- Gotowa?
Skończyły się wtorkowe lekcje.
Artur zaparkował swój samochód, na końcu leśnej drogi. Zza drzewami połyskiwała
srebrna tafla jeziora. Gwen rozglądała się bacznie, po drzewach poznała, że
jest to jedna ze starszych części lasu. Przeważały tu dęby, brzozy i lipy. Ich
liście tworzyły nad nimi zielony dach, przez który przebijało się niewiele
promieni słonecznych. Gwen spojrzała na swoje dłonie o długich palcach i
matowych, czarnych paznokciach. Ścisnęła jego palce.
- Gotowa.
Ruszyli w stronę jeziora. Nad
brzegiem rozciągała się ogromna łąka, dziewczyna nie mogła zrozumieć, jak taki
obszar terenu mógł się przed nią ukryć. To miejsce miało w sobie coś dziwnego,
było tu idealnie cicho, ptaki umilkły, gdy tylko wyszli spomiędzy drzew. Artur
złapał ją za rękę.
- Trzęsiesz
się.
- Arturze…
- głos jej się załamała.
Nie spała całą noc, myśląc o
tym, jak powiedzieć mu, czym jest. Unikała go w szkole, co było dosyć trudne,
szczególnie, że przyjechał po nią rano i prawie każdą lekcje mieli razem. Objął
ją jedną ręką w talii, a drugą ujął jej brodę. Delikatnie pocałował jej wargi.
- To nasz
dom. Tu znajdziemy wszystkie odpowiedzi.
Szli dalej, a ich palce
pozostały splecione. Doszli do półtora metrowej kamiennej ściany, ukrytej wśród
krzewów dzikich róż. Gwen dotknęła ściany i prawie natychmiast osunęła się w
ciemność
Rycerze
stoją w równych rzędach, po obu stronach ogromnej komnaty. Królowa siedzi na
tronie, a jej czarne włosy spływają na pierś. Jest zmęczona, jej oczy są
przekrwione, a skóra pod nimi sino-fioletowa. Główne drzwi do Sali tronowej
otwierają się z przerażającym gwizdem.
Mężczyzna
około trzydziestki ma czarne sterczące włosy i błyszczące złote oczy. Na rękach
niesie purpurowy płaszcz z wyhaftowanym smokiem. Ginevra zrywa się z tronu i
wychodzi mu na spotkanie.
- Merlinie – szepcze.
- Gwen… Tak mi przykro. Próbowałem wszystkiego. Drzwi
Avalonu zostały zamknięte na wieki. Duchy zamilkły.
Płaszcz
emanuje magią, Gwen rozpoznaje, że w środku jest zawinięty Excalibur, jedyna
broń zdolna pokonać nieśmiertelnych. Wykuty z elfickiego żelaza, hartowany w
ogniu smoka, zaklęty przez czarownika.
Gorące
łzy zbierają się w kącikach jej oczu. Kobieta wie, że nie czas na nie. Teraz
musi działać szybko.
- Czy spełnił swoją misję? – Pyta chłodnym, królewskim
tonem, nadal bardzo cichym.
Sala
powoli pustoszeje, rycerze wychodzą, by pozwolić królowej przeżyć żałobę, zanim
wstąpi na tron nie jako żona władcy, ale jako samodzielna władczyni,
dziedziczka tronu Pendragonów. Wdowa po królu.
- Jej wojska już nam nie zagrażają. Mordred nie żyje.
- A Morgana?
Merlin
wypuszcza ze świstem powietrze z płuc.
- Przeszukałem całe pole, użyłem całej mojej mocy –
nigdzie jej nie ma.
Ginevra
wraca na tron. Krzesło obok wydaje się nagle strasznie puste. Merlin podchodzi
do niej, nie obowiązuje go etykieta, są dobrymi przyjaciółmi. Ujmuje jej dłoń i
kładzie złoty pierścień na jego dłoni. Dowód na to, że jej ufał.
- Dał mi go przed bitwą. Poprosił, żebym ci go
przekazał, gdyby on… - nie dokańcza. Patrzą przez chwilę na rękojeść Excalibura,
który leży na kolanach królowej. – Mam go ukryć?
- Dam sobie radę z tym.
- Wiesz, że tylko A…
- Wiem. Mówiłam, że dam sobie radę sama.
