Sobotni wieczór upływał jej samotnie. Gwen rozparła się w
fotelu, który przyciągnęła do okna i zagłębiła się w lekturze. Z słuchawek
iPoda płynęły kojące dźwięki fortepianu, skrzypiec i harfy. Jej świeżo umyte,
czarne włosy były związane na czubku głowy w koka. Nie przejmowała się
makijażem, jej skóra była idealnie czysta, bez śladu wyprysków. Naturalnie
długie rzęsy gęsto okalały bursztynowe oczy dziewczyny. Nagle poczuła silny
zapach nocy i róż. Wychyliła się zza oparcia i zobaczyła Artura stojącego w
progu. Kasztanowe włosy kręciły mu się za uszami i na karku. Srebrne oczy były
utkwione w niej. Jak zwykle był ubrany na czarno.
-
Można? – Uśmiechnął się szelmowsko i podał jej bukiecik.
Kwiaty były w jej ulubionym kolorze ciemnego wina, pachniały
słodko, ale to była delikatna słodycz. Idealnie trafił w jej gust. Nie
zastanawiała się, skąd wiedział. Poczuła się zawstydzona, ubrana w
rozciągnięty, szary dres i starą, granatową koszulkę z długim rękawem.
-
Dziękuję, są cudowne – powiedziała, wkładając je do wazonu. – Co u ciebie?
-
Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz, ale miałem wiele na głowie – usiadł
na krześle i splótł dłonie.
-
Cieszę się, że w ogóle przyszedłeś. Nie wiele osób mnie odwiedza.
Artur uśmiechnął się do niej. Rozmawiali przez kilka godzin
o wszystkim i o niczym. Dowiedziała się, że jego ulubionym autorem jest Anna
Rice i, że ma fioła na punkcie jej książek. Okazało się, że ma starszą siostrę,
która wyjechała studiować wokalistykę do Nowego Yorku. Że oboje lubią te same
zespoły. Wiele ich łączyło, ale też wiele dzieliło. On wolał koszykówkę od
siatkówki, ona nie podzielała jego zachwytu chińską kuchnią, tak jak Artur nie
przepadał za włoszczyzną. Gwen siedziała po turecku na fotelu, pochylając się w
jego stronę tak, że pomiędzy nimi pozostawało bardzo mało wolnej przestrzeni. W
pewnym momencie zapadła kompletna cisza. Przesunął wzrokiem po jej twarzy,
zatrzymując się na chwilę na jej ustach.
-
Wiesz z tobą wszystko jest inne – powiedział cicho. – Mam wrażenie jakbym znał cię
od zawsze, a nie kilka dni.
Uśmiechnęła się delikatnie. Oparła podbródek na kolanie,
splatając dłonie na łydce. Chciała, żeby przekroczył tą niewidzialną barierę
między nimi, żeby ją dotknął. Była ciekawa tego, co byłoby później. Czy w jakiś
magiczny sposób, coś by to zmieniło.
- Ja
też – odpowiedziała, walcząc ze swoimi pragnieniami.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i Gwen miała nadzieję,
że ją pocałuje, ale Artur delikatnie trącił jej nos. Roześmiał się, gdy
podskoczyła na fotelu. Wstał i narzucił na siebie skórzaną kurtkę. Poprawił
kołnierz i spojrzał znów na dziewczynę. Gin opierała się o łóżko, a jej oczy
zdawały się lśnić jak prawdziwe złoto. Stanął przed nią, tak blisko, że czuła
jego perfumy. Uniósł dłoń i musnął wierzchem jej policzek, wzdychając ciężko.
Odsunął rękę i spojrzał na nią spod rzęs.
-
Wracaj szybko.
-
Wrócę.
Uśmiechnął się do niej i wyszedł z sali, pozostawiając za
sobą ścieżkę zapachu. Dziewczyna zgasiła światło i skuliła się na łóżku. Przed
odsłonięte okno wpadało światło księżyca w ostatniej kwarcie. Patrzyła na
niego, jakby chciała, by odpowiedział na wszystkie pytania. Jednak on uparcie
milczał. Przytuliła policzek do chropowatej pościeli i zamknęła oczy, powoli
opadając w ramiona snu.
