piątek, 31 października 2014

Rozdział 13.

                 Czarne włosy spływały jej na plecy lekko skręcone w loki. Biała sukienka na wąskich ramiączkach była miękka w dotyku, kiedy muskała jej skórę. Koronkowe wykończenia na dekolcie, ściągnięcie w talii. Gwen nałożyła na usta niewielką ilość błyszczyku w delikatnym kolorze różu. Usłyszała stukanie obcasów o panele. Aurora stanęła w progu łazienki, miała na sobie niebieską sukienkę z zamkiem biegnącym wzdłuż kręgosłupa. Spojrzała na córkę z czułością.
- Ślicznie wyglądasz.
                Gwen uśmiechnęła się i założyła kosmyk za ucho.
- Wyglądam jak ty.
                Aurora stanęła obok córki. W lustrze ich twarze były na tej samej wysokości. Prawie identyczne. Z tymi samymi miękkimi rysami, niewielkim nosem. Różniły ich tylko oczy. Złote i brązowe. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Kobieta odsunęła swoje włosy na plecy i uśmiechnęła się do odbicia w lustrze. Gwen poczuła zapach jej włosów, gdy ta wychodziła z łazienki. Westchnęła cicho i skropiła swoją szyję perfumami.
                Głos Artura rozbrzmiewał w całym domu. Śmiał się z dowcipu o dwóch koniach – popisowego dowcipu mamy. Stanęła na drugim stopniu od dołu i spojrzała na swojego chłopaka. Miał na sobie czarne dżinsy, białą koszulę, czarną marynarkę i wąski, ciemny krawat. W ręce trzymał bukiet bordowych róż. Jej matka głaskała główki swoich ulubionych żółtych tulipanów.
                Chłopak usłyszał jej kroki. Podniósł na nią wzrok i zlustrował ją przenikliwym spojrzeniem od stóp do głów. Poczuła, że się rumieni. Aurora powiedziała, że idzie wstawić kwiatki do wazonu i zniknęła w jadalni. Gwen zeszła po schodach i stanęła na równi z nim. Mimo wysokich obcasów, nadal była od niego niższa, choć już niewiele.
- Cześć piękna – powiedział ciszej, a jego głos stał się głębszy. Srebrne tęczówki przybrały barwę grafitu. – Wydawało mi się, że jest piękna – stwierdził, patrząc na środkową różę, ciemniejszą od pozostałych – dopóki nie zobaczyłem ciebie.
                Nie odpowiedziała nic. Objęła go za szyję i przyciągnęła jego usta do swoich. Rozchylił wargi, przechylając ją lekko do tyłu. Uśmiechał się, jego dłoń przyciągnęła ją do siebie z taką siła, że wydało się to jej niemal brutalne.
- Jak było na treningu? – Przeczesała palcami jego wilgotne włosy. Podał jej kwiaty.
- Bardzo dobrze.
                Pocałowała go w policzek. Na jej wargach nie było już śladu po błyszczyku.
- Jak zwykle niepokonany?
                Roześmiał się. Była z nim raz na treningu, jeszcze za nim zaczęli ze sobą chodzić. Starał się, bo wiedział, że na niego patrzy. Swego rodzaju męska duma pchała go do każdego zwycięstwa. Miał wrażenie, jakby znów zdobywał jej serce podczas turnieju.
- Dla ciebie.
                Cmoknęła go w usta. Usłyszeli odgłos obcasów na panelach. Jej matka stanęła w progu, dzierżąc w dłoni butelkę białego wina. Uśmiechała się. Gwen zarumieniła się.
- Idźcie do salonu. Gwen może ci coś zagrać – powiedziała.
- Czekamy jeszcze na kogoś? – Spytała Gwen.
- Tak – Aurora wróciła do jadalni.
                Spojrzeli na siebie. Artur uniósł brwi, ale Gwen tylko wzruszyła ramionami. Weszli do salonu, chłopak przyglądał się zdjęciom, które wisiały na ścianach. Dziewczyna usiadła przy fortepianie i delikatnie głaskała jego klawisze, nie wydając przy tym żadnego dźwięku z instrumentu. Chłopak po chwili dołączył do niej, zrobiła mu miejsce na ławeczce. Zaczął grać, Gwen szybko rozpoznała melodię, którą często sama grała. Ale co to za przyjemność grać duet samemu? Uśmiechnęła się i oparła palce na klawiszach, dołączyła swój głos. Prowadzili ze sobą muzyczną rozmowę. Ona grała wysokie partie, on niskie. Ich palce tańczyły po klawiszach, czasami się spotykając. Artur wciskał pedał, ale jej stopa podrygiwała w ten sam rytm. Zakończenie było jej, zagrała długi tryl i zawiesiła dźwięk w powietrzu.
