sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 15.

                Gwen wróciła do domu piechotą. Odnalezienie drogi wśród drzew okazało się dużo łatwiejsze niż myślała. Wbiegła po schodach i zamknęła się w łazience. Promienie zachodzącego słońca odbijały się od zielonych kafelek, nalała wody do wanny i ukryła swoje osmalone ubrania głęboko w koszu na pranie. Rozwiązała włosy i weszła do gorącej wody. Ból w plecach eksplodował, zagryzła mocno zęby, żeby nie krzyknąć. Wanna była na tyle duża, że mogła w niej wygodnie leżeć, zsunęła się po ściance i ukryła się pod wodą. Dźwięki przestały do niej dochodzić, była w całkowitej ciszy. Nikt nie mógł jej przeszkodzić. Czarne włosy unosiły się wokół jej głowy, jak czarna aureola.
                Rozumiała gniew Artura. Nie miała do niego o to pretensji. Jednak bolało, że odszedł zostawiając ją samą w środku lasu. Po powrocie do domu zastała swoją torbę leżącą na ganku, to zabolało jeszcze bardziej. Płuca zaczęły się domagać powietrza, ból z pleców przeszedł do klatki piersiowej. Wypuściła ostatek powietrza z płuc i wychyliła głowę nad powierzchnię.
- Panienko – głos Charlotte był tłumiony przez drzwi. – Wszystko w porządku?
                Stłumiła jęk.
- Tak, zaraz wychodzę.
- Proszę zejść na obiad, dzisiaj ulubiony krem panienki.
                Umyła szybko włosy i skórę i ubrała się w świeże dżinsy i koszulkę zakrywającą ramiona. Na prawej łopatce miała czerwony ślad po oparzeniu, skóra lekko się na niej marszczyła, sprawiając jej ciągły ból. Wysuszyła włosy ręcznikiem i zeszła do kuchni. Lottie postawiła przed nią talerz kremu ze szparagów. Uśmiechnęła się do gospodyni. Jednak, gdy zaczęła jeść wydawało jej się, że zupa pozbawiona jest smaku. Zjadła szybko i podziękowała. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była głodna. Wróciła na górę i rzuciła się na łóżko. Na szafce nocnej stał bukiet, który dostała od Artura. Dotknęła delikatnych płatków. On miał odwagę powiedzieć jej prawdę o sobie, dlaczego ona nie potrafiła tego zrobić? Niczego się nie nauczyła.
- A panienka dokąd się wybiera?
                Lottie stanęła w progu kuchni trzymając w dłoniach mały rondel, który przed chwilą wycierała. Kilka kosmyków wysunęło się z jej koka. Zmarszczyła brwi, przez co jej oczy wydawały jej jeszcze jaśniejsze.
- Do Artura – Gwen oparła się biodrem o ścianę i wsunęła stopy w creepersy.
                Charlotte chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała i tylko pokręciła głową. Zanim Gwen zdążyła się odezwać zniknęła w kuchni. Dziewczyna stała chwilę w milczeniu, patrząc na swoje odbicie. Krzyknęła, że wróci przed 22 i wybiegła na dwór. Jazda samochodem przez tereny otaczające Banetown była bardzo przyjemna, wszystko dokoła niej obudziło się już do życia. Kwiaty wyrosły na łące zamieniając ją w różnokolorowe morze. Po kilkunastu minutach zatrzymała samochód przed domem Creagh’ów.
                Stanęła przed drzwiami i zapukała.
- Witaj Gwen.
                Cathlin uśmiechnęła się do niej ciepło, ale nie wpuściła jej do środka.
- Cathlin – wydusiła z siebie, nie wiedząc czemu dostała zadyszki - muszę porozmawiać z Arturem.
                Kobieta pokręciła głową i oparła rękę na brzuchu, który coraz bardziej odznaczał się po jej luźną sukienką.
- Artur powiedział, że nie chce nikogo widzieć. Odkąd wrócił do domu nie wychodzi ze swojego pokoju, zamknął się i nie wpuścił nawet Beauty.
