Ze specjalną dedykacją dla:
najlepszej bety pod słońcem,
mojej przyjaciółki
Julii
Minęło
kilka dni od kolacji zaręczynowej Artura i Morgany. Gwen wzięła dzień wolny,
źle się czuła w zamku, przesiąkniętym obecnością księcia. Ubrała swoje wąskie
spodnie, które kiedyś należały do jej brata, ale gdy z nich wyrósł ukryła je
przed swoim ojcem i nocami zwężała. Teraz pasowały idealnie.
Weszła
do przydomowej stajni, w której mieszkały dwa konie. Teraz była w niej tylko
siwa Rosa, bo ojciec pojechał załatwiać interesy w oddalonym o dzień drogi
mieście. Pogłaskała klacz po miękkich chrapach i podała jej nieduże jabłko.
Szczotką oczyściła jej sierść i ubrała siodło. Upewniła się, że zamknęła dom i
wsiadła na konia.
Słońce
przyjemnie grzało jej plecy, gdy stępem jechała przez wieś. Dzieci bawiące się
przy drodze, goniły ją przez chwilę, aż w końcu znudziło im się to i wróciły do
poprzedniej zabawy. Popędziła Rosę do kłusu i wjechała do lasu. Nie chciała
jechać nad morze, zbyt źle jej się kojarzyło. Wybrała drogę na wzgórza, ojciec
nie pozwalał jej tam jeździć, by się nie zgubiła, ale ona znała te tereny dużo
lepiej niż myślał. Poza tym czuwała nad nią Saphira.
A
dokąd to? Głos smoczycy rozbrzmiał w jej głowie, musiała być blisko. Nie
podejdę, by nie wystraszyć Rosy.
Dziękuję.
Muszę uciec od niego, nie wrócę do zamku, dopóki on tam będzie.
Usłyszała
w głowie westchnięcie przyjaciółki.
Musisz
nauczyć się z tym żyć.
Kiedyś.
Przeszła
do galopu i wyjechały na ogromną łąkę, w oddali pasły się krowy i owce. Zielone
wzgórza wbijały się w niebieskie niebo. Ciało Gwen dopasowało się do lekkiego
rytmu kroków klaczy. Puściła wodzę jedną ręką i gładziła nią masywną szyję
Rosy. Od północy nadchodziły ciemne chmury, ale dziewczyna udała, że ich nie
widzi. Uparcie parły na północ, w stronę samotnych wzgórz.
Gdy
teren zrobił się bardziej stromy, przeszły do stępa. Klacz szła pewnym krokiem,
poruszając uszami, rejestrując każdy dźwięk. Gwen puściła wodze jedną ręką i
kreśliła na jej szyi niewielkie kółka. Poczuła, że zwierzę rozluźnia się pod
jej dotykiem.
***
- Musisz podarować lady Morganie
jakiś specjalny podarunek, kobiety lubią być obdarowywane – król Alexander
wydawał się rozanielony.
Artur
wrócił do Camelotu po zaraz po zaręczynach, a raczej zaraz po tym, jak
zrozumiał, że Gwen go nienawidzi. Nie mógł przebywać w tym samym pomieszczeniu,
co ona, a gdy był w zamku lorda Briana ciągle się na nią natykał. Nie mógł
patrzeć na jej smutne oczy. Tak wiele mu dała, uratowała mu życie, gdy
zaatakował go niedźwiedź. Wtedy dowiedział się o jej Mocy, choć czuł ją w niej
od samego początku i wtedy zrozumiał też, że ją kocha.
Przesunął
kolejny raz kawałek mięsa po talerzu. Nie mógł jeść ani spać, nic nie sprawiało
mu przyjemności. Napił się wina i odstawił z hukiem kielich na stół. Poczuł na
sobie wzrok króla i Merlina, który pilnował, by wszystko było na stole.
- Nie, ojcze.
Alexander
uniósł swoje krzaczaste brwi.
- Słucham? To tradycja, musisz
jej coś podarować. Może to być na przykład turniej, oczywiście będziesz musiał…
- Nie, ojcze – powtórzył twardym
głosem. – Nie mam zamiaru żenić się z lady Morganą. Nie kocham jej.
