piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 14

- Gotowa?
                Skończyły się wtorkowe lekcje. Artur zaparkował swój samochód, na końcu leśnej drogi. Zza drzewami połyskiwała srebrna tafla jeziora. Gwen rozglądała się bacznie, po drzewach poznała, że jest to jedna ze starszych części lasu. Przeważały tu dęby, brzozy i lipy. Ich liście tworzyły nad nimi zielony dach, przez który przebijało się niewiele promieni słonecznych. Gwen spojrzała na swoje dłonie o długich palcach i matowych, czarnych paznokciach. Ścisnęła jego palce.
- Gotowa.
                Ruszyli w stronę jeziora. Nad brzegiem rozciągała się ogromna łąka, dziewczyna nie mogła zrozumieć, jak taki obszar terenu mógł się przed nią ukryć. To miejsce miało w sobie coś dziwnego, było tu idealnie cicho, ptaki umilkły, gdy tylko wyszli spomiędzy drzew. Artur złapał ją za rękę.
- Trzęsiesz się.
- Arturze… - głos jej się załamała.
                Nie spała całą noc, myśląc o tym, jak powiedzieć mu, czym jest. Unikała go w szkole, co było dosyć trudne, szczególnie, że przyjechał po nią rano i prawie każdą lekcje mieli razem. Objął ją jedną ręką w talii, a drugą ujął jej brodę. Delikatnie pocałował jej wargi.
- To nasz dom. Tu znajdziemy wszystkie odpowiedzi.
                Szli dalej, a ich palce pozostały splecione. Doszli do półtora metrowej kamiennej ściany, ukrytej wśród krzewów dzikich róż. Gwen dotknęła ściany i prawie natychmiast osunęła się w ciemność
                Rycerze stoją w równych rzędach, po obu stronach ogromnej komnaty. Królowa siedzi na tronie, a jej czarne włosy spływają na pierś. Jest zmęczona, jej oczy są przekrwione, a skóra pod nimi sino-fioletowa. Główne drzwi do Sali tronowej otwierają się z przerażającym gwizdem.
                Mężczyzna około trzydziestki ma czarne sterczące włosy i błyszczące złote oczy. Na rękach niesie purpurowy płaszcz z wyhaftowanym smokiem. Ginevra zrywa się z tronu i wychodzi mu na spotkanie.
- Merlinie – szepcze.
- Gwen… Tak mi przykro. Próbowałem wszystkiego. Drzwi Avalonu zostały zamknięte na wieki. Duchy zamilkły.
                Płaszcz emanuje magią, Gwen rozpoznaje, że w środku jest zawinięty Excalibur, jedyna broń zdolna pokonać nieśmiertelnych. Wykuty z elfickiego żelaza, hartowany w ogniu smoka, zaklęty przez czarownika.
                Gorące łzy zbierają się w kącikach jej oczu. Kobieta wie, że nie czas na nie. Teraz musi działać szybko.
- Czy spełnił swoją misję? – Pyta chłodnym, królewskim tonem, nadal bardzo cichym.
                Sala powoli pustoszeje, rycerze wychodzą, by pozwolić królowej przeżyć żałobę, zanim wstąpi na tron nie jako żona władcy, ale jako samodzielna władczyni, dziedziczka tronu Pendragonów. Wdowa po królu.
- Jej wojska już nam nie zagrażają. Mordred nie żyje.
- A Morgana?
                Merlin wypuszcza ze świstem powietrze z płuc.
- Przeszukałem całe pole, użyłem całej mojej mocy – nigdzie jej nie ma.
                Ginevra wraca na tron. Krzesło obok wydaje się nagle strasznie puste. Merlin podchodzi do niej, nie obowiązuje go etykieta, są dobrymi przyjaciółmi. Ujmuje jej dłoń i kładzie złoty pierścień na jego dłoni. Dowód na to, że jej ufał.
- Dał mi go przed bitwą. Poprosił, żebym ci go przekazał, gdyby on… - nie dokańcza. Patrzą przez chwilę na rękojeść Excalibura, który leży na kolanach królowej. – Mam go ukryć?
- Dam sobie radę z tym.
- Wiesz, że tylko A…
- Wiem. Mówiłam, że dam sobie radę sama.
                           Gwen poczuła jak spada. Złapały ją silne ramiona, oplotły w talii. Artur wydał z siebie zduszony krzyk, który przechodził w jęk. Zobaczyła błękitne niebo, po którym płynęły białe obłoki. Kolana jej drżały i uginały się pod jej ciężarem. Chłopak posadził ją na trawie, z dala od ściany. Uklęknął obok niej, ujął twarz dziewczyny w dłonie, zmuszając, by na niego spojrzała.
- Co zobaczyłaś? – Zapytał, jego głos był natarczywy, chciwy odpowiedzi.
- Arturze – spojrzała w jego niezwykłe niebieskie oczy, które lśniły jak szafiry. Pogłaskała go kciukiem po nadgarstku. – To naprawdę Camelot.
                           Z trudem wstała, siły powoli do niej wracała. Spróbowała się otworzyć swoje wnętrze na świat, poczuła jak energia w nim pulsuje. Wzięła głęboki oddech i razem z nim wciągnęła do środka moc. Jeden z kwiatów bluszczu, który porastał mur, zniżył główkę, a jego płatki poszarzały. Gwen odetchnęła z ulgą, czytała rozmaite książki znalezione w domowej i publicznej bibliotece dotyczące czarownic. Nie wszystko, co było w nich napisane było prawdą, ale część znajdywała zastosowanie.