- Proszę – poczuła, że łzy wypełniają jej oczy. Wcale nie miała zamiaru brać macochy chłopaka na litość, ale podziałało.
                Cathlin pchnęła drzwi i pozwoliła jej wejść. Gwen rzuciła szybkie dziękuję i zostawiła buty w korytarzyku. Wbiegła po schodach na samą górę. Pod zamkniętymi drzwiami do pokoju Artura leżała Beauty. Łeb położyła na swoich łapach, ale gdy usłyszała jej kroki spojrzała na nią swoimi żółtymi ślepiami. Machnęła kilka razy ogonem. Dziewczyna przykucnęła przy niej i pogłaskała ją po miękkiej sierści.
- Dasz nam chwilę?
                Beauty wstała i zeszła po schodach. Gwen położyła dłoń na klamce i po kilku wdechach weszła do środka. Artur leżał w poprzek łóżka z twarzą ukrytą w poduszce. Jego włosy były rozczochrane. Miał na sobie tylko ciemne dżinsy. Widziała napięte mięśnie pleców chłopaka.
- Powiedziałem, że nie chce nikogo widzieć.
                Gwen zamknęła za sobą drzwi i oparła się o chłodne drewno. W pokoju było kilka stopni chłodniej niż w reszcie domu.
- Mnie też nie?
                Artur spiął się cały, ale nie odpowiedział. Podeszła do niego, zostawiając bluzę na krześle. Wspięła się na łóżko i usiadła obok niego. Przesunęła palcem po jego kręgosłupie. Zadrżał.
- Wyjdź –głos chłopaka był zimny jak lód i ostry jak brzytwa.
                Jej dłoń gładziła owalne znamię na jego łopatce.
- Nie zachowuj się tak.
                Zerwał się tak szybko, że wydawała z siebie niekontrolowany pisk. Usiadł opierając się plecami o wezgłowie łóżka, podciągając jednocześnie nogi pod siebie. Warga chłopaka nie była już spuchnięta, ale nadal zaczerwieniona, a na brwi pojawił się czerwony stup. Jego oczy, srebrne i błyszczące, na ich widok, Gwen poczuła ukłucie w sercu. Wpatrywał się w nią wściekłym wzrokiem.
- Jak możesz mi mówić, jak mam się zachowywać?! – Krzyknął. – Po ty wszystkim, co ty zrobiłaś! Okłamywałaś mnie, nie wiem, czy w ogóle mogę ci wierzyć!
                Gwen skuliła się jakby ją uderzył.
- Arturze, proszę.
- O czym jeszcze kłamałaś?! W tym, czy tamtym życiu, co za różnica. Może to dziecko wcale nie było moje?
                Po policzku dziewczyny spłynęła łza.
- Nigdy cię nie zdradziłam, robiłam wszystko, by cię chronić. Zawsze. To dziecko, było naszym dzieckiem. Nie mogło być inaczej, bo byłeś jedyną osobą, z którą spałam!
                Artur ukrył twarz w dłoniach, a jego ciałem wstrząsnął szloch. Dziewczyna podeszła do niego na kolanach. Objęła jego nadgarstki i odsłoniła twarz chłopaka. Ze złością wyrwał swoją rękę z uścisku i otarł pośpiesznie policzki.
- Skąd wiesz? Przecież pozwoliłaś mu odejść w świat legend – zacytował ją cynicznie.
                Pogładziła jego policzek, wciąż mokry od łez.
- Musisz wiedzieć, że to Morgana rzuciła na mnie zaklęcie, które spowodowało tylko to, że pozwoliłam mu się pocałować. Do niczego więcej nie doszło. Poza Camelotem byłam samotna. Kochałam tylko ciebie.
- A teraz jak jest?
                Zamarła, nie wiedząc, co odpowiedzieć, jakiej odpowiedzi oczekiwał. Złapał ją za ramiona, wbijając palce w jej ciało. Zabolało, ale ból pozwolił jej się na czymś skupić. Na jego dotyku, choć bolesnym, nadal przyjemnym, bo to jego palce dotykały jej skóry.
- Jestem tylko ja? – Jego pytanie przypominało jej pytanie zadawane przez dziecko, które upewnia się, że jest najważniejsze w życiu rodzica. Dziecko spragnione miłości.