- Miłość nie ma tu nic do rzeczy
– odpowiedział król, równie zimnym tonem. – To twój obowiązek wobec królestwa.
Lord Brian jest bardzo ważnym sprzymierzeńcem, a ty jesteś moim dziedzicem i
zrobisz to, co ci każe.
Artur
wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i odsunął się od stołu. Krzesło
zaskrzypiało pod jego ciężarem. Król splótł palce i oparł na nich swoją brodę,
pokrytą krótkim zarostem.
- W takim razie… Już nim nie
jestem – powiedział cicho książę, napinając mięśnie ramion.
Usłyszał
syk swojego ojca i jęk Merlina.
Myślał
nad tym od dawna. Gwen była dla niego wszystkim, kochał ją i był tego pewien
tak, jak tego, że niebo jest niebieskie, a słońce wschodzi na wschodzie. Była
jego, a on był jej. Należeli do siebie i nikt, i nic nie mogło ich rozdzielić.
- Kim jesteś? – Zapytał cicho
Alexander. – Bo nie jesteś moim synem. Mój syn nigdy nie porzuciłby swoich
obowiązków dla byle dziwki!
Artur
uderzył pięściami w stół, kielich przewrócił się i wino spłynęło na podłogę,
przypominając krew.
- Nie nazywaj jej tak, nie znasz
jej i nie wiesz jakie ma serce. Jest o stokroć lepsza od wszystkich panien w
Camelocie razem wziętych! Jest tym, co mi potrzebne, by być dobrym człowiekiem,
bez niej jestem nikim! – Krzyknął.
Alexander
zerwał się na nogi, a dębowe krzesło, na którym siedział uderzyło o podłogę.
Wycelował w niego palec z królewskim sygnetem.
- Nie jesteś moim synem! Ja już
nie mam syna!
Artur
wyprostował się i wciągnął powietrze.
- Skoro taka jest cena mojej
wolności.
Odwrócił
się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.
- Jeśli stąd teraz wyjdziesz to
nigdy już tu nie wrócisz! Odnajdę ją i karzę zgładzić za czary! Bo tylko one
mogą wyjaśnić, dlaczego tak się zachowujesz!
Młody
mężczyzna zatrzymał się przy drzwiach, przez chwilę słuchał echa groźby jego
ojca. Serce biło mu dziko w piersi, obijając się o żebra. Położył dłonie na
drzwiach i z całej siły pchnął. Wyszedł na korytarz i ruszył jak najszybciej do
swojej komnaty. Zabrał najpotrzebniejsze rzeczy i włożył za pas miecz. Wyszedł
bocznymi schodami i dotarł na cytadelę wyjściem dla służby.
Zanim
ojciec wyśle za nim pościg minie kilka minut, a jego czas się kończył. Wbiegł
do stajni, gdzie ku jego zdziwieniu Merlin kończył siodłanie karego ogiera.
- Król oskarży cię o zdradę –
powiedział, biorąc od niego wodze i przekładając miecz do pochwy przy siodle.
- O ile mnie złapie, jestem
sprytniejszy niż myślisz.
- Uważaj na siebie Merlinie,
jesteś dobrym przyjacielem.
- Ty także Arturze. Bywasz
dupkiem, ale całkiem porządnym.
Mężczyzna
wskoczył na konia i zapiął podaną mu szarą pelerynę. Spojrzał w stronę
cytadeli, skąd dochodziły dźwięki krzątaniny rycerzy. Galopem wypadł ze stajni,
uważając by nie zahaczyć głową o belki. Przemknął przez ciemne miasto i
przekroczył granice zamku zachodnią bramą. Wiedział, że rycerze gonią za nim,
ale to jego koń był najszybszy, a poza tym lżejszy. Dał mu luźną wodzę, by mógł
swobodnie cwałować przez noc.