Gwen poczuła jak
spada. Złapały ją silne ramiona, oplotły w talii. Artur wydał z siebie zduszony
krzyk, który przechodził w jęk. Zobaczyła błękitne niebo, po którym płynęły
białe obłoki. Kolana jej drżały i uginały się pod jej ciężarem. Chłopak
posadził ją na trawie, z dala od ściany. Uklęknął obok niej, ujął twarz
dziewczyny w dłonie, zmuszając, by na niego spojrzała.
- Co
zobaczyłaś? – Zapytał, jego głos był natarczywy, chciwy odpowiedzi.
- Arturze –
spojrzała w jego niezwykłe niebieskie oczy, które lśniły jak szafiry.
Pogłaskała go kciukiem po nadgarstku. – To naprawdę Camelot.
Z trudem wstała, siły
powoli do niej wracała. Spróbowała się otworzyć swoje wnętrze na świat, poczuła
jak energia w nim pulsuje. Wzięła głęboki oddech i razem z nim wciągnęła do
środka moc. Jeden z kwiatów bluszczu, który porastał mur, zniżył główkę, a jego
płatki poszarzały. Gwen odetchnęła z ulgą, czytała rozmaite książki znalezione
w domowej i publicznej bibliotece dotyczące czarownic. Nie wszystko, co było w
nich napisane było prawdą, ale część znajdywała zastosowanie.
Podeszła do ściany i
pogładziła ją palcem. Odwróciła się do swojego chłopaka, który stał kilka
metrów dalej. Kasztanowe włosy opadły mu na czoło, zasłaniając częściowo oczy,
nie odgarnął ich. Podeszła do niego i pogłaskała po policzku. Artur przeczesał
palcami jej czarne, miękkie włosy.
-
Potrzebuje twojego scyzoryka.
Uniósł brwi, ale nic
nie powiedział. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niewielkie składane ostrze.
Gwen otworzyła je i przyjrzała się srebrnej krawędzi, na której łamały się
promienie słońca. Wzięła głęboki oddech i zacisnęła dłoń na nim. Artur krzyknął
i skoczył w jej kierunku, ale ona przeciągnęła nóż po skórze. Krew wypłynęła z
rany szkarłatnym strumieniem, kilka kropel upadło na ziemię, gdzie później
wyrosły maki.
-
Oszalałaś?! – Krzyknał na nią, łapiąc ją za ramiona.
Był wściekły. Czuła,
jak napinają mu się mieście. Tętnica na szyi pulsowała widocznie, pompując krew
napełnioną adrenaliną.
- Robię, co
muszę – powiedziała. – Ufasz mi?
- Nie,
kiedy się tniesz. Gwen, przecież sama mi mówiłaś, że kiedyś…
W tamtym momencie
żałowała, że odpowiedziała mu na pytanie dotyczące jej blizny na przedramieniu.
Odwróciła się do chłopaka plecami i położyła dłoń płasko na kamieniu. Zabłysło
niebiesko-białe światło. Cofnęli się o krok. Na murze pojawił się kształt
drzwi, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej realne. Artur przyglądał
się im z szeroko otwartymi oczami. Gwen uśmiechała się półgębkiem, jej magia
działała.
- Ze
spokojem – szepnęła do chłopaka.
- Czy to
magia? – Głos Artura drżał, a on sam wyglądał jakby miał zemdleć, albo co
najmniej zwymiotować.
Nie odpowiedziała na
to pytanie. Pchnęła ciężkie drzwi, które wpuściły do środka światło. W dół
prowadziły schody wykute w ścianie, owionął ich chłód. Spojrzeli na siebie
niepewnie. Sięgnęli dłońmi w swoje strony w tym samym momencie. Cokolwiek by
się nie działo, potrzebowała go.
Szli schodami co raz
niżej i niżej. Było ciemno, ale Artur wolał nie widzieć, co jest koło niego.
Dłoń Gwen w jego dłoni była wystarczająca, skupił się na cieple jej skóry i jej
oddechu na swoim karku. Wybadał stopą kolejny stopień i odkrył, że to koniec
schodów. Spojrzał na zegarek, po dwudziestu minutach marszu w dół wreszcie się
coś zmieniło. Gdy tylko Gwen stanęła obok niego, zapłonęły pochodnie,
oświetlając długi korytarz. Ścianami wstrząsnął gniewny pomruk. Chłopak poczuł
jak palce Gwen zaciskają się mocniej na jego dłoni. Zadrżała.
- Co to?
Jej cichu głos odbił się
echem od ścian.