                Odwróciła twarz w jego stronę, przygryzał dolną wargę. Delikatnie przyciągnęła go do siebie, obejmując dłońmi jego szyję. Pocałował ją, zapierając dech w piersiach. Wciągnęła zapach jego perfum, pragnąc zatrzymać go jak najdłużej.
- Uwielbiam to.
- Grę? Ja też kocham z tobą grać – uśmiechnęła się, a na jej policzki wypłynął rumieniec.
                Gwen nigdy nie mówiła wprost, że go kocha, nie dlatego, że tak nie było. Czuła do niego coś silnego, ale chciała być pewna, że jest to coś prawdziwego i żywego, a nie kolejne wspomnienie. Potrzebowali czasu, by po raz drugi się w sobie zakochać, poczuć motyle w brzuchu. Z jednej strony otrzymali ogromny dar od losu, możliwość zakochania się drugi raz w tej samej osobie, w swojej jedynej miłości. Jednak każdy medal ma dwie strony, drugą stroną tego, był fakt, że niczego nie mogli być pewni.
- To też, ale miałem na myśli to – jego palce nagle znalazły się na jej krzyżu, a usta na wargach.
                Usłyszeli dzwonek do drzwi, z cichym westchnieniem odsunęła się od niego. Wystała i wygładziła sukienkę. Artur zapiął pierwszy guzik w marynarce. Gwen wyrównała jego krawat, do klapy miał przypiętą złotą brzytwę. Dotknęła ją opuszką palca.
- Czemu brzytwa?
- Mama nazywała się z domu Blade. Pochodziła ze szlacheckiej rodziny, która w herbie miała właśnie taką brzytwę. Dostałem ją w spadku po dziadku.
- Więc jesteś lordem.
- W połowie – uśmiechnął się. Pocałował ją w dłoń. – Mój wuj Fred jest ostatnim lordem Blade, jeśli nie urodzi mu się syn to nazwisko wyginie – usłyszała smutek w jego głosie. – Na nasze nieszczęście, Fred jest spełniającym się kawalerem i kobieciarzem.
                Roześmiała się. Artur objął ją w talii. Gwen oparła dłonie na szerokiej piersi chłopaka, czuła spokojne bicie jego serca, które biło dla niej. Osunął włosy z jej twarzy, musnął ustami jej skroń.
- Powinnaś częściej nosić takie sukienki – wyszeptał, drażniąc ustami wrażliwą skórę jej ucha. Zadrżała. – Pięknie wyglądasz w bieli.
                Uniosła wąskie brwi.
- Niewinnie?
- Niewinność to ostatnie słowo, jakie mi się nasuwa, gdy na ciebie patrzę – zamruczał.
                Do salonu weszła jej matka, uśmiechała się promiennie. Gwen spojrzała na mężczyznę, idącego za nią. Był bardzo elegancki w szarym garniturze i krawacie w prążki. Z kieszeni wystawała mu lazurowa poszetka, Gwen już gdzieś ją widziała wcześniej. Artur wyprostował się, przyglądając się bacznie mężczyźnie. Jego dłoń, opierająca się na jej plecach, zacisnęła się w pieść.
- To moja córka Gwen i jej chłopak Artur Creagh – zrobiła krótką przerwę, jakby badała ich reakcje na to przedstawienie. – A to mój – zawahała się, zapadła krótka, ale bardzo głęboka cisza. – Bilski przyjaciel Jack Blackwolf.
                Jack podszedł do nich i wyciągnął rękę do Gwen. Ujęła ją niepewnie. Mężczyzna ścisnął ją i potrząsnął.
- Miło mi cię poznać, wiele o tobie słyszałem.
- Chciałabym móc powiedzieć to samo o panu – powiedziała chłodno, ale gość roześmiał się. Miał głęboki śmiech.
- Mów mi Jack.
