Październikowe słońce
niosło ze sobą ostanie ciepłe dni. Lekki wiatr zrywał z drzew złote, czerwone i
brązowe liście układając je na ziemi jak mozaikowy dywan. Srebrny samochód
mknął wąską drogą, nad którą korony drzew stworzyły kolorowe sklepienie.
Kobieta za kierownicą miała duże czarne okulary i krótkie blond włosy,
ciemniejsze przy czaszce. Jej niegdyś piękną twarz szpeciła podłużna blizna,
biegnąca od brwi do połowy policzka – pamiątka po błędzie młodości. Spojrzała w
lusterko i zobaczyła, że jedzie za nią czarny SUV.
Jęknęła
cicho. Została odnaleziona. Wiedziała, że prędzej, czy później to się stanie.
Jej
samochód sam skręcił w leśną drogę i zatrzymał się po przejechaniu
kilkudziesięciu metrów leśnym duktem. Czarne auto stanęło za nią. Wyszła z
niego dziewczyna o długich czarnych włosach, które powiewały na lekkim wietrze.
Machnęła ręką, a drzwi do auta kobiety otworzyły się szybko, prawie wypadając z
zawiasów.
- Melanie – powiedziała silnym głosem. – Wyjdź i zakończ to.
Blondynka
rzuciła okulary na siedzenie pasażera i powoli wysiadła. Gwen wyglądała jeszcze
piękniej niż zapamiętała. W szarym cienkim płaszczu, z rozwianymi włosami,
które podkreślały jej jasną cerę. Wysmuklała, co podkreślały wąskie spodnie i
buty na średnim obcasie. Stała pewnie, lekko opierając ciężar na prawej nodze.
- Witaj Gin – Melanie chciała, by jej głos brzmiał równie
pewnie, ale nie potrafiła zapanować na jego drżeniem.
Dziewczyna
uśmiechnęła się krzywo.
- Długo cię szukałam. Minęły cztery lata od śmierci Morgany.
Dopiero niedawno wpadłam na twój trop.
Melanie
nie mogła, nie uśmiechnąć się triumfalnie. Ucieczka przed najpotężniejszą
czarownicą na świecie, wcale nie była prosta, ale udawało jej się. Aż do teraz.
- Nie łatwo było cię przechytrzyć. W sumie cieszę się, że to
zakończymy.
Gwen
roześmiała się cicho, włożyła dłonie do kieszeni. Wyjęła z niej paczuszkę,
owiniętą w czerwony materiał. Melanie wzdrygnęła się, doskonale wiedziała, co
jest w środku.
- Gdy Anastazja powiedziała mi, pół roku temu, że tylko to
zostało po tobie w domu Morgany, od razu zrozumiałam, dlaczego nie mogę cię
odnaleźć – wyciągnęła z zawiniątka rubinowy naszyjnik. – Szukałam twojej mocy,
ale nie sądziłam, że z niej zrezygnujesz, że zrezygnujesz z władzy jaką ci
dawała. To coś nowego, prawda?
Spokój
z jakim mówiła Gwen, był przerażający. Nigdy nie była wyrachowana, była ciepła
i miła. Teraz stała przed nią bezwzględna kobieta, która pałała żądzą zemsty.
Melanie nie była urodzoną czarownicą. Potrafiła wyczuć Moc i to przyciągnęło ją
do Morgany. Dała jej coś, czego nigdy nie miała, a zawsze pożądała. Od kiedy
tylko poczuła Moc w Gwen, zazdrościła jej.
- Dlaczego dopiero teraz? – Spytała Melanie, chcąc popchnąć
rozmowę na inne tory. – Bały się, że zamienisz się w tyrana jak Morgana?
Złote
oczy Gwen pociemniały. Lekki wiatr zmienił się w chłodny podmuch, który
poderwał z ziemi liście i przerzucił je na drugi koniec polany. Dziewczyna
zacisnęła kurczowo pięść, aż zbielały jej knykcie. Melanie wiedziała, że ma
rację. Gwen od zawsze miała skłonności do mroku.
- Miałam ważniejsze rzeczy do zrobienia od ciebie.
Mel
zaśmiała się.
- Racja, ratowałaś magiczny świat. Zaprowadzałaś pokój.
Winszuje – westchnęła. – Skończmy to. Mam już dosyć uciekania. Jestem w szachu.
To od ciebie zależy, czy padnie mat.
