sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 1.

                Obudziła się z krzykiem, zlana lodowatym potem. Spojrzała na budzik, stojący na nocnej szafce. Dochodziła trzecia w nocy. Znów śniła ten sam koszmar. Znów skończył się tak samo. Wszystko, co czuła, było takie realne. Zapach krwi, dotyk skóry chłopaka, miękkość jego włosów. Wstała i na drżących nogach zeszła do pustej kuchni. Nalała sobie szklankę wody i oparła się o blat. Nie wiedziała, co znaczy ten sen. Śniła go odkąd skończyła szesnaście lat, teraz rok później nadal nie miała pojęcia, co on oznacza.
                Wróciła do swojego pokoju, oświetlonego przez lampkę nocną. Przez zasłonięte szczelnie okna nie dostawała się najmniejsza ilość świata. Z zdjęć ustawionych na półce na biurku patrzyła na nią jej matka i jej ojciec, który trzymał ją na rękach. Zrobiono je kilka tygodni zanim zniknął. Nie pamiętała go zbyt dobrze, a matka nie chciała o nim mówić. Gwen nie miała nic, co łączyłoby ją z ojcem, nawet nazwisko odziedziczyła po matce.
                Dotknęła rogu ramki i wróciła do łóżka. Zwinęła się w kłębek, nakrywając się kołdrą, aż po sam nos. Czuła znajomy zapach różanego płynu do płukania, który jej gosposia Lottie zawsze dodawała do prania. Charlotte zawsze powtarzała, że róża dobrze wpływa na sen. Jak na razie nie wiele pomagał w walce z jej koszmarami. Ziewnęła szeroko i zamknęła oczy, pragnąć wykorzystać ostatnie godziny snu, jakie jej pozostały.
                Budzik zadzwonił dokładnie o 6.30. Dziewczyna przeciągnęła się, aż strzeliły jej kości. Poszła do łazienki, sąsiadującej z jej pokojem, wyłożonej beżowymi płytkami. Wzięła szybki prysznic, umyła włosy waniliowym szamponem. Zrobiła delikatny makijaż, który podkreślał bursztynowy odcień jej tęczówek. Owinęła głowę grubym, puchowym ręcznikiem i poszła do garderoby. Wybrała czarną sukienkę, delikatnie opinającą jej talię i spływającą luźno do kolan. Narzuciła na ramiona długi, czarny kardigan. Zawiązała trampki przed kostkę i wysuszyła włosy. Pozwoliła im opaść kaskadą na plecy. Były idealnie kruczoczarne. Z zadowoleniem spojrzała na swoje odbicie w wysokim lustrze.
                Zeszła do kuchni, w której unosił się zapach naleśników. Lottie, kobieta po pięćdziesiątce z rudymi włosa Pozwoliła im opaść kaskadą na pmi przeplatanymi siwizną i związanymi w gruby warkocz, podśpiewywała pod nosem stare piosenki. Spojrzała na Gwen swoimi lśniącymi zielonymi oczami, otoczonymi siateczką zmarszczek. Uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
- Dzień dobry panienko – mimo próśb Gwen, nigdy nie chciała do niej mówić do imieniu. Dla Charlotte zawsze była „panienką Ginny”.
- Wcześnie dzisiaj przyszłaś Lottie – odpowiedziała brunetka, nalewając sobie kawy. Usiadła na stołku barowym i napiła się gorącego napoju.
- Uznałam, że może panience być przyjemnie, gdy ktoś poda jej śniadanie i, że może panienka czuć się samotnie, podczas nieobecności matki – podała dziewczynie talerz z naleśnikami z konfiturą malinową, ulubioną Gwen.
                Ginny skinęła głową i wzięła się do jedzenia. Jej matka, Aurora Ravenscar, była sławnym historykiem sztuki, który dzielił czas między pracę w paryskim Luwrze, a swój dom. Przez to Gwen została praktycznie wychowana przez Lottie, która stała się jej bliższa niż matka. Jednak im starsza się stawała tym widziała większe podobieństwo między nią, a swoją rodzicielką. Były tej samej budowy, miały ten sam kształt twarzy, kolor włosów. Jedyne, co je różniło to kolor oczu. Aurora miała ciemne, orzechowe tęczówki, a oczy Gwen były złote z ciemnymi plamkami.