                Puścił jej rękę i uścisnął dłoń Artura.
- Poznaliśmy się już wcześniej – powiedział chłopak grzecznym tonem. Pod warstwą grzeczności i może by rzec przyjacielskości, Gwen wyczuła chłód.
- Pamiętam to przyjęcie. Twoja matka była wspaniałą kobietą i świetną gospodynią. Najszczersze kondolencje.
- Dziękuję.
                Aurora zaprosiła wszystkich do jadalni. Na stole stały świece, które rozświetlały półmrok. Ich płomienie odbijały się od kryształowych kieliszków. Głównym daniem miała być pieczeń ze śliwką w towarzystwie puree i rozmaitych surówek. Widać było trud, jaki Aurora włożyła w to, by ta kolacja była idealna. Artur odsunął krzesło dla Gwen. Usiadł obok niej, naprzeciw Aurory i Jacka. Mężczyzna otworzył czerwone wino i nalał każdemu do kieliszka.
- Niewiele – powiedział Artur, unosząc rękę, by wskazać ilość wina. – Jestem kierowcą.
                Jack uśmiechnął się do niego krzywo, jakby z ironią. Gwen wiedziała, że łączy ich jakaś tajemnica, że nie darzą się sympatią. Chciała wiedzieć o co chodzi. Jedną ręką przystawiła kieliszek do ust, a drugą ścisnęła dłoń Artura pod stołem. Zaczęli rozmawiać, ale rozmowa nie kleiła się zbytnio. Jack wypytał ją o wiele rzeczy i przyglądał się jej tak przenikliwie, że zaczęła żałować, że jej sukienka ma tak głęboki dekolt. Aurora wydawała się być wniebowzięta i niczego nie zauważać. Gwen zdawała sobie sprawę, że jej matka ma kochanków, ale istniał podział. Kochankowie i ona byli rozdzielni kanałem La Manche. Nigdy jej żadnego nie przedstawiła, aż do tamtej pory.
                Miała nadzieje, że w końcu w życiu jej matki pojawi się ktoś. Nie chciała, by Aurora toczyła samotne życie, tak jak jej babcia – sławna, ale samotna. Zawsze, gdy wyobrażała sobie pierwsze spotkanie jej i jej przyszłego ojczyma, widziała luźną atmosferę i fakt, że go zaakceptuje. Jednak to spotkanie zupełnie nie było takie. W Jacku było coś, co ją martwiło, jakiś pierwiastek zła. Roześmiała się, myśląc o tym.
                Poczuła na sobie karcące spojrzenie Aurory. Nawet nie zauważyła, że z nerwów wypiła sama pół butelki wina. Jej matka nie miała nic przeciwko piciu przed osiemnastką, o ile jej córka zachowywała się dorośle i odpowiedzialnie.
- Gwen, uspokój się – szepnął jej Artur do ucha.
                Jej matka i jej chłopak zniknęli w kuchni, pod pretekstem przygotowania deseru.
- Nie mogę. To wszystko jest nie tak – wyszeptała, opierając głowę na dłoniach. Pogłaskał ją po plecach.
- Chcesz porozmawiać na osobności?
                Skinęła głową. Chłopak wstał i zniknął na chwilę w kuchni. Słyszała, jak mówi Aurorze, że idą się przewietrzyć i, że zaraz wrócą.
                Usiadła na tarasie, ciepły wiatr poruszał jej włosami. Nie było zbyt ciepło, ale alkohol w jej żyłach skutecznie rozgrzewał jej ciało. Artur zdjął swoją marynarkę i narzucił ją na ramiona swojej dziewczyny. Objął ją ramionami, oparła się o jego pierś. Jej głowa wpasowała się w zagłębienie ramienia chłopaka.
- Kim jest ten mężczyzna?
- Wpływowym amerykańskim biznesmenem, który od jakiegoś czasu pracuje w Londynie. Znamy się z przyjęć… - urwał.
- Nie bój się, powiedzieć dla wyższych sfer – zaśmiała się.
- Które organizowała moja matka. Współpracowali. Tyle wiem o jego pracy. Słynął z krótkich romansów z modelkami, aktorkami, trochę jak Jack Bass z „Plotkary” – zażartował. Pocałowała go w szyję.
- Mam się bać, że to krótki romans?