                           Podeszła do ściany i pogładziła ją palcem. Odwróciła się do swojego chłopaka, który stał kilka metrów dalej. Kasztanowe włosy opadły mu na czoło, zasłaniając częściowo oczy, nie odgarnął ich. Podeszła do niego i pogłaskała po policzku. Artur przeczesał palcami jej czarne, miękkie włosy.
- Potrzebuje twojego scyzoryka.
                           Uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niewielkie składane ostrze. Gwen otworzyła je i przyjrzała się srebrnej krawędzi, na której łamały się promienie słońca. Wzięła głęboki oddech i zacisnęła dłoń na nim. Artur krzyknął i skoczył w jej kierunku, ale ona przeciągnęła nóż po skórze. Krew wypłynęła z rany szkarłatnym strumieniem, kilka kropel upadło na ziemię, gdzie później wyrosły maki.
- Oszalałaś?! – Krzyknał na nią, łapiąc ją za ramiona.
                           Był wściekły. Czuła, jak napinają mu się mieście. Tętnica na szyi pulsowała widocznie, pompując krew napełnioną adrenaliną.
- Robię, co muszę – powiedziała. – Ufasz mi?
- Nie, kiedy się tniesz. Gwen, przecież sama mi mówiłaś, że kiedyś…
                           W tamtym momencie żałowała, że odpowiedziała mu na pytanie dotyczące jej blizny na przedramieniu. Odwróciła się do chłopaka plecami i położyła dłoń płasko na kamieniu. Zabłysło niebiesko-białe światło. Cofnęli się o krok. Na murze pojawił się kształt drzwi, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej realne. Artur przyglądał się im z szeroko otwartymi oczami. Gwen uśmiechała się półgębkiem, jej magia działała.
- Ze spokojem – szepnęła do chłopaka.
- Czy to magia? – Głos Artura drżał, a on sam wyglądał jakby miał zemdleć, albo co najmniej zwymiotować.
                           Nie odpowiedziała na to pytanie. Pchnęła ciężkie drzwi, które wpuściły do środka światło. W dół prowadziły schody wykute w ścianie, owionął ich chłód. Spojrzeli na siebie niepewnie. Sięgnęli dłońmi w swoje strony w tym samym momencie. Cokolwiek by się nie działo, potrzebowała go.
                           Szli schodami co raz niżej i niżej. Było ciemno, ale Artur wolał nie widzieć, co jest koło niego. Dłoń Gwen w jego dłoni była wystarczająca, skupił się na cieple jej skóry i jej oddechu na swoim karku. Wybadał stopą kolejny stopień i odkrył, że to koniec schodów. Spojrzał na zegarek, po dwudziestu minutach marszu w dół wreszcie się coś zmieniło. Gdy tylko Gwen stanęła obok niego, zapłonęły pochodnie, oświetlając długi korytarz. Ścianami wstrząsnął gniewny pomruk. Chłopak poczuł jak palce Gwen zaciskają się mocniej na jego dłoni. Zadrżała.
 - Co to?
                           Jej cichu głos odbił się echem od ścian.
- Nie mam pojęcia – pojęcia, pojęcia… - Dowiemy się na końcu tego korytarza – korytarza, korytarza, arza, arza.
                           Chłopak szedł pierwszy, dziewczyna pół roku za nim. Kroki odbijały się echem od kamiennych ścian. Co jakiś czas ciszę przerywało dudniące warczenie. Artur mocniej ściskał palce dziewczyny. Nagle warczenie przerodziło się w ryk. Przeraźliwy dźwięk zatrząsnął ścianami. Gwen krzyknęła. Później wszystko stało się natychmiast, pchnęła chłopaka i razem upadli na ziemię. Objęła jego twarz rękami, okrywając ich tarczą. Słup ognia przetoczył się przez korytarz, płomienie nie mogły ich skrzywdzić, ale żar był niemal namacalny. Czuła pot spływający jej po plecach. Gdy tylko zagrożenie zniknęło poderwała Artura z ziemi, trzymając go za rękę biegła dalej, prosto w źródło ognia. Zobaczyła błysk w oddali i znów upadła na kamienie. Tym razem miała mniej szczęścia, poczuła gorący płomień liżący jej plecy, zanim zniknęły pod magiczną tarczą.
                           Znaleźli się na krętych schodach, gdzie ogień nie mógł ich sięgnąć. Oparli się o ścianę ciężko oddychając. Artur miał plamę z sadzy na policzku, miał rozciętą brew, z której sączyła się krew i spuchniętą wargę. Pod Gwen ugięły się kolana. Chłopak złapał ją w ostatniej chwili, zanim stoczyłaby się z wąskich stopni. Czuła się wyczerpana, ale nie miała odwagi sięgnąć po energię smoka. Ból przeszywał jej plecy.
- Boże – szepnął, patrząc na przepaloną koszulkę swojej dziewczyny.
                           Niewiele słyszała, ból pulsował także w jej głowie. Ujęła twarz Artura i spojrzała mu w oczy. Chłopak widział w złotych oczach dziewczyny determinację.