Po godzinie
jazdy na zachód dojechał do rzeki, nad którą zbudowano drewniany most. Zjechał
ze szlaku i wprowadził swojego konia do potoku. Ruszyli w górę rzeki, a końskie
kroki ginęły huku wody. Naglę pociemniało, a gwiazdy i księżyc zostały
przysłonięte przez ciemne chmury. Gdy kopyta ogiera dotknęły brzegu, zaczął
padać deszcz.
Ruszył na
północ, gdzie leżała wioska Carn, należąca do lorda Briana, w której mieszkała
Gwen. Koń galopował ochoczo leśną ścieżką. Artur odprężył się, rycerze na pewno
ruszyli na zachód, nie wpadli na to, że zboczył ze szlaku. Było ciemno, a do
tego pogoda się załamała i deszcz zacinał coraz mocniej. Gdy się nie zbaczało z
drogi, do Carn z Camelotu można było dojechać w trzy godziny.
Wyjechał na
ogromną polanę, deszcz utrudniał mu widzenie, ale dostrzegł wysokie góry, przez
które można było sobie skrócić drogę. Wiatr przeszywał jego ciało, sprawiając,
że było mu jeszcze zimniej. Naciągnął głębiej kaptur na głowę i pochylił się nad
masywną szyją ogiera.
Koń zastrzygł
uszami i zarżał radośnie. Z oddali odpowiedziało mu delikatne rżenie, Artur
wiedział, kogo nawołuje jego towarzysz. Biała sierść Rosy odbijała się nawet w
mroku. Gwen uniosła dłoń do twarzy i natychmiast zbladła.
- Co ty tu robisz? – Krzyknęła,
przekrzykując ulewę.
- To, co powinienem był dawno
zrobić. Musimy się schronić przed deszczem. W pobliżu jest jakaś jaskinia?
Dziewczyna
zawróciła klaczy i ruszyła stępem między wysokimi sosnami. Wyczarowała białą
kulę światła, która zawisła w jaskini. Zatrzymała się przy wejściu i
rozsiodłała Rosę. Artur postawił obok swojego karego ogiera i zebrał drewno,
które zostawili poprzedni lokatorzy. Ułożył z nich kopiec i wprawionym ruchem,
uderzył w krzesiwo, z które posypały się iskry.
***
Ognisko rzuca przerażające cienie na ściany jaskini. Gwen obejmuje
swoje szczupłe ramiona i pociera, by się ogrzać. Jej cienkie spodnie, płócienna
koszula i wełniany sweter są kompletnie przemoczone. Po czarnym warkoczu spływa
strużka wody. Artur oporządza konie. Jego kasztanowe włosy są w nieładzie,
mokre. Deszcz spływa mu po karku. Przywiązuje zwierzęta, przy wejściu, żeby
mogły skubać winne liście rosnące na ścianie. Podaje jej bukłak z winem.
Dziewczyna patrzy na niego ze złością.
- Czego ode mnie chcesz?
Chłopak
klęka przed nią, dotykając dłonią jej nogi. Odsuwa się od niego, podciągając
kolana pod brodę. Artur opuszcza głowę.
- Nie odtrącaj mnie.
- A co mam innego zrobić?! - Krzyczy.-
Okłamałeś mnie. Mówiłeś, że będziemy razem, a ja ci wierzyłam! A ty jutro
bierzesz ślub - głos się jej łamię, po
mokrym policzku płynie łza.
Artur
podchodzi do niej. Dziewczyna wstaje, ale jej głowa nadal jest niżej od jego.
Ciepło jego ciała, zapach jego skóry. Unosi dłoń, by dotknąć jej twarzy.
Odtrąca ją.
- Nie dotykaj mnie.
- Gwen proszę - przyciska ją do
chropowatej ściany. Jego bliskość utrudnia jej myślenie. Ciepło jego ciała,
rozchodzi się po jej skórze.
- Nie dotykaj!
Ogień
unosi się w górę, oświetlając jej bladą twarz. Chłopak patrzy na oginisko, którego
płomienie dotykają sufitu. Konie rżą, z przerażenia. Artur odwraca się do niej,
w jego srebrnych oczach nie ma strachu, ani złości. Jest tylko miłość.
