Obudziła
się z krzykiem, zlana lodowatym potem. Spojrzała na budzik, stojący na nocnej
szafce. Dochodziła trzecia w nocy. Znów śniła ten sam koszmar. Znów skończył
się tak samo. Wszystko, co czuła, było takie realne. Zapach krwi, dotyk skóry
chłopaka, miękkość jego włosów. Wstała i na drżących nogach zeszła do pustej
kuchni. Nalała sobie szklankę wody i oparła się o blat. Nie wiedziała, co
znaczy ten sen. Śniła go odkąd skończyła szesnaście lat, teraz rok później
nadal nie miała pojęcia, co on oznacza.
Wróciła
do swojego pokoju, oświetlonego przez lampkę nocną. Przez zasłonięte szczelnie
okna nie dostawała się najmniejsza ilość świata. Z zdjęć ustawionych na półce
na biurku patrzyła na nią jej matka i jej ojciec, który trzymał ją na rękach.
Zrobiono je kilka tygodni zanim zniknął. Nie pamiętała go zbyt dobrze, a matka
nie chciała o nim mówić. Gwen nie miała nic, co łączyłoby ją z ojcem, nawet
nazwisko odziedziczyła po matce.
Dotknęła
rogu ramki i wróciła do łóżka. Zwinęła się w kłębek, nakrywając się kołdrą, aż
po sam nos. Czuła znajomy zapach różanego płynu do płukania, który jej gosposia
Lottie zawsze dodawała do prania. Charlotte zawsze powtarzała, że róża dobrze
wpływa na sen. Jak na razie nie wiele pomagał w walce z jej koszmarami.
Ziewnęła szeroko i zamknęła oczy, pragnąć wykorzystać ostatnie godziny snu,
jakie jej pozostały.
Budzik
zadzwonił dokładnie o 6.30. Dziewczyna przeciągnęła się, aż strzeliły jej
kości. Poszła do łazienki, sąsiadującej z jej pokojem, wyłożonej beżowymi
płytkami. Wzięła szybki prysznic, umyła włosy waniliowym szamponem. Zrobiła
delikatny makijaż, który podkreślał bursztynowy odcień jej tęczówek. Owinęła
głowę grubym, puchowym ręcznikiem i poszła do garderoby. Wybrała czarną
sukienkę, delikatnie opinającą jej talię i spływającą luźno do kolan. Narzuciła
na ramiona długi, czarny kardigan. Zawiązała trampki przed kostkę i wysuszyła
włosy. Pozwoliła im opaść kaskadą na plecy. Były idealnie kruczoczarne. Z
zadowoleniem spojrzała na swoje odbicie w wysokim lustrze.
Zeszła
do kuchni, w której unosił się zapach naleśników. Lottie, kobieta po
pięćdziesiątce z rudymi włosa
mi przeplatanymi siwizną i związanymi w gruby
warkocz, podśpiewywała pod nosem stare piosenki. Spojrzała na Gwen swoimi
lśniącymi zielonymi oczami, otoczonymi siateczką zmarszczek. Uśmiechnęła się
szeroko i powiedziała:
- Dzień dobry panienko – mimo
próśb Gwen, nigdy nie chciała do niej mówić do imieniu. Dla Charlotte zawsze
była „panienką Ginny”.
- Wcześnie dzisiaj przyszłaś
Lottie – odpowiedziała brunetka, nalewając sobie kawy. Usiadła na stołku
barowym i napiła się gorącego napoju.
- Uznałam, że może panience być
przyjemnie, gdy ktoś poda jej śniadanie i, że może panienka czuć się samotnie,
podczas nieobecności matki – podała dziewczynie talerz z naleśnikami z
konfiturą malinową, ulubioną Gwen.
Ginny
skinęła głową i wzięła się do jedzenia. Jej matka, Aurora Ravenscar, była
sławnym historykiem sztuki, który dzielił czas między pracę w paryskim Luwrze,
a swój dom. Przez to Gwen została praktycznie wychowana przez Lottie, która
stała się jej bliższa niż matka. Jednak im starsza się stawała tym widziała
większe podobieństwo między nią, a swoją rodzicielką. Były tej samej budowy,
miały ten sam kształt twarzy, kolor włosów. Jedyne, co je różniło to kolor
oczu. Aurora miała ciemne, orzechowe tęczówki, a oczy Gwen były złote z
ciemnymi plamkami.