Gwen
wyciągnęła w jej stronę spód dłoni. Nogi kobiety oplotły grube łodygi bluszczu,
który rozrastał się i coraz bardziej dusił jej ciało. W końcu owinął się wokół
jej rąk, naciskając mocno na klatkę piersiową. Każdy oddech stał się udręką.
- Nie wierzyłam, że możesz być tak głupia i wracać do
Banetown – powiedziała Gwen, podchodząc bliżej. Pachniała ciągle tymi samymi
perfumami. – Po co tu wróciłaś? Chciałaś zranić moją mamę, Charlotte,
skrzywdzić małą Violet, a może masz coś, co zagroziłoby Saphirze?
Zacisnęła
rękę w pięść, a grube pnącza jeszcze mocniej zaczęły miażdżyć zebra Melanie.
- Nie wiem. To także mój dom – wychrypiał zgodnie z prawdą.
Gwen
przyłożyła dłoń do twarzy. Opuściła ją i schowała do kieszeni, by ukryć
drżenie.
- Mogłabym cię zabić, wiesz? I nikt by się nie dowiedział. Nawet
gdzie jest twoje ciało – powiedziała tak cicho, że Melanie ledwie ją usłyszała
poprzez wycie wiatru. Jej twarz zbladła jeszcze bardziej. – Nie zrobię tego.
Wybaczyłam ci zdradę, wybaczyłam wszystkie rany, które mi zadałaś. Ale nigdy
nie wybaczę, że próbowałaś zranić moich bliskich. Jednak pozwolę ci odejść –
razem z jej słowami nacisk był coraz słabszy, a pnącza wracały do ziemi.
Kobieta zabrała kilka łapczywych oddechów. – Wróć do rodziny, do Stanów, ułóż
sobie życie, ale nigdy nie wracaj do Wielkiej Brytanii. Będę wiedzieć, a wtedy cię
znajdę i nie okażę litości – powiedziała cicho. – Wyjedź przed końcem tygodnia
– dodała, odwracając się na pięcie. – Do twarzy ci w blondzie – rzuciła przez ramię.
Ostatni
raz spojrzała na swoją dawną przyjaciółkę, a jej surowe spojrzenie złagodniało
na krótką chwilę. Gdy wsiadła do samochodu jej wzrok znów był zimny. Melanie
patrzyła jak nawraca i znika na głównej drodze. Dopiero wtedy pozwoliła sobie
na danie upustu emocjom. Łzy pociekły jej po policzkach. Po czterech latach
tułaczki po Europie, szukania schronienia wśród starych przyjaciół. W sumie
liczyła na to, że Gwen ją odnajdzie i uwolni w taki, bądź inny sposób od tej
męki. Wsiadła do samochodu i otarła oczy.
- Słucham? – Odezwał się męski głos w głośnikach zestawu
głośnomówiącego. Usłyszała głośny oddech. – Melanie to ty?
Zdławiła
w sobie płacz.
- Tak, to ja. Wracam do domu.
***
Gwen
zatrzymała się przed swoim rodzinnym domem. Słońce powoli zachodziło,
oświetlając okna. Wyjęła z bagażnika niewielką torbę i siatkę z zakupami.
Wiedziała, że nikogo nie będzie. Aurora była w Paryżu, a Charlotte przychodziła
tylko raz w tygodniu podlać kwiatki. Otworzyła zamki i zapaliła światło w
korytarzu, pomieszczenie wypełniał zapach płynu do mycia drewna. Ściany na
klatce schodowej pokrywały zdjęcia. Zatrzymała się na chwilę i przyjrzała się
im. Jedno z nich było ślubnym zdjęciem jej matki i Jacka. Pobrali się rok po
maturze Gwen, gdy wyprowadziła się na studia do Londynu, jednak rzadko widywała
swojego ojczyma. Obok wisiało zdjęcie jej i Artura na wakacjach w Normandii.
Dotknęła palcem uśmiechniętej twarzy swojego chłopaka. Rzuciła swoje rzeczy
przy schodach i w ciszy rozpakowała zakupy. Zauważyła otwarte wino, stojące na
drzwiczkach lodówki. Nalała sobie kieliszek.