                Przyciągnęła jego twarz do siebie i wpiła się ustami w jego wargi. Rozchyliła je językim, ugięły się pod jej naporem. Chłopak przesunął dłonie z jej ramion na plecy i przywarł do niej. Nie czuła nic poza jego rękami, gładzącymi jej ciało, ustami pieszącymi jej usta. Pociągnęła Artura na siebie. Oparł się na dłoniach równo opartych obok jej głowy, by nie przygnieść jej swoim ciężarem. Po chwili jego dłoń przesunęła się po jej szyi, w dół między piersiami, do pępka, gdzie dotknęła odsłoniętej skóry. Spojrzał na nią, niepewny co ona na to, złapała jego dłoń i położyła sobie na talii pod koszulką. Zaczął całować jej szyję, nie przestając dotykać jej brzucha, bioder. Wsunął ręce pod nią i nagle przestał.
                Posadził ją szybkim ruchem i zdjął z niej koszulkę. Okrążył ją i spojrzał na jej plecy.
- Gwen – miał łamiący się głos. – Co to jest?
                Podniosła leżącą koszulkę i zakryła nią swój biust. Cały romantyczny nastrój, gdzieś zniknął.
- Nic takiego.
                Przełożyła T-Shirt przez głowę, ale Artur zatrzymał go na jej karku.
- To oparzenie – dziewczynie udało się założyć koszulkę i wstać. Podeszła do jednego z trzech dużych okien i oparła się o parapet. – Gwen, to nie jest nic. To przez ten ogień, prawda? Myślałem, że wytworzyłaś jakąś tarczę, czy coś.
                Gwen zamrugała powiekami, by pozbyć się łez.
- Wyczarowałam, ale odrobinę się spóźniłam. Nic mi nie będzie. Naprawdę.
                Artur podszedł do niej i objął ją, kładąc dłonie na biodrach dziewczyny. Oparł czoło o jej ramię i wyszeptał:
- Chroniłaś mnie, chociaż to ja powinienem chronić ciebie. Do tego te chore pretensje. Nie wiem, skąd mi się to bierze.
- Gdybym była na twoim miejscu i to ty okłamywałbyś mnie, to przeżyłbyś piekło – poczuła, że się uśmiecha.
- Jednak powinienem ci ufać.
- Jednak powinnam była nie nadużywać twojego zaufania, ani teraz, ani wcześniej. - Pocałował ją w obojczyk. – Przepraszam.
                Chłopak spojrzał w jej złote oczy i uśmiechnął się do niej. Pogłaskał ją po twarzy, wtuliła się w jego dłoń. Pachniał oliwkowym mydłem i męskimi perfumami. Sygnet, który nosił na placu chłodził jej skórę. Ujęła jego rękę i po raz pierwszy mogła się dokładnie przyjrzeć smokowi wygrawerowanemu na okrągłej tabliczce. Jedną łapę unosił w górę, ogon zawijał mu się wokół cielska, pysk miał otwarty prezentując swoje długie kły. Artur zdjął go i jej podał. Wzięła go w palce i poczuła jaki jest ciężki. Obróciła go kilka razy w palcach i spojrzała w oczy swojemu chłopakowi.
- Jest jeszcze coś o czymś powinieneś wiedzieć.
                Opowiedziała mu o Morganie, ich spotkaniu w Dark Hole. Sama nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była wtedy bezbronna. Zrozumiała, że nadal nie ma szans w starciu z jej wrogiem. Artur leżał obok niej, wodząc opuszką palca po policzku dziewczyny.
- Co z Melanie?
- Nie wiem dlaczego, może Morgana rzuciła na nią urok, ale przeszła na jej stronę. W poniedziałek, obserwowała nas. Jestem pewna, że podsłuchiwała – Gwen roześmiała się cicho, ale nie był to wesoły śmiech. Artur zmarszczył brwi ze zmartwienia. – Jestem ciekawa ile rzeczy podsłuchała, zanim ją zauważyliśmy i ile rzeczy powiedziała Morganie.
