czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 16.

                Niewielki pokój z łazienką, wychodził na białą plażę. Gwen położyła torebkę na wysokim łóżku i dotknęła miękkiej pościeli. Słyszała kroki Artura rozkładającego ich bagaże. Podeszła do ogromnego okna, wychodzącego na morze. Niebieskie fale uderzały o piasek, tocząc pianę. Kilka osób, w tym dwójka małych dzieci bawiła się na wybrzeżu. Chłopak jeszcze przez chwilę rozmawiał z pracownikiem hotelu, drzwi zamknęły się cicho za mężczyzną.
                Artur westchnął i przetarł oczy. Widziała jego odbicie w szybie. Mam rozczochrane włosy, podkrążone oczy. Wspominał, że ma coraz gorszy kontakt z ojcem. Zrobił kilka kroków w jej stronę, ale nagle się zatrzymał. Patrzył na ekran swojego telefonu, dziewczyna zmarszczyła brwi. Chłopak cisnął komórką przez pomieszczenie. Urządzenie odbiło się od łóżka i wylądowało na podłodze. Gwen podeszła do niego szybko i złapała go za rękę.
- Co jest?
                Artur usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Nic nie mówił. Pogłaskała go po twarzy. Sińce pod oczami, odcinały się od jego bladej skóry.
- Gwen, nie przejmuj się.
                Prychnęła głośno, może zbyt głośno. Zrzuciła trampki i wspięła się na łóżko. Usiadła za plecami Artura i oparła się o wezgłowie łóżka. Po chwili chłopak położył głowę na jej udach. Zaczęła go głaskać po włosach, zamknął oczy, skupiając każdy nerw ciała na jej palcach gładzących jego skórę.
- Jak mogę się nie przejmować? – Milczał. – To tak jakbyś ty przestał się mną przejmować, potrafiłbyś?
                Kącik ust chłopaka powędrował do góry. Dotknęła palcami jego warg.
- Nie. Nie rozumiem go – uniosła brwi do góry. – Najpierw wydziera mnie z Londynu, tylko po to, żeby mógł wychować dziecko Cathlin na wsi – udała, że nie słyszy pogardy w jego głosie. – A teraz chce wrócić. Nie wiem po co.
- Arturze – głos odmówił jej posłuszeństwa. – O czym ty mówisz?
                Chłopak usiadł, kładąc rękę na jej udzie. Zamrugała, żeby odpędzić łzy z oczy. Dotknął jej twarzy, pragnąc dodać jej otuchy.
- Ojciec chce wrócić na uczelnie. Do Londynu.
                Gwen wzięła chrapliwy oddech. Artur przytulił ją mocno do siebie.
                Powtarzała sobie w myślach, żeby się nie rozpłakać. Za dużo łez. Wzięła ciężki oddech, jednocześnie starając się uspokoić. Zamrugała powiekami, odganiając z oczy niepotrzebne krople wody.
- Co na to Cathlin?
                Artur odsunął jej włosy z twarzy i założył je za ucho dziewczyny. Pod wpływem morskiego powietrza czarne włosy Gwen zaczęły się zwijać w delikatne loki. Światło załamywało się na nich, powodując, że mieniły się złotymi pasemkami.
- Kocha Londyn, tam jest cała jej rodzina - dziewczyna otarła policzki dłońmi. Chłopak uśmiechnął się krzywo. – Ale trzyma moją stronę.
                Zadzwonił telefon Artura, który nadal leżał pod oknem. Żadne z nich nie ruszyło się, by go odebrać. Artur ułożył ją w swoim ramionach, opierając czoło o głowę dziewczyny. Gwen wsłuchiwała się w jego nierówny oddech, który stopniowo się uspokajał. Gorące powietrze, które wydychał drażniło jej kark. Splotła swoje palce z palcami Artura i przytuliła je do piersi. Było im coraz trudniej, a w perspektywie nie pojawiało się nic, co mogło by to zmienić.
***
                Artur uchylił powieki, jasne światło poranka odbijało się od białych ścian pokoju i raziło go. Zamknął oczy, pragnąc wykraść jeszcze kilka sekund snu. Poczuł ruch obok siebie, chłodną skórę ocierającą się o jego stopę. Gwen ziewnęła głośno. Pocałowała go w czubek nosa.
- Cześć – szepnęła, ocierając się o jego policzek.
                Uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie, położyła się na jego brzuchu, opierając się nogami obok jego bioder. Złapał ją za uda, które ostatnimi czasy przestały przypominać patyki i zaokrągliły się w odpowiednich miejscach. Taka podobała mu się bardziej. Emanowała wtedy kobiecością i seksapilem.
- Cześć – powiedział, nie odrywając ust od jej miękkiej skóry. Przeciągnął wargami po jej brodzie. – Która godzina?
- Dobra na brunch.
                Roześmiał się.
- Czyli śniadanie przespaliśmy.
                Gwen usiadła na jego biodrach i udała, że spogląda na zegarek na nadgarstku. Pogładził jej plecy.
- Przestali je podawać jakąś godzinę temu.
                Chłopak podparł się na łokciach. Jego kasztanowe włosy odstawały pod różnymi kątami, jeden z kosmyków opadał na czoło, odsunęła go z czułością. Spojrzał na nią, na jej pogniecioną koszulkę, krótkie spodenki. Pachniała malinowym żelem pod prysznic. Poprzedniego dnia udało im się zejść na kolację do pobliskiej restauracji i wrócić do pokoju. Artur nie zdawał sobie sprawy, że był aż tak zmęczony. Cała sytuacja w domu i Morgana, czająca się w cieniu dawały mu ostro w kość. Dziewczyna miała znamię nad prawym pośladkiem.
                Dotykając jej delikatnego ciała, zastanawiał się, skąd u niej tyle siły. Siły, która pozwalała jej się trzymać razem. Przecież każdy ich dzień, mógł być tym ostatnim. Ich wróg nie zniknął, czekał na odpowiedni moment. Pytanie nie brzmiało „czy”, ale „kiedy zaatakuje”. Bał się. Był przerażony tym, że nie mają niczego, czym mogli by się bronić.
- Nie myśl o tym – szepnęła.
                Wykrzywił się lekko. Gwen dotknęła dłonią jego szorstkiego policzka.
- Gwen…
- Arturze, proszę. Tylko dwa dni.
- Odwlekasz to, co i tak nieuniknione. Nie możemy wiecznie unikać rozmowy na jej temat.
                Odwróciła głowę i zamrugała powiekami. Widział, że tak samo jak on, boi się. Zeskoczyła z łóżka i podeszła do otwartego okna. Morska bryza szarpała jej włosami. Usiadł, wpatrując się w jej plecy.
- Ona czegoś szuka.
- Arturze!
- Czegoś, czego i my powinniśmy szukać – usłyszał chrapliwy oddech dziewczyny. – Księgi? Saphiry? Broni?
                Gwen zatrzasnęła okno, szyby zadygotały. Gwen zacisnęła dłonie w pięści, zbielały jej knykcie. Drżała. Chłopak odrzucił kołdrę i podszedł do niej. Zanim jej dotknął, rozległ się huk pękającego szkła. Szklanki, które stały na stoliku rozpadły się w drobny mak.
- Uspokój się – złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę.
                Wpadła w jego ramiona, wydając z siebie zduszony szloch. Całe spięcie, które trzymała w sobie, nagle się rozeszło i stała się wiotka, nie potrafiąca się utrzymać na własnych nogach.
- Nie panuję na tym! – Zapłakała. – Nie wiem, jak korzystać z tej mocy. Nie potrafię jej użyć, by nas chronić! Nie mogę, nie mogę…
                Chłopak usiadł z nią na podłodze. Gwen wczepiła się w jego tors, jakby tylko dzięki niemu się trzymała. Pozwolił jej płakać, sam miał wielką ochotę to zrobić, ale zdawał sobie sprawę, że któreś z nich musi się trzymać. Artur gładził jej miękkie włosy, nie mówił nic, nie musiał, ale też nie chciał. Gorący i urywany oddech dziewczyny ogrzewał jego szyję.
- Przepraszam – powiedziała, gdy się uspokoiła.
                Artur pocałował ją w czoło.
- Nauczysz się. Jesteś zdolną i silną kobietą, która może wszystko. Wierzę w ciebie.
                Roześmiała się. Otarła łzy, spoglądając w jego oczy. Przyciągnął jej twarz do siebie, ich oddechy mieszały się, tak jak i zresztą ich usta i ramiona. Starła kciukiem zagubioną łzę, która pojawiła się na jego policzku.
- Poza tym potrafisz nas chronić – mruknął jej do ucha. – Gdyby nie ty, Saphira zamieniła by nas w skwarki.
                Gwen uśmiechnęła się i pocałowała go krótko. Złapał ją za brodę, nie pozwalając jej się odsunąć. Jego dłonie gładziły jej plecy, objęła szyję chłopaka, głaszcząc kasztanowe włosy. Artur wstał, pociągając ją za sobą. Spojrzeli sobie w oczy. Gin starała się uśmiechać.
- Jestem głodna – stwierdziła, wodząc opuszką po jego żuchwie. – Co myślisz o lunchu?
- To jedna z najmądrzejszych rzeczy, jakie dzisiaj powiedziałaś.
                Leżał na łóżku, przyglądając się Gwen, która w łazience przygotowywała się na imprezę. Lubił się jej przyglądać, gdy się malowała. Starała się wtedy dla niego, chciała się mu podobać. Choć dla Artura nie miało żadnego znaczenia, czy jest w delikatnym, mocnym, czy w ogóle bez makijażu, czy jej włosy są proste, skręcone, czy związane. Mimo to lubił na nią patrzeć, wydawała mu się taka harmoniczna. Długie nogi przechodzące w okrągłe biodra, które zwężały się w talię. Wszedł do łazienki, opierając się o ścianę. Gin spojrzała na jego odbicie w lustrze. Uśmiechnęła się. Nie odwracając się, wyciągnęła ku chłopakowi wolną rękę. Podszedł do niej i objął ją w talii.
- Ładne perfumy – powiedziała, głaszcząc go po karku.
- Mogę ci pożyczyć – zaśmiała się z żartu i sięgnęła do kosmetyczki po własny flakon. – Pięknie wyglądasz.
                Przesunął rękę z jej talii, na biodro i niżej na udo. Przyglądał się jej reakcji w lustrze, uważnie obserwowała każdą zmianę w jego twarzy. Złapała jego dłoń, zanim zdążył ją wsunąć pod sukienkę. Uśmiechnęła się słodko i obróciła w jego ramionach, nadal trzymała go za rękę.
- Na wszystko musisz zasłużyć.
                Wygładziła jego koszulę i rozpięła dwa guziki. Artur objął ją wolnym ramieniem w pasie.
- A coś na zachętę?
                Roześmiała się perlistym śmiechem i pocałowała go w policzek, zostawiając na nim ślad czerwonej szminki. Ujął jej brodę i spojrzał jej w oczy, w złotych tęczówkach odbijało się jasne światło, a w rozszerzonych źrenicach widział swoje odbicie. Delikatnie musnął jej wargi, Gwen rozchyliła je lekko, ale on się odsunął.
- Artur!
- Nie ma nic za darmo, skarbie – roześmiał się, widząc jej minę. – Myślisz, że mogę tak iść? – Spytał, naciągając policzek, by przyjrzeć się odciskowi jej ust.
                Starła je wacikiem, nasączonym wodą micelarną.
- Na ustach masz lepsze.
                Miała racje, usta chłopaka miały karmazynowy odcień, ten sam, który jej szminka. Poklepała go w policzek i wyszła z łazienki. Wsunęła na stopy czarne szpilki i spojrzała na niego, unosząc lekko jedną brew.
- Idziesz?
                Artur uśmiechnął się do swojego odbicia. Podszedł i splótł ich palce razem. Patrzyli przez chwilę na nie, jakby nie mogli się przyzwyczaić do ich widoku.

