Ogromne
drzwi Akademii otworzyły się przed Gwen i Arturem, zanim którekolwiek z nich
zdołało choćby zapukać. Dziewczyna odetchnęła głęboko i weszła do środka pewnym
krokiem. Jej chłopak trzymał się pół kroku za nią, nonszalancko trzymając
dłonie w kieszeniach. Jednak wiedziała, że tym gestem maskuje swoje
zdenerwowanie. W zaciśniętej pięści trzymał Excalibura zamkniętego w postaci
długopisu, był gotów w każdej chwili go wyciągnąć z zdjąć skuwkę.
Na
szerokich schodach stały cztery radne. Każda z nich miała długą suknię o
wąskich rękawach, zebraną w talii. Na nagiej skórze ich szyi i piersi pełzły
czarne linie druidzkich run. Piper miała sukienkę w kolorze intensywnej
czerwieni, która idealnie pasowała do jej prawego oka i kontrastowała z lewym.
Laurel była ubrana w biel, Margo w ciemną zieleń, a Anastazja w błękit. Za nimi
stały dwie postacie w szarych szatach z kapturami na głowach.
- Witaj Ginevro Ravenscar – odezwała się Piper. – Witaj
Arturze Creagh z rodu Pendragonów, mam zaszczyt powitać was na wyjątkowym
Konwencie Sabatów – zeszła szybko po schodach, a jej suknia powiewała za nią.
Pozostałe czarownice nadal stały w blasku słońca. – Sabrine zaprowadzi cię do
auli, gdzie czeka na ciebie miejsce. My zajmiemy się przygotowaniem Gwen.
Drobna
dziewczyna, o pofarbowanych na rubinową czerwień włosach, dygnęła przed Gwen i
wskazała drogę Arturowi. Chłopak musnął ustami jej wargi i ruszył za swoją
przewodniczką. Piper przepuściła Gin na schodach, czarownice otoczyły je
wianuszkiem i poprowadziły schodami. Po kilku minutach marszu po krętych
korytarzach znalazły się w pokoju, którego okna wychodziły na ogromny zielony
ogród.
- Rozbierz sukienkę za tym parawanem – powiedziała Margo. –
Znajdziesz tam szlafrok, później druidzi naniosą na ciebie runy.
Gwen
nie mogła mówić. Stres ścisnął jej gardło. Kiwnęła tylko głową.
Otuliła
się miękkim materiałem szlafroka i wyszła zza parawanu. Czarownice posadziły ją
na krześle i Lauren szybkimi ruchami długich palców upięła jej miękki włosy w
eleganckiego koka, podobnego do tego, w które one były uczesane. Odsunęły się,
a ich miejsce zajęli druidzi. Nic nie mówili, wyjęli tylko krótkie ostrza o
szpiczastym kształcie. Zdusiła w sobie drżenie, widząc ich ostre końce.
Zagryzła wargi, gdy chłodny metal dotknął jej skóry. Wiedziała, co ją czeka.
Anastazja wyjaśniła jej wszystko. Runy miały dać jej siłę, by mogła panować na
Mocą. Każda czarownica je nosiła, a szczególnie nakładano je do dużych zaklęć.
Wspomagały, pomagały czerpać bezpośrednio z żywiołu. Rzadko kto potrafił
okiełznać żywioł, posługiwano się słowem.
Jednak
żadne nauki nie mogły ją przygotować na ból ich nakładania. Lekkie pieczenie,
które czuła podczas rysowania runy przez Anastazję było niczym przy bólu
druidzkich run. Skóra piekła niemiłosiernie, a ona miała wrażenie, że rozrywa
się każda komórka w jej ciele. Nie płakała, zamknęła oczy. Nie pozwoliła łzom
płynąć. W końcu ból ustał. Wzięła powoli oddech, powietrze wypełniło jej płuca,
przynosząc ulgę. Margo pomogła jej wstać i zaczęła upinać na niej pasy
materiału w białym kolorze. Szeptała zaklęcia, aż na jej ciele uformowała się
suknia, o takim samym fasonie, co suknia Margo.
- Wybierz sobie kolor, kochana – powiedziała ciepło.
Gwen
spojrzała na nią i pomyślała, że gdyby Matka Natura miała być postacią to wyglądałaby
jak czarownica ziemi.
- Jak mam to zrobić?
Anastazja
stanęła obok Margo i splotła ramiona na piersi.
- Mocą – uśmiechnęła się pokrzepiająco.
Pozostałe
czarownice obserwowały ją ukradkiem, pragnąc, by nie czuła na sobie presji.