                Artur przygryzł wargę. Gwen usiadła prosto i przyjrzała się jego zmartwionej twarzy, miał zamknięte oczy, a rzęsy muskały policzki.
- Lepiej, żeby okazał się krótki…
- Co masz na myśli? – Zdawało jej się, że natychmiast otrzeźwiała. Westchnął. – Arturze.
- Porozmawiamy o tym, kiedy indziej dobrze?
- Ale tu chodzi o moją matkę! – Podniosła głos.
                Położył jej palce na ustach.
- Gwen, proszę – spuściła głowę. Wstał i pocałował ją w czoło. – Wytrwajmy do końca.
- Jedźmy do ciebie.
                Uniósł brwi. Wstała i objęła go za szyję. Położył dłonie na jej biodrach, zanurzył nos w jej włosach.
- W domu jest Cathlin i tata – opowiedział wymijająco. Zrobiła smutną minę. – Wyjedziemy, ale nie dzisiaj. Nad morze, co ty na to?
                Gwen pocałowała go lekko w usta, złapał ją zębami za wargę, przyciągając bliżej. Całowali się powoli, jakby celebrując każdy ruch swoich warg, języka. Artur wbił palce w jej biodra, z jego gardła wydobyło się głębokie mruknięcie. Przesunęła dłońmi po jego plecach, czując pod palcami mocne mięśnie.
- Wracamy?
                Artur skinął głową i objął ją ramieniem. Usiedli naprzeciw Aurory i Jacka, rozdzieleni stołem. Dziewczyna wciskała się ramieniem w bok swojego chłopaka. Na stole stało ciasto czekoladowe, przekładane dżemem. Gwen uśmiechnęła się pod nosem, jej matka nie umiała i bardzo nie lubiła piec, a to ciasto było jednym z najlepszych jakie robiła Lottie. Ginny tęskniła za nią, nie widziały się już tydzień.
                Artur szturchnął ją kolanem. Spojrzała w tym samym kierunku co on. W cieniu drzew, po drugiej stronie podwórka czaiła się wysoka postać, kaptur opadał jej na twarz. Zjeżyły się jej włosy na karku, ścisnęła dłoń chłopaka i szepnęła mu na ucho:
- Zaraz wrócę.
                Przeprosiła i wybiegła przed dom, narzucając na siebie tylko sweter. Wieczór zrobił się chłodny, a do tego wzmógł się wiatr, który szarpał jej czarnymi włosami, które przypominały skrzydła. Wyciągnęła dłoń i zmieniła kierunek wiatru, by zerwał kaptur z postaci. Brązowe włosy rozsypały się na ramiona.
- Mel.
                Jej cichy głos rozbrzmiał, jakby krzyknęła. Czuła tępe pulsowanie w skroni. Melanie zatrzymała się w spojrzała w jej oczy. Jej niebieskie tęczówki zbladły, stały się prawie białe. Po policzku pełza siateczka czarnych lin, układających się w skomplikowane wzory. Emanowały czarną magią. Dopiero po chwili dziewczyna zauważyła czerwony klejnot jarzący się na piersi Mel.
                Uniosły dłonie w tej samej chwili.
                Gwen działała instynktownie, wypchnęła przed siebie dłonie, jakby chciała ją przewrócić. Ziemia zatrzęsła się z cichym pomrukiem. Melanie próbowała się ratować, ale dziewczyna przekręciła nadgarstek wysyłając w jej stronę powietrzny wir.
- Gwen!
                Obie odwróciły się w stronę domu. Artur wyszedł zza domu, jego sylwetka odcinała się od jasno oświetlonego budynku. Gwen spojrzała w stronę, gdzie leżała Melanie, ale dziewczyny już tam nie było. Poczuła ogromne zmęczenie, zachwiała się na miękkich nogach i upadła prosto w ramiona Artura.
- Hej, hej. Mów do mnie – powiedział, trzymając ją mocno w talii. – Kto to był?
                Nie wiedziała, jak mu powiedzieć, że to jej najlepsza przyjaciółka, była teraz sługusem Morgany.

- Miałeś rację – uniósł brwi. – Ona idzie po nas.




~*~*~
Mam nadzieję, że spędzacie wesoło Halloween :3
W sumie ten rozdział miał być ciut inny, ale jak to bywa, w praniu wyszło to co wyszło.