Po
spotkaniu z Melanie wciąż była roztrzęsiona. Miała dwadzieścia dwa lata, a
koszmary tamtej nocy nadal ją nawiedzały. Wypiła szybko trunek i odstawiła
szkło na blat. Owinęła się ciaśniej swetrem i włączyła ogrzewanie. Artur dzień
wcześniej wyjechał na poligon w Kornwalii, a ona postanowiła spędzić ten czas w
Banetown. Pomyśleć, spotkać się z Saphirą. Natrafiła na ślad Mel przypadkiem.
Nigdy nie powiedziała swojemu chłopakowi, że jej poszukuje. Odwiódłby ją od
tego pomysłu. Przez cztery lata dowiedziała się, że jego serce nadal jest miękkie
i skore do przebaczania i w przeciwieństwie do niej, wybaczył Melanie
całkowicie albo po prostu odpuścił.
Przebrała
się w swojej garderobie w miękkie, czarne rurki i grubą bluzę z kapturem.
Ubrała trampki z cholewką za kostkę i wyszła tylnym wyjściem z domu. Idąc przez
las, odsuwała sobie gałęzie za pomocą magii. Lekki wiatr, niósł ze sobą zapach
jeziora i drzew. W końcu dotarła na pomost, na którym kilka lat wcześniej
spotkała Artura. Jego rodzina także wróciła do Banetown. Mała Violet uwielbiała
Beauty z wzajemnością, tu miały dużo miejsca na harce. A poza tym byli tu
bezpieczni. Saphira stale nad nimi czuwała.
Usiadła
na końcu pomostu, jedną nogę opuszczając w stronę tafli, a drugą podciągając do
góry i opierając na niej brodę. Nad nią ostatnie ptaki śpiewały swoją piosenkę,
podczas łowów na niedobitki owadów. Uniosła z dna jeziora kamień, miał idealny
kształt. Rzuciła nim płasko, a on odbił się od wody kilka razy, aż w końcu
zanurzył się w ciemnych odmętach.
Gwen?
Głos Saphiry pojawił się tak nagle, że prawie krzyknęła. To
ty. Witaj moja mała.
Hej.
Chciała
zapytać, gdzie jest, ale usłyszała dźwięk skrzydeł młócących powietrze. Zadarła
głowę i wysoko na niebie zobaczyła niewielką sylwetkę smoka. Z daleka zdawała
się być czarna, ale w ramach jak się zbliżała, dostrzegła jej błękitną barwę.
Smoczyca zapikowała gwałtownie i otworzyła skrzydła nad wodą, wzburzając fale
na jeziorze i rozwiewając rozpuszczone włosy Gwen.
Wylądowała
z gracją na trawie przy brzegu. Dziewczyna skoczyła na nogi i pobiegła po
starych deskach, które trzeszczały pod jej stopami. Zeskoczyła z pomostu na
wilgotną trawę, tracąc równowagę przy lądowaniu. Rzuciła się na szyję smoczycy
i mocno przycisnęła policzek do jej łusek.
- Tęskniłam – powiedziała Saphira. – Nie było cię bardzo
długo.
Spojrzały
sobie w oczy. Złote naprzeciw szafirowym.
- Znalazłam ją, Saphiro – ledwie zapanowała nad swoim
głosem. – Straciłam panowanie nad sobą, ona już chyba nie chciała walczyć.
Uciekała przez lata. Zaatakowałam ją, chciałam ją zgładzić. Boję się, że Moc
mnie przerasta.
Smoczyca
dotknęła nosem jej czoła.
Malutka…
Czynisz postępy, każdego dnia stajesz się potężniejsza. Uwierz w swoje siły,
nie w Moc. We własną siłę, przecież wiem, że jesteś silna. Pamiętaj, kto komu
służy. Ty Mocy, czy ona tobie?
Gwen
otarła pojedynczą łzę.
- Ona mi – wyszeptała.
Uwierz
w siebie. Muszę zobaczyć, co z naszą małą Violet. Polubiłam ją, chciałabym,
żeby okazała się być Jeźdźcem.
To okaże się z
wiekiem, Saphiro.
Smoczyca
westchnęła.
- Zobaczymy się niedługo moja mała – powiedziała i dotknęła
jej czoła.
Potem
spojrzała w bezchmurne niebo i rozłożyła skrzydła. Machnęła nimi, a Gwen
zasłoniła swoją twarz. Obserwowała, idąc po pomoście, jak smoczyca leci nad
taflą jeziora, a jej odbicie ją goni. W końcu machnęła ogonem i wzbiła się w
niebo. Zatoczyła krąg nad lasem i odleciała w stronę dworku Creagh’ów.
