środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 2.

                Ostatnią lekcją w piątek była muzyka. Zajęcia odbywały się w północnym skrzydle w ogromnej sali pełnej niewielkich stolików, rozmaitych instrumentów ukrytych w futerałach, tablic edukacyjnych. Jedną ze ścian zajmowały ogromne okna wpuszczające do środka szare światło. Na podeście stał czarny fortepian, biurko nauczycielki i czarna tablica. Muzyka była ulubionym przedmiotem Gwen, cały tydzień czekała na tą lekcję.
                Z daleka dochodziły kojące dźwięki fortepianu, ktoś grał preludium e-moll Chopina. Melodia, mogłoby się zdawać smutna i spokojna, była niesamowicie namiętna. Gwen przystanęła przy drzwiach z ręką na klamce, jeszcze nigdy nie słyszała, żeby panna Blake grała w ten sposób. Dziewczyna wygładziła materiał czarno czerwonej koszuli i po cichu wślizgnęła się do środka. Deszcz dudnił o szyby, po których spływał niby łzy po policzkach. Dziewczyna weszła po stopniach do ostatniego rzędu i położyła torbę na swoim ulubionym fotelu przy stole w kącie. Spojrzała na fortepian i ku jej zdziwieniu nie zobaczyła przy nim nauczycielki.
                Chłopak o kasztanowych włosach, które opadały mu na czoło siedział przy instrumencie i długimi palcami głaskał jego klawisze. Gęste rzęsy rzucały cień na jego wysokie kości policzkowe i bladą skórę. Miał na sobie czarne spodnie i gładką koszulkę w tym samym kolorze, na nogach miał podniszczone glany. Gwen obserwowała jego subtelne ruchy z niemym zachwytem, widziała mięśnie napinające się na przedramionach chłopaka i jego delikatny uśmiech. Uśmiech, który tak dobrze znała ze swojego snu. Zadrżała na myśl, co zawsze działo się później.
                Do klasy wpadła rozchichotana grupka uczniów, którzy na chwilę przystanęli w progu, ale zaraz otrząsnęli się z zaskoczenia, wynikającego z osoby siedzącej przy fortepianie. Opadli na swoje miejsca, nie przestając się śmiać. Po chwili wszystkie stoliki były zajęte. Chłopak delikatnie zamknął klawiaturę instrumentu i podniósł z podłogi plecak. Powiódł srebrnymi oczami po sali, na chwilę zatrzymując się na twarzy Gwen. Zamrugał kilka razy i odsunął włosy z czoła. Na jego palcu lśnił złoty sygnet. Wbiegł po schodach i opadł na jedyne wolne krzesło, tuż obok dziewczyny. Otulił ją jego zapach, mieszanina deszczu, limonowego żelu pod prysznic i męskich perfum.
                Nauczycielka weszła na podest i rozejrzała się po klasie. Za jej plecami pojawił się slajd przedstawiający Jana Sebastiana Bacha, a kobieta zaczęła swój wykład. Gwen słuchała jej uważnie, robiąc notatki. Czuła na sobie spojrzenie chłopaka, kątem oka widziała jak jego nadgarstek porusza się jakby od niechcenia i zapełnia kartkę pochyłym, pozornie niedbałym pismem. Nauczycielka zagłębiła się w dyskusję z kilkorgiem uczniów, kompletnie ignorując poczynania innych.
- Jestem Artur Creagh – powiedział lekko ochrypniętym barytonem. Wyciągnął ku niej rękę, którą ujęła. Musnął wargami jej skórę.
                Po kręgosłupie dziewczyny przebiegł dreszcz, znała ten głos ze swoich snów.
- Gwen Ravenscar – odpowiedziała, delikatnie wyjmując dłoń z jego dłoni.
                Odsunęła kosmyk włosów za ucho i rozparła się na fotelu, opierając buta o blat. Artur przyglądał się jej lekko zmrużonymi oczami. Jego kasztanowe włosy były rozczochrane, co nadawało mu buntowniczego wyglądu. Obracał na palcu sygnet.
- Skąd się właściwie wziąłeś w Banetown? Jesteś nowy – bardziej stwierdziła niż zapytała, poprawiając sznurowadła swoich czarnych trampek.