Gwen rozluźniła palce i delikatnie dotknęła materiału. Ciepło z jej piersi
przesunęło się poprzez ramiona do dłoni, które po chwili zrobiły się całkowicie
gorące. Zamknęła oczy. Moc rozchodziła się od jej dłoni w dół i w górę, czuła
jej delikatne muśnięcia na całej skórze.
- Ma talent – powiedziała cicho Lauren do Piper.
Gwen
otworzyła oczy i spojrzała na czarownice, które uśmiechały się szeroko. Margo
delikatnie popchnęła ją w stronę ogromnego lustra. Dziewczyna znów zamknęła
oczy, chcąc mieć niespodziankę. Jej suknia była w kolorze ciemnego ametystu,
prawie wpadające w oberżynę. Fiolet podkreślał jej oczy i delikatne usta.
Czarne kosmyki, które wysunęły się z upięcia, pogłębiały jego barwę.
- Wyglądasz przepięknie – powiedziała Anastazja. – Chyba
czas, żebyśmy ci wyjaśniły, co może się wydarzyć podczas konwentu.
Gwen
poczuła nagłe uderzenie strachu. Czyżby Artur miał mieć rację?
- Ze spokojem – powiedziała Piper, widząc jej zdenerwowanie.
– Nic ci się nie stanie. Jak dobrze wiesz, nasze środowisko jest podzielone.
Wiele czarownic popierało Morganę, kilka sabatów nawet bardzo. Rada nie chciała
się zgodzić przez wieki na obranie jej na swoją przywódczynie. Dlatego musisz
się przygotować na Próby.
Gwen
uniosła brew i spojrzała na swoje towarzyszki.
- Poddana zostaniesz próbie ognia, wody, ziemi i powietrza –
kontynuowała za przyjaciółkę Margo. Jej głos nie był już tak matczyny jak kilka
minut wcześniej, emanowała siłą i potęgą. – Po krótce: będziesz musiała go
przywołać z siebie, a to dosyć trudna sztuka. Nie wolno ci wykorzystać wody w
kranie, czy rosnących roślin…
- Wyjątkiem jest powietrze, bo jest wszędzie – dodała
Lauren, przepraszając Margo krzywym uśmiechem. – Ale radzę ci wykorzystać go w
inny sposób…
- Lauren. Nie wolno ci – przerwała jej Anastazja. – Nie
możemy ci powiedzieć, co masz zrobić. Wymaga to użycia twojej inteligencji i
umiejętności wykorzystania Mocy. Jesteś potężna, dasz sobie radę.
Czarownice
spojrzały po sobie, a atmosfera zdawała się gęstnieć. Gwen westchnęła tylko
krótko, ale to wystarczyło, by skupić na sobie ich uwagę.
- Nie kłóćcie się – poprosiła. – Wasza wiara we mnie wiele
dla mnie znaczy. Nie jestem tutaj, bo mnie o to poprosiłyście. Chce tu być,
chcę zakończyć te tysiąc letnie spory. Pogodzę sabaty, a potem usunę się w
cień.
Kobiety
spojrzały na siebie i uśmiechnęły się szeroko. Piper złapała dłoń Margo, która
ujęła rękę Lauren. Anastazja złapała jej lewą rękę, a Lauren prawą.
- Otwórz się – powiedziała cicho jej sąsiadka.
Pozwoliła
zasłonie swojego umysłu opaść, Moc w jej żyłach zawrzała. Przepływała od jednej
do drugiej, zataczając krąg. Powietrze rozwiało ich włosy. Rośliny w rogu
eksplodowały wzrostem, wypuszczając różowe kwiaty. Wszystkie świece w pokoju
zapłonęły, a woda zaczęła niespokojnie drżeć w karafce.
***
Gwen
nie mogła pojąć rozmiarów Akademii, tylko dzięki magii tak ogromny budynek,
mógłby się zmieścić w sercu Londynu. Aula miała wysokość dwóch pięter,
sklepiona dachem z dużymi oknami, przez które wpadały promienie czerwcowego
słońca. Przy swoim ogromie była bardzo pusta, kilkanaście rzędów krzeseł i
jedno drzewo, które wyrastało z podłogi. Jego korona miała drobne czerwone
kwiatki.
Sala
była pełna ludzi, głównie kobiet, ale widać było także kilku mężczyzn. Gwen
przyglądała im się z góry, stojąc na balkonie. Artur siedział w pierwszym
rzędzie, słońce grało na jego kasztanowych włosach. Nerwowo obracał w palcach
Excalibura. Zauważyła, że główne drzwi otworzyły się i weszły przez nie
członkinie Rady. Czarownice wstały, oddając im należny szacunek. Wśród nich
były także uczennice Akademii.