- Prowadź.

~*~*~*~
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
To nie choinka, a blogosfera.
Nie siedzimy przy wspólnym stole, ale łączy Nas internet.
Także w dziwny sposób przekazuje Wam ten dziwny prezent, nie najlepszy, ale jakiś :)
Mam nadzieję, że jest w miarę okej :) Zróbcie mi prezent i skomentujcie go ładnie, proszę :D

środa, 24 grudnia 2014

Nowy rozdział

Hej,
mamy godzinę 21:48 24 grudnia 2014, a mi przypadł zaszczyt złożenia Wam życzeń Bożonarodzeniowych (nie wiem, czy piszę się to razem, ale tak mi podpowiada Google, więc mu zaufam), chciałabym z tego miejsca życzyć Wam, żeby wszystkie Wasze sprawy przybrały odpowiedni obrót, żeby Wasze troski się zmniejszyły (bo wszyscy wiemy, że zawsze jakieś będą) i nie dokuczały Wam za bardzo, żebyście ze mną wytrzymywali, czekali i komentowali.
Teraz też chciałabym Wam podziękować za najwspanialszy prezent na Ziemi - za bycie ze mną. Dla każdego autora (pisarzem się nie mogę nazwać, ale autor to nie takie złe słowo) nie ma nic wspanialszego niż docenienie jego pracy, motywowanie do dalszej pracy. Dziękuję Wam za to, że jesteście tu, że byliście ze mną podczas "Amazonki" i będziecie w dalszych rozdziałach "Ponad czasem".
Kocham Was.
Wesołych Świąt Kochani  <3

Wasza Raven
PS. Nie dałam rady z rozdziałem, jest na ukończeniu. 

wtorek, 9 grudnia 2014

Miniaturka: Pierwsze spotkanie

Dziękuję Torii, za to, że mnie zainspirowała
do napisania tej miniatury.


               Artur zatrzymał konia, kara szyja zwierzęcia błyszczała od potu. Poklepał ją w podziękowaniu za trud drogi, którą ogier mu ofiarował. Obok niego Merlin zsuwał się nieporadnie z siodła, chłopak był niezbyt wysokim, drobnym brunetem o haczykowatym nosie i wesołych oczach. Podszedł do nich właściciel gospody.
- Czego tu szukacie? – Zapytał.
                Światło z lampy, którą trzymał rzucało cienie na jego twarz, pogłębiając zmarszczki wokół oczu. Artur zeskoczył z konia i podszedł do mężczyzny.
- Noclegu. Chcielibyśmy napoić i nakarmić nasze konie. Uczciwie zapłacimy – dodał szybko. Czasy były ciężkie, każdy musiał o siebie dbać.
- Zgoda, zostawcie tu swoje konie, mój syn się nimi zajmie. Zapraszam do środka.
                Zaprowadził ich wąskimi schodami na piętro. Kluczem przypiętym do pasa, otworzył pierwsze drzwi. W ciemnym pokoju stały dwa łóżka, stół, na którym stała miska i prowizoryczny parawan, za którym mogli się przebrać. Artur wyjął z sakiewki kilka złotych monet i zapłacił z góry za nocleg.
- Na dole odbywają się tańce, zapraszam – powiedział gospodarz, licząc pieniądze i chowając je do swojej sakwy.
                Mężczyźni podziękowali i zamknęli drzwi za sobą. Merlin zrzucił swoją kurtkę i padł na pierwsze z brzegu łóżko. Artur odpiął od pasa miecz i oparł go o ścianę, podszedł do miski z wodą i obmył twarz, zmywając z niej trudy podróży. Spojrzał na swoje odbicie w popękanym lustrze, jego srebrne oczy były zmęczone, a skóra powoli odzyskiwała zwykły kolor. Odwrócił się, by powiedzieć coś do swojego sługi-przyjaciela, ale Merlin spał mocno, z twarzą przyciśniętą do poduszki i ręką zwisającą z łóżka. Artur położył ją obok chłopaka i cicho zamknął za sobą drzwi.
                Już schodząc po schodach, słyszał dochodzącą z dołu muzykę. Stanął w progu i spojrzał na tańczących. Kilka dziewczyn, w jego lub trochę młodszych tańczyło, trzymając się za ręce. Każda miała na głowie wianek z polnych kwiatów. Ich sukienki wirowały wokół ich nóg, a stopy poruszały się nadzwyczaj szybko.
                Nagle muzyka się zmieniła i na parkiet wkroczyli mężczyźni. Jedna z dziewczyn, wysoka blondynka o okrągłych policzkach złapała go za rękę, śmiejąc się głośno zaciągnęła go na środek sali. Znał ten taniec. Podskakując, wykonywali serię obrotów. Minęła tylko chwila, gdy zatracił się w muzyce i w tańcu. Przy kolejnym obrocie, poczuł smagnięcie włosów na policzku. Spojrzał na dziewczynę, której warkocz go uderzył. Miała kruczoczarne włosy, sięgające talii. Delikatnie opaloną cerę, co zdradzało, że jest wieśniaczką, która pracuje w polu. Nastąpiła zmiana kroków i mężczyźni musieli objąć partnerki w talii. Spojrzał w jej oczy, złote tęczówki odbijały światło świec. Pachniała kwiatami, które wplotła we włosy. Miała delikatne dłonie, które położyła na jego ramionach.
                Mimo, że ich dotyk trwał tylko kilka sekund, poczuł prąd, przebiegający przez ich ciała. Dziewczyna zaszczyciła go tylko krótkim spojrzeniem i puściła go. Stał przez chwilę oszołomiony, zapominając o tańcu. Ukradkiem zszedł z parkietu i usiadł przy stole, dopiero wtedy poczuł jaki jest głodny. Zjadł duży kawałek kurczaka i popił go kilkoma kielichami wina. Wytarł palce w serwetę i rozejrzał się po sali. Brunetka stała ze swoimi koleżankami po przeciwległej stronie pomieszczenia, towarzyszyło im kilku mężczyzn, którzy byli już mocno wstawieni. Jeden z nich wyjątkowo mocno naprzykrzał się złotookiej.
                Artur wstał szybko i podszedł do nich. Złapał chłopaka za koszulę i pchnął na ścianę. Kilka osób spojrzało na nich ze zdziwieniem, ale impreza zbliżała się powoli do końca, więc nikt nie zwrócił na nich uwagi.
- Nie rozumiesz słowa „nie”? – Wysyczał.
                Artur górował nad nim o głowę, był też szerszy w ramionach. Bez wątpienia lepiej walczył, w końcu był najlepszym rycerzem Camelotu i pod tym względem dumą króla Alexandra. Dziewczyna położyła mu dłoń na łopatce.
- Wystarczy.
                Jej głos był jak delikatne dzwonki: wysoki i melodyjny. Serce Artura przyspieszyło. Dziewczyna złapała go za rękę, splatając ich palce razem. Wyciągnęła go z sali biesiadnej i zaciągnęła na dwór. Księżyc oświetlał łąki i lasy, rozpościerające się wokół gospody. W oddali stało kilka domków, niewielki zameczek i kościół.
- Dziękuję – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Mam na imię Ginewra.
                Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skłamać, czy nie rozpozna w nim księcia. Bał się, że gdyby odkryła kim jest uciekłaby, chciał, żeby została, żeby mógł ją poznać. Mógł tu zostać kilka dni, wyjechał, żeby odpocząć, zebrać myśli – co jego ojciec gorąco popierał. Pewnie myślał, że Artur będzie rozmyślał o małżeństwie, o którym Alexander coraz częściej wspominał. Jednak on nie chciał się żenić z obowiązku, chciał się zakochać. Poślubić tą kobietę, którą będzie kochać także jego, a nie jego koronę, czy tytuł.
- Artur – odpowiedział i pocałował jej dłoń.
                Nie uśmiechnęła się. Cofnęła rękę i ukryła dłonie w fałdach sukni. Nie patrzyła na niego. Wpatrywała się w okrągłą tarczę księżyca, która oświetlała jej gładką cerę. Chłopak nie wiedział, co powiedzieć, jak rozpocząć rozmowę. Dziewczyna usiadła, przyglądała się zniszczonej skórze dłoni.
- Jesteś rycerzem, prawda?
                Artur spojrzał na nią, unosząc brwi. Usiadł obok niej, zdjęła wianek z włosów i zaczęła skubać drobne kwiaty. Jeden z jej paznokci, był złamany. Skórki odchodziły od częstego kontaktu z wodą. Musiała być służącą w domu jednego z lordów lub jakiegoś bogatego mieszczanina. Jednak jej włosy były gładkie i błyszczące, spływały jej na plecy. Była szczupła, ale też nie zbyt chuda. Jak to określali rycerze „zaokrąglona w odpowiednich miejscach”.
- Po czym poznałeś.
                Uśmiechnęła się. Urwała płatek jednego z fiołków i zdmuchnęła go na ziemię.
- Masz odciski na dłoniach w odpowiednich miejscach. Wyglądasz lepiej niż inni. Jest w tobie jakaś królewskość. Kim jesteś Arturze?
- To nie jest ważne teraz, chciałbym poznać ciebie.
                Dziewczyna spojrzała na niego, ale radosne promienie błyszczały w jej oczach. Po chwili jednak zniknęły. Artur nigdy nie widział dziewczyny, która zachowywała się tak naturalnie w jego obecności. Zazwyczaj czuł ich zdenerwowanie, jakby próbowały je przelać na niego.
- To nie takie proste – powiedziała i wstała. Obróciła wianek w dłoniach i położyła go na jego kolanach. – Do zobaczenia Arturze.
                Patrzył jak rusza w stronę wsi, odwróciła się tylko raz. Spojrzała na niego z błyskiem w złotych oczach. Dotknęła palcami ust i wykonała dłonią pół-obrót. Artur poczuł jak tężeje, ten gest był zarezerwowany dla ludzi, który obcowali ze smokami. Tak się pozdrawiali. Zastanawiał się, dlaczego go pozdrowiła w ten sposób. Ale pomimo wszystko odwzajemnił gest.