- Nie mam
pojęcia – pojęcia, pojęcia… - Dowiemy
się na końcu tego korytarza – korytarza,
korytarza, arza, arza.
Chłopak szedł
pierwszy, dziewczyna pół roku za nim. Kroki odbijały się echem od kamiennych
ścian. Co jakiś czas ciszę przerywało dudniące warczenie. Artur mocniej ściskał
palce dziewczyny. Nagle warczenie przerodziło się w ryk. Przeraźliwy dźwięk
zatrząsnął ścianami. Gwen krzyknęła. Później wszystko stało się natychmiast,
pchnęła chłopaka i razem upadli na ziemię. Objęła jego twarz rękami, okrywając
ich tarczą. Słup ognia przetoczył się przez korytarz, płomienie nie mogły ich
skrzywdzić, ale żar był niemal namacalny. Czuła pot spływający jej po plecach.
Gdy tylko zagrożenie zniknęło poderwała Artura z ziemi, trzymając go za rękę
biegła dalej, prosto w źródło ognia. Zobaczyła błysk w oddali i znów upadła na
kamienie. Tym razem miała mniej szczęścia, poczuła gorący płomień liżący jej
plecy, zanim zniknęły pod magiczną tarczą.
Znaleźli się na
krętych schodach, gdzie ogień nie mógł ich sięgnąć. Oparli się o ścianę ciężko
oddychając. Artur miał plamę z sadzy na policzku, miał rozciętą brew, z której
sączyła się krew i spuchniętą wargę. Pod Gwen ugięły się kolana. Chłopak złapał
ją w ostatniej chwili, zanim stoczyłaby się z wąskich stopni. Czuła się
wyczerpana, ale nie miała odwagi sięgnąć po energię smoka. Ból przeszywał jej
plecy.
- Boże –
szepnął, patrząc na przepaloną koszulkę swojej dziewczyny.
Niewiele słyszała,
ból pulsował także w jej głowie. Ujęła twarz Artura i spojrzała mu w oczy.
Chłopak widział w złotych oczach dziewczyny determinację.
- Zostań tu
– powiedziała twardo. – To jest moja bitwa.
- Gwen.
Musisz mi…
Pocałowała go krótko
i ruszyła w dół schodów. Gdy pokonała ostatni stopień, znalazła się na
kamiennym balkonie, naprzeciwko którego na skale przysiadł ogromny smok. Jego
łuski mieniły się jak szmaragdy i były twarde jak diament. Rozchylone wargi
obnażały długie i ostre kły, które błyskały złowrogo. Jednak największe
wrażenie zrobiły na niej oczy: duże, o źrenicach bez dna, idealnie niebieskie,
jak niebo w słoneczny dzień.
- Jestem
Ginevra Pendragon z rodu Ravenscar. Królowa Camelotu. Towarzyszka smoczycy
Saphiry – nie wiedziała, dlaczego to powiedziała, czuła, że musi.
Smoczyca warknęła
krótko i mniej agresywnie.
- Myślałam,
że już cię nie zobaczę – powiedziała, a jej głos przypominał aksamit. Miękki i
delikatny.
Gwen słyszała szum
krwi w swoich uszach. Dłonie się jej pociły, więc wytarła je o materiał
dżinsów. Kolana drżały, a ona nie mogła opanować swojego ciała. Piekący ból w
plecach sprawiał, że nie mogła jasno myśleć.
- Wiem, że
jesteś z Arturem. Chciałabym go poznać.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i zobaczyła
Artura. Jeśli się bał, nie dał tego po sobie poznać. Szedł wyprostowany, z
uniesioną brodą. Gwen zawsze podziwiała jego królewską postawę.
- Jestem
Artur Pendragon.
Smoczyca uśmiechnęła
się, ale w jej przypadku bardziej przypominało to upiorne szczerzenie zębów,
niż uśmiech, ale Gwen wyczuła, że wcale nie ma złych zamiarów. Przynajmniej na
tą chwilę.
- Witaj,
jestem Saphira. Ostatnia ze smoków i jedna z najstarszych, strażniczka jaj.
Oboje spojrzeli na
siebie, dwoje niebieskich oczu spotkało się i przyglądało się sobie badawczo.
Artur zacisnął dłonie i powoli jej rozprostował. Gwen dotknęła jego nadgarstka,
ale chłopak delikatnie, ale znacząco odsunął swoją rękę. Poczuła ukłucie bólu.