- Spóźni się panienka do szkoły.
                Gwen potrząsnęła głową, jakby chciała się pozbyć dręczących ją myśli. Spojrzała na zegar na mikrofalówce. Za półgodziny zaczynała lekcje, westchnęła ciężko. Wzięła z góry swoją torbę i poszła do garażu. Wsiadła do swojego srebrnego SUVa i ruszyła w stronę miasteczka. Jej dom mieścił się pięć kilometrów za granicami miasta, otaczały go zielone lasy, dopiero teraz budzące się do życia po mroźnej, ale krótkiej zimie. Zanim dojechała do pierwszych zabudować, zaczęło padać. Krople deszczu rozbryzgiwały się na szybie i uderzały o dach. Wycieraczki z trudem nadążały z ich ściąganiem. Wkrótce z mgły wyłonił się budynek jej szkoły. Był to stary gmach z czerwonej cegły, pokryty ciemnymi dachówkami, z wysokimi, gotyckimi oknami i mnóstwem zakamarków, w których można było się skryć. Zaparkowała pod ogromnym świerkiem i pobiegła do szkoły. Korytarz na parterze był pełen uczniów, którzy przepychali się do swoich szafek. Gdy zamknęły się za nią drzwi, na chwilę zapadła cisza. Gwen czuła na sobie spojrzenie dziesiątek oczu. Przyzwyczaiła się.
                Należała do grupy tych dziewczyn, które były pożądane przez wszystkich chłopaków i, które były wzorem dla innych dziewczyn. Piękna i inteligentna. Chodzący ideał. Do tego należała do najstarszych i najbardziej wpływowych rodów w mieście, do elity. Tłum rozsunął się przed nią, gdy z dumnie uniesioną głową maszerowała do swojej szafki. Na korytarzu znów było głośno, ale wiedziała, że ją obserwują. Odwiesiła kurtkę na haczyk i położyła na półce książki, które potrzebowała na późniejsze lekcje. Poprawiła włosy i weszła na drugie piętro, gdzie mieściły się klasy humanistyczne. Zaczynała od literatury angielskiej. Lubiła czytać, a teraz omawiali Szekspira. Nie rozumiała, dlaczego wszyscy tak bardzo podniecają się „Romeo i Julia”, osobiście uważała ten dramat za pusty. Dziewczyna poznaje faceta, w którym się zakochuje, kilka dni później (praktycznie się nie znając) biorą ślub, a potem umierają. Koniec. Wszyscy płaczą i mówią o „prawdziwej i romantycznej miłości”.
                Usiadła w swojej ławce na końcu klasy, przy oknie. Na parapecie stały doniczki z kwiatami. Ściany były żółte, pokryte planszami z okresami w literaturze angielskiej. Na tablicy, eleganckim pismem pełnym zawijasów, był wypisany cytat z Sonetu 55 „Miecz Marsa nie tknie ani pożar nie osmali Słów, w których żyjesz, w których żyć już będziesz zawsze”. Wpatrywała się w słowa, analizując ich treść, a jej dłoń przesuwała się po okładce zeszytu. Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek i tłum uczniów wpadający do klasy, spojrzała na kartkę i zobaczyła, że napisała dalszą część wiersza:
Wbrew śmierci, zapomnieniu – dwom potężnym wrogom –
Będziesz wciąż iść przed siebie, a chwały twej ślady
Ujrzą oczy potomnych, wszystkich, którzy mogą
Żyć jeszcze na tym świecie, aż po dzień zagłady.