___
Pomysł na tą miniaturę wpadł mi podczas wf, gdzie Torii uczyła nas średniowiecznych tańców. Od dawna rozmyślałam, jak wyglądało pierwsze życie Artura i Gwen. Wiele moich pomysłów przemyciłam w ich snach. 
Pomyślałam, że mogłabym pisać takie miniatury raz na jakiś czas, żebyście mogli zrozumieć lepiej, dlaczego stosunki między Arturem, a Gwen są takie, a nie inne. No i o co chodzi ze zdradzą i dzieckiem. Ze spokojem, wszystkiego się dowiedzie :)) 
Mam nadzieję, że podoba Wam się takie spojrzenie na ich los, bo w końcu o przeszłości się nie zapomina, bo bez niej nie ma przyszłości, prawda? :)
Dobra kończę. Dobranoc kochani <3
                 

sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 15.

                Gwen wróciła do domu piechotą. Odnalezienie drogi wśród drzew okazało się dużo łatwiejsze niż myślała. Wbiegła po schodach i zamknęła się w łazience. Promienie zachodzącego słońca odbijały się od zielonych kafelek, nalała wody do wanny i ukryła swoje osmalone ubrania głęboko w koszu na pranie. Rozwiązała włosy i weszła do gorącej wody. Ból w plecach eksplodował, zagryzła mocno zęby, żeby nie krzyknąć. Wanna była na tyle duża, że mogła w niej wygodnie leżeć, zsunęła się po ściance i ukryła się pod wodą. Dźwięki przestały do niej dochodzić, była w całkowitej ciszy. Nikt nie mógł jej przeszkodzić. Czarne włosy unosiły się wokół jej głowy, jak czarna aureola.
                Rozumiała gniew Artura. Nie miała do niego o to pretensji. Jednak bolało, że odszedł zostawiając ją samą w środku lasu. Po powrocie do domu zastała swoją torbę leżącą na ganku, to zabolało jeszcze bardziej. Płuca zaczęły się domagać powietrza, ból z pleców przeszedł do klatki piersiowej. Wypuściła ostatek powietrza z płuc i wychyliła głowę nad powierzchnię.
- Panienko – głos Charlotte był tłumiony przez drzwi. – Wszystko w porządku?
                Stłumiła jęk.
- Tak, zaraz wychodzę.
- Proszę zejść na obiad, dzisiaj ulubiony krem panienki.
                Umyła szybko włosy i skórę i ubrała się w świeże dżinsy i koszulkę zakrywającą ramiona. Na prawej łopatce miała czerwony ślad po oparzeniu, skóra lekko się na niej marszczyła, sprawiając jej ciągły ból. Wysuszyła włosy ręcznikiem i zeszła do kuchni. Lottie postawiła przed nią talerz kremu ze szparagów. Uśmiechnęła się do gospodyni. Jednak, gdy zaczęła jeść wydawało jej się, że zupa pozbawiona jest smaku. Zjadła szybko i podziękowała. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była głodna. Wróciła na górę i rzuciła się na łóżko. Na szafce nocnej stał bukiet, który dostała od Artura. Dotknęła delikatnych płatków. On miał odwagę powiedzieć jej prawdę o sobie, dlaczego ona nie potrafiła tego zrobić? Niczego się nie nauczyła.
- A panienka dokąd się wybiera?
                Lottie stanęła w progu kuchni trzymając w dłoniach mały rondel, który przed chwilą wycierała. Kilka kosmyków wysunęło się z jej koka. Zmarszczyła brwi, przez co jej oczy wydawały jej jeszcze jaśniejsze.
- Do Artura – Gwen oparła się biodrem o ścianę i wsunęła stopy w creepersy.
                Charlotte chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała i tylko pokręciła głową. Zanim Gwen zdążyła się odezwać zniknęła w kuchni. Dziewczyna stała chwilę w milczeniu, patrząc na swoje odbicie. Krzyknęła, że wróci przed 22 i wybiegła na dwór. Jazda samochodem przez tereny otaczające Banetown była bardzo przyjemna, wszystko dokoła niej obudziło się już do życia. Kwiaty wyrosły na łące zamieniając ją w różnokolorowe morze. Po kilkunastu minutach zatrzymała samochód przed domem Creagh’ów.
                Stanęła przed drzwiami i zapukała.
- Witaj Gwen.
                Cathlin uśmiechnęła się do niej ciepło, ale nie wpuściła jej do środka.
- Cathlin – wydusiła z siebie, nie wiedząc czemu dostała zadyszki - muszę porozmawiać z Arturem.
                Kobieta pokręciła głową i oparła rękę na brzuchu, który coraz bardziej odznaczał się po jej luźną sukienką.
- Artur powiedział, że nie chce nikogo widzieć. Odkąd wrócił do domu nie wychodzi ze swojego pokoju, zamknął się i nie wpuścił nawet Beauty.
- Proszę – poczuła, że łzy wypełniają jej oczy. Wcale nie miała zamiaru brać macochy chłopaka na litość, ale podziałało.
                Cathlin pchnęła drzwi i pozwoliła jej wejść. Gwen rzuciła szybkie dziękuję i zostawiła buty w korytarzyku. Wbiegła po schodach na samą górę. Pod zamkniętymi drzwiami do pokoju Artura leżała Beauty. Łeb położyła na swoich łapach, ale gdy usłyszała jej kroki spojrzała na nią swoimi żółtymi ślepiami. Machnęła kilka razy ogonem. Dziewczyna przykucnęła przy niej i pogłaskała ją po miękkiej sierści.
- Dasz nam chwilę?
                Beauty wstała i zeszła po schodach. Gwen położyła dłoń na klamce i po kilku wdechach weszła do środka. Artur leżał w poprzek łóżka z twarzą ukrytą w poduszce. Jego włosy były rozczochrane. Miał na sobie tylko ciemne dżinsy. Widziała napięte mięśnie pleców chłopaka.
- Powiedziałem, że nie chce nikogo widzieć.
                Gwen zamknęła za sobą drzwi i oparła się o chłodne drewno. W pokoju było kilka stopni chłodniej niż w reszcie domu.
- Mnie też nie?
                Artur spiął się cały, ale nie odpowiedział. Podeszła do niego, zostawiając bluzę na krześle. Wspięła się na łóżko i usiadła obok niego. Przesunęła palcem po jego kręgosłupie. Zadrżał.
- Wyjdź –głos chłopaka był zimny jak lód i ostry jak brzytwa.
                Jej dłoń gładziła owalne znamię na jego łopatce.
- Nie zachowuj się tak.
                Zerwał się tak szybko, że wydawała z siebie niekontrolowany pisk. Usiadł opierając się plecami o wezgłowie łóżka, podciągając jednocześnie nogi pod siebie. Warga chłopaka nie była już spuchnięta, ale nadal zaczerwieniona, a na brwi pojawił się czerwony stup. Jego oczy, srebrne i błyszczące, na ich widok, Gwen poczuła ukłucie w sercu. Wpatrywał się w nią wściekłym wzrokiem.
- Jak możesz mi mówić, jak mam się zachowywać?! – Krzyknął. – Po ty wszystkim, co ty zrobiłaś! Okłamywałaś mnie, nie wiem, czy w ogóle mogę ci wierzyć!
                Gwen skuliła się jakby ją uderzył.
- Arturze, proszę.
- O czym jeszcze kłamałaś?! W tym, czy tamtym życiu, co za różnica. Może to dziecko wcale nie było moje?
                Po policzku dziewczyny spłynęła łza.
- Nigdy cię nie zdradziłam, robiłam wszystko, by cię chronić. Zawsze. To dziecko, było naszym dzieckiem. Nie mogło być inaczej, bo byłeś jedyną osobą, z którą spałam!
                Artur ukrył twarz w dłoniach, a jego ciałem wstrząsnął szloch. Dziewczyna podeszła do niego na kolanach. Objęła jego nadgarstki i odsłoniła twarz chłopaka. Ze złością wyrwał swoją rękę z uścisku i otarł pośpiesznie policzki.
- Skąd wiesz? Przecież pozwoliłaś mu odejść w świat legend – zacytował ją cynicznie.
                Pogładziła jego policzek, wciąż mokry od łez.
- Musisz wiedzieć, że to Morgana rzuciła na mnie zaklęcie, które spowodowało tylko to, że pozwoliłam mu się pocałować. Do niczego więcej nie doszło. Poza Camelotem byłam samotna. Kochałam tylko ciebie.
- A teraz jak jest?
                Zamarła, nie wiedząc, co odpowiedzieć, jakiej odpowiedzi oczekiwał. Złapał ją za ramiona, wbijając palce w jej ciało. Zabolało, ale ból pozwolił jej się na czymś skupić. Na jego dotyku, choć bolesnym, nadal przyjemnym, bo to jego palce dotykały jej skóry.
- Jestem tylko ja? – Jego pytanie przypominało jej pytanie zadawane przez dziecko, które upewnia się, że jest najważniejsze w życiu rodzica. Dziecko spragnione miłości.
                Przyciągnęła jego twarz do siebie i wpiła się ustami w jego wargi. Rozchyliła je językim, ugięły się pod jej naporem. Chłopak przesunął dłonie z jej ramion na plecy i przywarł do niej. Nie czuła nic poza jego rękami, gładzącymi jej ciało, ustami pieszącymi jej usta. Pociągnęła Artura na siebie. Oparł się na dłoniach równo opartych obok jej głowy, by nie przygnieść jej swoim ciężarem. Po chwili jego dłoń przesunęła się po jej szyi, w dół między piersiami, do pępka, gdzie dotknęła odsłoniętej skóry. Spojrzał na nią, niepewny co ona na to, złapała jego dłoń i położyła sobie na talii pod koszulką. Zaczął całować jej szyję, nie przestając dotykać jej brzucha, bioder. Wsunął ręce pod nią i nagle przestał.
                Posadził ją szybkim ruchem i zdjął z niej koszulkę. Okrążył ją i spojrzał na jej plecy.
- Gwen – miał łamiący się głos. – Co to jest?
                Podniosła leżącą koszulkę i zakryła nią swój biust. Cały romantyczny nastrój, gdzieś zniknął.
- Nic takiego.
                Przełożyła T-Shirt przez głowę, ale Artur zatrzymał go na jej karku.
- To oparzenie – dziewczynie udało się założyć koszulkę i wstać. Podeszła do jednego z trzech dużych okien i oparła się o parapet. – Gwen, to nie jest nic. To przez ten ogień, prawda? Myślałem, że wytworzyłaś jakąś tarczę, czy coś.
                Gwen zamrugała powiekami, by pozbyć się łez.
- Wyczarowałam, ale odrobinę się spóźniłam. Nic mi nie będzie. Naprawdę.
                Artur podszedł do niej i objął ją, kładąc dłonie na biodrach dziewczyny. Oparł czoło o jej ramię i wyszeptał:
- Chroniłaś mnie, chociaż to ja powinienem chronić ciebie. Do tego te chore pretensje. Nie wiem, skąd mi się to bierze.
- Gdybym była na twoim miejscu i to ty okłamywałbyś mnie, to przeżyłbyś piekło – poczuła, że się uśmiecha.
- Jednak powinienem ci ufać.
- Jednak powinnam była nie nadużywać twojego zaufania, ani teraz, ani wcześniej. - Pocałował ją w obojczyk. – Przepraszam.
                Chłopak spojrzał w jej złote oczy i uśmiechnął się do niej. Pogłaskał ją po twarzy, wtuliła się w jego dłoń. Pachniał oliwkowym mydłem i męskimi perfumami. Sygnet, który nosił na placu chłodził jej skórę. Ujęła jego rękę i po raz pierwszy mogła się dokładnie przyjrzeć smokowi wygrawerowanemu na okrągłej tabliczce. Jedną łapę unosił w górę, ogon zawijał mu się wokół cielska, pysk miał otwarty prezentując swoje długie kły. Artur zdjął go i jej podał. Wzięła go w palce i poczuła jaki jest ciężki. Obróciła go kilka razy w palcach i spojrzała w oczy swojemu chłopakowi.
- Jest jeszcze coś o czymś powinieneś wiedzieć.
                Opowiedziała mu o Morganie, ich spotkaniu w Dark Hole. Sama nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była wtedy bezbronna. Zrozumiała, że nadal nie ma szans w starciu z jej wrogiem. Artur leżał obok niej, wodząc opuszką palca po policzku dziewczyny.
- Co z Melanie?
- Nie wiem dlaczego, może Morgana rzuciła na nią urok, ale przeszła na jej stronę. W poniedziałek, obserwowała nas. Jestem pewna, że podsłuchiwała – Gwen roześmiała się cicho, ale nie był to wesoły śmiech. Artur zmarszczył brwi ze zmartwienia. – Jestem ciekawa ile rzeczy podsłuchała, zanim ją zauważyliśmy i ile rzeczy powiedziała Morganie.
- Co masz teraz na myśli?
- Kilka tygodni temu chciałam się z nią skonfrontować, po tym jak przyszła do szkoły, ale usłyszałam, że z kimś rozmawia. Podsłuchałam ich rozmowę, to znaczy jej i Morgany. One czegoś szukają, czegoś czego my też powinniśmy szukać.
                Gwen przewróciła się na plecy i oparła dłoń na czole. Dłoń Artura gładziła jej obojczyki. Kątem oka zauważyła, że się uśmiecha. Obróciła głowę w jego stronę i przyjrzała się bacznie jego szelmowskiemu uśmiechowi.
- Co?
- Ucieknijmy.
                Dziewczyna westchnęła przeciągle.
- Nie możesz uciec od samego siebie.
                Artur pochylił się nad nią, a jego usta prawie dotykały jej policzka.
- Na kilka dni, zaraz mamy przerwę wiosenną. Znam takie niewielkie miasto, właściwie miasteczko na zachodnim wybrzeżu. Chciałaś wyjechać – w głosie Artura brzmiała nuta oskarżyciela.
                Gwen pocałowała go w usta. Złapał zębami jej wargę i przeciągnął pocałunek, aż zabrakło im tchu. Odsunął się od niej na kilka centymetrów, a w jego srebrnych oczach płonęły wesołe iskierki. Czekał na jej odpowiedź.
- Okay.
                Artur uśmiechnął się szeroko, odsuwając włosy z jej twarzy. Całowali się, a Gwen gładziła jego umięśniony tors, czując pod palcami szybkie uderzenia jego serca.
- Swoją drogą skąd wiedziałaś, kto jest ojcem dziecka? – Zapytał niepewnie, jakby się bał, że ją urazi.
                Uśmiechnęła się i przesunęła opuszką po linii szczęki chłopaka.
- Miał twoje oczy i takie samo znamię jak ty – uniósł brwi, wskazała palcem kawałek skóry na jego biodrze, ukryty pod materiałem dżinsów. – Tej samej wielkości i w tym samym miejscu.
                Artur spojrzał jej w oczy, a na jego policzki wypłynął rumieniec. Zauważyła łzy w jego oczach, pogłaskała go po żuchwie. Chłopak złapał ją za nadgarstek i pocałował.
- Żałuję, że nie mogliśmy go wychować razem.
                Objęła go nogami w pasie, przyciągnął ją do siebie, kładąc ręce na jej biodrach. W złotych oczach Gwen zatańczyły iskierki radości.
- Mamy całe życie przed sobą. Kto wie, co się stanie.
- Gwen – wymruczał, a ich usta szybko odszukały drogę do siebie.