- Spóźni się panienka do szkoły.
Gwen
potrząsnęła głową, jakby chciała się pozbyć dręczących ją myśli. Spojrzała na
zegar na mikrofalówce. Za półgodziny zaczynała lekcje, westchnęła ciężko.
Wzięła z góry swoją torbę i poszła do garażu. Wsiadła do swojego srebrnego SUVa
i ruszyła w stronę miasteczka. Jej dom mieścił się pięć kilometrów za granicami
miasta, otaczały go zielone lasy, dopiero teraz budzące się do życia po
mroźnej, ale krótkiej zimie. Zanim dojechała do pierwszych zabudować, zaczęło
padać. Krople deszczu rozbryzgiwały się na szybie i uderzały o dach.
Wycieraczki z trudem nadążały z ich ściąganiem. Wkrótce z mgły wyłonił się
budynek jej szkoły. Był to stary gmach z czerwonej cegły, pokryty ciemnymi
dachówkami, z wysokimi, gotyckimi oknami i mnóstwem zakamarków, w których można
było się skryć. Zaparkowała pod ogromnym świerkiem i pobiegła do szkoły.
Korytarz na parterze był pełen uczniów, którzy przepychali się do swoich
szafek. Gdy zamknęły się za nią drzwi, na chwilę zapadła cisza. Gwen czuła na
sobie spojrzenie dziesiątek oczu. Przyzwyczaiła się.
Należała
do grupy tych dziewczyn, które były pożądane przez wszystkich chłopaków i,
które były wzorem dla innych dziewczyn. Piękna i inteligentna. Chodzący ideał.
Do tego należała do najstarszych i najbardziej wpływowych rodów w mieście, do
elity. Tłum rozsunął się przed nią, gdy z dumnie uniesioną głową maszerowała do
swojej szafki. Na korytarzu znów było głośno, ale wiedziała, że ją obserwują.
Odwiesiła kurtkę na haczyk i położyła na półce książki, które potrzebowała na
późniejsze lekcje. Poprawiła włosy i weszła na drugie piętro, gdzie mieściły
się klasy humanistyczne. Zaczynała od literatury angielskiej. Lubiła czytać, a
teraz omawiali Szekspira. Nie rozumiała, dlaczego wszyscy tak bardzo podniecają
się „Romeo i Julia”, osobiście uważała ten dramat za pusty. Dziewczyna poznaje
faceta, w którym się zakochuje, kilka dni później (praktycznie się nie znając)
biorą ślub, a potem umierają. Koniec. Wszyscy płaczą i mówią o „prawdziwej i
romantycznej miłości”.
Usiadła
w swojej ławce na końcu klasy, przy oknie. Na parapecie stały doniczki z kwiatami.
Ściany były żółte, pokryte planszami z okresami w literaturze angielskiej. Na
tablicy, eleganckim pismem pełnym zawijasów, był wypisany cytat z Sonetu 55
„Miecz Marsa nie tknie ani pożar nie osmali Słów, w których żyjesz, w których
żyć już będziesz zawsze”. Wpatrywała się w słowa, analizując ich treść, a jej
dłoń przesuwała się po okładce zeszytu. Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek i tłum
uczniów wpadający do klasy, spojrzała na kartkę i zobaczyła, że napisała dalszą
część wiersza:
Wbrew śmierci, zapomnieniu – dwom potężnym wrogom –
Będziesz wciąż iść przed siebie, a chwały twej ślady
Ujrzą oczy potomnych, wszystkich, którzy mogą
Żyć jeszcze na tym świecie, aż po dzień zagłady.