                Nauczyciel, pan Willson stanął przy biurku i upuścił na nie swoją teczkę. Huk natychmiast uciszył rozwrzeszczaną młodzież, która z respektem spojrzała już na starszego mężczyznę. Mimo, że profesor miał już prawie siedemdziesiąt lat, poruszał się powoli, a jego włosy były prawie całkowicie siwe, uczniowie darzyli go ogromnym szacunkiem. Na jego lekcjach nikt nie rzucał gumą do żucia, każdy robił skrupulatne notatki i nigdy nie wyjmowali telefonów na ławkę. To był chyba jedyny nauczyciel, który był wstanie oderwać Amy Willow i jej przyjaciółki od telefonów, od ciągłego wysyłania smsów i wstawiania postów na Twittera.
                Gwen nie lubiła Amy odkąd pamiętała. Blondynka o niebotycznie długich nogach, której nigdy nikt nie widział na płaskim obcasie odkąd skończyła trzynaście lat, w bardzo krótkich spódniczkach była jej nemezis. Robiła wszystko, by dokuczyć Ginny. Razem ze swoją świtą wycinały jej naprawdę okrutne numery w podstawówce. Zamykały w składzikach na miotły, kradły i obrażały. Sytuacja zmieniła się, gdy przyszły do trzeciej klasy liceum. Tamto lato zmieniło wiele rzeczy, między innymi stosunek Amy do Gwen. Pozostały po nich mgliste wspomnienia i blada blizna na przedramieniu Gwen.
- Witajcie moi drodzy – powiedział cichym głosem nauczyciel, zmuszając brunetkę, by skupiła się na jego słowach. – Dzisiaj postaramy się zrozumieć Lady Makbet. Liczę, że przeczytaliście „Makbeta” – powiódł lodowatymi oczami po klasie, niektórzy zadrżeli czując jego wzrok na sobie. Ginny wytrzymała spojrzenie brązowych oczy nauczyciela. – Będziemy odczytywać fragmenty z podziałem na role.
                Kilka godzin później deszcz przeszedł w mżawkę. Gwen zostawiła torbę w swojej szafce i wyszła na dziedziniec. Większość uczniów ruszyła do kafeterii na lunch, ale ona nie była głodna. Chłodny wiatr szarpał jej sukienką i kruczoczarnymi włosami. Objęła się ramionami i powlekła się do swojej ulubionej ławki. Obok niej rósł dąb, który w upalne dni chronił przed słońcem, a w takie jak ten przed zimnem i deszczem. Oparła się pień plecami i dotknęła jego kory, jakby witała się ze starym przyjacielem. Wyjęła z torby swój sfatygowany egzemplarz „Draculi”, przeczytała ją tyle razy, że nie była nawet w stanie tego zliczyć. Jej grzbiet był połamany, rogi pogniecione, ale dla niej ta książka miała duszę. Zawierała ślady podróży, które odbyła z matką tych krótkich chwil, podczas, których biegały po plaży, trzymając się za ręce, oglądały wystawy w muzeach, opalały się na złotych plażach.
                Podciągnęła nogi pod siebie, rozsiadając się wygodnie na twardej ławce. W powietrzu unosił się silny zapach deszczu. Kartki pod jej palcami były ciężkie i lekko chropowate. Nagle jej wzrok przykuł ruch na parkingu, z czarnego mercedesa wysiadł mężczyzna w szarym garniturze, o brązowych włosach siwiejących nad uszami. Obok niego pojawiła się szczupła kobieta w beżowym płaszczu i jasnych lokach zebranych w kok na czubku głowy. Ruszyli szybko w stronę szkoły, a za nimi wlekł się chłopak, na oko siedemnastoletni w czarnych ciuchach, ciężkich glanach i o niesfornych kasztanowych włosach. Serce Gwen podskoczyło gwałtownie w piersi, widziała już te włosy, szerokie barki i dumną, królewską postawę. Usiadła prosto, a książka zsunęła się z jej kolan. Jednak chłopak zniknął już w budynku szkoły.