- Co masz teraz na myśli?
- Kilka tygodni temu chciałam się z nią skonfrontować, po tym jak przyszła do szkoły, ale usłyszałam, że z kimś rozmawia. Podsłuchałam ich rozmowę, to znaczy jej i Morgany. One czegoś szukają, czegoś czego my też powinniśmy szukać.
                Gwen przewróciła się na plecy i oparła dłoń na czole. Dłoń Artura gładziła jej obojczyki. Kątem oka zauważyła, że się uśmiecha. Obróciła głowę w jego stronę i przyjrzała się bacznie jego szelmowskiemu uśmiechowi.
- Co?
- Ucieknijmy.
                Dziewczyna westchnęła przeciągle.
- Nie możesz uciec od samego siebie.
                Artur pochylił się nad nią, a jego usta prawie dotykały jej policzka.
- Na kilka dni, zaraz mamy przerwę wiosenną. Znam takie niewielkie miasto, właściwie miasteczko na zachodnim wybrzeżu. Chciałaś wyjechać – w głosie Artura brzmiała nuta oskarżyciela.
                Gwen pocałowała go w usta. Złapał zębami jej wargę i przeciągnął pocałunek, aż zabrakło im tchu. Odsunął się od niej na kilka centymetrów, a w jego srebrnych oczach płonęły wesołe iskierki. Czekał na jej odpowiedź.
- Okay.
                Artur uśmiechnął się szeroko, odsuwając włosy z jej twarzy. Całowali się, a Gwen gładziła jego umięśniony tors, czując pod palcami szybkie uderzenia jego serca.
- Swoją drogą skąd wiedziałaś, kto jest ojcem dziecka? – Zapytał niepewnie, jakby się bał, że ją urazi.
                Uśmiechnęła się i przesunęła opuszką po linii szczęki chłopaka.
- Miał twoje oczy i takie samo znamię jak ty – uniósł brwi, wskazała palcem kawałek skóry na jego biodrze, ukryty pod materiałem dżinsów. – Tej samej wielkości i w tym samym miejscu.
                Artur spojrzał jej w oczy, a na jego policzki wypłynął rumieniec. Zauważyła łzy w jego oczach, pogłaskała go po żuchwie. Chłopak złapał ją za nadgarstek i pocałował.
- Żałuję, że nie mogliśmy go wychować razem.
                Objęła go nogami w pasie, przyciągnął ją do siebie, kładąc ręce na jej biodrach. W złotych oczach Gwen zatańczyły iskierki radości.
- Mamy całe życie przed sobą. Kto wie, co się stanie.
- Gwen – wymruczał, a ich usta szybko odszukały drogę do siebie.

                Byli jak dwa bieguny magnesu, rozłączali się, ale zawsze do siebie wracali. Gwen miała nadzieję, że tak pozostanie, że nigdy nic, ani nikt nie stanie między nimi. Żaden mężczyzna, kobieta, czarodziej, czy czarownica – wiedziała, że gdzieś w głębi ciągle mają siłę, by pokonać wszystko. Mieli niepowtarzalną okazję, taką która się trafia tylko raz, by móc naprawić swoje błędy, móc zacząć wszystko od nowa, znając konsekwencje niektórych czynów, ale mimo to ich związek był jedną wielką zagadką.

~*~*~*~

No moi kochani!
Zanim zacznę, mam nadzieję, że się cieszycie, że tak szybko jestem znowu :)
Uwielbiam nasze statystyki (odrobina sarkazmu, ale na prawdę odrobina), potrafią spaść z 74 wyświetleń na 3 :c. Ale lepszy rydz, niż nic, prawda?
Dziękuję za komentarze, szkoda, że tak mało. Wiem, że czytacie, ale brakuje mi kontaktu z Wami!
Moja przeglądarka nadal odmawia wyświetlania mojego własnego bloga -,- Zapraszam Was w zakładki, informowani, spamownik (zostawcie mi tam linki do swoich blogów, chętnie zajrzę, poczytam!) oraz pamiętajcie, że możecie się ze mną skontaktować przez: facebook'aaska i instagrama
Dziękuję za 4421 wyświetleń, 103 komentarze, w których zawarte są przecudowne słowa :)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i, że nie opuścicie mnie :*
Wasza Raven

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 14

- Gotowa?