- Zostań tu – powiedziała twardo. – To jest moja bitwa.
- Gwen. Musisz mi…
                           Pocałowała go krótko i ruszyła w dół schodów. Gdy pokonała ostatni stopień, znalazła się na kamiennym balkonie, naprzeciwko którego na skale przysiadł ogromny smok. Jego łuski mieniły się jak szmaragdy i były twarde jak diament. Rozchylone wargi obnażały długie i ostre kły, które błyskały złowrogo. Jednak największe wrażenie zrobiły na niej oczy: duże, o źrenicach bez dna, idealnie niebieskie, jak niebo w słoneczny dzień.
- Jestem Ginevra Pendragon z rodu Ravenscar. Królowa Camelotu. Towarzyszka smoczycy Saphiry – nie wiedziała, dlaczego to powiedziała, czuła, że musi.
                           Smoczyca warknęła krótko i mniej agresywnie.
- Myślałam, że już cię nie zobaczę – powiedziała, a jej głos przypominał aksamit. Miękki i delikatny.
                           Gwen słyszała szum krwi w swoich uszach. Dłonie się jej pociły, więc wytarła je o materiał dżinsów. Kolana drżały, a ona nie mogła opanować swojego ciała. Piekący ból w plecach sprawiał, że nie mogła jasno myśleć.
- Wiem, że jesteś z Arturem. Chciałabym go poznać.
                            Dziewczyna odwróciła się na pięcie i zobaczyła Artura. Jeśli się bał, nie dał tego po sobie poznać. Szedł wyprostowany, z uniesioną brodą. Gwen zawsze podziwiała jego królewską postawę.
- Jestem Artur Pendragon.
                           Smoczyca uśmiechnęła się, ale w jej przypadku bardziej przypominało to upiorne szczerzenie zębów, niż uśmiech, ale Gwen wyczuła, że wcale nie ma złych zamiarów. Przynajmniej na tą chwilę.
- Witaj, jestem Saphira. Ostatnia ze smoków i jedna z najstarszych, strażniczka jaj.
                           Oboje spojrzeli na siebie, dwoje niebieskich oczu spotkało się i przyglądało się sobie badawczo. Artur zacisnął dłonie i powoli jej rozprostował. Gwen dotknęła jego nadgarstka, ale chłopak delikatnie, ale znacząco odsunął swoją rękę. Poczuła ukłucie bólu.
- Co tutaj robisz? W podziemiach Camelotu? Jesteś jego więźniem. Gwen albo Merlin, albo oboje.
- Arturze dosyć.
                           Smoczyca warknęła. Dziewczyna zadrżała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przelewały się przez nią emocje zupełnie różne od jej własnych. Jakby jakimś dziwnym połączeniem, była złączona z Saphirą.
- Ta jaskinia jest moim domem odkąd się urodziłam, jeszcze zanim twój ród skolonizował te ziemię. Wspomagałam Williama i to ja nadałam mu imię. Patrzyłam jak twój dziadek morduje moje dzieci i moich braci oraz przyjaciół. Widziałam, jak razem z tobą umiera nadzieja na ponowne odrodzenie się sojuszu między człowiekiem a magią. Byłam połączona z Ginevrą. Łączyła nas najsilniejsza więź, jaka może łączyć smoka i człowieka. To w moim ogniu Merlin zahartował Excalibura.
                           Artur milczał. Przeczesał swoje włosy, zostawiając na czole smugę z sadzy i kurzu. Gwen rzuciła smoczycy przepraszające spojrzenie, ale szafirowy smok tylko pokręcił głową. Jej błękitne oczy nadal były utkwione w chłopaku, który wodził wzrokiem po ścianach jaskini.
- Skoro nie jesteś więźniem, to dlaczego nie opuściłaś tego miejsca?
                           Saphira wydała z siebie przeciągłe westchnienie, a z jej nozdrzy uniosła się stróżka dymu. Poruszyła łopatkami i rozłożyła swoje ogromne skrzydła. Oboje byli pod wrażeniem ich rozmiarów. Błony były wielkości żagli jachtu, w prawej ziajała ogromna dziura, o poszarpanych brzegach, jakby została wypalona.
                           Artur miał coś powiedzieć, ale smoczyca odezwała się pierwsza.
- Rany zadane przez tak paskudne zaklęcie się nie goją. Wiem, że zastanawiasz się, dlaczego Gwen mi nie pomogła. Chciała, ale odmówiłam. Potrzebowała sił, by ukryć Excalibura, utrzymać Camelot w całości oraz wychować dziecko.
                           Dziewczyna poczuła spojrzenie chłopaka na sobie. Uśmiechnęła się krzywo, Saphira mówiła o niej tak ciepło, jakby była z niej dumna. Skłoniła lekko głowę w jej stronę. Smoczyca przymknęła powieki na chwilę. Artur przyglądał im się z mieszaniną różnych emocji wypisanych na twarzy.
- Mam u ciebie ogromny dług – powiedział, po dłuższej chwili milczenia. Sapira nie odezwała się, ale przeniosła na niego swoje oczy. – Opiekowałaś się moim domem, moją żoną i dzieckiem. Dzięki tobie mogę dokończyć, to co zacząłem. Zrobię wszystko, by go spłacić.