Nauczyciel,
pan Willson stanął przy biurku i upuścił na nie swoją teczkę. Huk natychmiast
uciszył rozwrzeszczaną młodzież, która z respektem spojrzała już na starszego
mężczyznę. Mimo, że profesor miał już prawie siedemdziesiąt lat, poruszał się
powoli, a jego włosy były prawie całkowicie siwe, uczniowie darzyli go ogromnym
szacunkiem. Na jego lekcjach nikt nie rzucał gumą do żucia, każdy robił
skrupulatne notatki i nigdy nie wyjmowali telefonów na ławkę. To był chyba
jedyny nauczyciel, który był wstanie oderwać Amy Willow i jej przyjaciółki od
telefonów, od ciągłego wysyłania smsów i wstawiania postów na Twittera.
Gwen
nie lubiła Amy odkąd pamiętała. Blondynka o niebotycznie długich nogach, której
nigdy nikt nie widział na płaskim obcasie odkąd skończyła trzynaście lat, w
bardzo krótkich spódniczkach była jej nemezis. Robiła wszystko, by dokuczyć
Ginny. Razem ze swoją świtą wycinały jej naprawdę okrutne numery w podstawówce.
Zamykały w składzikach na miotły, kradły i obrażały. Sytuacja zmieniła się, gdy
przyszły do trzeciej klasy liceum. Tamto lato zmieniło wiele rzeczy, między innymi
stosunek Amy do Gwen. Pozostały po nich mgliste wspomnienia i blada blizna na przedramieniu
Gwen.
- Witajcie moi drodzy –
powiedział cichym głosem nauczyciel, zmuszając brunetkę, by skupiła się na jego
słowach. – Dzisiaj postaramy się zrozumieć Lady Makbet. Liczę, że
przeczytaliście „Makbeta” – powiódł lodowatymi oczami po klasie, niektórzy
zadrżeli czując jego wzrok na sobie. Ginny wytrzymała spojrzenie brązowych oczy
nauczyciela. – Będziemy odczytywać fragmenty z podziałem na role.
Kilka
godzin później deszcz przeszedł w mżawkę. Gwen zostawiła torbę w swojej szafce
i wyszła na dziedziniec. Większość uczniów ruszyła do kafeterii na lunch, ale
ona nie była głodna. Chłodny wiatr szarpał jej sukienką i kruczoczarnymi
włosami. Objęła się ramionami i powlekła się do swojej ulubionej ławki. Obok
niej rósł dąb, który w upalne dni chronił przed słońcem, a w takie jak ten
przed zimnem i deszczem. Oparła się pień plecami i dotknęła jego kory, jakby
witała się ze starym przyjacielem. Wyjęła z torby swój sfatygowany egzemplarz
„Draculi”, przeczytała ją tyle razy, że nie była nawet w stanie tego zliczyć.
Jej grzbiet był połamany, rogi pogniecione, ale dla niej ta książka miała duszę.
Zawierała ślady podróży, które odbyła z matką tych krótkich chwil, podczas,
których biegały po plaży, trzymając się za ręce, oglądały wystawy w muzeach,
opalały się na złotych plażach.
Podciągnęła
nogi pod siebie, rozsiadając się wygodnie na twardej ławce. W powietrzu unosił
się silny zapach deszczu. Kartki pod jej palcami były ciężkie i lekko
chropowate. Nagle jej wzrok przykuł ruch na parkingu, z czarnego mercedesa
wysiadł mężczyzna w szarym garniturze, o brązowych włosach siwiejących nad
uszami. Obok niego pojawiła się szczupła kobieta w beżowym płaszczu i jasnych
lokach zebranych w kok na czubku głowy. Ruszyli szybko w stronę szkoły, a za
nimi wlekł się chłopak, na oko siedemnastoletni w czarnych ciuchach, ciężkich
glanach i o niesfornych kasztanowych włosach. Serce Gwen podskoczyło gwałtownie
w piersi, widziała już te włosy, szerokie barki i dumną, królewską postawę.
Usiadła prosto, a książka zsunęła się z jej kolan. Jednak chłopak zniknął już w
budynku szkoły.
