poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 4.

Sobotni wieczór upływał jej samotnie. Gwen rozparła się w fotelu, który przyciągnęła do okna i zagłębiła się w lekturze. Z słuchawek iPoda płynęły kojące dźwięki fortepianu, skrzypiec i harfy. Jej świeżo umyte, czarne włosy były związane na czubku głowy w koka. Nie przejmowała się makijażem, jej skóra była idealnie czysta, bez śladu wyprysków. Naturalnie długie rzęsy gęsto okalały bursztynowe oczy dziewczyny. Nagle poczuła silny zapach nocy i róż. Wychyliła się zza oparcia i zobaczyła Artura stojącego w progu. Kasztanowe włosy kręciły mu się za uszami i na karku. Srebrne oczy były utkwione w niej. Jak zwykle był ubrany na czarno.
- Można? – Uśmiechnął się szelmowsko i podał jej bukiecik.
Kwiaty były w jej ulubionym kolorze ciemnego wina, pachniały słodko, ale to była delikatna słodycz. Idealnie trafił w jej gust. Nie zastanawiała się, skąd wiedział. Poczuła się zawstydzona, ubrana w rozciągnięty, szary dres i starą, granatową koszulkę z długim rękawem.
- Dziękuję, są cudowne – powiedziała, wkładając je do wazonu. – Co u ciebie?
- Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz, ale miałem wiele na głowie – usiadł na krześle i splótł dłonie.
- Cieszę się, że w ogóle przyszedłeś. Nie wiele osób mnie odwiedza.
Artur uśmiechnął się do niej. Rozmawiali przez kilka godzin o wszystkim i o niczym. Dowiedziała się, że jego ulubionym autorem jest Anna Rice i, że ma fioła na punkcie jej książek. Okazało się, że ma starszą siostrę, która wyjechała studiować wokalistykę do Nowego Yorku. Że oboje lubią te same zespoły. Wiele ich łączyło, ale też wiele dzieliło. On wolał koszykówkę od siatkówki, ona nie podzielała jego zachwytu chińską kuchnią, tak jak Artur nie przepadał za włoszczyzną. Gwen siedziała po turecku na fotelu, pochylając się w jego stronę tak, że pomiędzy nimi pozostawało bardzo mało wolnej przestrzeni. W pewnym momencie zapadła kompletna cisza. Przesunął wzrokiem po jej twarzy, zatrzymując się na chwilę na jej ustach.
- Wiesz z tobą wszystko jest inne – powiedział cicho. – Mam wrażenie jakbym znał cię od zawsze, a nie kilka dni.
Uśmiechnęła się delikatnie. Oparła podbródek na kolanie, splatając dłonie na łydce. Chciała, żeby przekroczył tą niewidzialną barierę między nimi, żeby ją dotknął. Była ciekawa tego, co byłoby później. Czy w jakiś magiczny sposób, coś by to zmieniło.
- Ja też – odpowiedziała, walcząc ze swoimi pragnieniami.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i Gwen miała nadzieję, że ją pocałuje, ale Artur delikatnie trącił jej nos. Roześmiał się, gdy podskoczyła na fotelu. Wstał i narzucił na siebie skórzaną kurtkę. Poprawił kołnierz i spojrzał znów na dziewczynę. Gin opierała się o łóżko, a jej oczy zdawały się lśnić jak prawdziwe złoto. Stanął przed nią, tak blisko, że czuła jego perfumy. Uniósł dłoń i musnął wierzchem jej policzek, wzdychając ciężko. Odsunął rękę i spojrzał na nią spod rzęs.
- Wracaj szybko.
- Wrócę.
Uśmiechnął się do niej i wyszedł z sali, pozostawiając za sobą ścieżkę zapachu. Dziewczyna zgasiła światło i skuliła się na łóżku. Przed odsłonięte okno wpadało światło księżyca w ostatniej kwarcie. Patrzyła na niego, jakby chciała, by odpowiedział na wszystkie pytania. Jednak on uparcie milczał. Przytuliła policzek do chropowatej pościeli i zamknęła oczy, powoli opadając w ramiona snu.