                Podniosła „Draculę” i byle jak wepchnęła go do torby. Deszcz spływał jej po włosach, gdy biegła do szkoły. Torba obijała się boleśnie o biodro. Wpadła na korytarz i poślizgnęła się na mokrej podłodze. Klnąc pod nosem rzuciła się do przodu, pokonała ciasny zakręt i zobaczyła podeszwy jego glanów znikające na półpiętrze. Wbiegła po schodach, przeskakując po dwa, trzy stopnie. Zatrzymał się przed drzwiami sekretariatu, przeczesał palcami wilgotne kasztanowe włosy i położył dłoń na klamce. Już prawie widziała jego twarz, gdy poczuła, że ktoś łapie ją za łokieć i pociąga we wnękę. W pierwszym odruchu uniosła rękę, by uderzyć napastnika, ale szybko ją opuściła, zaskoczona tym, kogo widzi.
- Witaj Gwen.
- Mel – szepnęła.
                Wysoka dziewczyna o błyszczących błękitnych oczach, długich brązowych włosach związanych w warkocz i ślicznych różowych ustach uśmiechała się do niej szeroko. Gwen przytuliła mocno przyjaciółkę, nadal pachniała tak samo bergamotką i porzeczkową gumą do żucia. Urosła kilka centymetrów i kompletnie zmieniła styl. Gdy opuszczała Banetown nie rozstawała się z vansami i luźnymi, postrzępionymi dżinsami. Teraz olśniewała w ciemno fioletowych rurkach, czarnej koszuli i litach. Zaczęła się nawet malować. Czarny tusz jeszcze bardziej wydłużył jej rzęsy, a jagodowa szminka podkreślała biel zębów.
- Nie wiedziałam, że wracasz – powiedziała Gwen, odsuwając się nieznacznie od przyjaciółki. – Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.
                Dziewczyna machnęła ręką.
- Nie myślałaś chyba, że jedna awantura mnie stąd wygoni, prawda? – Melanie uśmiechnęła się uroczo, prezentując uśmiech, który mógłby reklamować renomowany salon dentystyczny.
                Gwen pokręciła z uśmiechem głową.
- A twoi rodzice?
                Melanie przysiadła na parapecie, w głowie brunetki pojawiło się wspomnienie pierwszych dwóch lat liceum. To było „ich” okno, przesiadywały na nich całe przerwy. Mel była starsza od niej o rok i pokazała jej całą szkołę, powiedziała, na których nauczycieli należy uważać, a którzy są nieszkodliwi. Gdzie ukryć się podczas apelu, na którym się nie chce być. Jednak wszystko zmieniło się tamtego feralnego lata.
- Jestem pełnoletnia. Nie mogą mnie na siłę trzymać w Nowym Jorku. Nie wróciłam na stale Gwen – powiedziała, a w jej głosie czaił się smutek. – Przyjechałam sprawdzić, czy moja mała księżniczka radzi sobie, jako królowa.
                Westchnęła ciężko.
- Jakoś daję radę – powiedziała cicho.
                Melanie uśmiechnęła się krzywo. Założyła za ucho pasmo brązowych włosów, odsłaniając brylantowy kolczyk, który błyszczał w świetle neonowych lamp. Gwen spojrzała z roztargnieniem na drzwi sekretariatu, przez matowe szkło widziała sekretarkę, która porządkowała dokumenty, jednak po chłopaku nie pozostał żaden ślad. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy nie był on wytworem jej wybujałej wyobraźni.
- Za kim biegłaś? – Spytała nagle Mel.
                Gwen wygładziła swoją sukienkę.
- Spieszyłam się do biblioteki – skłamała. Było to grubymi nićmi szyte, ale liczyła, że Melanie przestanie drążyć temat.
                Brunetka spojrzała na młodszą przyjaciółkę, mrużąc lekko oczy. Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Gwen wiedziała, że mózg Mel pracuje na najwyższych obrotach, szukając w jej odpowiedzi podstępu. W końcu wzięła głęboki oddech i spojrzała na swój duży, srebrny zegarek.
- No dobra. Muszę się zmywać, mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. Masz ochotę na kolację ze mną w „Drew”? Ja stawiam – uśmiechnęła się.