                Artur stukał w blat długopisem, przez chwilę przyglądał się jej twarzy. Jego spojrzenie było tak intensywne, że miała wrażenie, że czuje je na skórze, spuściła zawstydzona głowę. Jeszcze żaden chłopak nie działał na nią w taki sposób.
- Po śmierci mamy tata miał dość wielkomiejskiego gwaru i postanowił uciec od miasta – wzruszył ramionami.
- Przykro mi.
                Machnął ręką, przez jego twarz przemknął grymas złości.
- Nie potrzebnie, już się podniósł – warknął.
                Gwen pomyślała o młodej blondynce towarzyszącej im tamtego dnia. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co by zrobiła, gdyby jej matka związała się z kimś na nowo. Nie wiedziała, czy też czułaby złość, a może cieszyłaby się, że znów jest szczęśliwa?
                Przeczesała palcami długie włosy i spojrzała na katedrę. Rose Blake opierała się o fortepian, miała na sobie kwiecistą sukienkę, ściągniętą w pasie szerokim, skórzanym paskiem, który podkreślał jej wąską talię. Popielate włosy opadały jej na plecy, miała delikatną twarz o dużych szaro zielonych oczach i jasnej cerze. Mimo swojego młodego wieku umiała wzbudzić w uczniach głód wiedzy. W jej cichym głosie było tyle pasji, gdy opowiadała o muzyce, że nie sposób było jej nie słuchać.
                Kobieta klasnęła w ręce i stanęła za biurkiem. Duży zegar wiszący na ścianie wskazywał, że za chwilę zadzwoni dzwonek.
- Chciałabym, żeby każdy z was zapoznał się z twórczością Bacha i napisał kilka słów o swoich odczuciach – uśmiechnęła się. – Oczekuję ciekawych odpowiedzi. Możecie się spakować.
                Gwen wsunęła do torby książki i założyła ją sobie na ramię. Artur zarzucił plecak na plecy i spojrzał na nią z góry, był od niej sporo wyższy, miał ponad 185 cm wzrostu, musiała mocno zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Do zobaczenia wkrótce – powiedział, mrugając do niej.
                Zadzwonił dzwonek i chłopak zbiegł lekkim krokiem po schodach. Po chwili zniknął na korytarzu. Gwen wpatrywała się bezmyślnie w drzwi, za którymi zniknął. Przygryzła pomalowany czarnym lakierem kciuk, czuła jednocześnie podniecenie i rozdrażnienie. Pociągał ją, ale w jakiś dziwny, tajemniczy sposób. Znała jego głos, wygląd, ale kim był i dlaczego śnił się jej każdej nocy? To ciągle pozostawało zagadką.
                Stała oparta o samochód gawędząc z dziewczyną, która chodziła z nią na matematykę. Gwen widziała, że drobna blondynka się denerwuje. Nie wiedziała, dlaczego ludzie tak na nią reagują. Cień padł na twarz uczennicy, wysoki chłopak o platynowych włosach rzucił jej zjadliwe spojrzenie, które sprawiało, że chciało się zniknąć. Dziewczyna praktycznie rozpłynęła się w powietrzu. Brunetka odrzuciła włosy na ramię i dopiero wtedy zaszczyciła spojrzenie. Był umięśniony jak każdy zawodnik szkolnej drużyny piłki nożnej. Większość dziewczyn zemdlała by, gdyby to do nich podszedł.
- Dylan – powiedziała chłodno.
- Gwen – zlustrował ją wzrokiem, zatrzymując się przez chwilę na jej piersiach. – Ciebie też miło widzieć.
                Spojrzała na niego z ukosa i zmarszczyła brwi.
- Mike Hudson urządza dzisiaj imprezę w swoim domu. Wszyscy by się ucieszyli, gdybyś zaszczyciła nas swoją obecnością – uśmiechnął się do niej.
                Podeszła do niego tak blisko, że czuła zapach jego perfum i kwiatowego płynu do płukania tkanin. Czuła jego ciepło jego ciała. Przekręcił głowę, jakby oczekiwał pocałunku. Jabłko Adama podskoczyło mu gwałtownie. Gwen kątem oka zobaczyła, że Artur wyszedł ze szkoły, dzierżąc w ręce czarny kask. Stanął przy swoim motorze i przyglądał się jej badawczo.
- Niestety nie – szepnęła zmysłowo z ustami oddalonymi o kilka centymetrów od jego warg.
