czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 27.

                Gwen wróciła do domu, gdzie zastała swoją mamę w towarzystwie Jacka, po kuchni krzątała się Lottie. Jej rude włosy były spięte w ciasnego koka, uśmiechała się, ale jej oczy były smutne. Dziewczyna nalała sobie soku i usiadła przy blacie.
- Wszystko w porządku?
                Kobieta postawiła przed nią talerz z obiadem.
- Tak, jestem tylko trochę zmęczona – powiedziała. Pogłaskała ją po ręce. – Niech panienka się nie przejmuje mną, niedługo egzaminy, teraz na tym powinnaś się skupić.
                Przewróciła oczami i zabrała się do jedzenia. Szybko zjadła i poszła do swojego pokoju, przebrała się w wygodne legginsy i koszulkę Artura. Miała ich już kilka, często mu je podkradała, dzięki temu miała wrażenie, że zawsze jest blisko. Wyjęła zbiory zadań i sfatygowany już zeszyt, w którym obliczała zadania. Wstępnie miała już zagwarantowane stypendium na Cambridge, ponieważ rok wcześniej wzięła udział w konkursie fizycznym i zaliczyła wakacyjny kurs, ale i tak wszystko zależało od tego egzaminu. Wiedziała, że umie, ale gdzieś z tyłu głowy czaił się niepokój, że Morgana może wykorzystać każdą chwilę, gdy są oddzielnie. A mimo wszystko przyszłość nie kończyła się na zakończeniu przeszłości, oni mieli żyć dalej.
                Głos matki wyrwał ją z skupienia, przetarła oczy i spojrzała na zegarek w telefonie. Pracowała już od czterech godzin.
- Gwen, kolacja!
                Przeciągnęła się, plecy jej zesztywniały, a noga ścierpła. Odkrzyknęła, że zaraz będzie i weszła do łazienki, związała swoje czarne włosy w luźnego koka na czubku głowy i obmyła twarz. Zmyła resztki makijażu, które wytarła podczas nauki i zeszła na dół.
                Aurora z Jackiem siedzieli już w jadalni i rozmawiali o czymś żywo.
- Dobrze, że już jesteś – powiedział mężczyzna. Przesunął do niej półmisek z sałatką. – Obryta na środę? Od czego zaczynasz?
- Jutro jeszcze powtarzam matematykę. Angielski, w czwartek francuski, piątek mam wolne, poniedziałek matematyka i wtorek fizyka. Później zostaje mi tylko chemia i biologia.
                Jack skinął głową.
- Dlaczego astronomia?
                Gwen wzruszyła ramionami.
- Uwielbiam gwiazdy, chce je poznać. Pracować z nimi.
                Jack pokiwał głową. Resztę kolacji milczała. Obserwowała narzeczonego matki, szukała w nim oznak tego mężczyzny, o którym opowiadał jej Artur – gwałciciela. Dla niej był miły, dla Aurory czuły i kochający. Z jednej strony czuła, że coś z nim jest nie w porządku, a z drugiej wierzyła w drugą szansę.
                Po skończonej kolacji napuściła wody do wanny i dolała olejku różanego. Przygasiła światło i otworzyła okno, wpuszczając do środka majowe powietrze przesycone zapachem kwiatów, rosnących w ogrodzie. Zrzuciła z siebie ubrania i posłała je ruchem ręki do kosza na brudną bieliznę. Weszła do wanny i powoli zanurzyła się w pachnącej wodzie. Zsunęła się plecami po ściance, aż woda zamknęła się nad jej twarzą. Czarne włosy unosiły się wokół niej niczym macki. Otworzyła oczy i spojrzała w ciemniejące niebo za oknem.
                Wyciągnęła głowę dopiero, gdy zabrakło jej powietrza. Uniosła do góry wodną kulę i cisnęła nią przez łazienkę. Przecięła pomieszczenie jak pocisk i robiła się na kafelkowej ścianie. Uniosła brwi. Wyciągnęła dłoń i palcami nakazała się podnieść wodzie. Krople przesunęły się po podłodze i ścianie i znów wróciły do kuli, która powoli już przewędrowała przez łazienkę i zawisła nad jej ręką. Zacisnęła pięść i woda wróciła do wanny.
                Owinęła się ręcznikiem i zawinęła włosy w miękki turban. Jedną ręką myła zęby, a drugą odpisywała Arturowi na wiadomości. W końcu odłożyła telefon na szafkę i wypłukała usta. Nakładała krem na twarz, gdy usłyszała, że ktoś wszedł do jej pokoju. Wyjęła z szuflady miękką piżamę i szybko się ubrała.
- Mamo?
                Nie usłyszała odpowiedzi, więc ostrożnie otworzyła drzwi.
- To tylko ja – usłyszała zimny głos Jacka, od które zjeżyła się jej skóra na karku.
                Gwen skrzyżowała dłonie na piersiach, próbując ukryć brak stanika. Nie spodziewała się go tutaj.
- Gdzie jest mama? I czego chcesz?
                Mężczyzna siedział na jej łóżku i opierał łokcie na kolanach. W dłoniach obracał małe niebieskie pudełko.