***
Aurora wróciła do Paryża tydzień później, wcześniej jednak odwiozła córkę do domu i zostawiła ją pod opieką Charlotte. Kobieta robiła wszystko, by umilić czas Gwen. Upiekła jej ulubioną babkę czekoladową, zrobiła na kolację wołowe Carpaccio i zaoferowała się, że zostanie na noc. Dziewczyna nie chciała, by Lottie zaniedbała rodzinę przez jej „chorobę”. Dlatego też o dziewiątej wieczorem stała na ganku, obserwując jak tylnie światła samochodu gosposi znikają w nocy. Miała mnóstwo do zrobienia, czekały na nią zaległe prace domowe i zaliczenie testu z matematyki. Zrobiła sobie kakao i rozłożyła się z książkami w salonie. Spojrzała na to ile ma pracy i westchnęła ciężko. Związała włosy w kitkę i wzięła się do pracy.
Z zadaniami poszło jej szybko, miała do rozwiązania kilka zadań z chemii i biologii oraz do napisania krótką recenzję wybranego dramatu Szekspira. Zanim stary zegar stojący w kącie, wybił północ ona skończyła pracę. Rozparła się na kanapie i delektowała się ciszą, której tak bardzo brakowało jej w szpitalu. Tam ciągle się coś działo, ktoś chodził po korytarzu, coś pikało i stukało. Tutaj było cicho, ptaki umilkły, ciche tykanie zegara zagłuszyły uderzenia jej serca. Podrzucała ze znudzenia swój telefon, nikt się do niej nie odzywał od tamtego dnia. Nawet Melanie. Sprawdziła pocztę e-mail, skrzynkę na Facebook’u, posty na Twitterze. Wszędzie cisza.
Zagryzła wargi, ale nie pozwoliła sobie na najmniejszą oznakę słabości. Była Ginevrą Ravenscar, ona nie płacze. Ubrana w piżamę, na którą składały się dresowe spodnie i koszulka na długi rękaw, wsunęła się pod kołdrę. Minuty przeciągnęły się w godzinę, a ona wciąż nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, czując, że coś jest nie w porządku. Miała ochotę zadzwonić do mamy, ale był środek nocy i Aurora już na pewno spała. Do Melanie nie miała, po co dzwonić, przyjaciółka nie odwiedziła jej ani razu w szpitalu, więc Gwen była na nią oficjalne obrażona. Wiedziała, że to dziecinne z jej strony, ale nie mogła się oprzeć pokusie, by udowodnić, że jest samowystarczalna. W końcu podniosła się i zaczęła chodzić bez celu po domu, przez chwilę przerzucała kartki pierwszego wydania „Wichrowych wzgórz”, a później bez celu wpatrywała się w zachodzący, cienki jak francuski rogalik księżyc. Zeszła do salonu i usiadła przy zabytkowym fortepianie. Uniosła klapę i dotknęła z nostalgią wystrzępionych na krańcach klawiszy.
Przypomniała sobie smukłe palce Artura, które delikatnie głaskały klawiaturę, wydobywając z instrumentu przepiękne dźwięki. Złapała lewą dłonią akord a-moll. Dwa, smutne tony wypełniły przytłaczającą ciszę. Gwen zagryzła wargę delektując się ich barwą, poczuła jak wszystkie emocje przepływają przez jej ręce i znajdują swoje ujście w fortepianie. Zamknęła oczy i całkowicie oddała się muzyce.
Przez ogromne okna było widać ciemną ścianę lasu. Białe kwiaty na dzikiej wiśni, którą posadziła jej matka. Każda kolejna córka z krwi Ravenscarów miała swoje drzewo. Matka Aurory zasadziła jabłoń, jej matka brzozę i tak dalej, i tak dalej. Drzewa otaczały dom coraz bardziej, im młodsze znajdywały się bliżej domu, jakby były ochraniane przez starsze. Delikatny wiatr zerwał drobne płatki, unosząc je do góry, by wirowały niczym baletnice. Gwen spojrzała na nie, z cieniem uśmiechu na ustach. Jednak zbladł on szybko, gdy spostrzegła postać na skraju lasu.