                Wsiadła do samochodu i wyjechała z parkingu. We wstecznym lusterku widziała zaskoczoną minę Dylana i delikatny uśmiech Artura, który przyprawił ją o dreszcz.
***
- O czym tak myślisz kochanie?
                Gwen drgnęła na krześle. Uświadomiła sobie, że od kilku minut nakręca makaron na widelec i nic nie mówi. Lottie musiała ją o coś zapytać, ale dziewczyna nie słyszała żadnego pytania. Spojrzała na gosposię, która stała oparta o zlewozmywak z ręcznikiem przewieszonym przez ramię i garnkiem ze stali nierdzewnej w ręce. Jej zielone oczy były zmartwione, zmarszczki zdawały się głębsze jak zawsze, gdy kobieta się denerwowała.
- Nic ważnego – mruknęła i zaczęła przeżuwać makaron. Westchnęła z rozkoszy. – Lottie ten sos jest obłędny!
                Gosposia uśmiechnęła się szeroko i odstawiła garnek do szafki.
- Cieszę się, że panience smakuje – odwiesiła ściereczkę na haczyk i nalała sobie zielonej herbaty. – Słyszałam, że panna Lancey wróciła do miasta.
                Gwen pokiwała głową, ze smakiem pałaszując spaghetti. Spojrzała na Charlotte, stukała delikatnie palcem w blat. Złota obrączka błyszczała w zachodzącym słońcu. Twarz kobiety była ściągnięta z niepokoju, jej zielone oczy śledziły ścianę lasu za domem. Gwen wiedziała, że Lottie nigdy nie pochwała jej przyjaźni z Melanie. Nigdy nie dowiedziała się, dlaczego Mel, w której zakochiwali się wszyscy, nie wzbudziła sympatii w Charlotte. Kobieta zawsze odnosiła się do niej z dystansem, ale Melanie nie zdawała sobie z tego sprawy, albo nie chciała tego widzieć.
- Byłam z nią wczoraj na kolacji – powiedziała spokojnie Gwen.
                Kobieta zmierzyła swoją podopieczną wzrokiem. Zacisnęła mocno usta, jakby powstrzymywała się od jakiegoś zjadliwego komentarza. Wargi jej pobielały.
- Lottie, proszę – szepnęła brunetka, wkładając naczynia do zmywarki. Gosposia spojrzała na nią smutno.
- Obecność panny Lancey w twoim życiu nigdy nie oznaczała nic dobrego.
                Gwen przewróciła oczami i położyła swoją delikatną dłoń na spracowanej dłoni. Splotły palce.
- Tym razem będzie inaczej, obiecuje.
                Gosposia westchnęła.
- Oby panienka miała racje – uśmiechnęła się delikatnie.
                Kilka godzin później Charlotte wsiadła do swojego samochodu i mrugnęła światłami. Gwen pomachała jej stojąc na ganku, obserwowała jak pojazd wjeżdża na asfaltową drogę i znika za ścianą lasu. Niebo po zachodniej stronie przybrało barwę intensywnej czerwieni. Opadła na białą ławkę pod oknem i podciągnęła kolana pod brodę. Rozkoszowała się ostatnimi promieniami słońca. Przed sobą miała weekend pełen samotności i książek. Jej myśli krążyły wokół zadań domowych, tekstów, które musiała przeczytać. Wcale nie napawało to optymizmem. Może źle zrobiła odmawiając Dylanowi? Od dawna nie była na żadnej imprezie, usprawiedliwiała się przed sobą, że przecież nie ma z kim iść, ale teraz było inaczej. Miała towarzystwo.
                Wygrzebała z kieszeni telefon i wykręciła numer Melanie. Dziewczyna odebrała po dwóch sygnałach:
- Co tam kochana? – Powiedziała wesoło.
- Impreza, co ty na to? Ty i ja, jak za dawnych czasów?
                Mel pisnęła z zachwytu. Coś uderzyło, a dziewczyna mruknęła pod nosem przekleństwo.
- O której zaczyna się ta impreza?
- Dopiero, gdy przyjdziemy – powiedziała Gwen uśmiechając się szeroko i przygryzając paznokieć.
                Wiedziała, że jej przyjaciółka jest zadowolona z odpowiedzi.
- Będę za godzinę – rzuciła i zakończyła połączenie.