- Bierze prysznic, chciałem ci to dać dzisiaj – podał jej pudełko. Wzięła je niepewnie. – To taki prezent, przyniesie ci szczęście na egzaminach. Jutro rano lecę do Stanów na trzy tygodnie, więc sobie odpoczniesz. – Przyjrzał się uważnie jej twarzy. Podszedł do niej powoli, jak drapieżnik. – Nie lubisz mnie, co?
                Wzięła ciężki oddech. Czuła od niego zapach szkockiej. Stłumiła w sobie dreszcz.
- Nie o to chodzi. Chcę, żeby mama była szczęśliwa. Będę cię lubiła tak długo, jak będziesz jej to dawał. Ale spróbuj ją zranić, a uwierz mi, że będziesz tego żałował do końca życia.
                Zaczęły jej drżeć palce. Zacisnęła je w pięść. Pomyślała, że wybuch przed nim byłby najgorszym, co może zrobić. Jack odsunął się od niej, na jego twarzy malowało się zdziwienie.
- Twój kochaś powiedział ci, prawda? – Skinęła głową. – A opowiedział ci, co mi zrobił?
                Prychnęła.
- Gdybym była na jego miejscu, już byś nie żył. Skończyłam tą dyskusję, wyjdź – czekała na jego ruch, ale się nie poruszył. Z nerwów trzęsły się jej ręce, wazon na biurku zaczął drżeć – Chyba nie chcesz, żeby mama się o wszystkim dowiedziała, czyż nie?
                Syknął i ruszył w stronę drzwi, które zamknęły się za nim z hukiem. Rzuciła pudełko na biurko i dotknęła dłonią swojego czoła. Było gorące. Odetchnęła ciężko i padła na łóżko. Z kieszeni spodenek wyjęła swój telefon i wykręciła numer Artura.
- Co tam kochanie? – Jego głos od razu przywołał uśmiech na jej twarz.
- Nic specjalnego. Uczyłam się cały dzień, a ty?
                Ułożyła się wygodnie na plecach i bawiła się wykończeniem koszulki.
- Gdy pociąg tylko opuścił dworzec, powitałem biologię na randce.
- Zdradzasz mnie? – Zapytała z uśmiechem.
                Roześmiał się.
- Nie. Ona myśli, że to na poważnie, a dla mnie to tylko służbowa relacja. Mojego serca nawet nie ma w Londynie.
                Po piersi Gwen rozeszło się przyjemne ciepło.
- Och, to dobrze. Randkowałam dzisiaj z fizyką – dodała cichutko.
- Mam być zazdrosny? Już widzę jak marszczysz te swoje brwi – westchnął przeciągnę. – Chciałbym pocałować tą pionową zmarszczkę między nimi.
- Chciałabym, żebyśmy byli razem.
- Przyjedziesz w następny piątek, prawda?
- Wsiadam w pociąg zaraz po egzaminie z chemii. Jutro kupię bilet.
                Ziewnął mocno. Jej też się to udzieliło.
- Chyba pora iść spać, co? – Spytał.
- Tak naprawdę jest dopiero 22. Wyspałeś się w ogóle dzisiaj?
                Przez chwilę milczał.
- Miałem koszmary. Zwykłe, nie retrospekcje. Pospolity koszmar, który mnie kompletnie przetyrał. Gwen ledwo się trzymam, pogadamy jutro, okay?
- Jasne, misiek. Kocham cię.
- I ja ciebie. Dobranoc.
- Dobranoc.
                Przez chwilę jeszcze słuchała jego oddechu, żadne z nich nie chciało się pierwsze rozłączyć. W końcu to ona nacisnęła czerwony klawisz i odłożyła telefon na szafce. Wsunęła się pod kołdrę i zgasiła lampkę nocną. Pokój pogrążył się w ciemności, sen długo nie nadchodził. Czekała na niego w bezruchu, w końcu, gdy zegar wskazał dwudziestą trzecią, jej powieki zamknęły się, a ona zasnęła, niespokojnie śniąc.
***
                Deszcz uderzał o szybę i dach samochodu Gwen, gdy powoli zbliżała się do szkoły. Uczniowie mieli się stawić dopiero o 8.45, ale ona nie mogła wyczekać w domu. Mimo zaciśniętego z głodu żołądka zjadła przygotowane przez Lottie gofry z owocami, ubrała pożyczoną przez Aurorę bransoletkę z delikatnej czerwonej wstążki, na której wisiała zawieszka przedstawiająca jedną z druickich run. Po kilku miesiącach znała je na tyle, by wiedzieć, że ta wzmacnia umysł. Była ciekawa, czy to przypadek, czy jednak Lottie się myliła i jej matka wiedziała więcej niż myślała.
                Zaparkowała na swoim ulubionym miejscu i naciągnęła kaptur płaszcza na głowę. Przeszła przez parking, na tyle szybko na ile pozwalały jej wysokie obcasy. Szkoła była cicha, ci uczniowie, którzy już dotarli spojrzeli na nią pusto, niektórzy uśmiechnęli się. Ocieplanie jej wizerunku na pewno przyniosło korzyść.
                Zostawiła w swojej szafce torebkę i płaszcz, do kieszeni sukienki wrzuciła telefon i zaczęła bezwiednie chodzić po korytarzu. Po kilku minutach zatrzymała się przed drzwiami Sali muzycznej, na zewnątrz rozległ się grzmot. Zadrżała. Z lekkim wahaniem nacisnęła klamkę, która ustąpiła pod wpływem jej nacisku.
