niedziela, 11 września 2016

Miniatura: Gdy świat się skończył, a my nadal trwamy.

Ze specjalną dedykacją dla:
najlepszej bety pod słońcem,
mojej przyjaciółki
Julii 
              Minęło kilka dni od kolacji zaręczynowej Artura i Morgany. Gwen wzięła dzień wolny, źle się czuła w zamku, przesiąkniętym obecnością księcia. Ubrała swoje wąskie spodnie, które kiedyś należały do jej brata, ale gdy z nich wyrósł ukryła je przed swoim ojcem i nocami zwężała. Teraz pasowały idealnie.
                Weszła do przydomowej stajni, w której mieszkały dwa konie. Teraz była w niej tylko siwa Rosa, bo ojciec pojechał załatwiać interesy w oddalonym o dzień drogi mieście. Pogłaskała klacz po miękkich chrapach i podała jej nieduże jabłko. Szczotką oczyściła jej sierść i ubrała siodło. Upewniła się, że zamknęła dom i wsiadła na konia.
                Słońce przyjemnie grzało jej plecy, gdy stępem jechała przez wieś. Dzieci bawiące się przy drodze, goniły ją przez chwilę, aż w końcu znudziło im się to i wróciły do poprzedniej zabawy. Popędziła Rosę do kłusu i wjechała do lasu. Nie chciała jechać nad morze, zbyt źle jej się kojarzyło. Wybrała drogę na wzgórza, ojciec nie pozwalał jej tam jeździć, by się nie zgubiła, ale ona znała te tereny dużo lepiej niż myślał. Poza tym czuwała nad nią Saphira.
                A dokąd to? Głos smoczycy rozbrzmiał w jej głowie, musiała być blisko. Nie podejdę, by nie wystraszyć Rosy.
                Dziękuję. Muszę uciec od niego, nie wrócę do zamku, dopóki on tam będzie.
                Usłyszała w głowie westchnięcie przyjaciółki.
                Musisz nauczyć się z tym żyć.
                Kiedyś.
                Przeszła do galopu i wyjechały na ogromną łąkę, w oddali pasły się krowy i owce. Zielone wzgórza wbijały się w niebieskie niebo. Ciało Gwen dopasowało się do lekkiego rytmu kroków klaczy. Puściła wodzę jedną ręką i gładziła nią masywną szyję Rosy. Od północy nadchodziły ciemne chmury, ale dziewczyna udała, że ich nie widzi. Uparcie parły na północ, w stronę samotnych wzgórz.
                Gdy teren zrobił się bardziej stromy, przeszły do stępa. Klacz szła pewnym krokiem, poruszając uszami, rejestrując każdy dźwięk. Gwen puściła wodze jedną ręką i kreśliła na jej szyi niewielkie kółka. Poczuła, że zwierzę rozluźnia się pod jej dotykiem.

