Miecz Marsa nie tknie
ani pożar nie osmali
Słów, w których żyjesz, w których
żyć będziesz już zawsze.
Wbrew śmierci, zapomnieniu — dwom
potężnym wrogom —
Będziesz wciąż iść przed siebie, a
chwały twej ślady
Ujrzą oczy potomnych, wszystkich,
którzy mogą
Żyć jeszcze na tym świecie aż po
dzień zagłady.
Nim w ów dzień Sądu kształt twój
żywy z grobu wstanie,
Żyj w tym wierszu, miej w oczach
kochanków mieszkanie.
~William Szekspir "Sonet 25"
Pięć lat później.
Średniej
wielkości dom z dużym ogrodem stał na wzgórzu, z którego roztaczał się widok na
zielone pastwiska i wzburzone morze. Marcowy wiatr niósł ze sobą zapach
pierwszych kwiatów, które zakwitały wśród traw oraz słoną woń morskiego
powietrza. W oddali pasły się konie.
Kobieta
o czarnych włosach związanych w luźnego koka siedziała przy fortepianie, grając
cicho Debussy’ego i obserwowała swojego synka bawiącego się w salonie. Chłopiec
miał trzy lata, czarne loczki i błyszczące srebrno-niebieskie oczy. W rękach
trzymał pluszowego białego konia, którym galopował po podłodze, oparciu kanapy
i instrumencie. Jednocześnie nucił graną przez matkę melodię.
Wnętrze
było utrzymane w ciepłych kolorach, które kontrastowały ze sobą. Ciemna
boazeria na ścianach, odbijała żółtą farbę w kuchni. Powietrze wypełniał aromat
ziół i jeszcze ciepłego ciasta. Chłopiec przerwał zabawę i przez chwilę
nasłuchiwał. Kobieta także skupiła się na ciężkim krokach na bocznych schodach,
które prowadziły do garażu. Dziecko odłożyło zabawkę i pobiegło do kotłowni. W
domu rozległ się wesoły pisk i męski głos.
Kobieta
zamknęła pokrywę instrumentu i oparła o nie dłonie. Czekała, z lekkim
uśmiechem, który rozjaśniał jej twarz.
Mężczyzna
o kasztanowych włosach, nadal nie ujarzmionych i srebrnych oczach wszedł do
salonu i uśmiechnął się szelmowsko na widok żony. Jego szerokie barki
podkreślał zielony mundur. Zatrzymał się w pewnej odległości od niej, patrzył
na nią, a jego srebrne oczy pociemniały. Pocałował syna w czarne włosy i
postawił na drewnianej podłodze.
- Dobrze, że wróciłeś – powiedziała Gwen i rzuciła mu się na
szyję.
Roześmiał
się i pocałował ją mocno w usta.
- Bleee – jęknął chłopiec, zasłaniając rączką buzię.
Artur
odsunął się niechętnie od kobiety.
- Wolałbyś, żeby tatuś nie kochał mamusi, Ani?
- Nie – malec roześmiał się, gdy ojciec zaczął go gonić i
podniósł wysoko do góry.
Chłopiec
objął szczupłymi ramionkami szyję ojca i umieścił głowę między jego żuchwą, a
barkiem. Artur wolną ręką objął żonę w pasie.
- Co robiliście, gdy mnie nie było?
- Byliśmy na konikach! – Krzyknął radośnie Ani. – Pójdziemy
dzisiaj, też? – W jego oczach błyszczała nadzieja.
- Anakin – powiedziała miękko Gwen, gładząc jego miękkie
włosy. – Daj tatusiowi odpocząć. Pójdziemy jutro, co?
W
oczach malucha pojawiły się łzy. Kobieta westchnęła i pogłaskała go po policzku
palcem.
- Zawiozę cię, Ani – Artur uśmiechnął się do niego. – Ale
musisz ładnie zjeść obiadek i potem pojedziemy, co?
Chłopiec
krzyknął z radości i mocno przytulił ojca. Mężczyzna postawił go na podłodze i
przez chwilę patrzył, jak jego syn ślizgiem wpada do salonu i kontynuuje podróż
swojego siwego rumaka. Kciukiem przesunął po wardze Gwen.
- Tęskniłam – powiedziała. – Nie wyjeżdżaj na tak długo,
proszę.
Pocałował
ją. Nawet po prawie dziesięciu latach całował ją z taką samą pasją.
- Postaram się – dodał z szelmowskim uśmiechem, pstrykając ją
lekko w nos.
Przewróciła
oczami.
***
Artur
wyszedł z łazienki z mokrymi włosami. W półmroku odznaczała się sylwetka Gwen
leżąca w łóżku. Wyszedł na korytarz i zajrzał do pokoju Anakina. Chłopiec spał
z odrzuconą kołdrą zaciskając piąstkę na białym koniu. Obok niego leżał sfatygowany
już, czerwony smok, który kiedyś należał do Gwen. Z radia cicho dobiegał głos
lektora czytającego „Eragona”. Zatrzymał audiobook’a i przykrył syna kołdrą.