Bezgraniczna, gorąca. Skierowana ku niej.
- Odejdź - szepcze dziewczyna. - Nie chce
cię skrzywdzić.
Osuwa
się po ścianie, ukrywając twarz w dłoniach. Tak bardzo ją zranił, gdy ogłoszono
jego zaręczyny z Morganą, ale nadal trudno jej się było z nim rozstać. Chciała
mu wszystko wybaczyć.
- Nie zrobisz tego. - Klęka przy niej,
dotykając jej szyi. Dziewczyna nie odsuwa się. - Kochasz mnie, a ja kocham
ciebie. Pozwól mi się chociaż wytłumaczyć.
- Wiesz dobrze, że nad tym nie panuję! -
Krzyknęła. - Co tu jest do tłumaczenia? Okłamałeś mnie.
- To nie ja ogłosiłem zaręczyny, tylko mój
ojciec, nie miałem nic do powiedzenia. Nikt nie chciał mnie słuchać, nawet ty -
w jego głosie brzmi ogromny smutek. - Proszę cię Ginevro, wybacz mi, że bałem
się mu o nas powiedzieć.
- A teraz już się nie boisz - pyta,
zdejmując jego dłoń ze swojego karku, ale nie puszcza. - Możesz mu powiedzieć,
że kochasz służącą?
Artur
uśmiecha się. Nie jest to jego zwykły, radosny uśmiech, ale smutny grymas.
- Gwen, zerwałem zaręczyny z lady Morganą.
Ojciec już wie o nas - milknie, nie patrząc jej w oczy. - Wybacz mi, proszę.
Dziewczyna
przyciąga jego twarz do siebie. Usta Artura są miękkie i wilgotne. Przyciska
jej ciało do ściany, całuje ją mocno, prawie sprawiając jej ból. Ciało Gwen
lgnie do jego ciała, dotyka dłońmi jego policzków. Odsuwają się powoli, patrząc
sobie w oczy. Złote oczy dziewczyny lśnią w ciemności, jak zawsze, gdy są
razem.
- Nikt nie może wiedzieć o mojej mocy.
Nawet Merlin.
- Przecież - kładzie mu palce na wargach.
- Arturze, proszę. Nie mów nikomu.
Całuje
ją powoli, przytrzymując zębami jej wargę.
- Przysięgam.
***
Artur
pogładził jej policzek, po czym podniósł się z podłogi. Gwen otarła oczy dłońmi
i napiła się wina, które przyjemnie rozgrzało jej ciało od środka. Mężczyzna
przyniósł torby, które miał przypięte do siodła i wyjął z nich bochenek chleba
i cienki koc. Podał jej spory kawałek pieczywa, ale sam nie jadł. Rozłożył pled
przy ognisku, układając z niego prowizoryczne posłanie.
Skubała
długimi palcami chleb, ale sama nie była zbyt głodna.
- Jedz, Gwen – powiedział,
siadając obok niej i patrząc na nią ciepło.
Uśmiechnęła
się tylko.
- Co się stało w Camelocie? Nie
uwierzę, że król od tak pozwolił ci odejść i nie próbuj mnie okłamywać, mamy
już dosyć kłamstw.
Artur
opuścił głowę i wsunął sobie do ust kawałek chleba. Przeżuwał go długo,
starając się nie odpowiadać na pytanie dziewczyny.
- Nic się przed tobą nie ukryje.
Obecnie jestem poszukiwanym przez wojska Camelotu byłym dziedzicem tronu – Gwen
westchnęła tylko. Spojrzał na nią i zobaczył, że zbladła. – To jest jeszcze do
przeżycia. Moglibyśmy wyjechać do Irlandii lub Normandii i żyć jako prości
ludzie, ale razem. Tylko, że ojciec poszukuje też ciebie.
Dziewczyna
ukryła twarz w dłoniach.
- Wybacz mi Gwen… Nie
powiedziałem mu kim jesteś, a wierzę, że Merlin nie puści pary z ust. Jesteś mu
bardzo droga. Zresztą przecież to wiesz.