                Skończyły się wtorkowe lekcje. Artur zaparkował swój samochód, na końcu leśnej drogi. Zza drzewami połyskiwała srebrna tafla jeziora. Gwen rozglądała się bacznie, po drzewach poznała, że jest to jedna ze starszych części lasu. Przeważały tu dęby, brzozy i lipy. Ich liście tworzyły nad nimi zielony dach, przez który przebijało się niewiele promieni słonecznych. Gwen spojrzała na swoje dłonie o długich palcach i matowych, czarnych paznokciach. Ścisnęła jego palce.
- Gotowa.
                Ruszyli w stronę jeziora. Nad brzegiem rozciągała się ogromna łąka, dziewczyna nie mogła zrozumieć, jak taki obszar terenu mógł się przed nią ukryć. To miejsce miało w sobie coś dziwnego, było tu idealnie cicho, ptaki umilkły, gdy tylko wyszli spomiędzy drzew. Artur złapał ją za rękę.
- Trzęsiesz się.
- Arturze… - głos jej się załamała.
                Nie spała całą noc, myśląc o tym, jak powiedzieć mu, czym jest. Unikała go w szkole, co było dosyć trudne, szczególnie, że przyjechał po nią rano i prawie każdą lekcje mieli razem. Objął ją jedną ręką w talii, a drugą ujął jej brodę. Delikatnie pocałował jej wargi.
- To nasz dom. Tu znajdziemy wszystkie odpowiedzi.
                Szli dalej, a ich palce pozostały splecione. Doszli do półtora metrowej kamiennej ściany, ukrytej wśród krzewów dzikich róż. Gwen dotknęła ściany i prawie natychmiast osunęła się w ciemność
                Rycerze stoją w równych rzędach, po obu stronach ogromnej komnaty. Królowa siedzi na tronie, a jej czarne włosy spływają na pierś. Jest zmęczona, jej oczy są przekrwione, a skóra pod nimi sino-fioletowa. Główne drzwi do Sali tronowej otwierają się z przerażającym gwizdem.
                Mężczyzna około trzydziestki ma czarne sterczące włosy i błyszczące złote oczy. Na rękach niesie purpurowy płaszcz z wyhaftowanym smokiem. Ginevra zrywa się z tronu i wychodzi mu na spotkanie.
- Merlinie – szepcze.
- Gwen… Tak mi przykro. Próbowałem wszystkiego. Drzwi Avalonu zostały zamknięte na wieki. Duchy zamilkły.
                Płaszcz emanuje magią, Gwen rozpoznaje, że w środku jest zawinięty Excalibur, jedyna broń zdolna pokonać nieśmiertelnych. Wykuty z elfickiego żelaza, hartowany w ogniu smoka, zaklęty przez czarownika.
                Gorące łzy zbierają się w kącikach jej oczu. Kobieta wie, że nie czas na nie. Teraz musi działać szybko.
- Czy spełnił swoją misję? – Pyta chłodnym, królewskim tonem, nadal bardzo cichym.
                Sala powoli pustoszeje, rycerze wychodzą, by pozwolić królowej przeżyć żałobę, zanim wstąpi na tron nie jako żona władcy, ale jako samodzielna władczyni, dziedziczka tronu Pendragonów. Wdowa po królu.
- Jej wojska już nam nie zagrażają. Mordred nie żyje.
- A Morgana?
                Merlin wypuszcza ze świstem powietrze z płuc.
- Przeszukałem całe pole, użyłem całej mojej mocy – nigdzie jej nie ma.
                Ginevra wraca na tron. Krzesło obok wydaje się nagle strasznie puste. Merlin podchodzi do niej, nie obowiązuje go etykieta, są dobrymi przyjaciółmi. Ujmuje jej dłoń i kładzie złoty pierścień na jego dłoni. Dowód na to, że jej ufał.