Była pewna, że to kobieta. O długich, złotych lokach sięgających aż do pasa. W rozkloszowanej sukni, która ciasno opinała jej wąską talię. Twarz nieznajomej skrywał kaptur, ale nic nie mogło ukryć blasku jej oczy, które błyszczały niczym płynne złoto. Gwen krzyknęła, odskakując od instrumentu i przewracając stołek. Gdy ponownie spojrzała przez okno, nikogo nie było. Położyła dłoń płasko na piesi, czując mocne uderzenia swojego serca. Sprawdziła, czy na pewno pozamykała wszystkie drzwi i okna. Powoli się uspokajało, ale zabrakło jej odwagi, by wrócić do swojego ciemnego pokoju. Podniosła krzesełko, drugą ręką zamykając instrument. Usiadła na kanapie, podciągając kolana pod brodę, otuliła ramiona kocem.

Materiał sukni jest delikatny i lekki w pięknym perłowym kolorze. Hafty na rękawach zostały wyszyte nicią z dodatkiem czystego srebra. Gwen unosi ją i patrzy na nią z zachwytem. Przykłada ją do siebie, ale wie, że nie będzie na nią pasować. Kobieta, która mają ubrać jest od niej niższa i jeszcze drobniejsza.
- Gwen, pomóż mi proszę! – Kobiecy głos dochodzi za parawanu.
Dziewczyna odkłada suknię na wysokie łoże i podchodzi do swojej pani. Jej złote włosy opadają jej kaskadą na plecy. Jasna skóra wydaje się być jak z alabastru. Gwen pomaga jej założyć halkę i wsunąć stopy w śliczne pantofelki. W jej sercu zazdrość miesza się z radością, sama chciałaby, być ubierana na spotkanie z przystojnym księciem, a jednocześnie cieszy się, że ze wszystkich szlachcianek książę wybrał jej Lady. Jej sprawne palce sznurują sukienkę, która jeszcze bardziej podkreśla złocisty odcień włosów dziewczyny. Jednak na tle drogiej tkaniny i delikatnej skóry dziewczyny zdają się być jeszcze bardziej zniszczone i spracowane. To nie są dłonie księżniczki, a zwykłej, prostej służącej.
- Wyglądasz przepięknie milady.
Blondynka uśmiecha się do niej i szczypie się w policzki, by nadać im koloru. Sprawne palce Gwen zaplatają jej włosy w warkocze, wplatając w nie drobne, białe kwiatki. Upina je w kok, który trzyma się dzięki srebrnemu grzebieniowi z diamentowym oczkiem.
- Dziękuje Gwen – mówi dziewczyna, okręcając się przed lustrem i podziwiając swoje odbicie. – Już nie mogę się doczekać, aż poznam mojego przyszłego męża.
Gwen uśmiecha się delikatnie, zamykając skrzynkę z biżuterią i odkładając ją na miejsce. Cieszy się z jej szczęścia. Zasługuje na nie. Rozlega się stukanie do drzwi i do środka wchodzi lokaj w czerwonej tunice. Kłania się przed dziewczyną w białej sukni i mówi:
- Już czas pani, książę jest blisko.
Blondynka bierze głęboki oddech i prostuje się. Gdy otwiera oczy, lśnią jak dwa klejnoty. Rusza, ciągnąc za sobą długi tren. Gwen idzie kilka kroków za nią ze spuszczoną głową. Urodziła się po to, by być zausznicą szlachcianki i spełnia swój obowiązek.
Zatrzymują się na schodach, blondynka obok swojego ojca i matki, zaraz obok trójki starszych braci. Gwen poprawia kosmyk włosów, który opadł jej pani na twarz, dziewczyna patrzy na nią z uśmiechem i ściska jej dłoń.