***
Aurora wróciła do Paryża tydzień później, wcześniej jednak odwiozła
córkę do domu i zostawiła ją pod opieką Charlotte. Kobieta robiła wszystko, by
umilić czas Gwen. Upiekła jej ulubioną babkę czekoladową, zrobiła na kolację wołowe Carpaccio i zaoferowała się, że zostanie na noc. Dziewczyna nie chciała, by Lottie
zaniedbała rodzinę przez jej „chorobę”. Dlatego też o dziewiątej wieczorem
stała na ganku, obserwując jak tylnie światła samochodu gosposi znikają w nocy.
Miała mnóstwo do zrobienia, czekały na nią zaległe prace domowe i zaliczenie testu
z matematyki. Zrobiła sobie kakao i rozłożyła się z książkami w salonie.
Spojrzała na to ile ma pracy i westchnęła ciężko. Związała włosy w kitkę i
wzięła się do pracy.
Z zadaniami poszło jej szybko, miała do rozwiązania kilka
zadań z chemii i biologii oraz do napisania krótką recenzję wybranego dramatu
Szekspira. Zanim stary zegar stojący w kącie, wybił północ ona skończyła pracę.
Rozparła się na kanapie i delektowała się ciszą, której tak bardzo brakowało
jej w szpitalu. Tam ciągle się coś działo, ktoś chodził po korytarzu, coś
pikało i stukało. Tutaj było cicho, ptaki umilkły, ciche tykanie zegara
zagłuszyły uderzenia jej serca. Podrzucała ze znudzenia swój telefon, nikt się
do niej nie odzywał od tamtego dnia. Nawet Melanie. Sprawdziła pocztę e-mail,
skrzynkę na Facebook’u, posty na Twitterze. Wszędzie cisza.
Zagryzła wargi, ale nie pozwoliła sobie na najmniejszą
oznakę słabości. Była Ginevrą Ravenscar, ona nie płacze. Ubrana w piżamę, na
którą składały się dresowe spodnie i koszulka na długi rękaw, wsunęła się pod
kołdrę. Minuty przeciągnęły się w godzinę, a ona wciąż nie mogła zasnąć.
Przewracała się z boku na bok, czując, że coś jest nie w porządku. Miała ochotę
zadzwonić do mamy, ale był środek nocy i Aurora już na pewno spała. Do Melanie
nie miała, po co dzwonić, przyjaciółka nie odwiedziła jej ani razu w szpitalu,
więc Gwen była na nią oficjalne obrażona. Wiedziała, że to dziecinne z jej strony, ale nie mogła się oprzeć pokusie, by udowodnić, że jest samowystarczalna. W końcu podniosła się i zaczęła
chodzić bez celu po domu, przez chwilę przerzucała kartki pierwszego wydania
„Wichrowych wzgórz”, a później bez celu wpatrywała się w zachodzący, cienki jak
francuski rogalik księżyc. Zeszła do salonu i usiadła przy zabytkowym
fortepianie. Uniosła klapę i dotknęła z nostalgią wystrzępionych na krańcach
klawiszy.
Przypomniała sobie smukłe palce Artura, które delikatnie
głaskały klawiaturę, wydobywając z instrumentu przepiękne dźwięki. Złapała lewą
dłonią akord a-moll. Dwa, smutne tony wypełniły przytłaczającą ciszę. Gwen
zagryzła wargę delektując się ich barwą, poczuła jak wszystkie emocje
przepływają przez jej ręce i znajdują swoje ujście w fortepianie. Zamknęła oczy
i całkowicie oddała się muzyce.
Przez ogromne okna było widać ciemną ścianę lasu. Białe
kwiaty na dzikiej wiśni, którą posadziła jej matka. Każda kolejna córka z krwi
Ravenscarów miała swoje drzewo. Matka Aurory zasadziła jabłoń, jej matka brzozę
i tak dalej, i tak dalej. Drzewa otaczały dom coraz bardziej, im młodsze znajdywały się bliżej domu, jakby były ochraniane przez starsze. Delikatny wiatr zerwał drobne płatki, unosząc je do góry, by
wirowały niczym baletnice. Gwen spojrzała na nie, z cieniem uśmiechu na ustach.
Jednak zbladł on szybko, gdy spostrzegła postać na skraju lasu.