Podniosła
„Draculę” i byle jak wepchnęła go do torby. Deszcz spływał jej po włosach, gdy
biegła do szkoły. Torba obijała się boleśnie o biodro. Wpadła na korytarz i
poślizgnęła się na mokrej podłodze. Klnąc pod nosem rzuciła się do przodu,
pokonała ciasny zakręt i zobaczyła podeszwy jego glanów znikające na
półpiętrze. Wbiegła po schodach, przeskakując po dwa, trzy stopnie. Zatrzymał
się przed drzwiami sekretariatu, przeczesał palcami wilgotne kasztanowe włosy i
położył dłoń na klamce. Już prawie widziała jego twarz, gdy poczuła, że ktoś
łapie ją za łokieć i pociąga we wnękę. W pierwszym odruchu uniosła rękę, by uderzyć
napastnika, ale szybko ją opuściła, zaskoczona tym, kogo widzi.
- Witaj Gwen.
- Mel – szepnęła.
Wysoka
dziewczyna o błyszczących błękitnych oczach, długich brązowych włosach
związanych w warkocz i ślicznych różowych ustach uśmiechała się do niej szeroko.
Gwen przytuliła mocno przyjaciółkę, nadal pachniała tak samo bergamotką i
porzeczkową gumą do żucia. Urosła kilka centymetrów i kompletnie zmieniła styl.
Gdy opuszczała Banetown nie rozstawała się z vansami i luźnymi, postrzępionymi
dżinsami. Teraz olśniewała w ciemno fioletowych rurkach, czarnej koszuli i
litach. Zaczęła się nawet malować. Czarny tusz jeszcze bardziej wydłużył jej
rzęsy, a jagodowa szminka podkreślała biel zębów.
- Nie wiedziałam, że wracasz –
powiedziała Gwen, odsuwając się nieznacznie od przyjaciółki. – Myślałam, że już
nigdy cię nie zobaczę.
Dziewczyna
machnęła ręką.
- Nie myślałaś chyba, że jedna
awantura mnie stąd wygoni, prawda? – Melanie uśmiechnęła się uroczo,
prezentując uśmiech, który mógłby reklamować renomowany salon dentystyczny.
Gwen
pokręciła z uśmiechem głową.
- A twoi rodzice?
Melanie
przysiadła na parapecie, w głowie brunetki pojawiło się wspomnienie pierwszych
dwóch lat liceum. To było „ich” okno, przesiadywały na nich całe przerwy. Mel
była starsza od niej o rok i pokazała jej całą szkołę, powiedziała, na których
nauczycieli należy uważać, a którzy są nieszkodliwi. Gdzie ukryć się podczas
apelu, na którym się nie chce być. Jednak wszystko zmieniło się tamtego
feralnego lata.
- Jestem pełnoletnia. Nie mogą
mnie na siłę trzymać w Nowym Jorku. Nie wróciłam na stale Gwen – powiedziała, a
w jej głosie czaił się smutek. – Przyjechałam sprawdzić, czy moja mała
księżniczka radzi sobie, jako królowa.
Westchnęła
ciężko.
- Jakoś daję radę – powiedziała
cicho.
Melanie
uśmiechnęła się krzywo. Założyła za ucho pasmo brązowych włosów, odsłaniając
brylantowy kolczyk, który błyszczał w świetle neonowych lamp. Gwen spojrzała z
roztargnieniem na drzwi sekretariatu, przez matowe szkło widziała sekretarkę,
która porządkowała dokumenty, jednak po chłopaku nie pozostał żaden ślad.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy nie był on wytworem jej wybujałej wyobraźni.
- Za kim biegłaś? – Spytała nagle
Mel.
Gwen
wygładziła swoją sukienkę.
- Spieszyłam się do biblioteki –
skłamała. Było to grubymi nićmi szyte, ale liczyła, że Melanie przestanie
drążyć temat.
Brunetka
spojrzała na młodszą przyjaciółkę, mrużąc lekko oczy. Między jej brwiami
pojawiła się pionowa zmarszczka. Gwen wiedziała, że mózg Mel pracuje na
najwyższych obrotach, szukając w jej odpowiedzi podstępu. W końcu wzięła
głęboki oddech i spojrzała na swój duży, srebrny zegarek.
- No dobra. Muszę się zmywać, mam
jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. Masz ochotę na kolację ze mną w „Drew”? Ja
stawiam – uśmiechnęła się.