Mimo wszystko mam nadzieję, że się Wam podoba, przepraszam, że nie mogę odpisywać na wasze komentarze, które zawsze czytam (!), ale niestety coś mi się skopało z komputerem i nie mogę otwierać mojego bloga :o gdyby ktoś też miał taki problem to napiszcie mi to na moim asku lub na facebooku (link w zakładce obok).
No więc dziękuję każdemu kto napisał komentarz i nie dostał odpowiedzi :3 Wasze słowa są najcudowniejsze i bardzo inspirujące! Mogę Was tylko prosić, żebyście pisali dalej dla mnie :)
Kocham każdego z Was :3
Wasza Raven

środa, 8 października 2014

Rozdział 12.

Rozdział ten dedykuje wszystkim moim czytelnikom,
a w szczególności:
Scribo, Kasi i Loarze

                Poniedziałek powitał ją ciepłymi promieniami słońca. Stanęła w oknie i wciągnęła do płuc ciepłe powietrze. Kończył się kwiecień. Gwen spojrzała na zielone morze drzew i błyszczącą w oddali taflę jeziora. Ptaki unosiły się nad czubkami świerków, wyśpiewując poranne trele.
                Wzięła prysznic i zrobiła makijaż. Ubrała się w granatowe jeansy i złoty sweterek. Zbiegła po schodach i spojrzała na swoją matkę krzątającą się w kuchni. Od dawna Aurora nie robiła jej śniadanie przed szkołą. Uścisnęła matkę, czuła, że to będzie dobry dzień. Parking przed szkołą powoli się zapełniał, zobaczyła Dylana stojącego ze swoimi kumplami pod rozłożystym świerkiem i Artura siedzącego na schodach szkoły. Słońce sprawiło, że pasma jego włosów mieniły się odcieniami miedzi i złota. Zauważył ją i uśmiechnął się. Biała koszulka z nadrukiem, podkreślała jego szeroki tors i rozbudowane barki. Jeansy wisiały nisko na jego biodrach. Plecak obijał się o jego plecy. Podszedł do niej i wyciągnął ku niej dłoń. Gwen splotła palce z jego palcami. Chłopak odsunął włosy z jej twarzy i wodził kciukiem po policzku dziewczyny.
                Czuli na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych na parkingu.
- Hej - szepnęła, wspinając się na palce i cmokając go w policzek.
                Podobało jej się to, że może go całować i dotykać, nie zważając na to, co pomyślą inni. Był jej chłopakiem, a ona należała do niego.
- Jak się czuje moja dziewczyna - podkreślił ostatnie słowa. Jego dłoń błądziła po jej twarzy.
                Czuła jak każdy nerw reaguje na jego dotyk. Mrowienie skóry było ciężkie do zniesienia, chciała znaleźć się z nim na kompletnym odludzi, z dala od ciekawskich spojrzeń, szeptów, by móc się nim cieszyć. Splotła palce na jego karku, przyciągając twarz Artura do siebie. Usta chłopaka, rozchyliły się pod naporem jej warg. Czuła jego miętowy oddech i smak jego warg.
                Rozległy się ciche gwizdy.
                Usta Gwen wykrzywiły się w uśmiechu, cały czas przyciśnięte do jego warg.
- Chciałabym stąd uciec - powiedziała, odsunęła się odrobinę.
                Artur objął ją ramieniem i razem ruszyli do szkoły.
- Nie dziś kocie. Dzisiaj musimy powalczyć o dobrą ocenę z testu z historii.
                Parsknęła śmiechem. Gwen spojrzała na chłopaka z dołu. Uśmiechał się, widać było, że jest szczęśliwy. Zatrzymali się przy jej szafce. Dziewczyna zostawiła w niej część książek i poprawiła swoje długie, czarne fale.
-, Co takiego zrobiłeś, że twoje imię powtarza co druga dziewczyna? - Spytał Will Blake.
                Był to dobrze zbudowany chłopak o jasnych włosach i mądrych brązowych oczach. Gwen znała go od dawna, chodzili razem na niektóre zajęcia, a wcześniej byli w jednej klasie w podstawówce. Zamknęła szafkę i spojrzała na chłopaków. Widać było, że się zaprzyjaźnili.
- Gwen to..