***

- Musisz podarować lady Morganie jakiś specjalny podarunek, kobiety lubią być obdarowywane – król Alexander wydawał się rozanielony.
                Artur wrócił do Camelotu po zaraz po zaręczynach, a raczej zaraz po tym, jak zrozumiał, że Gwen go nienawidzi. Nie mógł przebywać w tym samym pomieszczeniu, co ona, a gdy był w zamku lorda Briana ciągle się na nią natykał. Nie mógł patrzeć na jej smutne oczy. Tak wiele mu dała, uratowała mu życie, gdy zaatakował go niedźwiedź. Wtedy dowiedział się o jej Mocy, choć czuł ją w niej od samego początku i wtedy zrozumiał też, że ją kocha. 
Przesunął kolejny raz kawałek mięsa po talerzu. Nie mógł jeść ani spać, nic nie sprawiało mu przyjemności. Napił się wina i odstawił z hukiem kielich na stół. Poczuł na sobie wzrok króla i Merlina, który pilnował, by wszystko było na stole.
- Nie, ojcze.
                Alexander uniósł swoje krzaczaste brwi.
- Słucham? To tradycja, musisz jej coś podarować. Może to być na przykład turniej, oczywiście będziesz musiał…
- Nie, ojcze – powtórzył twardym głosem. – Nie mam zamiaru żenić się z lady Morganą. Nie kocham jej.
- Miłość nie ma tu nic do rzeczy – odpowiedział król, równie zimnym tonem. – To twój obowiązek wobec królestwa. Lord Brian jest bardzo ważnym sprzymierzeńcem, a ty jesteś moim dziedzicem i zrobisz to, co ci każe.
                Artur wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i odsunął się od stołu. Krzesło zaskrzypiało pod jego ciężarem. Król splótł palce i oparł na nich swoją brodę, pokrytą krótkim zarostem.
- W takim razie… Już nim nie jestem – powiedział cicho książę, napinając mięśnie ramion.
                Usłyszał syk swojego ojca i jęk Merlina.
                Myślał nad tym od dawna. Gwen była dla niego wszystkim, kochał ją i był tego pewien tak, jak tego, że niebo jest niebieskie, a słońce wschodzi na wschodzie. Była jego, a on był jej. Należeli do siebie i nikt, i nic nie mogło ich rozdzielić.
- Kim jesteś? – Zapytał cicho Alexander. – Bo nie jesteś moim synem. Mój syn nigdy nie porzuciłby swoich obowiązków dla byle dziwki!
                Artur uderzył pięściami w stół, kielich przewrócił się i wino spłynęło na podłogę, przypominając krew.
- Nie nazywaj jej tak, nie znasz jej i nie wiesz jakie ma serce. Jest o stokroć lepsza od wszystkich panien w Camelocie razem wziętych! Jest tym, co mi potrzebne, by być dobrym człowiekiem, bez niej jestem nikim! – Krzyknął.
                Alexander zerwał się na nogi, a dębowe krzesło, na którym siedział uderzyło o podłogę. Wycelował w niego palec z królewskim sygnetem.
- Nie jesteś moim synem! Ja już nie mam syna!
                Artur wyprostował się i wciągnął powietrze.
- Skoro taka jest cena mojej wolności.
                Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.
- Jeśli stąd teraz wyjdziesz to nigdy już tu nie wrócisz! Odnajdę ją i karzę zgładzić za czary! Bo tylko one mogą wyjaśnić, dlaczego tak się zachowujesz!
                Młody mężczyzna zatrzymał się przy drzwiach, przez chwilę słuchał echa groźby jego ojca. Serce biło mu dziko w piersi, obijając się o żebra. Położył dłonie na drzwiach i z całej siły pchnął. Wyszedł na korytarz i ruszył jak najszybciej do swojej komnaty. Zabrał najpotrzebniejsze rzeczy i włożył za pas miecz. Wyszedł bocznymi schodami i dotarł na cytadelę wyjściem dla służby.
                Zanim ojciec wyśle za nim pościg minie kilka minut, a jego czas się kończył. Wbiegł do stajni, gdzie ku jego zdziwieniu Merlin kończył siodłanie karego ogiera.
- Król oskarży cię o zdradę – powiedział, biorąc od niego wodze i przekładając miecz do pochwy przy siodle.
- O ile mnie złapie, jestem sprytniejszy niż myślisz.
- Uważaj na siebie Merlinie, jesteś dobrym przyjacielem.
- Ty także Arturze. Bywasz dupkiem, ale całkiem porządnym.
                Mężczyzna wskoczył na konia i zapiął podaną mu szarą pelerynę. Spojrzał w stronę cytadeli, skąd dochodziły dźwięki krzątaniny rycerzy. Galopem wypadł ze stajni, uważając by nie zahaczyć głową o belki. Przemknął przez ciemne miasto i przekroczył granice zamku zachodnią bramą. Wiedział, że rycerze gonią za nim, ale to jego koń był najszybszy, a poza tym lżejszy. Dał mu luźną wodzę, by mógł swobodnie cwałować przez noc.
Po godzinie jazdy na zachód dojechał do rzeki, nad którą zbudowano drewniany most. Zjechał ze szlaku i wprowadził swojego konia do potoku. Ruszyli w górę rzeki, a końskie kroki ginęły huku wody. Naglę pociemniało, a gwiazdy i księżyc zostały przysłonięte przez ciemne chmury. Gdy kopyta ogiera dotknęły brzegu, zaczął padać deszcz.
Ruszył na północ, gdzie leżała wioska Carn, należąca do lorda Briana, w której mieszkała Gwen. Koń galopował ochoczo leśną ścieżką. Artur odprężył się, rycerze na pewno ruszyli na zachód, nie wpadli na to, że zboczył ze szlaku. Było ciemno, a do tego pogoda się załamała i deszcz zacinał coraz mocniej. Gdy się nie zbaczało z drogi, do Carn z Camelotu można było dojechać w trzy godziny.
Wyjechał na ogromną polanę, deszcz utrudniał mu widzenie, ale dostrzegł wysokie góry, przez które można było sobie skrócić drogę. Wiatr przeszywał jego ciało, sprawiając, że było mu jeszcze zimniej. Naciągnął głębiej kaptur na głowę i pochylił się nad masywną szyją ogiera.
Koń zastrzygł uszami i zarżał radośnie. Z oddali odpowiedziało mu delikatne rżenie, Artur wiedział, kogo nawołuje jego towarzysz. Biała sierść Rosy odbijała się nawet w mroku. Gwen uniosła dłoń do twarzy i natychmiast zbladła.
- Co ty tu robisz? – Krzyknęła, przekrzykując ulewę.
- To, co powinienem był dawno zrobić. Musimy się schronić przed deszczem. W pobliżu jest jakaś jaskinia?
                Dziewczyna zawróciła klaczy i ruszyła stępem między wysokimi sosnami. Wyczarowała białą kulę światła, która zawisła w jaskini. Zatrzymała się przy wejściu i rozsiodłała Rosę. Artur postawił obok swojego karego ogiera i zebrał drewno, które zostawili poprzedni lokatorzy. Ułożył z nich kopiec i wprawionym ruchem, uderzył w krzesiwo, z które posypały się iskry.