                Ginny wbiegła do swojej łazienki, gdzie zrzuciła ciuchy i wskoczyła pod prysznic. Po dokładnym wyszorowaniu całego ciała i włosów, owinęła się grubym ręcznikiem i zniknęła w swojej garderobie. Przeglądała sukienki, gdy zadzwonił telefon, spojrzała na ekran i zobaczyła numer swojej mamy. Włączyła zestaw głośno mówiący i powiedziała: - Bonjour maman.
- Bonjour mon cherie. Co u ciebie?
                Gwen uśmiechnęła się pod nosem, dotykając materiału delikatnej kremowej sukienki. Była zdecydowanie za grzeczna jak na licealną imprezę.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. Wybieram się dzisiaj na imprezę.
                Aurora wciągnęła głośno powietrze. Dziewczyna wiedziała, że jej matka jest zaskoczona. To potwierdziło jej przemyślenia, stosunkowo za długo unikała imprez.
- To cudownie! Kto cię wyciągnął z domu?
                Gwen przyglądała się krytycznie czerwonej mini z wysokim stanem. Przygryzła wargę i odwiesiła ją z powrotem na wieszak. Westchnęła cicho.
- Melanie.
                Aurora wdała z siebie krótki pisk. Dziewczyna przesunęła dłonią po czarnej sukience do połowy uda, wykonanej z delikatnego materiału. Miała głęboko wycięte plecy. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Powiesiła ją na drzwiach i ubrała czarną bieliznę.
- Melanie Lancey? – Głos jej matki był niespokojny. – Wróciła do Banetown?
- Nie na stałe. Nie wiem na ile przyjechała, ale wraca do Ameryki.
                Udała, że nie słyszy westchnienia ulgi po drugiej stronie słuchawki. Z sukienką w jednej ręce i telefonem w drugiej wróciła do łazienki. Położyła aparat na półeczce pod lustrem, jej matka opowiadała jej o Luwrze, wplatając w swój monolog mnóstwo francuskich przymiotników. Gwen nałożyła na twarz odrobinę podkładu, który ukrył drobne piegi na jej nosie, użyła brazowych i zlotych cieni, które wydobyły złotą barwę jej tęczówek. Wykonturowała, już i tak mocno zaakcentowane, kości policzkowe. Aurora opowiadała jej o młodym malarzu, którego dzieła były takie beau, a sam artysta – magnifique. Spokojnym ruchem przeciągnęła tuszem rzęsy.
- Mamo, muszę kończyć – powiedziała, a w jej głosie brzmiała nuta wesołości. Przeciągnęła usta ciemno czerwoną szminką.
- Oczywiście mon cherie – dłoń dziewczyny zawisła nad ekranem, by zakończyć rozmowę. – Gwen?
- Tak?
- Kocham cię córeczko – nigdy nie powiedziała do niej „kocham cię” po francusku.
                Uśmiechnęła się.
- Ja ciebie też – odpowiedziała i rozłączyła się.
                Półgodziny później Melanie zatrzymała swoją białą limuzynę przed domem Mike’a Hudsona. Wzdłuż ulicy stało mnóstwo samochodów, ale im udało się znaleźć miejsce przy samym wejściu. Ze środka dochodziła dudniąca muzyka. Mel zagwizdała z podziwem, jej brązowe włosy były zaczesane w gładką kitkę, która opadała jej na plecy. Miała na sobie złotą, błyszczącą sukienkę, która podkreślała jej opaleniznę. Błękitne tęczówki kontrastowały z czarnymi cieniami i ciemno fioletową szminką. Diamentowe kolczyki błyskały za każdym razem, gdy poruszała głową.
- Rozwinęli się nie ma, co – rzuciła wysiadając z samochodu.
                Gwen roześmiała się i ujęła przyjaciółkę pod ramię. Melanie spojrzała na nią z uśmiechem, który doskonale znała, znaczył, że tego wieczoru nie będą grzecznymi dziewczynkami.
- Nigdy nimi nie byłyśmy – powiedziała.
                Zaśmiały się głośno, odrzucając włosy do tyłu. Ruszyły równym krokiem, a ich szpilki stukały wesoło na płytkach. Na werandzie siedziało kilku chłopaków, popijając piwo, gdy je zobaczyli otworzyli szeroko oczy ze zdziwienia. Jedyne i prawdziwe królowe Liceum św. Michała znów były razem i olśniewały. Melanie posłała im całusa.