Gwen
pokiwała głową i uścisnęła mocno przyjaciółkę. Przez chwilę stała przy oknie,
obserwując jak Melanie przechodzi przez parking i wsiada do wypożyczonego
samochodu. Po chwili tyle światła pojazdu zniknęły zza zakrętem. Brunetka
oparła czoło o chłodną szybę. Jej oddech pozostawił ślad pary. Przesunęła po
nim bezwiednie palcem, linie ułożyły się w dziwny znak, którego nigdy wcześniej
nie widziała. Pośpiesznie starła go dłonią.
***
Punktualnie o
ósmej wieczorem Gwen weszła do restauracji „Drew”. Była to przytulna knajpka
położona przy rynku. Jej ściany pokrywała czerwono złota tapeta i mnóstwo
obrazów. Każdy był inny i mimo pozornego chaosu wszystko miało swój urok.
Dziewczyna odwiesiła swoją czarną kurtkę na wieszak i rozejrzała się po sali.
Kilka stolików było zajęte, ale wiele pozostawało pustych. Zza barem stały dwie
kelnerki, rozmawiając cicho. Melanie siedziała przy stoliku dla dwóch osób, w
kącie sali przy oknie. Blask świecy stojącej na blacie rzucał cienie na jej
ładną twarz. Ginny wygładziła swój biały T-Shirt i usiadła naprzeciw
przyjaciółki. Mel obracała w palcach nóżkę kieliszka.
- Jesteś pieszo? – Spytała z
zaciekawieniem Gwen, czując zapach białego wina. Najbliższy hotel znajdował się
prawie kilometr stąd, a dziewczyna nie sądziła, żeby jej przyjaciółka wybrała
się na piętnasto-minutowy spacer w deszczu.
- Zatrzymałam się w starym
mieszkaniu mamy.
Matka
Melanie od urodzenia mieszkała w dużym, dwupiętrowym mieszkaniu w jednej ze
starych kamienic, mieszących się przy rynku. Po ślubie zamieszkali w domu na
obrzeżach miasta, który później sprzedali, jednak apartament pozostał w
rodzinie. Gwen zawsze zastanawiało czy to bardziej z sentymentu, czy stanowił
ubezpieczenie na wypadek niepowodzenia w Nowym Jorku, jednak nigdy nie zapytała
o to Mel.
Do
ich stolika podeszła kelnerka, by odebrać zamówienie. Ginny nie musiała
otwierać karty, by wiedzieć, co chce. Od zawsze jej ulubioną potrawą serwowaną
w „Drew” był stek z ziemniaczanym puree i grillowanymi warzywami, ostatni raz
jadła go zanim Melanie opuściła Banetown. Z nostalgią rozparła się na krześle,
sącząc sprite’a.
- Co u ciebie? – Zagadnęła
Melanie, która obserwowała ją badawczo spod rzęs. Gwen wzruszyła ramionami. –
Masz kogoś?
Brunetka
parsknęła cicho.
- Nie – Mel uniosła pytająco
brwi. – Po prostu nie spotkałam jeszcze nikogo.
- Żadnych romansów? – Westchnęła
z rozczarowaniem.
Gwen
zarumieniła się delikatnie.
- Kilka.
Jej
przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko. Przez chwilę siedziały w milczeniu,
obserwując pusty rynek. Gwen splotła palce i oparła je o brzuch, Melanie bawiła
się swoim telefonem. Kiedyś mogłyby rozmawiać godzinami, nie bojąc się, że
zabraknie im tematów do rozmowy. Ale teraz wszystko się zmieniło, nie miały ze
sobą kontaktu przez ponad rok, obie uległy ogromnej przemianie.
- A ty, jakie masz plany? Co
dalej? Wracasz tutaj na studia? – Spytała beztrosko Ginny, ale głęboko w jej
głosie pobrzmiewała nuta nadziei.
Melanie
położyła telefon na blacie i upiła łyk wina. Jej długie palce zakończone
eleganckimi paznokciami pomalowanymi na ciemno czerwony kolor oplatały
kieliszek.
- Chyba tam zostanę, mam dobre
wyniki, chcę złożyć papiery do Yale i Brown, może Harvard? – Gwen skinęła z
uznaniem głową. Od zawsze marzeniem Mel było uczęszczanie do jakieś elitarnej
placówki, nie dla większych możliwości, a dla prestiżu. Jej rodzice skończyli
Oxford, nie chciała być gorsza.