                Gwen pokiwała głową i uścisnęła mocno przyjaciółkę. Przez chwilę stała przy oknie, obserwując jak Melanie przechodzi przez parking i wsiada do wypożyczonego samochodu. Po chwili tyle światła pojazdu zniknęły zza zakrętem. Brunetka oparła czoło o chłodną szybę. Jej oddech pozostawił ślad pary. Przesunęła po nim bezwiednie palcem, linie ułożyły się w dziwny znak, którego nigdy wcześniej nie widziała. Pośpiesznie starła go dłonią.
***
Punktualnie o ósmej wieczorem Gwen weszła do restauracji „Drew”. Była to przytulna knajpka położona przy rynku. Jej ściany pokrywała czerwono złota tapeta i mnóstwo obrazów. Każdy był inny i mimo pozornego chaosu wszystko miało swój urok. Dziewczyna odwiesiła swoją czarną kurtkę na wieszak i rozejrzała się po sali. Kilka stolików było zajęte, ale wiele pozostawało pustych. Zza barem stały dwie kelnerki, rozmawiając cicho. Melanie siedziała przy stoliku dla dwóch osób, w kącie sali przy oknie. Blask świecy stojącej na blacie rzucał cienie na jej ładną twarz. Ginny wygładziła swój biały T-Shirt i usiadła naprzeciw przyjaciółki. Mel obracała w palcach nóżkę kieliszka.
- Jesteś pieszo? – Spytała z zaciekawieniem Gwen, czując zapach białego wina. Najbliższy hotel znajdował się prawie kilometr stąd, a dziewczyna nie sądziła, żeby jej przyjaciółka wybrała się na piętnasto-minutowy spacer w deszczu.
- Zatrzymałam się w starym mieszkaniu mamy.
                Matka Melanie od urodzenia mieszkała w dużym, dwupiętrowym mieszkaniu w jednej ze starych kamienic, mieszących się przy rynku. Po ślubie zamieszkali w domu na obrzeżach miasta, który później sprzedali, jednak apartament pozostał w rodzinie. Gwen zawsze zastanawiało czy to bardziej z sentymentu, czy stanowił ubezpieczenie na wypadek niepowodzenia w Nowym Jorku, jednak nigdy nie zapytała o to Mel.
                Do ich stolika podeszła kelnerka, by odebrać zamówienie. Ginny nie musiała otwierać karty, by wiedzieć, co chce. Od zawsze jej ulubioną potrawą serwowaną w „Drew” był stek z ziemniaczanym puree i grillowanymi warzywami, ostatni raz jadła go zanim Melanie opuściła Banetown. Z nostalgią rozparła się na krześle, sącząc sprite’a.
- Co u ciebie? – Zagadnęła Melanie, która obserwowała ją badawczo spod rzęs. Gwen wzruszyła ramionami. – Masz kogoś?
                Brunetka parsknęła cicho.
- Nie – Mel uniosła pytająco brwi. – Po prostu nie spotkałam jeszcze nikogo.
- Żadnych romansów? – Westchnęła z rozczarowaniem.
                Gwen zarumieniła się delikatnie.
- Kilka.
                Jej przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko. Przez chwilę siedziały w milczeniu, obserwując pusty rynek. Gwen splotła palce i oparła je o brzuch, Melanie bawiła się swoim telefonem. Kiedyś mogłyby rozmawiać godzinami, nie bojąc się, że zabraknie im tematów do rozmowy. Ale teraz wszystko się zmieniło, nie miały ze sobą kontaktu przez ponad rok, obie uległy ogromnej przemianie.
- A ty, jakie masz plany? Co dalej? Wracasz tutaj na studia? – Spytała beztrosko Ginny, ale głęboko w jej głosie pobrzmiewała nuta nadziei.
                Melanie położyła telefon na blacie i upiła łyk wina. Jej długie palce zakończone eleganckimi paznokciami pomalowanymi na ciemno czerwony kolor oplatały kieliszek.
- Chyba tam zostanę, mam dobre wyniki, chcę złożyć papiery do Yale i Brown, może Harvard? – Gwen skinęła z uznaniem głową. Od zawsze marzeniem Mel było uczęszczanie do jakieś elitarnej placówki, nie dla większych możliwości, a dla prestiżu. Jej rodzice skończyli Oxford, nie chciała być gorsza.