                Gwen dotknęła czarnej pokrywy fortepianu, przypomniała sobie dzień, w którym znalazła Artura grającego „Preludium e-moll” Chopina. Otworzyła klawiaturę i dotknęła dłonią jednego z czarnych klawiszy. Uśmiechnęła się. Usiadła i kontynuowała melodię, którą doskonale znała. Jej stopa naciskała pewnie pedał, a dłonie poruszały się sprawnie nad klawiaturą. Długie palce zakończone okrągłymi, czarnymi paznokciami uderzały w klawisze. Pochylała się lekko do przodu, włosy zsunęły się z jej ramienia i przysłoniły twarz.
- Tak myślałem, że to ty.
                Głos Dylana wyrwał ją z zamyślenia. Gwałtownie przerwała grę, dźwięk urwał się w pół. Spojrzała na niego zimnym spojrzeniem. Jednocześnie w głębi czuła wstyd, że przerwał jej w tak intymnej chwili. Wyglądał bardzo swobodnie, nonszalancko opierając się o framugę.
- Czego znowu chcesz?
                Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni jedwabną białą chusteczkę i zamachał nią.
- Pokoju. A przynajmniej pertraktacji.
                Gwen opuściła głowę, by ukryć uśmiech. Chłopak podszedł bliżej i oparł się o instrument. Owionął ją jego zapach. Pachniał świeżo skoszoną trawą z nutką sosny, która miała ukryć zapach papierosa oraz skórzaną kurką, którą przewiesił sobie przez bark.
- Pertraktuj w takim bądź razie.
- Przestanę wkurzać twojego faceta dostawianiem się do ciebie, o ile przestaniesz mnie zwalczać. To bardzo pociągające.
                Przewróciła oczami.
- Dylan, zrozum wreszcie. To, że cię odtrącam za każdym razem nie oznacza, że cię podrywam. Po prostu mnie wkurzasz – miała inne słowo na końcu języka, ale przecież miała nie przeklinać.
- Co nie zmienia faktu, że działa to w inną stronę – uśmiechnął się.
- Czyli jeśli się zgodzę to będziemy po prostu kumplami z rocznika?
                Pokiwał głową.
- Ale spróbuj złamać postanowienia tego układu, to pożałujesz – wstała i wyciągnęła dłoń w jego stronę. – Zgoda.
                Uścisnął jej dłoń. Miał mocne dłonie, dużo bardziej szorstkie od Artura, ale jednocześnie dużo słabsze. Dotykając dłoni swojego chłopaka, czuła się bezpiecznie. Skarciła się w myślach za porównywanie obu chłopaków.
- Lubię dobre układy. Powinniśmy to opić, Raven.
                Uśmiechnęła się.
- Nikt już tak do mnie nie mówi.
- Postaraj się, żeby sobie przypomnieli o tej ksywce. Do twarzy ci z nią było.
                Odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali. Usiadła z powrotem do fortepianu i położyła palce na klawiszach. Jednak wena ją opuściła. Wyciągnęła telefon, akurat gdy zaczął dzwonić.
- Hej.
- Hej. Dzwonię tylko, żeby życzyć ci powodzenia – głos Artura był balsamem dla jej duszy, którego teraz potrzebowała ponad wszystko. W tle słychać było gwar rozmów i nawoływania. – Jesteś już w szkole?
- Dziękuję i wzajemnie. Od pół godziny – wiedziała, że się uśmiechnął. – Zakopałam topór wojenny z Dylanem.
                Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- Teraz naprawdę zaczynam być zazdrosny.
- Głównym postanowieniem jest fakt, że jeśli zejdzie ze stopy koleżeńskiej układ jest zerwany. Nie musisz się martwić. Kocham cię ponad wszystko, nie zauważyłeś?
                Roześmiał się.
- Coś tam mi mignęło.
- Arturze.
                Zaśmiał się jeszcze raz.
- Wybacz kochanie. Muszę się zbierać, zabierają telefony do depozytu na czas egzaminu. Odezwę się później. Kocham cię.
- Powodzenia. Ja ciebie też.
                Gwen też musiała się zbierać. Zostawiła torbę w szafce i do klasy weszła tylko z przyborami do pisania. Podpisała się na karcie i zajęła wylosowane miejsce. Obok niej siedziała Jules, która grała na wiolonczeli w orkiestrze. Uśmiechnęła się do niej ciepło, pokrzepiająco. Dziewczyna odpowiedziała podobnym uśmiechem. Zaciskała palce mocno na długopisie i nerwowo kreśliła nim po kartce. Głos przewodniczącego komisji egzaminacyjnej przywrócił ją do rzeczywistości. Spojrzała na swój brudnopis i zdębiała.
                Całą stronę pokrywały druickie runy, niektóre znała, a niektórych nigdy wcześniej nie widziała. Szybko przewróciła kartkę na drugą stronę i przycisnęła ją dłonią do blatu. Znowu drżały jej ręce. Strząsnęła nimi, by pozbyć się drżenia.
- Wszystko w porządku, Gwen? – Zapytała Jules, pochylając się w jej stronę.
                Dziewczyna pokiwała głową.
- Tak, nic mi nie jest. To tylko stres.
- Panno Ravenscar – głos profesor Milton, która zasiadała w komisji skutecznie uciszył salę. – Zbladłaś, na pewno wszystko w porządku? Nie chcemy powtórki, prawda?
                Kilka osób zachichotało. Gwen poczuła, że czerwienieje na twarzy.
- Naprawdę, pani profesor. Nie ma powodu do zmartwień.