                Stukot podków na kamiennym dziedzińcu przerywa ciszę, na czele orszaku jedzie sam książę. Jego kasztanowe włosy powiewają na wietrze, a srebrne oczy zatrzymują się na przyszłej żonie, uśmiecha się, ale w tym geście czai się jakaś skrywa emocja, której Gwen nie potrafi odczytać. Zsiada z konia i ściska dłoń gospodarza, całuje dłonie gospodyni i podchodzi do blondynki.
- Lady Morgano, plotki nie kłamały o twej urodzie – mówi cicho, muskając ustami drobną dłoń dziewczyny, która rumieni się delikatnie.
Unosi wzrok i patrzy wprost na Gwen, świat zamiera.
***
Gorące promienie słońca padały na jej skórę. Koc zsunął się na podłogę z cichym plaśnięciem. Dziewczyna przeciągnęła dłonią po twarzy, jej plecy były spięte po nocy spędzonej w niewygodnej pozycji. Nie wiedziała, kiedy zasnęła, pamiętała tylko swój sen i twarz Artura, jego mina, gdy zobaczył Gwen stojącą za Morganą. W jego oczach czaił się smutek, a może żal. Nie pamiętała jednak nic, co ona czuła w tamtej chwili, może o to chodziło? Może po prostu nie czuła nic. Skarciła się w myślach za mówienie o postaci ze snu, jak o sobie.
Wstała i przeciągnęła się. Złożyła koc i rzuciła go na kanapę, weszła do kuchni i włączyła ekspres. Uspokajał ją zapach świeżo zmielonej kawy i buczenie młynka. Spojrzała na zegar na piecu, była dopiero siódma rano. Zagrzała mleko i zalała nim czekoladowe płatki. Włączyła wierzę, z której popłynęły dźwięki „Jeziora łabędziego”, ulubionego baletu Charlotte. Gwen nie znosiła ciszy, gdy była sama, bała się tego co może się w niej kryć. Spojrzała na ekran swojego telefonu, żadnych nieodebranych wiadomości czy telefonów.
Pół godziny później na podjeździe zatrzymał się samochód. Gwen usłyszała kroki na werandzie, wiedziała, że to Lottie. Pobiegła do drzwi i otworzyła je przed kobietą. Gosposia uśmiechnęła się do niej szeroko, w obu rękach trzymała papierowe torby z zakupami. Wzięła jedną z nich i zaniosła ją do kuchni.
- Jak się czujesz dzisiaj panienko? – Spytała Charlotte, zmieniając buty w korytarzu i zdejmując płaszcz.
- Dziękuję, dobrze – Ginny umyła zielone jabłka i wrzuciła je do miski. – A co u ciebie Lottie?
Kobieta weszła do pomieszczenia, postawiła drugą torbę na stole i odsunęła z twarzy rude włosy.
- Wszystko w porządku – spojrzała z niepokojem na Gwen. Zmarszczyła brwi. – Coś cię trapi – stwierdziła.
Dziewczyna oparła się o blat, rozdzielając palcami splątane pasma włosów. Przed Charlotte nic nie mogło się ukryć, znały się zbyt dobrze. Nie miały przed sobą tajemnic. Nie chciała tego zmieniać, a najbardziej nie chciała okłamywać swojej Lottie.
- Sny.
Charlotte zamarła w połowie obierania pomarańczy. Spojrzała na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- Jakie sny?
- Różne, przez ostatni rok śniłam o bitwie, o umierającym chłopaku, Lottie ja za każdym razem czułam, że tam byłam – wzięła głęboki oddech i wypuściła ze świstem powietrze z płuc. – Nie wiem, co one oznaczają, to mnie przytłacza – ukryła twarz w dłoniach.
Kobieta pogłaskała ją po miękkich włosach, objęła ją ramieniem. Gwen czuła kwiatowy zapach perfum Lottie i różany płyn do płukania tkanin. Jej zielony sweter łaskotał policzek dziewczyny.
- Czy w tych snach jesteś kimś konkretnym czy patrzysz na to z perspektywy?
Gin objęła ją w talii, zupełnie jakby znów była małą dziewczynką, której śnią się koszmary.
- Dziewczyną.
- Jak jej na imię? – Drążyła dalej Charlotte.
- Ginevra – szepnęła.