- Masz tam kogoś? – Głos brunetki był cichy i bezbarwny, nie zdradzał jej smutku.
- Tak – odpowiedziała po chwili wahania.
                Gwen dotknęła dłoni przyjaciółki i uśmiechnęła się słodko. Melanie spojrzała na nią i ujęła jej rękę. Bransoletka na jej nadgarstku błyszczała w nikłym świetle. Ginny przesunęła palcem po złotym serduszku zawieszonym na czerwonym sznureczku. Na zawieszce było wygrawerowane „Na zawsze Twój”.
- To od niego? Jak mu na imię? – Brunetka cieszyła się, że jej przyjaciółka wreszcie znalazła kogoś, z kim może być szczęśliwa.
- Jack, dał mi to na lotnisku. Powiedział, że mogę to otworzyć dopiero wtedy, gdy wyląduje – widziała w jej zielonych oczach łzy wzruszenia. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
                Podano im posiłek. Melanie powoli żuła łososia opowiadając jej o szkole w Nowym Jorku, o Central Parku, sklepach przy piątej Alei i małych, mających „atmosferę” barów na Brooklynie. Opisała jej też ich penthouse i pochwaliła się, że ich gosposia jest z pochodzenia francuską.
                Zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Gwen mimowolnie na nie spojrzała. Do środka wszedł chłopak o kasztanowych włosach mokrych od deszczu. Ten sam, którego dzisiaj widziała w szkole. Odsunął mokre kosmyki z czoła i podszedł do baru. Oparł się o kontuar i powiedział coś do kelnerki. Gwen mogła przyjrzeć się jego twarzy, mocno zarysowanej szczęce, wydatnym ustom, lekko garbatemu nosowi. Jego duże oczy były prawie srebrne z ciemnymi obwódkami. Miał dłonie o długich palcach, na wskazującym palcu nosił złoty sygnet. Z tej odległości nie mogła dostrzec herbu.
- Na kogo patrzysz? – Melanie spojrzała w tym samym kierunku i zagwizdała cicho. – Niezłe ciacho… Znasz go?
                Gwen pokręciła głową. Chłopak odebrał od kelnerki zamówienie i szybko opuścił restaurację, nawet nie patrząc w kierunku ich stolika. Mel powiodła za nim wzrokiem, jej niebieskie oczy spojrzały z wyczekiwaniem na brunetkę. Ginny nakręciła na palec pasmo długich, czarnych włosów. Nie odpowiedziała.
- W takim razie musisz go poznać – stwierdziła Mel. Brunetka posłała jej karcące spojrzenie. – No, co?
                Gwen pokręciła głową i wypiła kolejny łyk sprite’a. Melanie wyjęła z torebki skórzany portfel i zapłaciła, zostawiając pokaźny napiwek. Pożegnała się szybko z przyjaciółką i zniknęła w ciemności nocy. Dziewczyna przez chwilę siedziała samotnie, myśląc o tajemniczym chłopaku ze snów. Czy to przypadek, że widywała go, co noc? Zdawało jej się, że zna jego twarz na pamięć. Zadrżała, przypominając sobie, w jaki sposób wypowiadał jej imię. Jak jego piękne usta układały się, gdy je mówił. Po kręgosłupie przebiegł jej nagły dreszcz.
                Wyszła na chłodną noc, deszcz przestań padać, ale w powietrzu wciąż unosił się jego zapach. Wsiadła do samochodu i z piskiem opon odjechała w stronę domu. W reflektorach SUVa drzewa wyglądały jeszcze straszniej niż za dnia, zaciskała mocno dłonie na kierownicy starając się nie ulec panice. Wdech i wydech. Dziesięć głębokich oddechów.
- Jesteś bezpieczna. To już się nigdy nie powtórzy – szeptała do siebie. – Nic ci się nie stanie.