                Byli jak dwa bieguny magnesu, rozłączali się, ale zawsze do siebie wracali. Gwen miała nadzieję, że tak pozostanie, że nigdy nic, ani nikt nie stanie między nimi. Żaden mężczyzna, kobieta, czarodziej, czy czarownica – wiedziała, że gdzieś w głębi ciągle mają siłę, by pokonać wszystko. Mieli niepowtarzalną okazję, taką która się trafia tylko raz, by móc naprawić swoje błędy, móc zacząć wszystko od nowa, znając konsekwencje niektórych czynów, ale mimo to ich związek był jedną wielką zagadką.

~*~*~*~

No moi kochani!
Zanim zacznę, mam nadzieję, że się cieszycie, że tak szybko jestem znowu :)
Uwielbiam nasze statystyki (odrobina sarkazmu, ale na prawdę odrobina), potrafią spaść z 74 wyświetleń na 3 :c. Ale lepszy rydz, niż nic, prawda?
Dziękuję za komentarze, szkoda, że tak mało. Wiem, że czytacie, ale brakuje mi kontaktu z Wami!
Moja przeglądarka nadal odmawia wyświetlania mojego własnego bloga -,- Zapraszam Was w zakładki, informowani, spamownik (zostawcie mi tam linki do swoich blogów, chętnie zajrzę, poczytam!) oraz pamiętajcie, że możecie się ze mną skontaktować przez: facebook'aaska i instagrama
Dziękuję za 4421 wyświetleń, 103 komentarze, w których zawarte są przecudowne słowa :)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i, że nie opuścicie mnie :*
Wasza Raven