Była pewna, że to kobieta. O długich, złotych lokach
sięgających aż do pasa. W rozkloszowanej sukni, która ciasno opinała jej wąską
talię. Twarz nieznajomej skrywał kaptur, ale nic nie mogło ukryć blasku jej
oczy, które błyszczały niczym płynne złoto. Gwen krzyknęła, odskakując od
instrumentu i przewracając stołek. Gdy ponownie spojrzała przez okno, nikogo
nie było. Położyła dłoń płasko na piesi, czując mocne uderzenia swojego serca.
Sprawdziła, czy na pewno pozamykała wszystkie drzwi i okna. Powoli się
uspokajało, ale zabrakło jej odwagi, by wrócić do swojego ciemnego pokoju. Podniosła
krzesełko, drugą ręką zamykając instrument. Usiadła na kanapie, podciągając
kolana pod brodę, otuliła ramiona kocem.
Materiał sukni jest
delikatny i lekki w pięknym perłowym kolorze. Hafty na rękawach zostały wyszyte
nicią z dodatkiem czystego srebra. Gwen unosi ją i patrzy na nią z zachwytem. Przykłada
ją do siebie, ale wie, że nie będzie na nią pasować. Kobieta, która mają ubrać
jest od niej niższa i jeszcze drobniejsza.
- Gwen, pomóż mi proszę! – Kobiecy głos
dochodzi za parawanu.
Dziewczyna odkłada
suknię na wysokie łoże i podchodzi do swojej pani. Jej złote włosy opadają jej
kaskadą na plecy. Jasna skóra wydaje się być jak z alabastru. Gwen pomaga jej
założyć halkę i wsunąć stopy w śliczne pantofelki. W jej sercu zazdrość miesza
się z radością, sama chciałaby, być ubierana na spotkanie z przystojnym
księciem, a jednocześnie cieszy się, że ze wszystkich szlachcianek książę
wybrał jej Lady. Jej sprawne palce sznurują sukienkę, która jeszcze bardziej
podkreśla złocisty odcień włosów dziewczyny. Jednak na tle drogiej tkaniny i delikatnej skóry dziewczyny zdają się być jeszcze bardziej zniszczone i spracowane. To nie są dłonie księżniczki, a zwykłej, prostej służącej.
- Wyglądasz przepięknie milady.
Blondynka uśmiecha
się do niej i szczypie się w policzki, by nadać im koloru. Sprawne palce Gwen
zaplatają jej włosy w warkocze, wplatając w nie drobne, białe kwiatki. Upina je
w kok, który trzyma się dzięki srebrnemu grzebieniowi z diamentowym oczkiem.
- Dziękuje Gwen – mówi dziewczyna, okręcając
się przed lustrem i podziwiając swoje odbicie. – Już nie mogę się doczekać, aż
poznam mojego przyszłego męża.
Gwen uśmiecha się
delikatnie, zamykając skrzynkę z biżuterią i odkładając ją na miejsce. Cieszy
się z jej szczęścia. Zasługuje na nie. Rozlega się stukanie do drzwi i do
środka wchodzi lokaj w czerwonej tunice. Kłania się przed dziewczyną w białej
sukni i mówi:
- Już czas pani, książę jest blisko.
Blondynka bierze
głęboki oddech i prostuje się. Gdy otwiera oczy, lśnią jak dwa klejnoty. Rusza,
ciągnąc za sobą długi tren. Gwen idzie kilka kroków za nią ze spuszczoną głową.
Urodziła się po to, by być zausznicą szlachcianki i spełnia swój obowiązek.
Zatrzymują się na
schodach, blondynka obok swojego ojca i matki, zaraz obok trójki starszych
braci. Gwen poprawia kosmyk włosów, który opadł jej pani na twarz, dziewczyna
patrzy na nią z uśmiechem i ściska jej dłoń.
Stukot podków na kamiennym dziedzińcu przerywa ciszę, na czele orszaku jedzie sam książę. Jego kasztanowe włosy powiewają na wietrze, a srebrne oczy zatrzymują się na przyszłej żonie, uśmiecha się, ale w tym geście czai się jakaś skrywa emocja, której Gwen nie potrafi odczytać. Zsiada z konia i ściska dłoń gospodarza, całuje dłonie gospodyni i podchodzi do blondynki.