                Dom był ciemny i pusty. Drżącymi palcami otworzyła zamek i wpadła do środka. Lottie już dawno wróciła do domu, a jej matka nadal była w Luwrze. Zapaliła światło w korytarzu i wdrapała się na piętro do swojego pokoju. Rozejrzała się niespokojnie. Nic się nie zmieniło, książki były rozrzucone na biurku i piętrzyły się na regale. Ubrania, które miała na sobie w szkole wisiały na oparciu krzesła, wrzuciła je do kosza na brudną bieliznę i wzięła szybki prysznic. Wślizgnęła się do łóżka i podciągnęła kołdrę pod sam nos, przyjemne ciepło pozwalało jej mięśniom się rozluźnić. Słabe światło gwiazd wpadało przez szpary w rolecie rozjaśniając mrok. Gwen zacisnęła palce na zniszczonym smoku z czerwonego polaru. Miała go odkąd pamiętała, zawsze dotrzymywał jej towarzystwa w te najbardziej samotne noce. Wyobrażała sobie, że dostała go od taty i, że on gdzieś tam jest i kiedyś wróci. Zegar w salonie wybił jedenastą, zamknęła powieki i powoli zapadła w niespokojny sen, pełen przerażających obrazów i tak doskonale znanej twarzy nieznajomego chłopaka.


Witajcie :D
I jak się podoba? Liczę na dużo, długich komentarzy! :3

14 komentarzy:

  1. Jej, bardzo ciekawie się zaczyna :) Na początku myślałam, że bohaterka będzie typową Mary Sue, ale pod koniec jakoś się do niej przekonałam. Ciekawi mnie rozwiązanie tej sprawy z chłopakiem. W sumie to nigdy nie umiałam się rozpisywać w komentarzach, więc dodam jeszcze tylko, że masz wspaniałe opisy i twoje opowiadania czyta się bardzo miło i lekko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Raven.
    Blog jest cudowny. I mówię to całkiem szczerze. Oczywiście Annie i Logan nadal mają swoje miejsce w moim sercu, ale teraz przychodzi czas na Gwen i pięknego, miedzianowłosego chłopca. Ginny od razu przypadła mi do gustu i tu znów pojawia się skojarzenie z Leną z "Pięknych Istot", ale to dobrze, bo uwielbiam tę bohaterkę. Intryguje również postać przystojniaka o srebrzystym spojrzeniu. Nie mogę się doczekać. Po tle Twojego aska zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę historię, ale jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Twój styl pisania już poznałam, choć nie mam wątpliwości, że wciąż się rozwijasz, jak każdy z nas. Także wszystko jest dobrze, nawet bardzo, poprzeczka wysoko postawiona i mam nadzieję, że dalej będzie tak wspaniale :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie pomyślałam o Gin jako o "Lenie", ale jakby się nad tym zastanowić to faktycznie wiele je łączy :)
      Gdy mówiłam, żebyście szukali w moim tle wskazówek dotyczących mojego kolejnego opowiadania, była w trakcie pisania zupełnie innego opowiadania, podczas którego zrodziła się w mojej głowie wizja "Ponad czasem" :*
      Postaram się, dać radę :)