- Witajcie siostry, witajcie bracia – powiedziała Piper,
Margo spojrzała prosto w oczy Gwen i kiwnęła głową. Był to znak, że powinna
zejść na dół. Dziewczyna ruszyła wąskimi schodami, ale cały czas słyszała
donośny głos kobiety. – Zakończyła się pewna era, podczas której Morgana la Fay
była jedną z najpotężniejszych czarownic. Jej śmierć dla wielu was była ciosem,
współczujemy wam straty – Gwen prawie krzyknęła z oburzenia. – Ale jej czyny,
zło, które uczyniła, było nie wybaczalne. Ród Ravenscar odniósł ogromne straty,
dlatego czuje ogromny zaszczyt, przekazania wam informacji, że jest między nami
Piąta.
Na sali
zapadła cisza. Gwen zacisnęła dłonie, ale czuła w palcach mrowienie Mocy. Potarła
je o siebie, opierając na nich czoło. Delikatna iskra prądu przeskoczyła między
nimi. Strzepnęła je.
- Tak drodzy państwo – kontynuowała Piper. – Jestem
przewodniczącą od piętnastu lat, wcześniej tylko dwa razy Rada Pięciu była w
komplecie. Panie i panowie, poznajcie Ginevrę Ravenscar, pierwszą od bez mała
pięciuset lat Piątą.
Drzwi
otworzyły się dla niej zbyt wcześnie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła do przodu
powolnym, majestatycznym krokiem. Suknia szeleściła cicho w kontakcie z
kamienną podłoga. Czuła na sobie wzrok setki osób. Runy na jej ciele dodawały
jej siły. Stanęła między Lauren i Piper, dokładnie pośrodku sali.
Pomiędzy
zgromadzonymi rozległ się szum. Rozmawiali ze sobą, nikt im nie przeszkadzał.
Piąta musiała być zaakceptowana przez każdy sabat, jakiekolwiek veto wykluczyłoby ją z rady. Gwen
wykorzystała tą chwilę zamieszania, by spojrzeć na Artura. Siedział wygodnie na
krześle, lekko pochylony do przodu. W dłoniach nadal miał Excalibura jako
niewinnie wyglądający długopis. Uśmiechnął się do niej.
- W imieniu Sabatu Forest żądam, żeby przystąpiła do prób –
odezwała się kobieta z środka sali. Mówiła z wyraźnym południowo-amerykańskim
akcentem. Kilkanaście czarownic pokiwało głowami. Kobieta skłoniła się i
wróciła na swoje miejsce.
- W porządku – powiedziała Gwen, zanim ktokolwiek zdążył się
odezwać. Przestał ją interesować zawiły protokół Konwentu. To była jej impreza.
– Szanuję was, dlatego okażę szacunek waszym lękom.
Spojrzała
na Artura, a na jego twarzy malował się triumf.
Zamknęła
oczy i zaczęła skupiać w sobie Moc. Czarne runy na jej przedramionach zaczęły
blednąć, jednocześnie stawały się ciepłymi miejscami na jej skórze. Myśl niestandardowo. Powoli wyciągnęła
przed siebie rękę i zacisnęła mocno pieść. Ściany zaczęły drżeć, szyby w oknach
wibrowały wydając nieprzyjemny dźwięk. Szczelina jak szybka jaszczurka wspięła
się po jednym z murów. Gwen otworzyła oczy, który błyszczały metalicznym
złotem. Powoli przesunęła dłonią w kierunku pęknięcia, które tak szybko jak się
pojawiło zniknęło. Drżenie ustało.
Podeszła
do jednej z czterech mis, które stały przed podwyższeniem i przesunęła nad nim
ręką. Wypełniła ją czarna ziemia. Położyła na niej dłonie i zaczęła szeptać w
miękkim języku magii, który sam płynął z jej wnętrza. Spomiędzy jej palców
wyrosła cieniutka łodyżka, na szczycie której pojawiła się biała róża.
Otrzepała
ręce, a niektóre czarownice zaklaskały. Po plecach dziewczyny spłynęła kropla
potu. Odetchnęła ciężko.
Przywołanie
ognia było proste. Robiła to wielokrotnie. Nad jej dłonią pojawił się pomarańczowy
płomień, który z każdą chwilą rósł, aż praktycznie dotknął wysokiego sufitu. Mimo
swojego rozmiaru był zimny i przynosił chłód, a nie ciepło. Zmieniła jego
kolor, na szafirowy. Identyczny z łuskami Saphiry. Powoli zmniejszyła go i
włożyła do misy.
Dwie
próby były za nią.