- Masz tam kogoś? – Głos brunetki
był cichy i bezbarwny, nie zdradzał jej smutku.
- Tak – odpowiedziała po chwili
wahania.
Gwen
dotknęła dłoni przyjaciółki i uśmiechnęła się słodko. Melanie spojrzała na nią
i ujęła jej rękę. Bransoletka na jej nadgarstku błyszczała w nikłym świetle.
Ginny przesunęła palcem po złotym serduszku zawieszonym na czerwonym
sznureczku. Na zawieszce było wygrawerowane „Na zawsze Twój”.
- To od niego? Jak mu na imię? –
Brunetka cieszyła się, że jej przyjaciółka wreszcie znalazła kogoś, z kim może
być szczęśliwa.
- Jack, dał mi to na lotnisku.
Powiedział, że mogę to otworzyć dopiero wtedy, gdy wyląduje – widziała w jej
zielonych oczach łzy wzruszenia. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Podano
im posiłek. Melanie powoli żuła łososia opowiadając jej o szkole w Nowym Jorku,
o Central Parku, sklepach przy piątej Alei i małych, mających „atmosferę” barów
na Brooklynie. Opisała jej też ich penthouse i pochwaliła się, że ich gosposia
jest z pochodzenia francuską.
Zadzwonił
dzwonek przy drzwiach i Gwen mimowolnie na nie spojrzała. Do środka wszedł
chłopak o kasztanowych włosach mokrych od deszczu. Ten sam, którego dzisiaj
widziała w szkole. Odsunął mokre kosmyki z czoła i podszedł do baru. Oparł się
o kontuar i powiedział coś do kelnerki. Gwen mogła przyjrzeć się jego twarzy,
mocno zarysowanej szczęce, wydatnym ustom, lekko garbatemu nosowi. Jego duże
oczy były prawie srebrne z ciemnymi obwódkami. Miał dłonie o długich palcach,
na wskazującym palcu nosił złoty sygnet. Z tej odległości nie mogła dostrzec
herbu.
- Na kogo patrzysz? – Melanie
spojrzała w tym samym kierunku i zagwizdała cicho. – Niezłe ciacho… Znasz go?
Gwen
pokręciła głową. Chłopak odebrał od kelnerki zamówienie i szybko opuścił
restaurację, nawet nie patrząc w kierunku ich stolika. Mel powiodła za nim
wzrokiem, jej niebieskie oczy spojrzały z wyczekiwaniem na brunetkę. Ginny
nakręciła na palec pasmo długich, czarnych włosów. Nie odpowiedziała.
- W takim razie musisz go poznać
– stwierdziła Mel. Brunetka posłała jej karcące spojrzenie. – No, co?
Gwen
pokręciła głową i wypiła kolejny łyk sprite’a. Melanie wyjęła z torebki
skórzany portfel i zapłaciła, zostawiając pokaźny napiwek. Pożegnała się szybko
z przyjaciółką i zniknęła w ciemności nocy. Dziewczyna przez chwilę siedziała
samotnie, myśląc o tajemniczym chłopaku ze snów. Czy to przypadek, że widywała go,
co noc? Zdawało jej się, że zna jego twarz na pamięć. Zadrżała, przypominając
sobie, w jaki sposób wypowiadał jej imię. Jak jego piękne usta układały się,
gdy je mówił. Po kręgosłupie przebiegł jej nagły dreszcz.
Wyszła
na chłodną noc, deszcz przestań padać, ale w powietrzu wciąż unosił się jego
zapach. Wsiadła do samochodu i z piskiem opon odjechała w stronę domu. W
reflektorach SUVa drzewa wyglądały jeszcze straszniej niż za dnia, zaciskała
mocno dłonie na kierownicy starając się nie ulec panice. Wdech i wydech.
Dziesięć głębokich oddechów.
- Jesteś bezpieczna. To już się
nigdy nie powtórzy – szeptała do siebie. – Nic ci się nie stanie.