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 14

- Gotowa?
                Skończyły się wtorkowe lekcje. Artur zaparkował swój samochód, na końcu leśnej drogi. Zza drzewami połyskiwała srebrna tafla jeziora. Gwen rozglądała się bacznie, po drzewach poznała, że jest to jedna ze starszych części lasu. Przeważały tu dęby, brzozy i lipy. Ich liście tworzyły nad nimi zielony dach, przez który przebijało się niewiele promieni słonecznych. Gwen spojrzała na swoje dłonie o długich palcach i matowych, czarnych paznokciach. Ścisnęła jego palce.
- Gotowa.
                Ruszyli w stronę jeziora. Nad brzegiem rozciągała się ogromna łąka, dziewczyna nie mogła zrozumieć, jak taki obszar terenu mógł się przed nią ukryć. To miejsce miało w sobie coś dziwnego, było tu idealnie cicho, ptaki umilkły, gdy tylko wyszli spomiędzy drzew. Artur złapał ją za rękę.
- Trzęsiesz się.
- Arturze… - głos jej się załamała.
                Nie spała całą noc, myśląc o tym, jak powiedzieć mu, czym jest. Unikała go w szkole, co było dosyć trudne, szczególnie, że przyjechał po nią rano i prawie każdą lekcje mieli razem. Objął ją jedną ręką w talii, a drugą ujął jej brodę. Delikatnie pocałował jej wargi.
- To nasz dom. Tu znajdziemy wszystkie odpowiedzi.
                Szli dalej, a ich palce pozostały splecione. Doszli do półtora metrowej kamiennej ściany, ukrytej wśród krzewów dzikich róż. Gwen dotknęła ściany i prawie natychmiast osunęła się w ciemność
                Rycerze stoją w równych rzędach, po obu stronach ogromnej komnaty. Królowa siedzi na tronie, a jej czarne włosy spływają na pierś. Jest zmęczona, jej oczy są przekrwione, a skóra pod nimi sino-fioletowa. Główne drzwi do Sali tronowej otwierają się z przerażającym gwizdem.
                Mężczyzna około trzydziestki ma czarne sterczące włosy i błyszczące złote oczy. Na rękach niesie purpurowy płaszcz z wyhaftowanym smokiem. Ginevra zrywa się z tronu i wychodzi mu na spotkanie.
- Merlinie – szepcze.
- Gwen… Tak mi przykro. Próbowałem wszystkiego. Drzwi Avalonu zostały zamknięte na wieki. Duchy zamilkły.
                Płaszcz emanuje magią, Gwen rozpoznaje, że w środku jest zawinięty Excalibur, jedyna broń zdolna pokonać nieśmiertelnych. Wykuty z elfickiego żelaza, hartowany w ogniu smoka, zaklęty przez czarownika.
                Gorące łzy zbierają się w kącikach jej oczu. Kobieta wie, że nie czas na nie. Teraz musi działać szybko.
- Czy spełnił swoją misję? – Pyta chłodnym, królewskim tonem, nadal bardzo cichym.
                Sala powoli pustoszeje, rycerze wychodzą, by pozwolić królowej przeżyć żałobę, zanim wstąpi na tron nie jako żona władcy, ale jako samodzielna władczyni, dziedziczka tronu Pendragonów. Wdowa po królu.
- Jej wojska już nam nie zagrażają. Mordred nie żyje.
- A Morgana?
                Merlin wypuszcza ze świstem powietrze z płuc.
- Przeszukałem całe pole, użyłem całej mojej mocy – nigdzie jej nie ma.
                Ginevra wraca na tron. Krzesło obok wydaje się nagle strasznie puste. Merlin podchodzi do niej, nie obowiązuje go etykieta, są dobrymi przyjaciółmi. Ujmuje jej dłoń i kładzie złoty pierścień na jego dłoni. Dowód na to, że jej ufał.
- Dał mi go przed bitwą. Poprosił, żebym ci go przekazał, gdyby on… - nie dokańcza. Patrzą przez chwilę na rękojeść Excalibura, który leży na kolanach królowej. – Mam go ukryć?
- Dam sobie radę z tym.
- Wiesz, że tylko A…
- Wiem. Mówiłam, że dam sobie radę sama.
                           Gwen poczuła jak spada. Złapały ją silne ramiona, oplotły w talii. Artur wydał z siebie zduszony krzyk, który przechodził w jęk. Zobaczyła błękitne niebo, po którym płynęły białe obłoki. Kolana jej drżały i uginały się pod jej ciężarem. Chłopak posadził ją na trawie, z dala od ściany. Uklęknął obok niej, ujął twarz dziewczyny w dłonie, zmuszając, by na niego spojrzała.
- Co zobaczyłaś? – Zapytał, jego głos był natarczywy, chciwy odpowiedzi.
- Arturze – spojrzała w jego niezwykłe niebieskie oczy, które lśniły jak szafiry. Pogłaskała go kciukiem po nadgarstku. – To naprawdę Camelot.
                           Z trudem wstała, siły powoli do niej wracała. Spróbowała się otworzyć swoje wnętrze na świat, poczuła jak energia w nim pulsuje. Wzięła głęboki oddech i razem z nim wciągnęła do środka moc. Jeden z kwiatów bluszczu, który porastał mur, zniżył główkę, a jego płatki poszarzały. Gwen odetchnęła z ulgą, czytała rozmaite książki znalezione w domowej i publicznej bibliotece dotyczące czarownic. Nie wszystko, co było w nich napisane było prawdą, ale część znajdywała zastosowanie.
                           Podeszła do ściany i pogładziła ją palcem. Odwróciła się do swojego chłopaka, który stał kilka metrów dalej. Kasztanowe włosy opadły mu na czoło, zasłaniając częściowo oczy, nie odgarnął ich. Podeszła do niego i pogłaskała po policzku. Artur przeczesał palcami jej czarne, miękkie włosy.
- Potrzebuje twojego scyzoryka.
                           Uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niewielkie składane ostrze. Gwen otworzyła je i przyjrzała się srebrnej krawędzi, na której łamały się promienie słońca. Wzięła głęboki oddech i zacisnęła dłoń na nim. Artur krzyknął i skoczył w jej kierunku, ale ona przeciągnęła nóż po skórze. Krew wypłynęła z rany szkarłatnym strumieniem, kilka kropel upadło na ziemię, gdzie później wyrosły maki.
- Oszalałaś?! – Krzyknał na nią, łapiąc ją za ramiona.
                           Był wściekły. Czuła, jak napinają mu się mieście. Tętnica na szyi pulsowała widocznie, pompując krew napełnioną adrenaliną.
- Robię, co muszę – powiedziała. – Ufasz mi?
- Nie, kiedy się tniesz. Gwen, przecież sama mi mówiłaś, że kiedyś…
                           W tamtym momencie żałowała, że odpowiedziała mu na pytanie dotyczące jej blizny na przedramieniu. Odwróciła się do chłopaka plecami i położyła dłoń płasko na kamieniu. Zabłysło niebiesko-białe światło. Cofnęli się o krok. Na murze pojawił się kształt drzwi, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej realne. Artur przyglądał się im z szeroko otwartymi oczami. Gwen uśmiechała się półgębkiem, jej magia działała.
- Ze spokojem – szepnęła do chłopaka.
- Czy to magia? – Głos Artura drżał, a on sam wyglądał jakby miał zemdleć, albo co najmniej zwymiotować.
                           Nie odpowiedziała na to pytanie. Pchnęła ciężkie drzwi, które wpuściły do środka światło. W dół prowadziły schody wykute w ścianie, owionął ich chłód. Spojrzeli na siebie niepewnie. Sięgnęli dłońmi w swoje strony w tym samym momencie. Cokolwiek by się nie działo, potrzebowała go.