- Arturze znamy się - powiedziała. - Cześć Jokerze.
- Witaj Kruku.
                Artur spojrzał na nich ze zdziwieniem.
- Jak to?
- Oj stary - Will przygarnął go ramieniem. - To nie Londyn, to małe miasteczko. Tu się wszyscy znają. Chodziłem z Krukiem do przedszkola, później do podstawówki, no a teraz jesteśmy tu.
                Artur przewrócił oczami. Zadzwonił dzwonek, uczniowie zaczęli się przepychać do swoich klas. Trzymała go za rękę, idąc za chłopakiem do klasy. Czuła ciepło jego dłoni na swojej skórze. Usiedli w ławce, a za nimi weszła Amy Willow wraz ze świtą. Już nie uśmiechała się uwodzicielsko do Artura. Obrzuciła Gwen wrogim spojrzeniem i powiedziała bezgłośnie: zniszczę cię.
                Artur zauważył wrogość między dziewczynami. Spiorunował Amy wzrokiem, pod którym ugięło się każde kolano. Gwen widziała w nim króla: nieugiętego, stanowczego i władczego, ale wiedziała, że potrafi też być delikatny i wyrozumiały. Lubiła widzieć w nim tamtego Artura, zastanawiało ją, czy on też widzi w nią tamtą Gwen. Blondynka usiadła na swoim krześle i natychmiast zaczęła stukać paznokciami w ekran swojego telefonu. Gwen posłała swojemu chłopakowi porozumiewawcze spojrzenie. Ścisnął jej dłoń pod ławką.
- Dzień dobry uczniowie - profesor Milton rozejrzała się po klasie. Jej wzrok spoczął na chwilę na Arturze. – Mam wasze eseje. Jestem z nich zadowolona, bo poważnie podeszliście do tematu, jednak spodziewałam się, że wielu z was spróbuje poprzeć tezę o Arturze. Choćby ze względu na nasze miasto. Uczeni podejrzewają, że Jezioro Avalon to nasze Srebrne Jezioro. Do tego zapisy kronik dotyczące rodu – kobieta zawahała się – rodów, najstarszych rodów naszego miasta. Jednak, wielu z was uważa inaczej. Dobrze, macie do tego prawo – podała dwóm uczniom, stos prac, by je rozdali klasie. – Oceny w większości przypadków są dobre, jest kilka bardzo dobrych i jeden celujących.
                Gwen odwróciła wzrok, nie sądziła, że to jej dotyczy ostatnie słowo. Lubiła historię, ale zdawała sobie sprawę, że profesor Milton za nią nie przepada i dla zasady nie da jej szóstki. Po chwili na ich stolik spadł spięty spinaczem plik kartek. Spojrzała na tytuł „Król Artur – legenda, w której tkwi ziarno prawdy”. Uśmiechnęła się, wspominając tamten wieczór, mieli już napisaną połowę niezbyt porywającego tekstu o tym, że nie ma wystarczających dowodów, nie zachowały się żadne dokumenty, które świadczyłyby o panowaniu takiego króla etc. Artur w pewnym momencie odsunął do siebie komputer i spytał jej, czy wierzy w to, co mówi. Stwierdził, że wierzy w istnienie króla, (co wtedy wydawało się jej śmieszne, bo przecież kiedyś był nim, tak jak ona była jego żoną) i, że nie będzie pisał kłamstw.
- Sześć – mruknął chłopak i spojrzał na Gwen.
                Dziewczyna pochyliła się nad pracą. Faktycznie pod ich nazwiskami zapisanymi w prawym, górnym roku strony, została napisana czerwonym tuszem szóstka.
- Niemożliwe – powiedziała i przesunęła stronę, bo blacie. Ocena wciąż tam była. – Nie u Milton.
                Nauczycielka stanęła za biurkiem i rozejrzała się po klasie. Jej brązowe oczy prześlizgiwały się po twarzach uczniów. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Dziewczyna, która stanęła w progu miała krótkie rudawo-brązowe włosy i ciemne oczy. Gwen znała ją z przestawień tanecznych, które przed śmiercią wspierała, grając solowe skrzypce.
- Panna Blake chciałaby poprosić o zwolnienie z lekcji Artura Creagha i Gwen Ravenscar.