                W środku każdy zwróciła na nich uwagę, od razu w ruch poszły telefony. Smsy, tweety, wiadomości na Facebook – każda mówiła o jednym – one wróciły. Gwen dawno nie czuła się tak dobrze. Śmiała się, flirtowała i tańczyła. Bawiła się jak nigdy wcześniej, czuła, że żyje.
- Drinka? – Usłyszała przy swoim uchu głos Dylana.
                Przewróciła oczami i powoli odwróciła się do chłopaka. Jego brązowe oczy były zamglone, a oddech cuchnął alkoholem i ziołem. Przesunął ogromną dłonią po jej boku, strząsnęła ją ze swojej talii. Zacmokał.
- Nie dziękuję – warknęła. Odsunęła się od niego.
                Blondyn przeczesał palcami włosy. Nad jego prawym ramieniem dostrzegła Melanie, rozmawiającą z Allie Heather, przewodniczącą szkoły, Gwen przypomniała sobie, że były razem w klasie. Pomachała im, a one jej odmachały.
- Co ty taka zimna? – Zatoczył się i oparł o najbliższą ścianę. Dziewczyna rzuciła rozpaczliwe spojrzenie przyjaciółce, która przyglądała jej się z ściągniętymi brwiami.
                Melanie podeszła do nich i podała jej drinka. Gwen z wdzięcznością ścisnęła jej palce.
- Wybacz, ale Gin ma już towarzystwo.
                Dylan obrzucił brunetkę spojrzeniem, na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Potarł dłonią podbródek i przyłożył do ust butelkę whisky. Wzdrygnął się, gdy palący napój spłynął mu do gardła. Przez chwilę patrzył Melanie prosto w oczy. Gwen dopiero teraz sobie przypomniała, że kiedyś byli razem. Choć w ich przypadku łączyło ich tylko pożądanie, nie głębsze uczucie.
- Nie wiedziałem, że wróciłaś – powiedział cicho. W jego oczach czaił się głód.
                Mel przygładziła włosy, by pokazać bransoletkę na swoim nadgarstku. Dylan przeczytał grawer na serduszku. Z głośników popłynął „Stronger” Kelly Clarkson. Melanie pisnęła i złapała przyjaciółkę za nadgarstek, ciągnąc ją na parkiet. Tańczyły obok siebie, stykając się ciałami. Gwen czuła jej kwiatowy zapach zmieszany z zapachem tytoniu. W przejściu do kuchni stanął Artur, jego kasztanowe włosy były w artystycznym nieładzie. Miał na sobie jak zwykle czarne ciuchy. Popijał piwo z czerwonego, plastikowego kubka. Skinął jej głową, uśmiechnęła się zalotnie i uniosła włosy do góry, odsłaniając wycięte plecy. Melanie powiodła wzrokiem za jej spojrzeniem i trąciła ją biodrem.
- I co udało ci się go poznać?
- Siedzimy razem na muzyce.
- Masz jego numer?
                Gwen pokręciła głową. Melanie potrafiła wyciągnąć od numer od chłopaka, po kilku sekundach. Próbowała ją tego nauczyć, ale Ginny zawsze brakowało śmiałości Mel i jej charyzmy. Spojrzała na przyjaciółkę, która wirowała w tańcu, śpiewając razem z wokalistką. Ginny obrzuciła Artura krótkim spojrzeniem i wróciła do tańca.
                Jak na marzec noc była ciepła, delikatny wiatr pieścił rozpaloną skórę. Ogromna tarcza księżyca lśniła na tle granatowego nieba. Imprezowicze zgromadzili się wokół pierwszego tego roku ogniska, płomienie lizały drewno, a iskry skakały pod niebo. Z głośników płynął cover „Bad Romance”, na parkiecie kręciło się kilka par, mocno do siebie przytulonych. Gwen czuła, że ma już dosyć. Kręciło jej się w głowie, drżały jej kolana. Zapach dymu, zioła i alkoholu przyprawiał ją o skręty żołądka. Poruszała się po domu jak we śnie, szukając Melanie, ale bez skutecznie. Dziewczyna zdawała się rozpłynąć w powietrzu. Usiadła na ganku, zrzuciła szpilki i wyciągnęła długie nogi przed siebie. Obok niej przechodziło mnóstwo osób, rzucając w jej stronę słowa pożegnania. Zbywała je kiwnięciem głowy.