***

                Ognisko rzuca przerażające cienie na ściany jaskini. Gwen obejmuje swoje szczupłe ramiona i pociera, by się ogrzać. Jej cienkie spodnie, płócienna koszula i wełniany sweter są kompletnie przemoczone. Po czarnym warkoczu spływa strużka wody. Artur oporządza konie. Jego kasztanowe włosy są w nieładzie, mokre. Deszcz spływa mu po karku. Przywiązuje zwierzęta, przy wejściu, żeby mogły skubać winne liście rosnące na ścianie. Podaje jej bukłak z winem. Dziewczyna patrzy na niego ze złością.
- Czego ode mnie chcesz?
                Chłopak klęka przed nią, dotykając dłonią jej nogi. Odsuwa się od niego, podciągając kolana pod brodę. Artur opuszcza głowę.
- Nie odtrącaj mnie.
- A co mam innego zrobić?! - Krzyczy.- Okłamałeś mnie. Mówiłeś, że będziemy razem, a ja ci wierzyłam! A ty jutro bierzesz ślub - głos się jej łamię,  po mokrym policzku płynie łza.
                Artur podchodzi do niej. Dziewczyna wstaje, ale jej głowa nadal jest niżej od jego. Ciepło jego ciała, zapach jego skóry. Unosi dłoń, by dotknąć jej twarzy. Odtrąca ją.
- Nie dotykaj mnie.
- Gwen proszę - przyciska ją do chropowatej ściany. Jego bliskość utrudnia jej myślenie. Ciepło jego ciała, rozchodzi się po jej skórze.
- Nie dotykaj!
                Ogień unosi się w górę, oświetlając jej bladą twarz. Chłopak patrzy na oginisko, którego płomienie dotykają sufitu. Konie rżą, z przerażenia. Artur odwraca się do niej, w jego srebrnych oczach nie ma strachu, ani złości. Jest tylko miłość. Bezgraniczna, gorąca. Skierowana ku niej.
- Odejdź - szepcze dziewczyna. - Nie chce cię skrzywdzić.
                Osuwa się po ścianie, ukrywając twarz w dłoniach. Tak bardzo ją zranił, gdy ogłoszono jego zaręczyny z Morganą, ale nadal trudno jej się było z nim rozstać. Chciała mu wszystko wybaczyć.
- Nie zrobisz tego. - Klęka przy niej, dotykając jej szyi. Dziewczyna nie odsuwa się. - Kochasz mnie, a ja kocham ciebie. Pozwól mi się chociaż wytłumaczyć.
- Wiesz dobrze, że nad tym nie panuję! - Krzyknęła. - Co tu jest do tłumaczenia? Okłamałeś mnie.
- To nie ja ogłosiłem zaręczyny, tylko mój ojciec, nie miałem nic do powiedzenia. Nikt nie chciał mnie słuchać, nawet ty - w jego głosie brzmi ogromny smutek. - Proszę cię Ginevro, wybacz mi, że bałem się mu o nas powiedzieć.
- A teraz już się nie boisz - pyta, zdejmując jego dłoń ze swojego karku, ale nie puszcza. - Możesz mu powiedzieć, że kochasz służącą?
                Artur uśmiecha się. Nie jest to jego zwykły, radosny uśmiech, ale smutny grymas.
- Gwen, zerwałem zaręczyny z lady Morganą. Ojciec już wie o nas - milknie, nie patrząc jej w oczy. - Wybacz mi, proszę.
                Dziewczyna przyciąga jego twarz do siebie. Usta Artura są miękkie i wilgotne. Przyciska jej ciało do ściany, całuje ją mocno, prawie sprawiając jej ból. Ciało Gwen lgnie do jego ciała, dotyka dłońmi jego policzków. Odsuwają się powoli, patrząc sobie w oczy. Złote oczy dziewczyny lśnią w ciemności, jak zawsze, gdy są razem.
- Nikt nie może wiedzieć o mojej mocy. Nawet Merlin.
- Przecież - kładzie mu palce na wargach.
- Arturze, proszę. Nie mów nikomu.
                Całuje ją powoli, przytrzymując zębami jej wargę.
- Przysięgam.