Stukot podków na kamiennym dziedzińcu przerywa ciszę, na czele orszaku jedzie sam książę. Jego kasztanowe włosy powiewają na wietrze, a srebrne oczy zatrzymują się na przyszłej żonie, uśmiecha się, ale w tym geście czai się jakaś skrywa emocja, której Gwen nie potrafi odczytać. Zsiada z konia i ściska dłoń gospodarza, całuje dłonie gospodyni i podchodzi do blondynki.
- Lady Morgano, plotki nie kłamały o twej
urodzie – mówi cicho, muskając ustami drobną dłoń dziewczyny, która rumieni się
delikatnie.
Unosi wzrok i patrzy wprost na Gwen, świat
zamiera.
***
Gorące promienie słońca padały na jej skórę. Koc zsunął się
na podłogę z cichym plaśnięciem. Dziewczyna przeciągnęła dłonią po twarzy, jej
plecy były spięte po nocy spędzonej w niewygodnej pozycji. Nie wiedziała, kiedy
zasnęła, pamiętała tylko swój sen i twarz Artura, jego mina, gdy zobaczył Gwen
stojącą za Morganą. W jego oczach czaił się smutek, a może żal. Nie pamiętała
jednak nic, co ona czuła w tamtej chwili, może o to chodziło? Może po prostu
nie czuła nic. Skarciła się w myślach za mówienie o postaci ze snu, jak o
sobie.
Wstała i przeciągnęła się. Złożyła koc i rzuciła go na
kanapę, weszła do kuchni i włączyła ekspres. Uspokajał ją zapach świeżo zmielonej
kawy i buczenie młynka. Spojrzała na zegar na piecu, była dopiero siódma rano.
Zagrzała mleko i zalała nim czekoladowe płatki. Włączyła wierzę, z której
popłynęły dźwięki „Jeziora łabędziego”, ulubionego baletu Charlotte. Gwen nie
znosiła ciszy, gdy była sama, bała się tego co może się w niej kryć. Spojrzała na ekran swojego
telefonu, żadnych nieodebranych wiadomości czy telefonów.
Pół godziny później na podjeździe zatrzymał się samochód.
Gwen usłyszała kroki na werandzie, wiedziała, że to Lottie. Pobiegła do drzwi i
otworzyła je przed kobietą. Gosposia uśmiechnęła się do niej szeroko, w obu
rękach trzymała papierowe torby z zakupami. Wzięła jedną z nich i zaniosła ją
do kuchni.
-
Jak się czujesz dzisiaj panienko? – Spytała Charlotte, zmieniając buty w
korytarzu i zdejmując płaszcz.
-
Dziękuję, dobrze – Ginny umyła zielone jabłka i wrzuciła je do miski. – A co u
ciebie Lottie?
Kobieta
weszła do pomieszczenia, postawiła drugą torbę na stole i odsunęła z twarzy
rude włosy.
-
Wszystko w porządku – spojrzała z niepokojem na Gwen. Zmarszczyła brwi. – Coś
cię trapi – stwierdziła.
Dziewczyna oparła się o blat, rozdzielając palcami splątane
pasma włosów. Przed Charlotte nic nie mogło się ukryć, znały się zbyt dobrze.
Nie miały przed sobą tajemnic. Nie chciała tego zmieniać, a najbardziej nie
chciała okłamywać swojej Lottie.
-
Sny.
Charlotte zamarła w połowie obierania pomarańczy. Spojrzała
na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
-
Jakie sny?
-
Różne, przez ostatni rok śniłam o bitwie, o umierającym chłopaku, Lottie ja za
każdym razem czułam, że tam byłam – wzięła głęboki oddech i wypuściła ze
świstem powietrze z płuc. – Nie wiem, co one oznaczają, to mnie przytłacza –
ukryła twarz w dłoniach.
Kobieta pogłaskała ją po miękkich włosach, objęła ją
ramieniem. Gwen czuła kwiatowy zapach perfum Lottie i różany płyn do płukania
tkanin. Jej zielony sweter łaskotał policzek dziewczyny.
-
Czy w tych snach jesteś kimś konkretnym czy patrzysz na to z perspektywy?
Gin
objęła ją w talii, zupełnie jakby znów była małą dziewczynką, której śnią się
koszmary.