Powoli
zaczynała odczuwać zmęczenie. Pot spływał jej po plecach i czuła go na
dłoniach. Złączyła dłonie i szepcząc cicho, przyzwała wodę. Kula w jej rękach,
szybko zmieniła swój kształt w niewielkiego smoka, który przeleciał nad głowami
zgromadzonych i zanurkował do misy, rozbryzgując się na wszystkie strony.
Jednak żadna kropla nie upadła na ziemię, wszystkie wróciły do środka.
Czarownice
zaklaskały, bardziej entuzjastycznie. Spojrzała na Anastazję, która uśmiechała
się szeroko. Gwen ukradkiem otarła ręce w fioletowy materiał sukienki.
Kreatywność. Nieszablonowość. Zaskoczenie.
Znów przywołała wodę, którą
uformowała w konia, stojącego na zadnich nogach. Czuła chłód wody na swojej
ręce. W auli zerwał się wiatr, który szarpał jej włosami. Skupiła go w swojej
drugiej dłoni. Jego igiełki kuły ją w skórę, ale podporządkowała go własnej
woli. Stopniowo wodny koń zamieniał się w lodową figurę. Powoli od dołu,
słychać było jak woda zmienia się w lód. Ujęła go delikatnie i postawiła w czwartej
misie.
- Gratulacje – powiedziała Lauren tak cicho, że tylko Gwen
mogła ją usłyszeć.
Większość
run, które miały dać jej siłę, zniknęła. Pozostał po nich tylko blady ślad.
Gwen potarła swój kark, który łaskotany był przez luźne kosmyki. Piąty żywioł.
Najtrudniejszy do okrzesania, nie pisano o nim nigdzie, tylko nieliczne
czarownice potrafiły się nim posługiwać. Był niebezpieczny, wymagał ogromnej
Mocy i siły organizmu.
Odetchnęła
głęboko i znów zamknęła oczy. Wyłączyła się. Była tylko ona i Moc, buzująca w
jej żyłach. Słyszała w uszach jej zew. Usłyszała cichutkie rzężenie prądu
elektrycznego. Między jej dłońmi przeskakiwały błękitne iskry. Rozciągnęła ją,
tworząc w swojej dłoni błyskawicę, która dorównywała jej długością. Na twarzach
zgromadzonych pojawiło się zaskoczenie, zmieszane ze strachem.
Wyglądała
przerażająco. W niebieskim świetle, jej skóra była trupio blada, a oczy
błyszczały własnym blaskiem. Czarne włosy przybrały jeszcze głębszą barwę,
wyrywając się z misternego upięcia i powiewając samoistnie. Mimo tego, czuła,
że zaraz nie wytrzyma. Źródło jej sił wyczerpywało się coraz szybciej.
Ostatkiem sił ścisnęła w dłoniach błyskawicę i wyrzuciła ją w górę.
Strużka
prądu uderzyła w sufit, odrywając od niego kawałki tynku, które opadły na dół
jak płatki śniegu. Napięcie czuć było w powietrzu, które pachniało ozonem. Gwen
zatoczyła się, ledwie stojąc na nogach. Na ratunek jej rzucił się Artur, który
złapał ją zanim uderzyła o podłogę.
- To znowu ty – powiedziała, gdy pomógł jej wstać. – Jak rycerz
na czarnym motocyklu, ratujesz mnie z opresji.
- Sama też sobie całkiem nieźle radzisz – odparł z
szelmowskim uśmiechem.
Uścisnęła
jego palce, zanim wrócił na swoje miejsce.
Później
wszystko potoczyło się szybko. Wszystkie sabaty przyjęły jej kandydaturę. Nawet
lojalni wobec Morgany nie mogli zaprzeczyć, że ma Moc. Każdy chciał zakończenia
wojny między sabatami, a wiara w to, że ona może ją zakończyć im wystarczyła.
Piper przekazała jej stołek przewodniczącej. Anastazja, Margo i Lauren złożyły
przysięgę lojalności.
Później
była już tylko impreza.
Czarownice
zgromadziły się w jadalni, gdzie młode dziewczyny grały wesołą muzykę. Podano
wyśmienite jedzenie i różnego rodzaju napoje. Gwen dostrzegła, że czarownic
było mniej niż sądziła. Piętnaście sabatów, z których każdy przysłał czwórkę
przedstawicieli. Cieszył ją fakt, że każdy starał się zapomnieć o dawnych
krzywdach. Owszem widziała krzywe spojrzenia i słyszała przykre uwagi, ale
przynajmniej nikt nie próbował się pozabijać.