                           Szli schodami co raz niżej i niżej. Było ciemno, ale Artur wolał nie widzieć, co jest koło niego. Dłoń Gwen w jego dłoni była wystarczająca, skupił się na cieple jej skóry i jej oddechu na swoim karku. Wybadał stopą kolejny stopień i odkrył, że to koniec schodów. Spojrzał na zegarek, po dwudziestu minutach marszu w dół wreszcie się coś zmieniło. Gdy tylko Gwen stanęła obok niego, zapłonęły pochodnie, oświetlając długi korytarz. Ścianami wstrząsnął gniewny pomruk. Chłopak poczuł jak palce Gwen zaciskają się mocniej na jego dłoni. Zadrżała.
 - Co to?
                           Jej cichu głos odbił się echem od ścian.
- Nie mam pojęcia – pojęcia, pojęcia… - Dowiemy się na końcu tego korytarza – korytarza, korytarza, arza, arza.
                           Chłopak szedł pierwszy, dziewczyna pół roku za nim. Kroki odbijały się echem od kamiennych ścian. Co jakiś czas ciszę przerywało dudniące warczenie. Artur mocniej ściskał palce dziewczyny. Nagle warczenie przerodziło się w ryk. Przeraźliwy dźwięk zatrząsnął ścianami. Gwen krzyknęła. Później wszystko stało się natychmiast, pchnęła chłopaka i razem upadli na ziemię. Objęła jego twarz rękami, okrywając ich tarczą. Słup ognia przetoczył się przez korytarz, płomienie nie mogły ich skrzywdzić, ale żar był niemal namacalny. Czuła pot spływający jej po plecach. Gdy tylko zagrożenie zniknęło poderwała Artura z ziemi, trzymając go za rękę biegła dalej, prosto w źródło ognia. Zobaczyła błysk w oddali i znów upadła na kamienie. Tym razem miała mniej szczęścia, poczuła gorący płomień liżący jej plecy, zanim zniknęły pod magiczną tarczą.
                           Znaleźli się na krętych schodach, gdzie ogień nie mógł ich sięgnąć. Oparli się o ścianę ciężko oddychając. Artur miał plamę z sadzy na policzku, miał rozciętą brew, z której sączyła się krew i spuchniętą wargę. Pod Gwen ugięły się kolana. Chłopak złapał ją w ostatniej chwili, zanim stoczyłaby się z wąskich stopni. Czuła się wyczerpana, ale nie miała odwagi sięgnąć po energię smoka. Ból przeszywał jej plecy.
- Boże – szepnął, patrząc na przepaloną koszulkę swojej dziewczyny.
                           Niewiele słyszała, ból pulsował także w jej głowie. Ujęła twarz Artura i spojrzała mu w oczy. Chłopak widział w złotych oczach dziewczyny determinację.
- Zostań tu – powiedziała twardo. – To jest moja bitwa.
- Gwen. Musisz mi…
                           Pocałowała go krótko i ruszyła w dół schodów. Gdy pokonała ostatni stopień, znalazła się na kamiennym balkonie, naprzeciwko którego na skale przysiadł ogromny smok. Jego łuski mieniły się jak szmaragdy i były twarde jak diament. Rozchylone wargi obnażały długie i ostre kły, które błyskały złowrogo. Jednak największe wrażenie zrobiły na niej oczy: duże, o źrenicach bez dna, idealnie niebieskie, jak niebo w słoneczny dzień.
- Jestem Ginevra Pendragon z rodu Ravenscar. Królowa Camelotu. Towarzyszka smoczycy Saphiry – nie wiedziała, dlaczego to powiedziała, czuła, że musi.
                           Smoczyca warknęła krótko i mniej agresywnie.
- Myślałam, że już cię nie zobaczę – powiedziała, a jej głos przypominał aksamit. Miękki i delikatny.
                           Gwen słyszała szum krwi w swoich uszach. Dłonie się jej pociły, więc wytarła je o materiał dżinsów. Kolana drżały, a ona nie mogła opanować swojego ciała. Piekący ból w plecach sprawiał, że nie mogła jasno myśleć.
- Wiem, że jesteś z Arturem. Chciałabym go poznać.
                            Dziewczyna odwróciła się na pięcie i zobaczyła Artura. Jeśli się bał, nie dał tego po sobie poznać. Szedł wyprostowany, z uniesioną brodą. Gwen zawsze podziwiała jego królewską postawę.
- Jestem Artur Pendragon.
                           Smoczyca uśmiechnęła się, ale w jej przypadku bardziej przypominało to upiorne szczerzenie zębów, niż uśmiech, ale Gwen wyczuła, że wcale nie ma złych zamiarów. Przynajmniej na tą chwilę.
- Witaj, jestem Saphira. Ostatnia ze smoków i jedna z najstarszych, strażniczka jaj.
                           Oboje spojrzeli na siebie, dwoje niebieskich oczu spotkało się i przyglądało się sobie badawczo. Artur zacisnął dłonie i powoli jej rozprostował. Gwen dotknęła jego nadgarstka, ale chłopak delikatnie, ale znacząco odsunął swoją rękę. Poczuła ukłucie bólu.
- Co tutaj robisz? W podziemiach Camelotu? Jesteś jego więźniem. Gwen albo Merlin, albo oboje.
- Arturze dosyć.
                           Smoczyca warknęła. Dziewczyna zadrżała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przelewały się przez nią emocje zupełnie różne od jej własnych. Jakby jakimś dziwnym połączeniem, była złączona z Saphirą.
- Ta jaskinia jest moim domem odkąd się urodziłam, jeszcze zanim twój ród skolonizował te ziemię. Wspomagałam Williama i to ja nadałam mu imię. Patrzyłam jak twój dziadek morduje moje dzieci i moich braci oraz przyjaciół. Widziałam, jak razem z tobą umiera nadzieja na ponowne odrodzenie się sojuszu między człowiekiem a magią. Byłam połączona z Ginevrą. Łączyła nas najsilniejsza więź, jaka może łączyć smoka i człowieka. To w moim ogniu Merlin zahartował Excalibura.
                           Artur milczał. Przeczesał swoje włosy, zostawiając na czole smugę z sadzy i kurzu. Gwen rzuciła smoczycy przepraszające spojrzenie, ale szafirowy smok tylko pokręcił głową. Jej błękitne oczy nadal były utkwione w chłopaku, który wodził wzrokiem po ścianach jaskini.
- Skoro nie jesteś więźniem, to dlaczego nie opuściłaś tego miejsca?
                           Saphira wydała z siebie przeciągłe westchnienie, a z jej nozdrzy uniosła się stróżka dymu. Poruszyła łopatkami i rozłożyła swoje ogromne skrzydła. Oboje byli pod wrażeniem ich rozmiarów. Błony były wielkości żagli jachtu, w prawej ziajała ogromna dziura, o poszarpanych brzegach, jakby została wypalona.
                           Artur miał coś powiedzieć, ale smoczyca odezwała się pierwsza.
- Rany zadane przez tak paskudne zaklęcie się nie goją. Wiem, że zastanawiasz się, dlaczego Gwen mi nie pomogła. Chciała, ale odmówiłam. Potrzebowała sił, by ukryć Excalibura, utrzymać Camelot w całości oraz wychować dziecko.
                           Dziewczyna poczuła spojrzenie chłopaka na sobie. Uśmiechnęła się krzywo, Saphira mówiła o niej tak ciepło, jakby była z niej dumna. Skłoniła lekko głowę w jej stronę. Smoczyca przymknęła powieki na chwilę. Artur przyglądał im się z mieszaniną różnych emocji wypisanych na twarzy.
- Mam u ciebie ogromny dług – powiedział, po dłuższej chwili milczenia. Sapira nie odezwała się, ale przeniosła na niego swoje oczy. – Opiekowałaś się moim domem, moją żoną i dzieckiem. Dzięki tobie mogę dokończyć, to co zacząłem. Zrobię wszystko, by go spłacić.