-
Dziewczyną.
-
Jak jej na imię? – Drążyła dalej Charlotte.
-
Ginevra – szepnęła.
Poczuła jak gosposia sztywnienie. Uniosła głowę z jej
ramienia i zobaczyła jak po twarzy kobieta przebiega cień lęku, który szybko
zostaje zastąpiony przez szeroki uśmiech. Jednak w zielonych oczach Lottie
pojawił się strach. Gwen otarła oczy, w których pojawiły się niechciane łzy, od
tak dawna bała się powiedzieć o tym głośno, by nikt nie powiedział, że
zwariowała.
-
Lottie – szepnęła. – Ty chyba nie myślisz, że zwariowałam? – Spytała drżącym
głosem.
Z
gardła kobiety wyrwał się krótki śmiech. Pogłaskała dziewczynę po policzku i
pocałowała ją w czoło.
-
Nie skarbie. Skądże.
Puściła Gwen i zniknęła w spiżarce, nucąc wesołe ludowe
przyśpiewki. Dziewczyna patrzyła z zaskoczeniem na plecy Charlotte. Dopiła kawę
i weszła na górę. Napuściła sobie wody do wanny i dolała waniliowego płynu do
kąpieli. Włączyła spokojną muzykę, podniosła z łóżka „Miłość bez końca” i
weszła do gorącej wody. Czuła jak jej zmęczone mięśnie się odprężają pod
wpływem przyjemnej kąpieli. Promienie słońca wpadające przez okno, pieściły jej
skórę. Mimo wszystko było jej lżej, że podzieliła się z kimś tą „tajemnicą”.
Nie dusiła sobie tego w sobie.
Nie miała siły czytać. Odłożyła książkę na bok i zamknęła
oczy. Przypomniała sobie spojrzenie Artura, ból w jego oczach. Nic jej nie
pasowało w tych snach, jeśli kiedyś była służką to jak to możliwe, że zakochał
się w niej książę? Przypomniała sobie obraz sukni ze swojego pierwszego snu,
znała ją na pamięć. Była lekka i delikatna w dotyku, była pewna, że wykona z
drogiego materiału. To nie możliwe, żeby zwykła służąca mogła nosić takie cudo.
Usiadła gwałtownie, wylewając na podłogę wodę.
- Mogłaby – szepnęła, dotykając dłonią ust. – Gdyby była żoną króla.
- Mogłaby – szepnęła, dotykając dłonią ust. – Gdyby była żoną króla.
Wyskoczyła z wanny, zawijając się w ręcznik i ślizgając się
na mokrej podłodze, gdy udało jej się złapać równowagę, szybko się ubrała i
splotła mokre włosy w warkocz. Przeciągnęła po górnej powiece czarnym
eyelinerem i musnęła twarz pudrem. Ubrała się w czarne rurki i luźny sweter.
Zbiegła po schodach, przeskakując po kilka stopni. Lottie krzyknęła za nią, ale
dziewczyna zabrała z półki pod lustrem swoją torebkę. Trzasnęła drzwiami,
zbiegła po schodach i wsiadła do samochodu.
Od dawna było wiadomo, że Banetown jest domniemanym
miejscem narodzin Artura. Więc jeśli miała znaleźć wiarygodne źródło informacji
to tylko w tutejszej bibliotece. Minęła budynek szkoły, przed którym stało
mnóstwo samochodów i wyjechała na rynek. Z roztargnieniem spojrzała na
kamienicę, w której mieszkała Melanie jej srebrny samochód stał zaparkowany
przy drzwiach wejściowych. Przygryzła wargę, walcząc ze sobą, by nie się nie
zatrzymać i nie zapytać, dlaczego jej „najlepsza” przyjaciółka nie raczyła
nawet napisać.
-
Masz ważniejsze rzeczy do roboty – skarciła sama siebie, zostawiając samochód
na prawie pustym parkingu przed gmachem biblioteki.