***

                Artur pogładził jej policzek, po czym podniósł się z podłogi. Gwen otarła oczy dłońmi i napiła się wina, które przyjemnie rozgrzało jej ciało od środka. Mężczyzna przyniósł torby, które miał przypięte do siodła i wyjął z nich bochenek chleba i cienki koc. Podał jej spory kawałek pieczywa, ale sam nie jadł. Rozłożył pled przy ognisku, układając z niego prowizoryczne posłanie.
                Skubała długimi palcami chleb, ale sama nie była zbyt głodna.
- Jedz, Gwen – powiedział, siadając obok niej i patrząc na nią ciepło.
                Uśmiechnęła się tylko.
- Co się stało w Camelocie? Nie uwierzę, że król od tak pozwolił ci odejść i nie próbuj mnie okłamywać, mamy już dosyć kłamstw.
                Artur opuścił głowę i wsunął sobie do ust kawałek chleba. Przeżuwał go długo, starając się nie odpowiadać na pytanie dziewczyny.
- Nic się przed tobą nie ukryje. Obecnie jestem poszukiwanym przez wojska Camelotu byłym dziedzicem tronu – Gwen westchnęła tylko. Spojrzał na nią i zobaczył, że zbladła. – To jest jeszcze do przeżycia. Moglibyśmy wyjechać do Irlandii lub Normandii i żyć jako prości ludzie, ale razem. Tylko, że ojciec poszukuje też ciebie.
                Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach.
- Wybacz mi Gwen… Nie powiedziałem mu kim jesteś, a wierzę, że Merlin nie puści pary z ust. Jesteś mu bardzo droga. Zresztą przecież to wiesz.
- Merlin jest moim przyjacielem od zawsze. Wiem, że jest ci oddany Arturze – zrobiła długa pauzę. – Nie powinieneś był zrywać zaręczyn z Morganą, a już tym bardziej nie powinieneś  był zrzekać się dla mnie tronu.
                Mężczyzna skończył jeść i wstał. Obserwowała jak porusza się z gracją, mimo zmęczenia, które odcisnęło się na jego twarzy. Miał ogromne cienie pod oczami, srebrne oczy nie błyszczały już swoim stałym blaskiem.
- Kocham cię, Gwen. Doskonale wiesz, co by się stało, gdybym się z nią ożenił. Mielibyśmy odwróconą historię „Tristana i Izoldy”.
                Chciała mu powiedzieć, że potrafiłaby żyć bez niego, ale nie chciała go okłamywać.
                Podał jej rękę i podniósł. Objął ramionami w talii i przytulił do siebie.
- Nie myślmy o tym teraz, dobrze? Musimy odpocząć, a jutro zajmiemy się przyszłością. Na razie i tak nic nie zrobimy. Jesteśmy bezpieczni.
                Pocałował ją delikatnie, jakby nie był pewny tego, co robi. Objęła ramionami jego szyję i pogłębiła pocałunek. Dorzucili drewna do ogniska i położyli się na posłaniu. Artur owinął ją szczelnie swoją peleryną, która zdążyła wyschnąć.
                Odwrócił ją do siebie plecami i pogładził ramię.
- Śpij spokojnie Gwen, będę nad tobą czuwał.

                Przewróciła się na drugi bok i okryła go chociaż trochę materiałem. Położyła dłoń na jego piersi i głowę na ramieniu. Przytulił ją, po czym mocno pocałował w czoło.

Cześć ;)
Nie spodziewaliście się mnie tutaj, prawda? Ja siebie też nie XD
Ten rozdział, a właściwie zbiór miniaturek powstawał sporo czasu - między pisaniem "Ponad czasem", czy też zanim zaczęłam "Upadek" dzisiaj jest moim pierwszym prezentem urodzinowym dla mojej przyjaciółki - Wącham_Książki, a na jej bloga Was serdecznie zapraszam :)
Ja tym czasem uciekam z powrotem do "Upadku", mam nadzieję, że śledzicie losy Daviny, Haydena i Tristana :)
Alis