Dziewczyna usiadła na chłodnych deskach i obserwowała ciemniejące niebo na
wschodzie. Ostatnie promienie słońca ogrzewały jej plecy.
Minęła
może godzina, gdy poczuła chłód bijący od jeziora. Chciała czuć. Czuć
cokolwiek, co odwiodłoby ją od myślenia o Melanie i o swoich zapędach. Nie
chciała zmienić się w potwora. Studia astrologiczne i magiczne ją wykańczały,
bieganina między dwoma uczelniami, a domem. Mijała się z Arturem w mieszkaniu.
Chwile razem przez ostatnie lata były krótkie, wyrwane, ale nadzwyczaj piękne.
Mieszkali w niedużym mieszkaniu w starej kamienicy, na poddaszu. Ich mieszkanie
wypełniały książki, muzyka i wieczna tęsknota. Tęskniła za nim w każdej chwili,
gdy go nie było. Oparła ramiona na kolanach.
- Myślałem, że zostawiam cię w Londynie – usłyszała głos za
swoimi plecami.
Krzyknęła
cicho. Artur stał luźno na początku pomostu. Miał na sobie skórzaną kurtkę,
która podkreślała jego szerokie barki i nisko opuszczone jeansy. Kasztanowe
włosy nadal były rozczochrane, jakby dopiero co wstał z łóżka. Wstała i ruszyła
w jego kierunku.
Chłopak
roześmiał się i chwycił Gwen w ramiona, jej stopy oderwały się od ziemi.
Oplotła go nogami w pasie, przytulając się do niego całą powierzchnią ciała.
- Boże, co ty tu robisz? Miałeś być na poligonie!
Pocałował
ją w czubek nosa i postawił na deskach.
- Obydwoje ładnie kłamiemy. Miałaś się uczyć do jakiegoś
kolokwium – zawahał się. – Musiałem coś załatwić z ojcem. Postanowiłem, że
zajrzę do twojego domu, bo miałem nadzieję, że spotkam Aurorę lub Lottie, ale
zamiast tego zobaczyłem samochód mojej dziewczyny.
Uśmiechnęła
się niewinnie.
- Kupiłam składniki na spaghetti, musisz być głodny –
otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przeszkodziła mu krótkim pocałunkiem. –
Ja jestem. Chodźmy już.
***
Artur
rozpalił w kominku i dom wypełnił się przyjemnym zapachem dębiny i sosnowego
drewna. Gwen wyciągnęła ze spiżarki czerwone wino, wbiła korkociąg, ale nie
mogła go wyciągnąć. Chłopak objął ją od tyłu i bez wysiłku wyciągnął korek.
Pocałował ją w policzek i rozlał je do kieliszków. W tym czasie Gwen podała
makaron na stół.
Usiedli
naprzeciw siebie, zupełnie jak gdyby siedzieli w swoim małym mieszkanku w
Londynie. Oparła stopy o jego stopy, dużo cieplejsze od swoich. W tle grała
cicho muzyka. Artur przyglądał się jej twarzy, skupieniu, gdy nawijała makaron
na widelec. Sam niewiele jadł. Nie był zbyt głodny po wizycie u swojej macochy
i ojca, gdzie poczęstowano go zapiekanką.
- Nie patrz tak na mnie – powiedziała, a na jej policzki
wypłynęły rumieńce.
Uwielbiał to.
- Dlaczego? Myślałem, że wolno mi na ciebie patrzeć w każdy
sposób – wymruczał niskim głosem, jednocześnie gładząc jej kolano.
- Nie jak jem – zaśmiał się. – Źle się wtedy czuję. Poza tym
nie zasługuję na to spojrzenie, gdy wyglądam jakbym przesiedziała dwie godziny
na pomoście.
- Zawsze zasługujesz, nawet jeśli chodzisz w dresowych
spodenkach i moim podziurawionym T-Shircie, a może szczególnie wtedy.
Roześmiała
się, a rumieniec pokrył jeszcze większą cześć jej policzków. Oblizała powoli
wargi z pomidorowego sosu i napiła się powoli wina, patrząc na salon.
- Po co tu przyjechałeś? Jakie podejrzane interesy wymagały,
żebyś tu przyjechał nic mi nie mówiąc? Oszczędzilibyśmy na benzynie, jadąc
razem.