Jak większość budynków w Banetown biblioteka była
wybudowana w stylu gotyckim. Wysokie okna, stromy dach odcinały się od szarego
nieba. Zerwał się wiatr, który szarpał liśćmi na pobliskim drzewie. Gwen objęła
się ramionami i weszła po schodkach do środka. Na drzwiach wejściowych wisiało
kilka plakatów dotyczących zachowywania się w bibliotece i zachęcających do
korzystania z jej zbiorów. Gin wpisała swoje nazwisko do księgi gości leżącej
na stole bibliotekarki. Kobieta spojrzała na nią chłodno zza grubych szkieł,
ale nic nie powiedziała. Jej długie palce stukały w klawiaturę komputera.
Dziewczyna poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła w stronę działu historycznego,
który znajdował się z tyłu budynku. Nie zdziwiło ją, że była jedyną osobą w
bibliotece, nie wiele osób tu zaglądało z wyjątkiem nauczycieli i kilku
uczniów. Przejrzała regały, ale w zasięgu jej wzroku stały tylko książki dotyczące
współczesnej historii. Weszła po drabince na antresolę, która ciągnęła się
wzdłuż całego działu. Uważnie czytała każdy tytuł zamieszczony na grzbiecie
książki, by nie przegapić tej, która ją interesowała najbardziej.
Jej wzrok przykuł stary, pokryty kurzem
wolumin. Złote litery wytłoczone na grzbiecie były prawie nie widoczne.
Delikatnie wzięła go do ręki, potarła rękawem okładkę, by odczytać tytuł
zapisany czcionką pełną zawijasów. „Historia miasta klątwy” nie podano autora.
Nie było też wydawnictwa, ani tłumacza, nikogo kto mógł być przy tworzeniu tej
książki. Usiadła po turecku na podłodze, kładąc ostrożnie wolumin na kolanach.
Kartki były cienkie i szorstkie w dotyku. W niektórych miejscach czcionka
zlewała się uniemożliwiając odczytanie tekstu. We wstępnie znajdowały się
informacje, które znała, że założycielem miasta był Richard Ravenscar, jej
daleki przodek, jednak autor zapisał tu inne pochodzenie nazwy miasta: „Mimo powszechnej opinii nazwa Banetown nie
pochodzi od nazwiska Bane, od klątwy, która miała ciążyć na tej rodzinie.”
Gwen spojrzała z zaskoczeniem na tekst.
Przeczytała go kilkakrotnie, zanim dotarł do niej jego sens. Klątwa ciążąca na
jej rodzinie? Uniosła brwi. Przecież w jej rodzie nie działo się nic
szczególnego, nikt nie umierał w tajemniczych okolicznościach, ani nie chorował
na nieznane choroby. Wróciła do lektury: „Krąży
legenda, że to z rodu Ravenscar pochodziła królowa Ginevra. Nie wiadomo, w jaki
sposób prosta mieszczanka zawładnęła sercem przyszłego króla, ale ze wspomnień
ludzi wynika, że połączyła ich prawdziwa miłość. Ich związek wzbudzał
różnorakie emocje. Artur Pendragon zostawił dla tej kobiety lady Morganę la
Fay, która zapisała się na kartach historii, jako najpotężniejsza czarownica w
dziejach.”
- Morgana? – Szepnęła. Przekartkowała książkę w
poszukiwaniu opisu tej kobiety, okazało się, że poświęcono jej cały rozdział.
Opisywaną ją, jako drobną dziewczynę o złotych włosach i anielskiej twarzy. – O
Boże – przed oczami stanął jej obraz kobiety ze snu.
W dalszej części rozdziału opisywano
okrucieństwo Morgany, która chciała odebrać tron Pendragonom. Gwen drżała na
całym ciele, czytając opisy okrutnej wojny, która zniszczyła północne
królestwo. Knuła intrygi nawet na królewskim dworze. Miała swojego człowieka
nawet przy okrągłym stole – rycerza Lancelota. Pomogła mu uwieść młodą królową,
odurzając ją napojem. Nikt nie wiedział, czyje dziecko Ginevra nosiła pod
sercem.
Gwen zamknęła z hukiem książkę. Jej
serce łomotało w piersi, czuła, że brakuje jej oddechu. Odgarnęła włosy z
twarzy, po kręgosłupie spłynęła jej strużka potu. Przycisnęła dłoń do mostka,
czując pod palcami dudnienie serca. Starała się zapanować nad sobą, ale jej
ciało odmawiało posłuszeństwa. Podniosła się z trudem, opierając się na regale
i strącając kilka książek na podłogę. Drżącymi palcami odłożyła je na miejsce.