- Na całą lekcję? – Cienka brew nauczycielki podjechała do góry. Dziewczyna pokiwała głową. – No dobrze, idźcie.
                Gwen i Artur szybko się spakowali i ruszyli za dziewczyną, która lekkim krokiem szła w stronę auli. Para trzymała się trochę z tyłu. Chłopak splótł palce z jej palcami. Spojrzała na niego kątem oka. Miał zatroskaną twarz.
- O co chodzi? – Spytała tak cicho, by dziewczyna nie usłyszała ich rozmowy.
                Artur pokręcił głową, a kasztanowe włosy spadły mu na czoło.
- Nie jest dla ciebie dziwne, że nasze życie jest dla innych legendą, bajką dla dzieci?
                Gwen westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że jej chłopak jest dużo bardziej zżyty ze swoim poprzednim ja. Dla niej tamto życie zakończyło się, a ona prowadziła teraz zupełnie inne. Widziała cienkie powiązania między tamtym, a tym, ale starała się unikać, jak najbardziej mówienia o Ginevrze i o sobie jednej o sobie. Może kiedyś miała się tego nauczyć, ale wtedy nie potrafiła. Jednak Artur miał problem, by rozdzielić tamten czas, od tego.
- To już nie jest to samo – szepnęła. – Minęły wieki, odkąd byliśmy panami Camelotu. Musimy pozwolić mu zniknąć w cieniu legend, którą się stał. Tak będzie lepiej dla nas, dla niego i dla ludzi.
- Nie rozumiem, jak może tak łatwo go porzucać. Był domem naszych ojców i naszych dzieci – wyszarpnął dłoń z jej dłoni i przyspieszył.
                Gwen wzniosła złote oczy do nieba. Artur włożył ręce do kieszeni i praktycznie zrównał się z dziewczyną, która po nich przyszła. Jej czarne włosy zdawały się być złote na końcach. Dogoniła go dopiero przy drzwiach do auli. Wszedł pierwszy, poczuła ukłucie w bólu. Wiedziała, ze będzie musiała go przeprosić, prędzej, czy później.
- Dobrze, że już przyszliście. Dziękuję Joanne za pomoc – dziewczyna skinęła głową i usiadła na obok swoich koleżanek.
                Artur i Gwen stali niepewnie na schodach. Rose Blake siedziała na scenie, a jej nogi zwisały z krawędzi. Will siedział przy bębnach i stukał palcami w jeden z nich. Gwen ruszyła powoli w dół, by podejść bliżej. Czuła na plecach palące spojrzenie Artura, starała się ukryć złość i smutek, który czuła.
- Po co nas pani wezwała – spytał Artur stając dwa kroki od niej.
- Jak wiecie, zbliża się powoli koniec roku, a wcześniej czerwiec. Na początku czerwca zostawię wystawiona adaptacja „Romea i Julii” Szekspira, jako niema sztuka tańca. Poprosiłam Bonnie Wright, żeby zajęła się skomponowaniem muzyki. Utwory są wspaniałe…
- W większości inspirowane – przerwała nauczycielce Bonnie, panna Blake spojrzała na nią z uśmiechem.
- Nie o tym mowa. Bonnie uważa, że nikt nie zagra lepiej partii fortepianu od ciebie Arturze – Gwen już wiedziała jakie będzie następne zdanie wypowiedziane przez nauczycielkę. Zimno popełzło wzdłuż jej kręgosłupa, rozchodząc się po ciele. – I nikt nie odnajdzie się lepiej w partii solowych skrzypiec.
                Gwen zbladła. Nie mogła, granie w domu, samej było dla niej ciężkie. Jak miała stanąć przed całą szkołą i zmierzyć się ze swoim bólem? Było jeszcze zbyt wcześnie.
- Panno Blake…
- Na zajęciach teatralnych wszyscy mówimy sobie po imieniu. Mów mi Rosaline, albo Rose.
- Rosaline, ja nie mogę. Przykro mi.
                Poczuła na sobie spojrzenie całej orkiestry i tancerzy. Kątem oka zobaczyła, że Artur też jej się przygląda. Odwrócił wzrok, gdy zobaczył, że na nią patrzy. Rose zeskoczyła zgrabnie ze sceny i podeszła do niej. Położyła jej dłonie na ramionach i spojrzała głęboko w oczy. Gwen miała wrażenie, że szaro-zielone oczy kobiety spoglądają znacznie głębiej.