- Co tutaj
robisz? W podziemiach Camelotu? Jesteś jego więźniem. Gwen albo Merlin, albo
oboje.
- Arturze
dosyć.
Smoczyca warknęła.
Dziewczyna zadrżała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przelewały się przez
nią emocje zupełnie różne od jej własnych. Jakby jakimś dziwnym połączeniem,
była złączona z Saphirą.
- Ta
jaskinia jest moim domem odkąd się urodziłam, jeszcze zanim twój ród
skolonizował te ziemię. Wspomagałam Williama i to ja nadałam mu imię. Patrzyłam
jak twój dziadek morduje moje dzieci i moich braci oraz przyjaciół. Widziałam,
jak razem z tobą umiera nadzieja na ponowne odrodzenie się sojuszu między
człowiekiem a magią. Byłam połączona z Ginevrą. Łączyła nas najsilniejsza więź,
jaka może łączyć smoka i człowieka. To w moim ogniu Merlin zahartował Excalibura.
Artur milczał.
Przeczesał swoje włosy, zostawiając na czole smugę z sadzy i kurzu. Gwen
rzuciła smoczycy przepraszające spojrzenie, ale szafirowy smok tylko pokręcił
głową. Jej błękitne oczy nadal były utkwione w chłopaku, który wodził wzrokiem
po ścianach jaskini.
- Skoro nie
jesteś więźniem, to dlaczego nie opuściłaś tego miejsca?
Saphira wydała z
siebie przeciągłe westchnienie, a z jej nozdrzy uniosła się stróżka dymu.
Poruszyła łopatkami i rozłożyła swoje ogromne skrzydła. Oboje byli pod
wrażeniem ich rozmiarów. Błony były wielkości żagli jachtu, w prawej ziajała
ogromna dziura, o poszarpanych brzegach, jakby została wypalona.
Artur miał coś
powiedzieć, ale smoczyca odezwała się pierwsza.
- Rany
zadane przez tak paskudne zaklęcie się nie goją. Wiem, że zastanawiasz się,
dlaczego Gwen mi nie pomogła. Chciała, ale odmówiłam. Potrzebowała sił, by
ukryć Excalibura, utrzymać Camelot w całości oraz wychować dziecko.
Dziewczyna poczuła
spojrzenie chłopaka na sobie. Uśmiechnęła się krzywo, Saphira mówiła o niej tak
ciepło, jakby była z niej dumna. Skłoniła lekko głowę w jej stronę. Smoczyca
przymknęła powieki na chwilę. Artur przyglądał im się z mieszaniną różnych
emocji wypisanych na twarzy.
- Mam u
ciebie ogromny dług – powiedział, po dłuższej chwili milczenia. Sapira nie
odezwała się, ale przeniosła na niego swoje oczy. – Opiekowałaś się moim domem,
moją żoną i dzieckiem. Dzięki tobie mogę dokończyć, to co zacząłem. Zrobię
wszystko, by go spłacić.
Skłonił głowę i
ruszył w stronę schodów, ani razu nie oglądając się za siebie.
~*~*~*~
I o to jestem :)
Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli tak to piszcie komentarze (jeśli nie to też piszcie!) :)
Zapraszam na mojego aska, instagrama i fb - wszystkie linki macie do góry :*
Kocham Was i dziękuję za 4200 <3
Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli tak to piszcie komentarze (jeśli nie to też piszcie!) :)
Zapraszam na mojego aska, instagrama i fb - wszystkie linki macie do góry :*
Kocham Was i dziękuję za 4200 <3
Jej znowu pierwsza :D no więc jakby co tu Kasia, jedna z twoich BIG fanek <3
OdpowiedzUsuńjeju tak się ciesze, że dodałaś ten rozdział - świetny prezent urodzinowy :D Dziękuje :* Tym razem był bardziej zaskakujący co było według mnie świetne :D Pokochałam Saphire (tiaaa słabość do smoków xD - Team Szczerbatek xD <3) Życzę duuuużo weny i mam nadzieje, że zrozumiesz cokoliwek z tego komentarza xD Z niecierpliwością czekam na więcej :D Kasia
Świetny rozdział. Mam pytanie to dziecko to było Artura?
OdpowiedzUsuńDużo akcji <3 Kocham to. Rozdział cudowny! Saphira... Smoki to drugie moje ulubione zwierzęta po wilkach. A Artur jest taki boski... Uwielbiam twój styl pisania. Cudowny pomysł z tym Camelotem. Czytam dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Melete