Poczuła jak gosposia sztywnienie. Uniosła głowę z jej ramienia i zobaczyła jak po twarzy kobieta przebiega cień lęku, który szybko zostaje zastąpiony przez szeroki uśmiech. Jednak w zielonych oczach Lottie pojawił się strach. Gwen otarła oczy, w których pojawiły się niechciane łzy, od tak dawna bała się powiedzieć o tym głośno, by nikt nie powiedział, że zwariowała.
- Lottie – szepnęła. – Ty chyba nie myślisz, że zwariowałam? – Spytała drżącym głosem.
Z gardła kobiety wyrwał się krótki śmiech. Pogłaskała dziewczynę po policzku i pocałowała ją w czoło.
- Nie skarbie. Skądże.
Puściła Gwen i zniknęła w spiżarce, nucąc wesołe ludowe przyśpiewki. Dziewczyna patrzyła z zaskoczeniem na plecy Charlotte. Dopiła kawę i weszła na górę. Napuściła sobie wody do wanny i dolała waniliowego płynu do kąpieli. Włączyła spokojną muzykę, podniosła z łóżka „Miłość bez końca” i weszła do gorącej wody. Czuła jak jej zmęczone mięśnie się odprężają pod wpływem przyjemnej kąpieli. Promienie słońca wpadające przez okno, pieściły jej skórę. Mimo wszystko było jej lżej, że podzieliła się z kimś tą „tajemnicą”. Nie dusiła sobie tego w sobie.
Nie miała siły czytać. Odłożyła książkę na bok i zamknęła oczy. Przypomniała sobie spojrzenie Artura, ból w jego oczach. Nic jej nie pasowało w tych snach, jeśli kiedyś była służką to jak to możliwe, że zakochał się w niej książę? Przypomniała sobie obraz sukni ze swojego pierwszego snu, znała ją na pamięć. Była lekka i delikatna w dotyku, była pewna, że wykona z drogiego materiału. To nie możliwe, żeby zwykła służąca mogła nosić takie cudo.
Usiadła gwałtownie, wylewając na podłogę wodę.
- Mogłaby – szepnęła, dotykając dłonią ust. – Gdyby była żoną króla.
Wyskoczyła z wanny, zawijając się w ręcznik i ślizgając się na mokrej podłodze, gdy udało jej się złapać równowagę, szybko się ubrała i splotła mokre włosy w warkocz. Przeciągnęła po górnej powiece czarnym eyelinerem i musnęła twarz pudrem. Ubrała się w czarne rurki i luźny sweter. Zbiegła po schodach, przeskakując po kilka stopni. Lottie krzyknęła za nią, ale dziewczyna zabrała z półki pod lustrem swoją torebkę. Trzasnęła drzwiami, zbiegła po schodach i wsiadła do samochodu.
Od dawna było wiadomo, że Banetown jest domniemanym miejscem narodzin Artura. Więc jeśli miała znaleźć wiarygodne źródło informacji to tylko w tutejszej bibliotece. Minęła budynek szkoły, przed którym stało mnóstwo samochodów i wyjechała na rynek. Z roztargnieniem spojrzała na kamienicę, w której mieszkała Melanie jej srebrny samochód stał zaparkowany przy drzwiach wejściowych. Przygryzła wargę, walcząc ze sobą, by nie się nie zatrzymać i nie zapytać, dlaczego jej „najlepsza” przyjaciółka nie raczyła nawet napisać.
- Masz ważniejsze rzeczy do roboty – skarciła sama siebie, zostawiając samochód na prawie pustym parkingu przed gmachem biblioteki.