- Merlin jest moim przyjacielem
od zawsze. Wiem, że jest ci oddany Arturze – zrobiła długa pauzę. – Nie
powinieneś był zrywać zaręczyn z Morganą, a już tym bardziej nie
powinieneś był zrzekać się dla mnie
tronu.
Mężczyzna
skończył jeść i wstał. Obserwowała jak porusza się z gracją, mimo zmęczenia,
które odcisnęło się na jego twarzy. Miał ogromne cienie pod oczami, srebrne
oczy nie błyszczały już swoim stałym blaskiem.
- Kocham cię, Gwen. Doskonale
wiesz, co by się stało, gdybym się z nią ożenił. Mielibyśmy odwróconą historię
„Tristana i Izoldy”.
Chciała
mu powiedzieć, że potrafiłaby żyć bez niego, ale nie chciała go okłamywać.
Podał
jej rękę i podniósł. Objął ramionami w talii i przytulił do siebie.
- Nie myślmy o tym teraz, dobrze?
Musimy odpocząć, a jutro zajmiemy się przyszłością. Na razie i tak nic nie
zrobimy. Jesteśmy bezpieczni.
Pocałował
ją delikatnie, jakby nie był pewny tego, co robi. Objęła ramionami jego szyję i
pogłębiła pocałunek. Dorzucili drewna do ogniska i położyli się na posłaniu.
Artur owinął ją szczelnie swoją peleryną, która zdążyła wyschnąć.
Odwrócił
ją do siebie plecami i pogładził ramię.
- Śpij spokojnie Gwen, będę nad
tobą czuwał.
Przewróciła
się na drugi bok i okryła go chociaż trochę materiałem. Położyła dłoń na jego
piersi i głowę na ramieniu. Przytulił ją, po czym mocno pocałował w czoło.
Cześć ;)
Nie spodziewaliście się mnie tutaj, prawda? Ja siebie też nie XD
Ten rozdział, a właściwie zbiór miniaturek powstawał sporo czasu - między pisaniem "Ponad czasem", czy też zanim zaczęłam "Upadek" dzisiaj jest moim pierwszym prezentem urodzinowym dla mojej przyjaciółki - Wącham_Książki, a na jej bloga Was serdecznie zapraszam :)
Ja tym czasem uciekam z powrotem do "Upadku", mam nadzieję, że śledzicie losy Daviny, Haydena i Tristana :)
Nie spodziewaliście się mnie tutaj, prawda? Ja siebie też nie XD
Ten rozdział, a właściwie zbiór miniaturek powstawał sporo czasu - między pisaniem "Ponad czasem", czy też zanim zaczęłam "Upadek" dzisiaj jest moim pierwszym prezentem urodzinowym dla mojej przyjaciółki - Wącham_Książki, a na jej bloga Was serdecznie zapraszam :)
Ja tym czasem uciekam z powrotem do "Upadku", mam nadzieję, że śledzicie losy Daviny, Haydena i Tristana :)
Julia to ja! Od teraz jestem sławna <3 A rozdział przeczytam jak tylko zrobi się biologia. Już teraz wiem, że będzie świetny!!!
OdpowiedzUsuńKocham Cię biolchemie <3
Usuń*-*
OdpowiedzUsuńOmg. To było piękne. Po prostu brak słów.
Prawie się poryczałam c':
Miło wrócić do tej historii. Mimo tego że chyba aż raz lub dwa ją skomentowałam. I tak tęsknię :)
Robienie (czytaj: przepisywanie) pp w środku nocy nie jest dobre dla zdrowia psychicznego i zmusza do znalezienia ciekawszego zajęcia xD więc wylądowałam tu. Żałuję że tak późno.
Dobranoc ;*
Moje uczucia... Zostały tak bardzo zranione. Powiedź mi proszę, dlaczego jest to tak melancholijne? Jak ja tęskniłam za tą dwójką. Aż mi się płakać chce... Naprawdę dziękuję, że napisałaś tę miniaturkę. Poprawiła mi jeszcze bardziej humor!
OdpowiedzUsuńDziękuję i trzymaj się tam!