                           Skłonił głowę i ruszył w stronę schodów, ani razu nie oglądając się za siebie.

~*~*~*~
I o to jestem :)
Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli tak to piszcie komentarze (jeśli nie to też piszcie!) :)
Zapraszam na mojego aska, instagrama i fb - wszystkie linki macie do góry :*
Kocham Was i dziękuję za 4200 <3

3 komentarze:

  1. Jej znowu pierwsza :D no więc jakby co tu Kasia, jedna z twoich BIG fanek <3
    jeju tak się ciesze, że dodałaś ten rozdział - świetny prezent urodzinowy :D Dziękuje :* Tym razem był bardziej zaskakujący co było według mnie świetne :D Pokochałam Saphire (tiaaa słabość do smoków xD - Team Szczerbatek xD <3) Życzę duuuużo weny i mam nadzieje, że zrozumiesz cokoliwek z tego komentarza xD Z niecierpliwością czekam na więcej :D Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział. Mam pytanie to dziecko to było Artura?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo akcji <3 Kocham to. Rozdział cudowny! Saphira... Smoki to drugie moje ulubione zwierzęta po wilkach. A Artur jest taki boski... Uwielbiam twój styl pisania. Cudowny pomysł z tym Camelotem. Czytam dalej.
    Pozdrawiam, Melete

    OdpowiedzUsuń

Alis