Jak większość budynków w Banetown biblioteka była wybudowana w stylu gotyckim. Wysokie okna, stromy dach odcinały się od szarego nieba. Zerwał się wiatr, który szarpał liśćmi na pobliskim drzewie. Gwen objęła się ramionami i weszła po schodkach do środka. Na drzwiach wejściowych wisiało kilka plakatów dotyczących zachowywania się w bibliotece i zachęcających do korzystania z jej zbiorów. Gin wpisała swoje nazwisko do księgi gości leżącej na stole bibliotekarki. Kobieta spojrzała na nią chłodno zza grubych szkieł, ale nic nie powiedziała. Jej długie palce stukały w klawiaturę komputera. Dziewczyna poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła w stronę działu historycznego, który znajdował się z tyłu budynku. Nie zdziwiło ją, że była jedyną osobą w bibliotece, nie wiele osób tu zaglądało z wyjątkiem nauczycieli i kilku uczniów. Przejrzała regały, ale w zasięgu jej wzroku stały tylko książki dotyczące współczesnej historii. Weszła po drabince na antresolę, która ciągnęła się wzdłuż całego działu. Uważnie czytała każdy tytuł zamieszczony na grzbiecie książki, by nie przegapić tej, która ją interesowała najbardziej.
Jej wzrok przykuł stary, pokryty kurzem wolumin. Złote litery wytłoczone na grzbiecie były prawie nie widoczne. Delikatnie wzięła go do ręki, potarła rękawem okładkę, by odczytać tytuł zapisany czcionką pełną zawijasów. „Historia miasta klątwy” nie podano autora. Nie było też wydawnictwa, ani tłumacza, nikogo kto mógł być przy tworzeniu tej książki. Usiadła po turecku na podłodze, kładąc ostrożnie wolumin na kolanach. Kartki były cienkie i szorstkie w dotyku. W niektórych miejscach czcionka zlewała się uniemożliwiając odczytanie tekstu. We wstępnie znajdowały się informacje, które znała, że założycielem miasta był Richard Ravenscar, jej daleki przodek, jednak autor zapisał tu inne pochodzenie nazwy miasta: „Mimo powszechnej opinii nazwa Banetown nie pochodzi od nazwiska Bane, od klątwy, która miała ciążyć na tej rodzinie.
Gwen spojrzała z zaskoczeniem na tekst. Przeczytała go kilkakrotnie, zanim dotarł do niej jego sens. Klątwa ciążąca na jej rodzinie? Uniosła brwi. Przecież w jej rodzie nie działo się nic szczególnego, nikt nie umierał w tajemniczych okolicznościach, ani nie chorował na nieznane choroby. Wróciła do lektury: „Krąży legenda, że to z rodu Ravenscar pochodziła królowa Ginevra. Nie wiadomo, w jaki sposób prosta mieszczanka zawładnęła sercem przyszłego króla, ale ze wspomnień ludzi wynika, że połączyła ich prawdziwa miłość. Ich związek wzbudzał różnorakie emocje. Artur Pendragon zostawił dla tej kobiety lady Morganę la Fay, która zapisała się na kartach historii, jako najpotężniejsza czarownica w dziejach.
- Morgana? – Szepnęła. Przekartkowała książkę w poszukiwaniu opisu tej kobiety, okazało się, że poświęcono jej cały rozdział. Opisywaną ją, jako drobną dziewczynę o złotych włosach i anielskiej twarzy. – O Boże – przed oczami stanął jej obraz kobiety ze snu.
W dalszej części rozdziału opisywano okrucieństwo Morgany, która chciała odebrać tron Pendragonom. Gwen drżała na całym ciele, czytając opisy okrutnej wojny, która zniszczyła północne królestwo. Knuła intrygi nawet na królewskim dworze. Miała swojego człowieka nawet przy okrągłym stole – rycerza Lancelota. Pomogła mu uwieść młodą królową, odurzając ją napojem. Nikt nie wiedział, czyje dziecko Ginevra nosiła pod sercem.
Gwen zamknęła z hukiem książkę. Jej serce łomotało w piersi, czuła, że brakuje jej oddechu. Odgarnęła włosy z twarzy, po kręgosłupie spłynęła jej strużka potu. Przycisnęła dłoń do mostka, czując pod palcami dudnienie serca. Starała się zapanować nad sobą, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Podniosła się z trudem, opierając się na regale i strącając kilka książek na podłogę. Drżącymi palcami odłożyła je na miejsce. Ostrożnie zeszła na dół i szybkim krokiem podeszła do biurka bibliotekarki. Położyła wolumin przed nią. Kobieta poprawiła okulary na nosie i spojrzała chłodno na dziewczynę.