Uśmiechnął
się tak, jak tylko on potrafił. Na widok tego uśmiechu miękły jej nogi nawet po
takim czasie. Jak kot wstał powoli od stołu i sprężystym krokiem go obszedł.
Jednym ruchem obrócił jej krzesło. Siedziała przodem do niego w rozpiętej
bluzie i półprzezroczystej białej koszulce, spod której wystawał czarny stanik.
Była najpiękniejszą kobietą na świecie. Patrzyła na niego w niemym szoku.
- Gwen – powiedział, przyklękając. – Ginevro Ravenscar, moje
serce należy do ciebie od zawsze i będzie do ciebie należeć zawsze. Od zawsze
wiem, że chce z tobą być w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu,
pogodzie i niepogodzie – zaśmiała się, a w jej oczach błyszczały łzy. Wyciągnął
z kieszeni granatowe pudełeczko, otworzył je, pokazując jej zawartość. – Gwen,
kochanie, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Rozpłakała
się.
Oczekiwał
się krzyku, śmiechu, ataku paniki, ale nie płaczu. Łzy płynęły po jej
zaróżowionych policzkach. Patrzył na nią w milczeniu, zapominając języka w
ustach.
- Oczywiście, że tak!
Rzuciła
mu się na szyję. Krzesło odsunęło się i upadło na podłogę. Przywarła do niego
ustami. Jej pocałunek był żarliwy, jakby całowała go po raz pierwszy od lat.
Przycisnął ją do siebie lewą ręką. Wargi dziewczyny smakowały pomidorami i
czerwonym winem. Zapach perfum był zmieszany z wonią lasu. Otarła dłonią
policzki i pogłaskała go po twarzy. Wziął jej lewą rękę i na serdeczny palec
założył pierścionek z białego złota z dużym, owalnym diamentem, odbijającym
światło na niebiesko, otoczonym przez misternie wyrzeźbiony metal.
- Tata zachował ten pierścionek na życzenie mamy. Należał do
jej ojca, który podarował go mojej babci i tak dalej. Jest trochę staroświecki,
ale oboje jesteśmy, prawda?
Zaśmiał
się nerwowo.
Pocałowała
go powoli, celebrując każdą chwilę.
- I to bardzo.
Artur
wstał i pociągnął swoją narzeczoną do góry. Spojrzał na jej dłoń, pierścionek
idealnie pasował do niej. Pocałował ją w rękę i pierwszy wszedł na schody.
Pogasiła tylko światła na dole i radio, ruchem dłoni. Wpadli do jej pokoju, nie
przestając się całować. Gwen zrzuciła mu bluzę z ramion i sięgnęła do krańca
koszulki. Szybko pozbył się jej górnej warstwy ubrań i rzucił je w kąt. Popchnęła
go na łóżko, a on pociągnął ją za sobą. Całowali się żarliwie, a między ich
ciałami nie było ani grama wolnej przestrzeni. Ziębiła ją klamerka jego paska,
która wbijała się w jej brzuch. Spletli palce razem i usłyszeli cichy szczęk
metalu. Spojrzała na ich złączone dłonie i dwa pierścienie błyszczące w
półmroku.
Gdy
jakiś czas później leżeli pod cienką kołdrą, pachnącą różami. A księżyc
srebrzył ich skórę, Artur dotknął jej nagiego ramienia. Kreślił na nim
skomplikowane wzory. Gwen opierała głowę między jego obojczykiem, a piersią,
słuchając przyspieszonego rytmu jego serca. Pocałowała rozgrzaną skórę
chłopaka. Drugą ręką dotknął jej żuchwy i zadarł do góry.
- Kocham cię – wyszeptał, całując ją delikatnie.
- Ja ciebie bardziej.
Uśmiechnął
się.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógłby kochać bardziej niż ja
ciebie.
Nie
miała szansy mu odpowiedzieć. Przycisnął usta do jej warg z taką pasją, że nie
potrafiła się skupić już na niczym innym oprócz jego dotyku.
O to i jest długo wyczekiwany rozdział 35.
Mam nadzieję, że Wam się podobał, koniecznie dajcie znać w komentarzach!
Bardzo dziękuję za ożywienie na blogu, nie macie pojęcia jak wiele to znaczy.
Bardzo dziękuję za ożywienie na blogu, nie macie pojęcia jak wiele to znaczy.