      Usuń
  3. Raven!
    Mogę czytać wszystko co napiszesz Ty! Zakochałam się w "Amazonce" i zakochałam się już w "Ponad Czasem"! Obie książki/Oba opowiadania zagościły na stałe w moim sercu! Od samego początku czytałam Twojego poprzedniego bloga. Gdyby porównać pierwszy rozdział "Amazonki" a pierwszy rozdział "Ponad Czasem" oba są świetne. Styl pisania się nie zmienił. Rozwijasz się coraz bardziej i kiedyś wszyscy będą o Tobie mówić! Będziesz bardzo dobrą pisarką (Teraz też nią jesteś). Piszesz niesamowicie! Każdy kto przeczyta jedno zdanie nie oderwie się już od tego. Zauważyłam, że jesteś bardzo wytrwała i cierpliwa w stosunku do pisania. Masz wiele, wiele, wiele i jeszcze więcej fanów! Jednym słowem rozdział wyszedł cudnie. Czekam, aż ukaże się drugi ;* Życzę mnóstwo, mnóstwo weny! Twoja wierna fanka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scribo kochanie! :D
      Dziękuję za cudowne słowa, które piszesz :*
      Co tu dużo mówić wszyscy dojrzewamy i zmienia się nasze podejście do wielu spraw, "Amazonka" i "Ponad czasem" to dwie różne historie zainspirowane zupełnie innymi rzeczami :D łączy je tylko moja słabość do "ogrzewania" mitów i legend :)

      Usuń
  4. Świetny :-D Pisz pisz bo twoje opowiadania są niesamowite <3
    Życze weny ;33

    OdpowiedzUsuń
  5. Liczysz na długie komentarze, niestety aktualnie nie mam zbyt dużo czasu, więc powinno ci wystaczyć to, co zdąże napisac :P
    A więc na początku myślałam, że będzie się zaczynać jak większość nastoletnich książek o zakochanych nastolatkach, a mianowicie o tym jak to do szkoły przychodzi nowy przystojny chłopak na którego patrzą wszystkie dziewczyny jednak on jest zainteresowany tylko głowna bohaterką. Ale na szczęscie tak nie jest. Chociaz mam nadzieje ze nie wyprzedziłam wydarzeń xd
    tak czy siak stawiam na coś całkiem nowego i odmiennego jakaś magia romans i żeby było takie cudowne jak ,,Amazonka".
    Prawde powiedziawszy bardziej wkręciłam się już w ten początek opowieści niż w Amazonkę, alę to chyba dobrze. To znaczy że się rozwijasz i piszesz coraz lepiej :D
    Pozdrawiam
    Faith ;*
    PS. Chyba jednak komentarz jaki krótki nie wyszedł co? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :D Komentarz długi i wspaniały F.! :*
      Co do książek o zakochanych nastolatkach to mam nadzieję, że też nie wyjdzie mi z tego słodkie romansidło od jakich mdli :D

      Usuń
  6. Fajny rozdzial. Nie wiem co napisać bo dopiero twoje opowiadanie się zaczyna. Ale jest super i będę dalej czytać! Przy okazji zapraszam do mnie, może wpadniesz?
    theeternalkids.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Raven!
    Rozdział jest po prostu przecudowny. Naprawdę Cię podziwiam jeśli chodzi o te wszystkie opisy. Są długie a zarazem bardzo ciekawe i barwne.Nie wiele osób tak potrafi. Można się tylko od Ciebie uczyć. I mówię to całkiem szczerzę. Jesteś cudowną pisarką! I jeśli mogłabyś mi podać linka do tego opowiadania, o którym teraz tutaj wszyscy mówili "Amazanka", tak? I napisać pokrótce o czym jest? Zainteresował mnie tytuł i opinia innych. Byłabym niezmiernie wdzięczna :)
    Pozdrawiam Melete.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! *o*
      To bardzo miło słyszeć, a właściwie czytać.
      "Amazonka" to moje pierwsze opowiadanie, które pisałam tak na poważnie i, które nota bene skończyłam. Opowiada historię dziewczyny, która pojawia się w szkole dla herosów i jest tam jedyną przedstawicielką płci pięknej. Wkrótce się okazuje, że jest kimś więcej niż tylko bardziej utalentowaną heroską.
      http://i-cant-love-you-but-i-love.blogspot.com/
      Trzymaj się,
      Raven.
      PS. Zajrzałam na Twojego bloga, widziałaś? :)

      Usuń
    2. Oczywiście! I dziękuję Ci bardzo za ten komentarz na moim blogu. Cieszę się bardzo, że na dłużej zostaniesz. Może zaczniesz też obserwować? Taka tylko mała sugestia. I dzisiaj opublikowałam kolejny rozdział. Życzę miłego czytania. I dziękuję za linka do "Amazonki" Zachęciłaś mnie bardzo. Jak nadrobię trochę tego bloga to z przyjemnością na niego wejrzę.
      Pozdrawiam Melete.

      Usuń

Alis