                Rosaline pogłaskała ją pokrzepiająco po ręce, gdy położyła na jej ławce zestaw pytań. Gwen wyjrzała przez okno, deszcz zacinał w szyby, po których spływały krople zostawiając za sobą ślad i łącząc się w sieć. Stopniowo wyciszała swój umysł, kiedy zegar nad tablicą wskazał dziewiątą, ledwie usłyszała, że mogą zaczynać. Otworzyła zestaw, a jej głowa była czysta i gotowa do pracy. 
~*~*~
Dodaje dla Was rozdział o 1.05 dziękuję Wam za to, że jesteście.
Miłego dnia!
Kocham Was.

Od pewnego czasu współpracuje z Julią (swoją drogą moją przyjaciółką) z "Książki według Wącham Książki", która została moją betą. Zabetowała mi ten rozdział i poprzedni.
Dziękuję bardzo!

4 komentarze:

  1. Co tu dużo mówić? Cudo kochana. Tak się boję końca tego opowiadania. Pomysł świetny. Niech no Jack zbliży się tylko do Gwen albo skrzywdzi Aurorę, to zabiję go! Kocham jak opisujesz sceny z Arturem. On jest taki ach... Czemu musi być taki boski! Co do zakopania toporu wojennego z Dylanem- ŚWIETNE! Dawna krzywka Raven. Przypadek? Nie sądzę xD
    Trzymaj się ciepło!
    Całuję, M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ksywka wyjasnie: Raven to moje ulubione zenskie imie (serio), ktore przemycilam w swoim pierwszym opowiadaniu, w pierwowzorze Gwen miala uzywac tego imienia jako przezwiska, ale uzylam je jako czesc nazwiska, ktore jest nazwiskiem Nocnego Lowcy (ach Cassie, dziekuje za to!). Wiec wolali na nia Raven, co oznacza kruk.
      Dziekuje bardzo za mile slowa :* chcialabym zobaczyc jak zabijasz Jacka - serio to az kusi 😂
      Buziaki i czekam na rozdzial u Ciebie!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Byłoby to widowiskowe. Coś też zauważyłam, że lubisz to imię i kruki. Taka to ja jestem spostrzegawcza. Co do następnego rozdziału to za niedługo się pojawi!
      Całusy, M

      Usuń

Alis