                Noc była przyjemnie ciepła, gwiazdy świeciły jasno, a srebrna tarcza księżyca odcinała się od granatowego nieba. Delikatny wiatr przyniósł ochłodę jej rozpalonej skórze. Zebrała włosy w luźnego koka i starła dłonią pot z karku. Kątem oka zobaczyła, że Artur siada obok niej opierając stopy dwa stopnie niżej.
- Wszystko w porządku? – Zapytał cicho.
                Siedząc tak blisko, czuła jego zapach. Mieszaninę cytrusów i typowo męskich perfum. Miała ochotę oprzeć się o jego ramię i dotknąć wargami jego policzka. Z trudem siedziała wyprostowana, przytulenie się do niego było dla niej tak kuszące. Głód, który odczuwała, można było porównać z tym, co czuje narkoman, gdy po kilku miesiącach czystości postawi się przed nim kokę. Jej ciało domagało się jego dotyku, zaczęła drżeć. Artur zdjął swoją kurtkę i zarzucił ją jej na ramiona. Przez chwilę trzymał dłonie na jej barkach, a Gwen błagała w myślach, by ich nie zabierał. Wtuliła się w materiał, nagrzany przez jego ciało.
- Zgubiłam Mel – szepnęła, lekko ochrypłym od śpiewu głosem.
                Rozejrzał się po podwórku i potarł dłonią podbródek. Wstał, a jego profil odciął się od srebrnej tarczy księżyca.
- Odwiozę cię do domu.
                Wyciągnął ku niej rękę, którą ujęła. Nie puścił jej dłoni, wolną ręką sięgnął po jej szpilki i pociągnął ją w stronę swojego motocykla zaparkowanego na chodniku przed domem. Czuła pod stopami chód i chropowatość, ale nie przeszkadzało jej to. Ciepło dłoni Artura promieniowało do każdej komórki jej ciała, wprawiając je w drżenie. Położył przed nią buty i przytrzymał ją za łokieć, gdy niepewnie wsunęła w nie stopy. Przerzucił nogę nad siodełkiem, podał jej czarny kask.
- A co z tobą?
                Uśmiechnął się zawadiacko.
- Twoja głowa jest więcej warta – odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem. – Dokąd?
                Podała mu adres, wsuwając ramiona w rękawy kurtki, która sięgała jej do połowy ud, prawie jak sukienka. Usiadła za nim, obejmując go nieśmiało w pasie, złapała się sprzączki jego paska. W lusterku widziała jego uśmiech. Odpalił i wyjechał na ulicę. Silnik zawył i wyrwał do przodu. Oszołomiona prędkością, przywarła do niego całym ciałem. Chłodny wiatr szarpał jego koszulką, gdy mknęli drogą między drzewami. Nawet nie zauważyła, gdy dotarli pod jej dom. Artur zatrzymał motor i postawił go na nóżce. Zdjęła kask z głowy, gdy on sprawie zszedł z siedziska. Pomógł jej zsiąść i odsunął jej włosy z twarzy.
- Dziękuję za podwiezienie – powiedziała, zrzucając szpilki i biorąc je w rękę.
- Polecam się na przyszłość.
                Przez chwilę stali naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy. Artur przeczesał swoje kasztanowe włosy, nie spuszczając z niej srebrnych tęczówek. Omiótł spojrzeniem niebo i westchnął cicho. Gwen zdjęła kurtkę i mu ją podała. Gdy ich palce się dotknęły, przeskoczyła miedzy nimi iskra, tak gwałtowna, że oboje ją poczuli.
- Jest w tobie coś Gwen, co sprawia, że nie myślę jasno – powiedział cicho, przysiadł na swoim motorze, więc jego twarz znalazła się odrobinę niżej niż jej. Zaśmiał się. – I plotę głupoty.
                Zarumieniła się. Wypowiedział na głos to, co ona czuła. Spuściła głowę. Podniósł jej podbródek. Zatonęła w niezwykłej barwie jego oczu. Czuła delikatne mrowienie w miejscu, gdzie ich skóry się stykały. Znała go raptem kilka godzin, ale czuła, że znają się znacznie dłużej. Nie wiedziała, co oznaczają sny, w których się pojawiał. Jednak była pewna, że nie to nie jest przypadek. Sny mają potężną moc, pokazują ukryte lęki, ale czasem są proroctwami. Gwen słyszała w dzieciństwie, że ludzie widzą w snach swoje poprzednie wcielenia. Może oni spotkali się wcześniej? Dawno temu, może pomiędzy nimi coś było.