Już mówiłam kilku osobom, że prawie spisałam tego bloga na straty. Bo co to za przyjemność dodać wisienkę na tort, której nikt nie zauważy?
Żadna...
Ale na szczęście to już za nami - blog znów żyje, wróciły na niego osoby, które kojarzę jeszcze z "Amazonki" - Dziewczyny, nawet nie macie pojęcia ile to dla mnie znaczy, że jesteście ze mną od samego początku praktycznie!
Jesteście najlepszymi czytelniczkami, a jeżeli są wśród Was Panowie to proszę się nie obrażać tylko dać znać, że takowi się zdarzają na tym blogu!
Kocham Was,
Raven.
PS. Kolejnego postu spodziewajcie się na przełomie stycznia i lutego.
Nieeeeee...
OdpowiedzUsuńNie czuję tego. Nie potrafię wyobrazić sobie końca tego cudownego opowiadania. Gwen i Artur się pobierają? Łzy mi lecą. Życzę by żyli razem długo i żeby żaden głupek im tego nie zepsuł!
Tak będzie mi szkoda Ciebie pożegnać (na razie) Nie wiem jak to przeżyję. Będzie to dla mnie na pewno bardzo trudne.
Ja nie chcę się żegnać!
Obiecaj tylko, że wrócisz!
Rozdział piękny, cudowny, wzruszający, powalający, po prostu twój rozdział!!! Genialny pomysł z Melanie. Po prostu brak słów!
Kocham Cię i ślę całuski!
Szczerze? Tez nie umiem. To opowiadanie stalo sie nieodzownym elementem mojego zycia. Bylo mi bardzo ciezko napisac ten rozdzial i epilog... Duzo ciezej niz w przypadku poprzedniego opowiadania. Mam jednak nadzieje, ze mimo matury nadchodzacej wielkimi krokami, uda mi sie napisac to, co rodzi mi sie w glowie...
UsuńDziekuje za cieple slowa!!! ♡
Zawsze i wszędzie przyjdę z pomocą :) Na pewno jest ci trudno pożegnać to opowiadanie. Czemu się nie dziwię. Poza tym z maturą na pewno dasz sobie radę! Nie przejmuj się.
UsuńJuż nie mogę się doczekać tego pomysłu! <3
Chyba na pewno upiekę ci Wielgaśny tort czekoladowy za tą końcówkę <3 To jak zakończyłaś sprawę z Melani strasznie mi się podobała, sądzę że Gwen podeszła dojrzale do sprawy, a nie z furią i nie wiadomo czym jeszcze :D Saphira <3 Moja ukochana smoczyca <3 Przez Cb chce mieć smoka, ale nie wiem gdzie takiego znaleźć ? Masz może jakiś pomysł gdzie szukać ? :D :P Rozdział po prostu.... Ahhhh.... Rozpływam się niczym gorąca czekolada. I jeszcze Artur taki słodki.... i Oni cali i zdrowi i tacy szczęśliwi.... Po zakończeniu Amazonki, obawiałam się tego samego tutaj, ale jak widzę tym razem miałaś dla nas serce i dla Gwen i Artura oczywiście :D Czekam na kolejny rozdział lub Epilog :D Przesyłam duuuużo uścisków i całusów <3 <3 <3 ;**** i pamiętaj, że dopóki będziesz pisać, ja zawsze będę to czytać :D <3
OdpowiedzUsuńMam na pismie ten tort! Ale mi zrobilas ochote na slodkie, a co z moja dieta? :(
UsuńBardzo, ale to bardzo sie ciesze, ze Ci sie podobal! Takie slowa wiele dla mnie znacza, szczegolnie z ust osoby,ktora jest ze mna od poczatku :)
A co do smoka... jak znajde to dam znac! Slowo honoru!
Suuper <3
OdpowiedzUsuńBloga odkryłam nie dawno, ale czuję, że zostanę na dłużej ;)
~M.U.U
http://o-obozie-herosow.blogspot.com/
Ciesze sie, ze sie podoba :*
UsuńZapraszam!
Jak zawsze cudne mała <3 Aż mi się serce kraje na myśl, że zaraz już koniec. Odwaliłaś kawał dobrej roboty <3
OdpowiedzUsuńA pamietasz, ze Ci sie nie podobal na poczatku? :)
UsuńDziekuje kochana!!! :* :* :*