                           Skłonił głowę i ruszył w stronę schodów, ani razu nie oglądając się za siebie.

~*~*~*~
I o to jestem :)
Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli tak to piszcie komentarze (jeśli nie to też piszcie!) :)
Zapraszam na mojego aska, instagrama i fb - wszystkie linki macie do góry :*
Kocham Was i dziękuję za 4200 <3

piątek, 31 października 2014

Rozdział 13.

                 Czarne włosy spływały jej na plecy lekko skręcone w loki. Biała sukienka na wąskich ramiączkach była miękka w dotyku, kiedy muskała jej skórę. Koronkowe wykończenia na dekolcie, ściągnięcie w talii. Gwen nałożyła na usta niewielką ilość błyszczyku w delikatnym kolorze różu. Usłyszała stukanie obcasów o panele. Aurora stanęła w progu łazienki, miała na sobie niebieską sukienkę z zamkiem biegnącym wzdłuż kręgosłupa. Spojrzała na córkę z czułością.
- Ślicznie wyglądasz.
                Gwen uśmiechnęła się i założyła kosmyk za ucho.
- Wyglądam jak ty.
                Aurora stanęła obok córki. W lustrze ich twarze były na tej samej wysokości. Prawie identyczne. Z tymi samymi miękkimi rysami, niewielkim nosem. Różniły ich tylko oczy. Złote i brązowe. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Kobieta odsunęła swoje włosy na plecy i uśmiechnęła się do odbicia w lustrze. Gwen poczuła zapach jej włosów, gdy ta wychodziła z łazienki. Westchnęła cicho i skropiła swoją szyję perfumami.
                Głos Artura rozbrzmiewał w całym domu. Śmiał się z dowcipu o dwóch koniach – popisowego dowcipu mamy. Stanęła na drugim stopniu od dołu i spojrzała na swojego chłopaka. Miał na sobie czarne dżinsy, białą koszulę, czarną marynarkę i wąski, ciemny krawat. W ręce trzymał bukiet bordowych róż. Jej matka głaskała główki swoich ulubionych żółtych tulipanów.
                Chłopak usłyszał jej kroki. Podniósł na nią wzrok i zlustrował ją przenikliwym spojrzeniem od stóp do głów. Poczuła, że się rumieni. Aurora powiedziała, że idzie wstawić kwiatki do wazonu i zniknęła w jadalni. Gwen zeszła po schodach i stanęła na równi z nim. Mimo wysokich obcasów, nadal była od niego niższa, choć już niewiele.
- Cześć piękna – powiedział ciszej, a jego głos stał się głębszy. Srebrne tęczówki przybrały barwę grafitu. – Wydawało mi się, że jest piękna – stwierdził, patrząc na środkową różę, ciemniejszą od pozostałych – dopóki nie zobaczyłem ciebie.
                Nie odpowiedziała nic. Objęła go za szyję i przyciągnęła jego usta do swoich. Rozchylił wargi, przechylając ją lekko do tyłu. Uśmiechał się, jego dłoń przyciągnęła ją do siebie z taką siła, że wydało się to jej niemal brutalne.
- Jak było na treningu? – Przeczesała palcami jego wilgotne włosy. Podał jej kwiaty.
- Bardzo dobrze.
                Pocałowała go w policzek. Na jej wargach nie było już śladu po błyszczyku.
- Jak zwykle niepokonany?
                Roześmiał się. Była z nim raz na treningu, jeszcze za nim zaczęli ze sobą chodzić. Starał się, bo wiedział, że na niego patrzy. Swego rodzaju męska duma pchała go do każdego zwycięstwa. Miał wrażenie, jakby znów zdobywał jej serce podczas turnieju.
- Dla ciebie.
                Cmoknęła go w usta. Usłyszeli odgłos obcasów na panelach. Jej matka stanęła w progu, dzierżąc w dłoni butelkę białego wina. Uśmiechała się. Gwen zarumieniła się.
- Idźcie do salonu. Gwen może ci coś zagrać – powiedziała.
- Czekamy jeszcze na kogoś? – Spytała Gwen.
- Tak – Aurora wróciła do jadalni.
                Spojrzeli na siebie. Artur uniósł brwi, ale Gwen tylko wzruszyła ramionami. Weszli do salonu, chłopak przyglądał się zdjęciom, które wisiały na ścianach. Dziewczyna usiadła przy fortepianie i delikatnie głaskała jego klawisze, nie wydając przy tym żadnego dźwięku z instrumentu. Chłopak po chwili dołączył do niej, zrobiła mu miejsce na ławeczce. Zaczął grać, Gwen szybko rozpoznała melodię, którą często sama grała. Ale co to za przyjemność grać duet samemu? Uśmiechnęła się i oparła palce na klawiszach, dołączyła swój głos. Prowadzili ze sobą muzyczną rozmowę. Ona grała wysokie partie, on niskie. Ich palce tańczyły po klawiszach, czasami się spotykając. Artur wciskał pedał, ale jej stopa podrygiwała w ten sam rytm. Zakończenie było jej, zagrała długi tryl i zawiesiła dźwięk w powietrzu.
                Odwróciła twarz w jego stronę, przygryzał dolną wargę. Delikatnie przyciągnęła go do siebie, obejmując dłońmi jego szyję. Pocałował ją, zapierając dech w piersiach. Wciągnęła zapach jego perfum, pragnąc zatrzymać go jak najdłużej.
- Uwielbiam to.
- Grę? Ja też kocham z tobą grać – uśmiechnęła się, a na jej policzki wypłynął rumieniec.
                Gwen nigdy nie mówiła wprost, że go kocha, nie dlatego, że tak nie było. Czuła do niego coś silnego, ale chciała być pewna, że jest to coś prawdziwego i żywego, a nie kolejne wspomnienie. Potrzebowali czasu, by po raz drugi się w sobie zakochać, poczuć motyle w brzuchu. Z jednej strony otrzymali ogromny dar od losu, możliwość zakochania się drugi raz w tej samej osobie, w swojej jedynej miłości. Jednak każdy medal ma dwie strony, drugą stroną tego, był fakt, że niczego nie mogli być pewni.
- To też, ale miałem na myśli to – jego palce nagle znalazły się na jej krzyżu, a usta na wargach.
                Usłyszeli dzwonek do drzwi, z cichym westchnieniem odsunęła się od niego. Wystała i wygładziła sukienkę. Artur zapiął pierwszy guzik w marynarce. Gwen wyrównała jego krawat, do klapy miał przypiętą złotą brzytwę. Dotknęła ją opuszką palca.
- Czemu brzytwa?
- Mama nazywała się z domu Blade. Pochodziła ze szlacheckiej rodziny, która w herbie miała właśnie taką brzytwę. Dostałem ją w spadku po dziadku.
- Więc jesteś lordem.
- W połowie – uśmiechnął się. Pocałował ją w dłoń. – Mój wuj Fred jest ostatnim lordem Blade, jeśli nie urodzi mu się syn to nazwisko wyginie – usłyszała smutek w jego głosie. – Na nasze nieszczęście, Fred jest spełniającym się kawalerem i kobieciarzem.
                Roześmiała się. Artur objął ją w talii. Gwen oparła dłonie na szerokiej piersi chłopaka, czuła spokojne bicie jego serca, które biło dla niej. Osunął włosy z jej twarzy, musnął ustami jej skroń.
- Powinnaś częściej nosić takie sukienki – wyszeptał, drażniąc ustami wrażliwą skórę jej ucha. Zadrżała. – Pięknie wyglądasz w bieli.
                Uniosła wąskie brwi.
- Niewinnie?
- Niewinność to ostatnie słowo, jakie mi się nasuwa, gdy na ciebie patrzę – zamruczał.
                Do salonu weszła jej matka, uśmiechała się promiennie. Gwen spojrzała na mężczyznę, idącego za nią. Był bardzo elegancki w szarym garniturze i krawacie w prążki. Z kieszeni wystawała mu lazurowa poszetka, Gwen już gdzieś ją widziała wcześniej. Artur wyprostował się, przyglądając się bacznie mężczyźnie. Jego dłoń, opierająca się na jej plecach, zacisnęła się w pieść.
- To moja córka Gwen i jej chłopak Artur Creagh – zrobiła krótką przerwę, jakby badała ich reakcje na to przedstawienie. – A to mój – zawahała się, zapadła krótka, ale bardzo głęboka cisza. – Bilski przyjaciel Jack Blackwolf.
                Jack podszedł do nich i wyciągnął rękę do Gwen. Ujęła ją niepewnie. Mężczyzna ścisnął ją i potrząsnął.
- Miło mi cię poznać, wiele o tobie słyszałem.
- Chciałabym móc powiedzieć to samo o panu – powiedziała chłodno, ale gość roześmiał się. Miał głęboki śmiech.
- Mów mi Jack.
                Puścił jej rękę i uścisnął dłoń Artura.