- Dał mi go przed bitwą. Poprosił, żebym ci go przekazał, gdyby on… - nie dokańcza. Patrzą przez chwilę na rękojeść Excalibura, który leży na kolanach królowej. – Mam go ukryć?
- Dam sobie radę z tym.
- Wiesz, że tylko A…
- Wiem. Mówiłam, że dam sobie radę sama.
                           Gwen poczuła jak spada. Złapały ją silne ramiona, oplotły w talii. Artur wydał z siebie zduszony krzyk, który przechodził w jęk. Zobaczyła błękitne niebo, po którym płynęły białe obłoki. Kolana jej drżały i uginały się pod jej ciężarem. Chłopak posadził ją na trawie, z dala od ściany. Uklęknął obok niej, ujął twarz dziewczyny w dłonie, zmuszając, by na niego spojrzała.
- Co zobaczyłaś? – Zapytał, jego głos był natarczywy, chciwy odpowiedzi.
- Arturze – spojrzała w jego niezwykłe niebieskie oczy, które lśniły jak szafiry. Pogłaskała go kciukiem po nadgarstku. – To naprawdę Camelot.
                           Z trudem wstała, siły powoli do niej wracała. Spróbowała się otworzyć swoje wnętrze na świat, poczuła jak energia w nim pulsuje. Wzięła głęboki oddech i razem z nim wciągnęła do środka moc. Jeden z kwiatów bluszczu, który porastał mur, zniżył główkę, a jego płatki poszarzały. Gwen odetchnęła z ulgą, czytała rozmaite książki znalezione w domowej i publicznej bibliotece dotyczące czarownic. Nie wszystko, co było w nich napisane było prawdą, ale część znajdywała zastosowanie.
                           Podeszła do ściany i pogładziła ją palcem. Odwróciła się do swojego chłopaka, który stał kilka metrów dalej. Kasztanowe włosy opadły mu na czoło, zasłaniając częściowo oczy, nie odgarnął ich. Podeszła do niego i pogłaskała po policzku. Artur przeczesał palcami jej czarne, miękkie włosy.
- Potrzebuje twojego scyzoryka.
                           Uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niewielkie składane ostrze. Gwen otworzyła je i przyjrzała się srebrnej krawędzi, na której łamały się promienie słońca. Wzięła głęboki oddech i zacisnęła dłoń na nim. Artur krzyknął i skoczył w jej kierunku, ale ona przeciągnęła nóż po skórze. Krew wypłynęła z rany szkarłatnym strumieniem, kilka kropel upadło na ziemię, gdzie później wyrosły maki.
- Oszalałaś?! – Krzyknał na nią, łapiąc ją za ramiona.
                           Był wściekły. Czuła, jak napinają mu się mieście. Tętnica na szyi pulsowała widocznie, pompując krew napełnioną adrenaliną.
- Robię, co muszę – powiedziała. – Ufasz mi?
- Nie, kiedy się tniesz. Gwen, przecież sama mi mówiłaś, że kiedyś…
                           W tamtym momencie żałowała, że odpowiedziała mu na pytanie dotyczące jej blizny na przedramieniu. Odwróciła się do chłopaka plecami i położyła dłoń płasko na kamieniu. Zabłysło niebiesko-białe światło. Cofnęli się o krok. Na murze pojawił się kształt drzwi, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej realne. Artur przyglądał się im z szeroko otwartymi oczami. Gwen uśmiechała się półgębkiem, jej magia działała.
- Ze spokojem – szepnęła do chłopaka.
- Czy to magia? – Głos Artura drżał, a on sam wyglądał jakby miał zemdleć, albo co najmniej zwymiotować.
                           Nie odpowiedziała na to pytanie. Pchnęła ciężkie drzwi, które wpuściły do środka światło. W dół prowadziły schody wykute w ścianie, owionął ich chłód. Spojrzeli na siebie niepewnie. Sięgnęli dłońmi w swoje strony w tym samym momencie. Cokolwiek by się nie działo, potrzebowała go.