- Gratulacje – powiedział Artur, gdy wczesnym wieczorem
wracali do domu.
Zachodzące
słońce pieściło ich skóry ciepłymi promieniami. Przechadzali się powoli wąskimi
alejkami, pod rozłożystymi drzewami. W ich koronach swój ostatni koncert dawały
ptaki. Gwen znów w swojej sukience i wygodnych trampkach pociągnęła Artura na
niewielkie wzniesienie. Usiedli, oparci o korę grubego dębu. W dole po srebrnym
stawie pływały kaczki. Po kamiennym moście spacerowały grupki nastolatków i
pary.
- Cieszę się, że chociaż coś mi się udało.
Oparła głowę
o jego ramię.
- Chociaż coś? – Podniósł głos, ale zamilknął, gdy zobaczył
jej wyraz twarzy. Nie miał ochoty się z nią kłócić. Pocałował ją w czoło i
splótł palce z jej palcami. – Czuję się tak staro – wyszeptał, patrząc na kilka
osób w ich wieku, którzy w cieniu klonu, popijali piwo i śmiali się głośno.
Gwen
uśmiechnęła się.
- Masz starą duszę Arturze Pendragonie.
Skrzywił
się lekko. Dziwnie się czuł, gdy ktoś nazywał go starym nazwiskiem. Nie czuł
się z nim związany. Był Creagh. Zaśmiał się.
- Twoja wcale nie jest młodsza – odparował.
Wyprostowała
się i spojrzała na niego. W jej oczach odbijały się promienie zachodzącego
słońca. Delikatnie pocałowała go w nos. Roześmiał się i zatopił się w jej
wargach.
- Mamy osiemnaście lat, nasze duże są w cholerę od nas
starsze. Dokończyliśmy stare sprawy, więc chyba możemy umrzeć, co?
Roześmiał
się, słysząc patetyczność w głosie dziewczyny.
- Sądzę, że znam lepsze zajęcia niż umieranie.
Wybuchła
gromkim śmiechem, przyciągając uwagę starszego małżeństwa, przechodzącego obok.
Spojrzeli najpierw na nich srogo, ale później ich twarze złagodniały. Gwen
posłała im lekki uśmiech. Artur parsknął w jej szyję. Pocałowała go, a później
kolejny i kolejny.
- Chyba wiem, co masz na myśli – wyszeptała z ustami na jego
wargach.
Hej!
Ten rozdział bardzo magiczny...
Ten rozdział bardzo magiczny...
Nie będę wiele zdradzała, ale ja już dokładnie wiem, jak będzie wyglądał koniec!
Haha, ale nic wam nie powiem.
Haha, ale nic wam nie powiem.
Oprócz tego, że to nie ostatni rozdział...
Także, proszę o komentarze, bo to bardzo motywuje, a wena od Was dodaje skrzydeł!
Kocham Was,
Raven
Cudo jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńCieszę się,że Ci sie podobał :*
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa! ^^
(Wzdycham)
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział! Gwen wyglądała i nadal wygląda, majestatycznie w mojej głowie podczas tej próby!!!
Nadal nie wierzę, że to opowiadanie dobiega końca! Mam nadzieję, że nie skończysz z pisaniem!
W około, dwa tygodnie napisałaś nowy rozdział. To znaczy, że muszę się wspiąć i zacząć pisać swój!!!
Kocham cię, uściski, całuski i weny.
Trzymaj się cieplutko!
Bardzo się cieszę, że zobaczyłaś jej majestat. Zastawia mnie, czy czytelnicy też ją widzą podobnie jak ja. Albo w ogóle jak widzicie bohaterów. Musimy kiedyś na ten temat popisać... ;)
UsuńJeden, dwa haha! No musisz, musisz! Będę Cię do tego motywować!
Kochana <3 <3 <3
Tak dawno mnie tu nie było, że aż wstyd...
OdpowiedzUsuńAle postaram się zrehabilitować i naprawić swoje błędy, czyli być na bieżąco. Rozdział jak zawsze mniamniuśny, normalnie go połknęłam w całości, ciesze się, że jeszcze nie skończyłaś opowieści, i wole ie przewidywać jak to się skończy - zaskocz mnie ! Ale oczywiście w pozytywnym sensie xD Przesyłam dużo weny, przytulasów i całusów ;*** <3
Juz sie martwilam, ze cos Ci sie stalo! Nie znikaj na tak dlugo, bo sie martwie! :( :*
UsuńObiecuje, ze bedzie pozytywny koniec :* juz niedlugo!
Dziekuje Ci bardzo za calusy, przytulanki i wene, i powrot!
Caluuje :* :* :* :* <3 <3 <3