Dom
był ciemny i pusty. Drżącymi palcami otworzyła zamek i wpadła do środka. Lottie
już dawno wróciła do domu, a jej matka nadal była w Luwrze. Zapaliła światło w
korytarzu i wdrapała się na piętro do swojego pokoju. Rozejrzała się
niespokojnie. Nic się nie zmieniło, książki były rozrzucone na biurku i
piętrzyły się na regale. Ubrania, które miała na sobie w szkole wisiały na
oparciu krzesła, wrzuciła je do kosza na brudną bieliznę i wzięła szybki
prysznic. Wślizgnęła się do łóżka i podciągnęła kołdrę pod sam nos, przyjemne
ciepło pozwalało jej mięśniom się rozluźnić. Słabe światło gwiazd wpadało przez
szpary w rolecie rozjaśniając mrok. Gwen zacisnęła palce na zniszczonym smoku z
czerwonego polaru. Miała go odkąd pamiętała, zawsze dotrzymywał jej towarzystwa
w te najbardziej samotne noce. Wyobrażała sobie, że dostała go od taty i, że on
gdzieś tam jest i kiedyś wróci. Zegar w salonie wybił jedenastą, zamknęła
powieki i powoli zapadła w niespokojny sen, pełen przerażających obrazów i tak
doskonale znanej twarzy nieznajomego chłopaka.
Witajcie :D
I jak się podoba? Liczę na dużo, długich komentarzy! :3
Jej, bardzo ciekawie się zaczyna :) Na początku myślałam, że bohaterka będzie typową Mary Sue, ale pod koniec jakoś się do niej przekonałam. Ciekawi mnie rozwiązanie tej sprawy z chłopakiem. W sumie to nigdy nie umiałam się rozpisywać w komentarzach, więc dodam jeszcze tylko, że masz wspaniałe opisy i twoje opowiadania czyta się bardzo miło i lekko :)
OdpowiedzUsuńdziękuję Alis kochana :*
UsuńDroga Raven.
OdpowiedzUsuńBlog jest cudowny. I mówię to całkiem szczerze. Oczywiście Annie i Logan nadal mają swoje miejsce w moim sercu, ale teraz przychodzi czas na Gwen i pięknego, miedzianowłosego chłopca. Ginny od razu przypadła mi do gustu i tu znów pojawia się skojarzenie z Leną z "Pięknych Istot", ale to dobrze, bo uwielbiam tę bohaterkę. Intryguje również postać przystojniaka o srebrzystym spojrzeniu. Nie mogę się doczekać. Po tle Twojego aska zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę historię, ale jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Twój styl pisania już poznałam, choć nie mam wątpliwości, że wciąż się rozwijasz, jak każdy z nas. Także wszystko jest dobrze, nawet bardzo, poprzeczka wysoko postawiona i mam nadzieję, że dalej będzie tak wspaniale :)
Nigdy nie pomyślałam o Gin jako o "Lenie", ale jakby się nad tym zastanowić to faktycznie wiele je łączy :)
UsuńGdy mówiłam, żebyście szukali w moim tle wskazówek dotyczących mojego kolejnego opowiadania, była w trakcie pisania zupełnie innego opowiadania, podczas którego zrodziła się w mojej głowie wizja "Ponad czasem" :*
Postaram się, dać radę :)
Raven!
OdpowiedzUsuńMogę czytać wszystko co napiszesz Ty! Zakochałam się w "Amazonce" i zakochałam się już w "Ponad Czasem"! Obie książki/Oba opowiadania zagościły na stałe w moim sercu! Od samego początku czytałam Twojego poprzedniego bloga. Gdyby porównać pierwszy rozdział "Amazonki" a pierwszy rozdział "Ponad Czasem" oba są świetne. Styl pisania się nie zmienił. Rozwijasz się coraz bardziej i kiedyś wszyscy będą o Tobie mówić! Będziesz bardzo dobrą pisarką (Teraz też nią jesteś). Piszesz niesamowicie! Każdy kto przeczyta jedno zdanie nie oderwie się już od tego. Zauważyłam, że jesteś bardzo wytrwała i cierpliwa w stosunku do pisania. Masz wiele, wiele, wiele i jeszcze więcej fanów! Jednym słowem rozdział wyszedł cudnie. Czekam, aż ukaże się drugi ;* Życzę mnóstwo, mnóstwo weny! Twoja wierna fanka.