                           Szli schodami co raz niżej i niżej. Było ciemno, ale Artur wolał nie widzieć, co jest koło niego. Dłoń Gwen w jego dłoni była wystarczająca, skupił się na cieple jej skóry i jej oddechu na swoim karku. Wybadał stopą kolejny stopień i odkrył, że to koniec schodów. Spojrzał na zegarek, po dwudziestu minutach marszu w dół wreszcie się coś zmieniło. Gdy tylko Gwen stanęła obok niego, zapłonęły pochodnie, oświetlając długi korytarz. Ścianami wstrząsnął gniewny pomruk. Chłopak poczuł jak palce Gwen zaciskają się mocniej na jego dłoni. Zadrżała.
 - Co to?
                           Jej cichu głos odbił się echem od ścian.
- Nie mam pojęcia – pojęcia, pojęcia… - Dowiemy się na końcu tego korytarza – korytarza, korytarza, arza, arza.
                           Chłopak szedł pierwszy, dziewczyna pół roku za nim. Kroki odbijały się echem od kamiennych ścian. Co jakiś czas ciszę przerywało dudniące warczenie. Artur mocniej ściskał palce dziewczyny. Nagle warczenie przerodziło się w ryk. Przeraźliwy dźwięk zatrząsnął ścianami. Gwen krzyknęła. Później wszystko stało się natychmiast, pchnęła chłopaka i razem upadli na ziemię. Objęła jego twarz rękami, okrywając ich tarczą. Słup ognia przetoczył się przez korytarz, płomienie nie mogły ich skrzywdzić, ale żar był niemal namacalny. Czuła pot spływający jej po plecach. Gdy tylko zagrożenie zniknęło poderwała Artura z ziemi, trzymając go za rękę biegła dalej, prosto w źródło ognia. Zobaczyła błysk w oddali i znów upadła na kamienie. Tym razem miała mniej szczęścia, poczuła gorący płomień liżący jej plecy, zanim zniknęły pod magiczną tarczą.
                           Znaleźli się na krętych schodach, gdzie ogień nie mógł ich sięgnąć. Oparli się o ścianę ciężko oddychając. Artur miał plamę z sadzy na policzku, miał rozciętą brew, z której sączyła się krew i spuchniętą wargę. Pod Gwen ugięły się kolana. Chłopak złapał ją w ostatniej chwili, zanim stoczyłaby się z wąskich stopni. Czuła się wyczerpana, ale nie miała odwagi sięgnąć po energię smoka. Ból przeszywał jej plecy.
- Boże – szepnął, patrząc na przepaloną koszulkę swojej dziewczyny.
                           Niewiele słyszała, ból pulsował także w jej głowie. Ujęła twarz Artura i spojrzała mu w oczy. Chłopak widział w złotych oczach dziewczyny determinację.
- Zostań tu – powiedziała twardo. – To jest moja bitwa.
- Gwen. Musisz mi…
                           Pocałowała go krótko i ruszyła w dół schodów. Gdy pokonała ostatni stopień, znalazła się na kamiennym balkonie, naprzeciwko którego na skale przysiadł ogromny smok. Jego łuski mieniły się jak szmaragdy i były twarde jak diament. Rozchylone wargi obnażały długie i ostre kły, które błyskały złowrogo. Jednak największe wrażenie zrobiły na niej oczy: duże, o źrenicach bez dna, idealnie niebieskie, jak niebo w słoneczny dzień.
- Jestem Ginevra Pendragon z rodu Ravenscar. Królowa Camelotu. Towarzyszka smoczycy Saphiry – nie wiedziała, dlaczego to powiedziała, czuła, że musi.
                           Smoczyca warknęła krótko i mniej agresywnie.
- Myślałam, że już cię nie zobaczę – powiedziała, a jej głos przypominał aksamit. Miękki i delikatny.
                           Gwen słyszała szum krwi w swoich uszach. Dłonie się jej pociły, więc wytarła je o materiał dżinsów. Kolana drżały, a ona nie mogła opanować swojego ciała. Piekący ból w plecach sprawiał, że nie mogła jasno myśleć.
- Wiem, że jesteś z Arturem. Chciałabym go poznać.
                            Dziewczyna odwróciła się na pięcie i zobaczyła Artura. Jeśli się bał, nie dał tego po sobie poznać. Szedł wyprostowany, z uniesioną brodą. Gwen zawsze podziwiała jego królewską postawę.