                Zaśmiała się. Alkohol zrobił jej niezłą gąbkę z mózgu.
- Dobranoc Arturze – powiedziała, odsuwając się od chłopaka.
                Weszła po schodach na ganek i spojrzała na niego przez ramię. Siedział okrakiem na motorze, opierając kask o bak.
- Dobranoc Gwen.
                Ryk silnika przeszył nocną ciszę, koła zachrzęściły na kamieniach. Po chwili plama światła, którą roztaczało przednie światło zniknęła pośród drzew. Gwen znowu otoczyła cisza. Zadrżała, ale tym razem z zimna i strachu. Wślizgnęła się do domu i rzuciła buty na ziemię. Zegar w salonie wybił drugą w nocy, nalała sobie wody w kuchni i weszła po schodach. Stopy bolały ją niemiłosiernie, każdy krok bolał, jakby chodziła po szkle. W łazience zrzuciła sukienkę i wciągnęła piżamę, na którą składał się długi i luźny T-Shirt i bokserki. Zmyła makijaż i umyła zęby, związała włosy w koka i opadła na łóżko. Zwinęła się w kłębek, naciągając kołdrę pod sam nos. Zamknęła powieki i gwałtownie opadła w objęcia Morfeusza.
                Ciepłe promienie słońca pieszczą jej skórę, niebo nad jej głową ma intensywnie błękitną barwę. W powietrzu unosi się zapach kwiatów i trawy. Nie daleko rośnie drzewo, do którego przywiązane są dwa konie: kasztan i gniadosz. Unosi się na łokciach, ma na sobie ciemno niebieską, prostą suknie. Jej rękawy sięgają jej do łokci. Czarne włosy związane w warkocz, wiją się po jej plecach jak wąż. Artur idzie w jej stronę przez łąki, wygląda bardzo męsko w białej, lnianej koszuli i czarnych spodniach, których nogawki upchnął w cholewach wysokich butów. Usiadł obok niej i podał jej bukiecik fiołków.
- Dziękuję – mówi, zaciągając się ich słodkich zapachem.
                Chłopak przeczesuje swoje kasztanowe włosy. Jego srebrne oczy wodzą po jej twarzy. Unosi dłoń i muska palcem policzek dziewczyny. Gwen łapie go za rękę i przyciska do niej swoje usta. Artur unosi jej podbródek, dotykając kciukiem warg dziewczyny. Brunetka przysuwa się do niego, siedzą naprzeciw siebie, stykając się kolanami. Druga ręka mężczyzny sunie po jej talii, by zatrzymać się na krzyżu. Ginny przygryza usta, nie spuszczając oczu z jego twarzy. Dzieli ich tylko kilka centymetrów, widzi ciemne obwódki w jego srebrnych oczach, a on widzi każdą plamkę na jej złotych tęczówkach. Powoli, jakby celebrując każdą tą chwilę nachyla się i dotyka wargami jej usta. Przyciąga jego twarz do siebie, pragnąc więcej.
                Artur wydaje z siebie cichy jęk, na który jej ciało rozpada się na małe kawałeczki, ale jego dłonie utrzymują ją w całości. Upadają na plecy, śmiejąc się, ale nie przerywając pocałunku. Chłopak miażdży jej usta pocałunkiem. Przeczesuje palcami jego włosy, tak miękkie i pachnące, czepia się palcami jego karku. Usta Artura błądzą po jej szyi i dekolcie.
- Gwen – charczy, odnajdując jej usta. – Kocham cię.
                Jej serce zatrzymuje się gwałtownie, by po chwili zerwać się do szaleńczego biegu. Brakuje jej oddechu, odnajduje jego usta. Jedyne takie na świecie, wczepia się w nie jakby były ratunkiem na wszystko. Tak długo czekała, by usłyszeć te słowa, by móc odpowiedzieć „ja ciebie też”. A teraz jej głos uwiązł jej w gardle.
- Ja ciebie też kocham – szepcze, między pocałunkami. – Kocham cię Arturze, kocham.