- Wiem, co przeszłaś. Musisz się podnieść Gwen, to już ponad rok. Prawie dwa – dziewczyna walczyła z łzami napływającymi do oczu. – Ona by tego nie chciała. Wiesz, co by ci powiedziała?
                Gwen uśmiechnęła się krzywo.
- Masz talent, nie marnuj go?
- Dokładnie dziewczyno! Weź się w garść – powiedziała łagodnie. – Pomożemy Ci, każdy z nas codziennie przełamuje jakieś lęki. Dasz sobie radę.
                Dziewczyna uśmiechnęła się i zatrzymała łzy. Była Ravenscar, a kobiety z tej rodziny nigdy nie płakały. A już na pewno nie w towarzystwie. Usiadła obok Bonnie na schodach prowadzących do niszy orkiestry, a Artur usiadł przy fortepianie. Rosaline wytłumaczyła im, jak będą działały próby i rozdała terminarz prób oraz gruby stos nut. Chwilę jeszcze porozmawiała z uczniami i opuściła aulę, gdy zadzwonił dzwonek. Sala szybko pustoszała, aż zostali w niej tylko Artur i Gwen.
- Przepraszam – powiedziała, wstając i opierając się o klawiaturę fortepianu.
                Artur podniósł na nią swoje srebrne oczy. Widziała w nich smutek, który przeszył jej serce. Dotknęła dłonią jego policzka, badając palcami kształt jego policzka, żuchwy i ust. Pocałował ją w kciuk.
- To ja powinienem przepraszać. Wiem, że masz rację, ale bardzo trudno mi zrozumieć to wszystko. Nie potrafię – szukał właściwych słów. – Nie potrafię tak jak ty. Chciałbym być lepszy, uczyć się na błędach. Nie popełniać ich w kółko. Chciałbym być lepszy dla ciebie, żebyś mogła mi ufać i mieć we mnie oparcie. Gwen staram się naprawdę, ale mi nie wychodzi…
- Cichutko… - Szepnęła, obejmując go za szyję. Splótł dłonie na jej plecach. – Wiem, widzę.
                Nachyliła się i delikatnie go pocałowała. Rozchylił usta i złapał zębami jej dolną wargę. Uśmiechnęła się i pogłębiła pocałunek. Miał słodkie wargi, smakujące kawą i krwią. Ugryzł się do krwi, gdy się złościł. Odsunęła się odrobinę i dotknęła rozcięcia. Na jej palcu zebrała się szkarłatna kropla. Patrzyła na nią przez chwilę, zafascynowana jej barwą. Artur złapał dziewczynę za nadgarstek i scałował krew. Pociągnął ją w dół tak, że usiadła mu na kolanie.
- Mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę i nigdy stąd nie wychodzić – wymruczał jej do ucha, dotykając wargami jej skóry.
                Oparła dłoń na klawiaturze, klawisze wydały niski, dźwięk. Spojrzała mu w oczy.
- Niestety musimy opuścić to cudownie, puste miejsce, chociażby by iść na kolację do mojej mamy, gdzie jesteśmy zaproszeni - Artur zamrugał. Widziała w jego srebrnych tęczówkach cień strachu. – Nie martw się, mama przecież nie gryzie.
                Przez chwilę milczał, zatopiony w swoich myślach. Wahał się.
- A ubierzesz sukienkę?
                Roześmiała się, odrzucając głowę do tyłu. Czarne włosy Gwen opadły kaskadą na jej plecy. Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- No co? Bez sukienki nie ma kolacji.
                Gwen ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała krótko. Zerwała się z kolan chłopaka i rzuciła:
- Do zobaczenia na francuskim.

~*~*~*~
Hej!
Wiem, że rozdział nie powala ani długością, ani treścią, ale jak wiecie zdarzają mi się fragmenty przejściowe, jak właśnie ten rozdział. Więc musicie mi wybaczyć. Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem, odezwało się wiele głosów, co mnie bardzo ucieszyło! Musiałybyście widzieć moją minę, jak czytałam Wasze wspaniałe komentarze :D

W każdym razie dziękuję bardzo moich kochanym fankom - tym nowym i tym, które są ze mną od czasu "Amazonki" jesteście najlepsze! :* :* :*
Alis