- Jestem Artur Pendragon.
                           Smoczyca uśmiechnęła się, ale w jej przypadku bardziej przypominało to upiorne szczerzenie zębów, niż uśmiech, ale Gwen wyczuła, że wcale nie ma złych zamiarów. Przynajmniej na tą chwilę.
- Witaj, jestem Saphira. Ostatnia ze smoków i jedna z najstarszych, strażniczka jaj.
                           Oboje spojrzeli na siebie, dwoje niebieskich oczu spotkało się i przyglądało się sobie badawczo. Artur zacisnął dłonie i powoli jej rozprostował. Gwen dotknęła jego nadgarstka, ale chłopak delikatnie, ale znacząco odsunął swoją rękę. Poczuła ukłucie bólu.
- Co tutaj robisz? W podziemiach Camelotu? Jesteś jego więźniem. Gwen albo Merlin, albo oboje.
- Arturze dosyć.
                           Smoczyca warknęła. Dziewczyna zadrżała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przelewały się przez nią emocje zupełnie różne od jej własnych. Jakby jakimś dziwnym połączeniem, była złączona z Saphirą.
- Ta jaskinia jest moim domem odkąd się urodziłam, jeszcze zanim twój ród skolonizował te ziemię. Wspomagałam Williama i to ja nadałam mu imię. Patrzyłam jak twój dziadek morduje moje dzieci i moich braci oraz przyjaciół. Widziałam, jak razem z tobą umiera nadzieja na ponowne odrodzenie się sojuszu między człowiekiem a magią. Byłam połączona z Ginevrą. Łączyła nas najsilniejsza więź, jaka może łączyć smoka i człowieka. To w moim ogniu Merlin zahartował Excalibura.
                           Artur milczał. Przeczesał swoje włosy, zostawiając na czole smugę z sadzy i kurzu. Gwen rzuciła smoczycy przepraszające spojrzenie, ale szafirowy smok tylko pokręcił głową. Jej błękitne oczy nadal były utkwione w chłopaku, który wodził wzrokiem po ścianach jaskini.
- Skoro nie jesteś więźniem, to dlaczego nie opuściłaś tego miejsca?
                           Saphira wydała z siebie przeciągłe westchnienie, a z jej nozdrzy uniosła się stróżka dymu. Poruszyła łopatkami i rozłożyła swoje ogromne skrzydła. Oboje byli pod wrażeniem ich rozmiarów. Błony były wielkości żagli jachtu, w prawej ziajała ogromna dziura, o poszarpanych brzegach, jakby została wypalona.
                           Artur miał coś powiedzieć, ale smoczyca odezwała się pierwsza.
- Rany zadane przez tak paskudne zaklęcie się nie goją. Wiem, że zastanawiasz się, dlaczego Gwen mi nie pomogła. Chciała, ale odmówiłam. Potrzebowała sił, by ukryć Excalibura, utrzymać Camelot w całości oraz wychować dziecko.
                           Dziewczyna poczuła spojrzenie chłopaka na sobie. Uśmiechnęła się krzywo, Saphira mówiła o niej tak ciepło, jakby była z niej dumna. Skłoniła lekko głowę w jej stronę. Smoczyca przymknęła powieki na chwilę. Artur przyglądał im się z mieszaniną różnych emocji wypisanych na twarzy.
- Mam u ciebie ogromny dług – powiedział, po dłuższej chwili milczenia. Sapira nie odezwała się, ale przeniosła na niego swoje oczy. – Opiekowałaś się moim domem, moją żoną i dzieckiem. Dzięki tobie mogę dokończyć, to co zacząłem. Zrobię wszystko, by go spłacić.

                           Skłonił głowę i ruszył w stronę schodów, ani razu nie oglądając się za siebie.

~*~*~*~
I o to jestem :)
Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli tak to piszcie komentarze (jeśli nie to też piszcie!) :)
Zapraszam na mojego aska, instagrama i fb - wszystkie linki macie do góry :*
Kocham Was i dziękuję za 4200 <3
Alis