- Poznaliśmy się już wcześniej – powiedział chłopak grzecznym tonem. Pod warstwą grzeczności i może by rzec przyjacielskości, Gwen wyczuła chłód.
- Pamiętam to przyjęcie. Twoja matka była wspaniałą kobietą i świetną gospodynią. Najszczersze kondolencje.
- Dziękuję.
                Aurora zaprosiła wszystkich do jadalni. Na stole stały świece, które rozświetlały półmrok. Ich płomienie odbijały się od kryształowych kieliszków. Głównym daniem miała być pieczeń ze śliwką w towarzystwie puree i rozmaitych surówek. Widać było trud, jaki Aurora włożyła w to, by ta kolacja była idealna. Artur odsunął krzesło dla Gwen. Usiadł obok niej, naprzeciw Aurory i Jacka. Mężczyzna otworzył czerwone wino i nalał każdemu do kieliszka.
- Niewiele – powiedział Artur, unosząc rękę, by wskazać ilość wina. – Jestem kierowcą.
                Jack uśmiechnął się do niego krzywo, jakby z ironią. Gwen wiedziała, że łączy ich jakaś tajemnica, że nie darzą się sympatią. Chciała wiedzieć o co chodzi. Jedną ręką przystawiła kieliszek do ust, a drugą ścisnęła dłoń Artura pod stołem. Zaczęli rozmawiać, ale rozmowa nie kleiła się zbytnio. Jack wypytał ją o wiele rzeczy i przyglądał się jej tak przenikliwie, że zaczęła żałować, że jej sukienka ma tak głęboki dekolt. Aurora wydawała się być wniebowzięta i niczego nie zauważać. Gwen zdawała sobie sprawę, że jej matka ma kochanków, ale istniał podział. Kochankowie i ona byli rozdzielni kanałem La Manche. Nigdy jej żadnego nie przedstawiła, aż do tamtej pory.
                Miała nadzieje, że w końcu w życiu jej matki pojawi się ktoś. Nie chciała, by Aurora toczyła samotne życie, tak jak jej babcia – sławna, ale samotna. Zawsze, gdy wyobrażała sobie pierwsze spotkanie jej i jej przyszłego ojczyma, widziała luźną atmosferę i fakt, że go zaakceptuje. Jednak to spotkanie zupełnie nie było takie. W Jacku było coś, co ją martwiło, jakiś pierwiastek zła. Roześmiała się, myśląc o tym.
                Poczuła na sobie karcące spojrzenie Aurory. Nawet nie zauważyła, że z nerwów wypiła sama pół butelki wina. Jej matka nie miała nic przeciwko piciu przed osiemnastką, o ile jej córka zachowywała się dorośle i odpowiedzialnie.
- Gwen, uspokój się – szepnął jej Artur do ucha.
                Jej matka i jej chłopak zniknęli w kuchni, pod pretekstem przygotowania deseru.
- Nie mogę. To wszystko jest nie tak – wyszeptała, opierając głowę na dłoniach. Pogłaskał ją po plecach.
- Chcesz porozmawiać na osobności?
                Skinęła głową. Chłopak wstał i zniknął na chwilę w kuchni. Słyszała, jak mówi Aurorze, że idą się przewietrzyć i, że zaraz wrócą.
                Usiadła na tarasie, ciepły wiatr poruszał jej włosami. Nie było zbyt ciepło, ale alkohol w jej żyłach skutecznie rozgrzewał jej ciało. Artur zdjął swoją marynarkę i narzucił ją na ramiona swojej dziewczyny. Objął ją ramionami, oparła się o jego pierś. Jej głowa wpasowała się w zagłębienie ramienia chłopaka.
- Kim jest ten mężczyzna?
- Wpływowym amerykańskim biznesmenem, który od jakiegoś czasu pracuje w Londynie. Znamy się z przyjęć… - urwał.
- Nie bój się, powiedzieć dla wyższych sfer – zaśmiała się.
- Które organizowała moja matka. Współpracowali. Tyle wiem o jego pracy. Słynął z krótkich romansów z modelkami, aktorkami, trochę jak Jack Bass z „Plotkary” – zażartował. Pocałowała go w szyję.
- Mam się bać, że to krótki romans?
                Artur przygryzł wargę. Gwen usiadła prosto i przyjrzała się jego zmartwionej twarzy, miał zamknięte oczy, a rzęsy muskały policzki.
- Lepiej, żeby okazał się krótki…
- Co masz na myśli? – Zdawało jej się, że natychmiast otrzeźwiała. Westchnął. – Arturze.
- Porozmawiamy o tym, kiedy indziej dobrze?
- Ale tu chodzi o moją matkę! – Podniosła głos.
                Położył jej palce na ustach.
- Gwen, proszę – spuściła głowę. Wstał i pocałował ją w czoło. – Wytrwajmy do końca.
- Jedźmy do ciebie.
                Uniósł brwi. Wstała i objęła go za szyję. Położył dłonie na jej biodrach, zanurzył nos w jej włosach.
- W domu jest Cathlin i tata – opowiedział wymijająco. Zrobiła smutną minę. – Wyjedziemy, ale nie dzisiaj. Nad morze, co ty na to?
                Gwen pocałowała go lekko w usta, złapał ją zębami za wargę, przyciągając bliżej. Całowali się powoli, jakby celebrując każdy ruch swoich warg, języka. Artur wbił palce w jej biodra, z jego gardła wydobyło się głębokie mruknięcie. Przesunęła dłońmi po jego plecach, czując pod palcami mocne mięśnie.
- Wracamy?
                Artur skinął głową i objął ją ramieniem. Usiedli naprzeciw Aurory i Jacka, rozdzieleni stołem. Dziewczyna wciskała się ramieniem w bok swojego chłopaka. Na stole stało ciasto czekoladowe, przekładane dżemem. Gwen uśmiechnęła się pod nosem, jej matka nie umiała i bardzo nie lubiła piec, a to ciasto było jednym z najlepszych jakie robiła Lottie. Ginny tęskniła za nią, nie widziały się już tydzień.
                Artur szturchnął ją kolanem. Spojrzała w tym samym kierunku co on. W cieniu drzew, po drugiej stronie podwórka czaiła się wysoka postać, kaptur opadał jej na twarz. Zjeżyły się jej włosy na karku, ścisnęła dłoń chłopaka i szepnęła mu na ucho:
- Zaraz wrócę.
                Przeprosiła i wybiegła przed dom, narzucając na siebie tylko sweter. Wieczór zrobił się chłodny, a do tego wzmógł się wiatr, który szarpał jej czarnymi włosami, które przypominały skrzydła. Wyciągnęła dłoń i zmieniła kierunek wiatru, by zerwał kaptur z postaci. Brązowe włosy rozsypały się na ramiona.
- Mel.
                Jej cichy głos rozbrzmiał, jakby krzyknęła. Czuła tępe pulsowanie w skroni. Melanie zatrzymała się w spojrzała w jej oczy. Jej niebieskie tęczówki zbladły, stały się prawie białe. Po policzku pełza siateczka czarnych lin, układających się w skomplikowane wzory. Emanowały czarną magią. Dopiero po chwili dziewczyna zauważyła czerwony klejnot jarzący się na piersi Mel.
                Uniosły dłonie w tej samej chwili.
                Gwen działała instynktownie, wypchnęła przed siebie dłonie, jakby chciała ją przewrócić. Ziemia zatrzęsła się z cichym pomrukiem. Melanie próbowała się ratować, ale dziewczyna przekręciła nadgarstek wysyłając w jej stronę powietrzny wir.
- Gwen!
                Obie odwróciły się w stronę domu. Artur wyszedł zza domu, jego sylwetka odcinała się od jasno oświetlonego budynku. Gwen spojrzała w stronę, gdzie leżała Melanie, ale dziewczyny już tam nie było. Poczuła ogromne zmęczenie, zachwiała się na miękkich nogach i upadła prosto w ramiona Artura.
- Hej, hej. Mów do mnie – powiedział, trzymając ją mocno w talii. – Kto to był?
                Nie wiedziała, jak mu powiedzieć, że to jej najlepsza przyjaciółka, była teraz sługusem Morgany.

- Miałeś rację – uniósł brwi. – Ona idzie po nas.




~*~*~
Mam nadzieję, że spędzacie wesoło Halloween :3
W sumie ten rozdział miał być ciut inny, ale jak to bywa, w praniu wyszło to co wyszło.
Mimo wszystko mam nadzieję, że się Wam podoba, przepraszam, że nie mogę odpisywać na wasze komentarze, które zawsze czytam (!), ale niestety coś mi się skopało z komputerem i nie mogę otwierać mojego bloga :o gdyby ktoś też miał taki problem to napiszcie mi to na moim asku lub na facebooku (link w zakładce obok).
No więc dziękuję każdemu kto napisał komentarz i nie dostał odpowiedzi :3 Wasze słowa są najcudowniejsze i bardzo inspirujące! Mogę Was tylko prosić, żebyście pisali dalej dla mnie :)
Kocham każdego z Was :3
Wasza Raven
Alis