za pomocą niewyobrażalnej mocy, o której istnieniu nie miała nawet pojęcia. 
- Jeszcze cię nie zabije - powiedziała cicho Morgana. - Będziesz mi jeszcze potrzebna. 
Uliczkę wypełnił chłód. Silny wiatr poderwał z ziemi gazety, które uniosły się z ziemi, by po chwili znów na nią upaść. Usłyszała szybkie kroki, ale nie miała sił, by się podnieść. Chciała zasnąć, odciąć się od świata. Ukoić ból. 
- O mój Boże. Gwen! Gin! - usłyszała głos Melanie, dobiegający jakby zza kotary - Gwen, wstań! 
Uchyliła powieki, patrząc na podeszwy szpilek Mel. Dziewczyna pomogła jej wstać i złapała ją za podbródek, by przyjrzeć się jej twarzy. Szczupłym palcem dotknęła jej opuchniętego policzka. 
- Co się stało? 
Gwen odwróciła głowę i oparła się o ścianę. 
- Nie pamiętam - skłamała. Ostatnio kłamstwo wychodziło z jej ust zbyt często i zbyt łatwo. Melanie objęła ją i pociągnęła w stronę światła. Dziewczyna przymknęła powieki, odcinając się od ostrego światła. Mel zatrzymała taksówkę i wepchnęła przyjaciółkę do samochodu, powiedziała coś do kierowcy i samochód ruszył. Ginny oparła policzek o ramię przyjaciółki, która przytuliła się do niej. Czuła jak ociera jej twarzy i tamuje krew, ciągle płynącą z rozcięcia z tyłu głowy.
 ***
Nie pamiętała, w jaki sposób dotarła do domu. Obudziło ją ostre światło porannego słońca i okropny ból głowy. Podniosła głowę z poduszki i uświadomiła sobie, że jest w swoim pokoju. Ciemne, fioletowe ściany pokryte plakatami, cytatami wypisanymi czarnym markerem były jej doskonale zdane. Przyłożyła dłoń do czoła, które pulsowało niemiłosiernie. Była dziesiąta. Usiadła na łóżku i zobaczyła, że nadal jest w ubraniach. Z lustra, wiszącego w garderobie, patrzyło na nią jej zmęczone odbicie. Makijaż rozmazał jej się po policzkach, a włosy wysunęły się z koka i odstawały pod różnymi kątami. Weszła pod prysznic i puściła gorącą wodę. Natarła swoje włosy werbenowym szamponem. Masowała skórę, pozbywając się zapachu klubu i zaschniętej krwi. Umyła swoje ciało waniliowym mydłem.
Stanęła przed lustrem, otulona puchowym ręcznikiem, z mokrymi włosami opadającymi na ramiona. Miała rozciętą wargę i siniaka pod prawym okiem. Na linii włosów miała niewielkie rozcięcie. Wzięła do ręki szczotkę i zaczęła rozczesywać czarne pukle, pełne kołtunów. Kostki dłoni dziewczyny były poharatane. Do Gwen powoli powracały wspomnienia poprzedniej nocy. Klub, Morgana i jej nieracjonalny atak na Ginny. Kim właściwie ona była i czego od niej chciała? Szczotka wyślizgnęła się z dłoni dziewczyny i z hukiem upadła na kafelki. Ubrała się w luźne dresowe spodnie i obszerny T-Shirt.
Usłyszała charakterystyczne pukanie, gdy związywała włosy w warkocza. Charlotte spojrzała na nią ze smutkiem w zielonych oczach. 
- Zejdziesz na śniadanie? 
Gwen spojrzała na nią chłodno. 
- O ile odpowiesz mi na kilka pytań.
Charlotte westchnęła ciężko, ale pokiwała głową. W milczeniu zeszły do kuchni i zajęły swoje stałe miejsca. Gwen na krześle, a Lottie oparta o blat z kubkiem kawy w ręku. Dziewczyna poczuła silny zapach świeżych rogalików z czekoladą i od razu wzięła się do jedzenia. Nie miała pojęcia, że jest aż tak głodna. Charlotte przyglądała się jej bacznie z zatroskaną twarzą. 
- Ginewro - prawie nigdy nikt nie mówił do niej pełnym imieniem, chyba że chodziło o coś bardzo ważnego. Dziewczyna wytarła palce w płócienną serwetkę i spojrzała na gosposię.
- Musisz wiedzieć, że pochodzisz z bardzo starego rodu, którego członkowie byli obdarzeni mocą. 
Gwen zakaszlała, krztusząc się kawą. 
- Mocą? Jak jacyś Jedi? 
Charlotte jednak nie było do śmiechu. Miała poważną minę, która uwydatniła cienie pod jej oczami i zmarszczki wokół nich. Uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny, tak szybko jak się pojawił. Objęła kolana ramionami i patrzyła w milczeniu na opiekunkę. 
- Jak czarownice. 
Gwen parsknęła śmiechem. 
- Chyba oszalałaś. 
Charlotte tylko wzruszyła ramionami. 
- Sama chciałaś znać odpowiedź. Moja rodzina od pokoleń zajmuję się ochroną twojej. Naszym zadaniem jest opiekować się wami i pomóc jednej z was wypełnić przeznaczenie i zdjąć klątwę. 
- Czy mama też...? - spytała cicho Gwen, przerywając jej monolog. 
- Nie, ani jej babka, prababka i praprababka. Od dwustu lat nie urodziła się dziewczynka, która byłaby naznaczona. Powoli traciłam nadzieję, aż powiedziałaś mi o swoim śnie. Wczoraj usłyszałam trzask, później spotkałam ciebie zapłakaną na schodach. Wazon był roztrzaskany. Stłukłaś go. 
- Nawet go nie dotknęłam - warknęła dziewczyna i natychmiast skarciła się w duchu, zachowywała się jak pięciolatka. Charlotte nie chodziło o ukaranie ją za rozwalenie kawałka szkła, a o coś ważniejszego. 
- Przepraszam, Lottie. 
Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie i pogłaskała ją po dłoni. 
- I o to właśnie chodzi. Masz moc, która zaczyna dochodzić do głosu. To oznacza - z trudem wzięła oddech, Gwen widziała jak drżą jej ręce - że nadszedł czas. Powinnaś się dowiedzieć wszystkiego, a moim zadaniem jest odpowiedzieć ci na tyle pytań, na ile będę znała odpowiedź. 
Ginny zacisnęła dłonie na kolanach. Od czego zacząć? Kim była? Co oznaczają jej sny? Czy to przebłyski jej przeszłości, czy może przyszłości? Czego chce od niej Morgana la Fay? Oddychała powoli, by się uspokoić. To wszystko wymagało spokoju.

___
Wybaczcie, że rozdział taki krótki, ale więcej nie chciałam do niego wciskać.
Dziękuję za wsparcie jakie mi okazujecie w komentarzach, nie na wszystkie odpisuję, ale czytam je, nawet kilka razy i staram się zmienić to, co według Was jest złe. Mam nadzieję, że widać, że się staram :)
Proszę Was o komentarze, bo to Wasza opinia jest fundamentem tego bloga, bez Was nie powstałby żaden rozdział!
Kocham Was xoxo

Alis