- Skąd to masz?
- Z działu historycznego – powiedziała szybko. – Chciałabym to wypożyczyć.
Kobieta dotknęła dwoma palcami rogu książki. Po chwili wahania przyciągnęła ją do siebie.
- Nie możesz. Ta książka powinna znajdywać się pod kluczem w archiwum. To jeden z najcenniejszych skarbów Banetown.
- Błagam panią – zaskomlała Gwen. Jej bursztynowe oczy błyszczały. – Proszę, niech mi ją pani wypożyczy na jeden dzień, obiecuję, że będę o nią dbała.
Bibliotekarka patrzyła na nią z powątpiewaniem, cały czas nie wypuszczają książki z kościstych dłoni.
- Jesteś Ginevra Ravenscar, prawda? – Gwen pokiwała głową, chwytając się ostatniej deski ratunku – swojego nazwiska. Kobieta westchnęła. – Jutro rano książka jest u mnie na biurku, zrozumiałyśmy się?
- Dziękuję bardzo! – Powiedziała Gwen i delikatnie wsunęła wolumin do torby.


_____
Witajcie!
Moj komputer nadal jest u naprawy, wiec  na razie nie moge nic nowego napisac. Mam napisane dwa akapity 5. rozdzialu nie wiecej :( 
Wiec na razie to tyle ;) dziekuje za podeslane zdjecie Julii :*
Jesli ktos z Was ma mozliwosc udostepnienia mojego bloga na fb to bylabym wdzieczna :) napiszcie do mnie na fb, a ja udostepnie Wasza strone na moich fanpage'ach :3
Buziaczki! xoxo
ps. czy uwazacie, ze rozmiar czcionki jest odpowiedni?

6 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo ciekawy. Najbardziej zaciekawił mnie moment z książką "Historia miasta klątwy". Na początku uważałam, że w "Prologu" ten sen jest czymś co się już kiedyś stało, że Gwen ma teraz swoje drugie (może trzecie xd) wcielenie. A teraz myślę, że te wszystkie sny to może jakieś urywki z jej przyszłości. A może po prostu one nic nie znaczą? Nie wiem tego i to mnie bardzo intryguje. Czekam na kolejny rozdział i życzę mnóstwa weny oraz trzymam kciuki za to, aby Twój komputer jak najszybciej wrócił do Ciebie z naprawy abyś mogła napisać piąty rozdział :) Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam z zapartym tchem. Ty wiesz, że ja kocham twój styl i strasznie spodobała mi się fabuła. Jest taka inna przez co chce się czytać. Jestem bardzo ciekawa tego co się wydarzy i jak akcja zacznie się toczyć. Mam nadzieję, że nie długo wstawisz kolejny świetny rozdział. :D Według mnie czcionka jest akurat. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli rację miałem, że twoje opowiadanie będzie się wiązało z historią króla Artura! Tak się cieszę, naprawdę! Kocham tą legendę! <3
    Co do rozdziału to jak zwykle wspaniały. Wydaje mi się, że ta jej ,,przyjaciółka" jest jakaś podejrzana. Może to przyszła Morgana? Oby nie. Tak czy siak są przyjaciółkami, albo i były. Przykro by było tak zakończyć :c
    Z niecerpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę naprawienia laptopa :P
    Pozdrawiam
    Faith ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej.:)
    Zapraszam na rozdział ósmy Bądź moją nadzieją.:)

    http://dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com/2014/06/osmy_22.html

    Pozdrawiam serdecznie,
    la_tua_cantante_

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! Nie mogę po prostu się oderwać od tego!
    theeternalkids.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Droga Raven!
    Rozdział cudowny! Czytałam z zapartym tchem! Kocham twój styl pisania. I tak się cieszę! Coraz więcej króla Artura. Ten sen po prostu mnie zaskoczył. Po prostu masz talent ;)
    Pozdrawiam, Melete

    OdpowiedzUsuń

Alis