                Odsuwa się od niej na kilka centymetrów, by móc spojrzeć na jej twarz. Odsuwa zbłąkane kosmyki z jej twarzy i tuli czoło do jej policzka. Czuje jego słodki ciężar opierający się na jej brzuchu. Dotyka jego odsłoniętej klatki piersiowej, mocno umięśnionej po latach treningów.

- Nie chce cię nigdy stracić – mówi cicho do jej ucha, łaskocząc je oddechem.


___
Z okazji 300 wyświetleń rozdział dla Was :* dziękuje za cudowne komentarze, które czytam i zawsze głęboko analizuję ;) postaram się na nie podpowiadać niedługo, ale na razie brak czasu ...

8 komentarzy:

  1. Długo czekałam na ten rozdział. Wszystko wyszło Ci super! Jak już wspominałam we wcześniejszym komentarzu uwielbiam czytać to co napiszesz Ty. Gdy czytałam ten rozdział świat dookoła mnie zniknął. Zostałam tylko ja i rozdział. Wszystko sobie wyobraziłam. Impreza trochę mi się skojarzyła z Szeptem. (Gdy byli na imprezie na plaży, zaczął padać deszcz i wszyscy przenieśli się do Scotta.) Piszesz niesamowicie! Zawsze się wciągnę. Czekam na kolejny rozdział.
    Życzę bardzo, bardzo, bardzo i więcej weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*
      Co do skojarzeń z "Szpetem", bardziej myślałam o tym, gdy jeździła motorem z Patchem niż o imprezie u Scotta ;)

      Usuń
  2. Rozumiem, żeby pod swoim komentarzem dodawać link do swojego bloga, ale nie jestem w stanie zrozumieć jak można napisać komentarz pod rozdziałem dotyczący w CAŁOŚCI swojego bloga, jest to bezczelność.
    Dlatego nie wejdę, nie skomentuję i nie zaobserwuję.
    Poza tym z czym do ludzi? Z obietnicą prologu?

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział wspaniale Ci wyszedł! Zapowiada się o wiele lepiej niż Amazonka i mam nadzieję, że takie będzie, ponieważ cały czas się rozwijasz i piszesz coraz lepiej.
    Arthur jest intrygujący, ale wydaje mi się, że trochę zbyt łatwo poszło. On mówi, że coś do niej czuje, my wiemy, że Gwen do niego też. Brakuje mi tu komplikacji, problemów i tym podobnym. Ale pewnie wszystko w swoim czasie, co nie? Mam taką nadzieję, ponieważ teraz porównując to sobie do Amazonki mam wrażenie, że Ann i Jamie też nie mieli specjalnych problemów miłosnych, kłótni itp., a nie wiem czemu mi chyba tego brakowało.
    Czekam na następny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. ogolnie nie moge sie doczekac kolejnych rozdzialow, ale czemu Artur nie jest Pendragon? czy wszystko w swoim czasie?

    OdpowiedzUsuń
  5. awwwwww jak słodko <3
    ogólnie kocham imię Artur, więc cieszę się, że je wybrałaś :)
    chyba jednak trochę wyprzedziłam bieg wydarzeń, ale trudno xd
    i tak jest cudne
    czekam nn :)
    Pozdrawiam Faith

    OdpowiedzUsuń
  6. Extra rozdział! Twoje opowiadanie tak mi się podoba, że brak mi słów. Dopiero zaczęłam czytać twojego bloga, ale już polecam go znajomym. Naprawdę uwielbiam twój styl pisania. Kocham, na serio kocham to opowiadanie. Może postaraj się dodawać częściej rozdziały, bo chyba umrę.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie
    theeternalkids.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. I jak zwykle nie zawiodłaś mnie tym rozdziałem. Jest wprost cudowny! Po prostu jestem pod wrażeniem. Twoje opisy są boskie! Nie wiem gdzie się nauczyłaś tak je pisać. Takie dokładne i barwne. Nie uważam, że za szybko napisałaś akcję. Wszystko na pewno się rozwinie. Jak już mówiłam, masz wieeelki talent. To opowiadanie jest wspaniałe. Jest to jedno z nielicznych, jak nie jedyne, który tak bardzo mnie zainteresowało. Pozdrawiam Melete
    Ps. Zabieram się za resztę ;)

    OdpowiedzUsuń

Alis