Scribo kochanie! :D
UsuńDziękuję za cudowne słowa, które piszesz :*
Co tu dużo mówić wszyscy dojrzewamy i zmienia się nasze podejście do wielu spraw, "Amazonka" i "Ponad czasem" to dwie różne historie zainspirowane zupełnie innymi rzeczami :D łączy je tylko moja słabość do "ogrzewania" mitów i legend :)
Świetny :-D Pisz pisz bo twoje opowiadania są niesamowite <3
OdpowiedzUsuńŻycze weny ;33
dziękuję ;*
UsuńLiczysz na długie komentarze, niestety aktualnie nie mam zbyt dużo czasu, więc powinno ci wystaczyć to, co zdąże napisac :P
OdpowiedzUsuńA więc na początku myślałam, że będzie się zaczynać jak większość nastoletnich książek o zakochanych nastolatkach, a mianowicie o tym jak to do szkoły przychodzi nowy przystojny chłopak na którego patrzą wszystkie dziewczyny jednak on jest zainteresowany tylko głowna bohaterką. Ale na szczęscie tak nie jest. Chociaz mam nadzieje ze nie wyprzedziłam wydarzeń xd
tak czy siak stawiam na coś całkiem nowego i odmiennego jakaś magia romans i żeby było takie cudowne jak ,,Amazonka".
Prawde powiedziawszy bardziej wkręciłam się już w ten początek opowieści niż w Amazonkę, alę to chyba dobrze. To znaczy że się rozwijasz i piszesz coraz lepiej :D
Pozdrawiam
Faith ;*
PS. Chyba jednak komentarz jaki krótki nie wyszedł co? :D
Dziękuję bardzo :D Komentarz długi i wspaniały F.! :*
UsuńCo do książek o zakochanych nastolatkach to mam nadzieję, że też nie wyjdzie mi z tego słodkie romansidło od jakich mdli :D
Fajny rozdzial. Nie wiem co napisać bo dopiero twoje opowiadanie się zaczyna. Ale jest super i będę dalej czytać! Przy okazji zapraszam do mnie, może wpadniesz?
OdpowiedzUsuńtheeternalkids.blogspot.com
Raven!
OdpowiedzUsuńRozdział jest po prostu przecudowny. Naprawdę Cię podziwiam jeśli chodzi o te wszystkie opisy. Są długie a zarazem bardzo ciekawe i barwne.Nie wiele osób tak potrafi. Można się tylko od Ciebie uczyć. I mówię to całkiem szczerzę. Jesteś cudowną pisarką! I jeśli mogłabyś mi podać linka do tego opowiadania, o którym teraz tutaj wszyscy mówili "Amazanka", tak? I napisać pokrótce o czym jest? Zainteresował mnie tytuł i opinia innych. Byłabym niezmiernie wdzięczna :)
Pozdrawiam Melete.
Dziękuję bardzo! *o*
UsuńTo bardzo miło słyszeć, a właściwie czytać.
"Amazonka" to moje pierwsze opowiadanie, które pisałam tak na poważnie i, które nota bene skończyłam. Opowiada historię dziewczyny, która pojawia się w szkole dla herosów i jest tam jedyną przedstawicielką płci pięknej. Wkrótce się okazuje, że jest kimś więcej niż tylko bardziej utalentowaną heroską.
http://i-cant-love-you-but-i-love.blogspot.com/
Trzymaj się,
Raven.
PS. Zajrzałam na Twojego bloga, widziałaś? :)
Oczywiście! I dziękuję Ci bardzo za ten komentarz na moim blogu. Cieszę się bardzo, że na dłużej zostaniesz. Może zaczniesz też obserwować? Taka tylko mała sugestia. I dzisiaj opublikowałam kolejny rozdział. Życzę miłego czytania. I dziękuję za linka do "Amazonki" Zachęciłaś mnie bardzo. Jak nadrobię trochę tego bloga to z przyjemnością na niego wejrzę.
UsuńPozdrawiam Melete.