Ostrożnie zeszła na dół i szybkim krokiem podeszła do biurka bibliotekarki.
Położyła wolumin przed nią. Kobieta poprawiła okulary na nosie i spojrzała
chłodno na dziewczynę.
- Skąd to masz?
- Z działu historycznego – powiedziała szybko. – Chciałabym
to wypożyczyć.
Kobieta dotknęła dwoma palcami rogu książki. Po chwili
wahania przyciągnęła ją do siebie.
- Nie możesz. Ta książka powinna znajdywać się pod kluczem
w archiwum. To jeden z najcenniejszych skarbów Banetown.
- Błagam panią – zaskomlała Gwen. Jej bursztynowe oczy
błyszczały. – Proszę, niech mi ją pani wypożyczy na jeden dzień, obiecuję, że
będę o nią dbała.
Bibliotekarka patrzyła na nią z powątpiewaniem, cały czas
nie wypuszczają książki z kościstych dłoni.
- Jesteś Ginevra Ravenscar, prawda? – Gwen pokiwała głową,
chwytając się ostatniej deski ratunku – swojego nazwiska. Kobieta westchnęła. –
Jutro rano książka jest u mnie na biurku, zrozumiałyśmy się?
- Dziękuję bardzo! – Powiedziała Gwen i delikatnie wsunęła
wolumin do torby.
_____
Witajcie!
Moj komputer nadal jest u naprawy, wiec na razie nie moge nic nowego napisac. Mam napisane dwa akapity 5. rozdzialu nie wiecej :(
Wiec na razie to tyle ;) dziekuje za podeslane zdjecie Julii :*
Jesli ktos z Was ma mozliwosc udostepnienia mojego bloga na fb to bylabym wdzieczna :) napiszcie do mnie na fb, a ja udostepnie Wasza strone na moich fanpage'ach :3
Buziaczki! xoxo
ps. czy uwazacie, ze rozmiar czcionki jest odpowiedni?
Rozdział bardzo ciekawy. Najbardziej zaciekawił mnie moment z książką "Historia miasta klątwy". Na początku uważałam, że w "Prologu" ten sen jest czymś co się już kiedyś stało, że Gwen ma teraz swoje drugie (może trzecie xd) wcielenie. A teraz myślę, że te wszystkie sny to może jakieś urywki z jej przyszłości. A może po prostu one nic nie znaczą? Nie wiem tego i to mnie bardzo intryguje. Czekam na kolejny rozdział i życzę mnóstwa weny oraz trzymam kciuki za to, aby Twój komputer jak najszybciej wrócił do Ciebie z naprawy abyś mogła napisać piąty rozdział :) Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńCzytałam z zapartym tchem. Ty wiesz, że ja kocham twój styl i strasznie spodobała mi się fabuła. Jest taka inna przez co chce się czytać. Jestem bardzo ciekawa tego co się wydarzy i jak akcja zacznie się toczyć. Mam nadzieję, że nie długo wstawisz kolejny świetny rozdział. :D Według mnie czcionka jest akurat. :P
OdpowiedzUsuńCzyli rację miałem, że twoje opowiadanie będzie się wiązało z historią króla Artura! Tak się cieszę, naprawdę! Kocham tą legendę! <3
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to jak zwykle wspaniały. Wydaje mi się, że ta jej ,,przyjaciółka" jest jakaś podejrzana. Może to przyszła Morgana? Oby nie. Tak czy siak są przyjaciółkami, albo i były. Przykro by było tak zakończyć :c
Z niecerpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę naprawienia laptopa :P
Pozdrawiam
Faith ;*
Hej.:)
OdpowiedzUsuńZapraszam na rozdział ósmy Bądź moją nadzieją.:)
http://dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com/2014/06/osmy_22.html
Pozdrawiam serdecznie,
la_tua_cantante_
Super! Nie mogę po prostu się oderwać od tego!
OdpowiedzUsuńtheeternalkids.blogspot.com
Droga Raven!
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny! Czytałam z zapartym tchem! Kocham twój styl pisania. I tak się cieszę! Coraz więcej króla Artura. Ten sen po prostu mnie zaskoczył. Po prostu masz talent ;)
Pozdrawiam, Melete