Pogładził jego czarne włosy, identyczne do włosów jego matki. Pocałował go w
czoło i po cichu wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Wrócił
do sypialni i położył się obok żony. Gwen zamruczała cicho, wtulając się
plecami w jego szeroką pierś. Pocałował ją w odsłonięty fragment szyi. Wsunął
rękę pod koszulkę kobiety i położył dłoń na jej brzuchu, splatając ich palce
razem. Poczuł chłód jej obrączki i pierścionka, przyciśniętego do jego skóry.
Rozluźniła się w jego ramionach.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Odwróciła
się, a jego ręka przesunęła się na plecy kobiety. Skorzystał z jego i
przyciągnął ją do siebie. Pocałowała go powoli, celebrując tą chwilę. Zupełnie
się nie spiesząc, każdy ruch miał swój czas, a oni mieli go pod dostatkiem.
- Czekam – dodał, gdy przez dłuższą chwilę gładziła jego
obojczyk.
- Po pierwsze, wczoraj doszło zaproszenie na ślub Willa i
Bonnie.
Artur
zaśmiał się.
- No nareszcie! Super, cieszę się. A po drugie? – dodał
zniecierpliwiony, gnany jakimś dziwnym przeczuciem.
- Pojedziemy tam w czwórkę.
Mężczyzna
zamilkł, nie za bardzo rozumiał, co miała na myśli. Gin wodziła palcem po jego
ustach, nie patrząc mu w oczy. Wokół niej roztaczał się zapach jaśminowego żelu
pod prysznic i lawendowego szamponu.
- Gwen – zaczął, cichym, drżącym od emocji głosem. – To
znaczy, że jesteś w ciąży?
Roześmiała
się. Spojrzała mu w oczy, jej złote oczy zdawały się lśnić własnym blaskiem i z
pełną powagą powiedziała:
- Tak.
Stłumił
krzyk w poduszkę, gdy się opanował pocałował ją mocno, sadzając sobie na udach.
Nachyliła się i musnęła zębami płatek jego ucha.
- Kocham cię – wyszeptał. – Cieszę się jak wariat.
Pocałowała
go.
- Byle cicho. Twój pierworodny śpi, a ja nie mam ochoty
uspokajać was obu…
Uśmiechnął
się tak jak tylko on potrafił.
W tym uśmiechu się zakochała. I
to dwukrotnie.
Przez
ten uśmiech nieraz miękły jej kolana.
Pogładziła
jego szorstki policzek i linię żuchwy.
- Chciałbym, żeby to była dziewczynka… - wymruczał, patrząc
na nią. – Miałbym najpiękniejszą córkę, żonę i całkiem przystojnego syna…
Przynajmniej wiadomo by było, kto jest ich ojcem.
Zaśmiała
się cicho.
- Oby byli skromni po matce.
Przewrócił
oczami, po czym uniósł się, by dosięgnąć jej ust. Uwielbiał ich miękkość i
smak.
Położyła
głowę na jego piersi, lekko zsuwając się na bok, przerzuciła nogę przez jego
twardy brzuch. Słuchała równego bicia serca, przyśpieszonego z radości. Jedną
ręką gładził jej plecy, a drogą kreślił kółka na biodrze. Jego oddech stawał
się coraz spokojniejszy. Gwen zamknęła oczy. Uwielbiała ten moment, gdy był w
domu, gdy mogła leżeć wtulona w jego pierś, słuchać bicia serca, które biło dla
niej. Artur położył dłoń na jej brzuchu, lekko zaokrąglonym na dole.
- Nie wiem, czy to Boska sprawka, czy jakiejś innej siły,
ale tak czy siak każdego dnia dziękuję Bogu, że dał mi szansę naprawić
wszystkie winy i, że wybaczy mi popełnione grzechy – wyszeptał, a jego oddech
łaskotał jej ucho. Po chwili dodał zamyślonym głosem. – Sądząc po tym jaką mam
rodzinę, to wybaczył.
Pocałował
ją lekko w czoło. Zamruczała cicho.
- Dziękuję.
- Za co, Gwen?
Spojrzała
na jego twarz. Srebrne oczy błyszczące w blasku księżyca, kasztanowe włosy, wilgotne
od wody, lekko garbaty nos. Miał piękne kości policzkowe. Przesunęła palcem po
jego żuchwie.
- Za każdy dzień, w którym jesteśmy razem.
Pocałował
ją i zamknął oczy. Ich oddechy mieszały się, nos Gwen wypełniał jego zapach,
tak doskonale znany: lekko korzenny z silną nutą cytrusów. Zasnęli wtuleni w
siebie, ich serca wybijały ten sam spokojny rytm. Dłonie leżały splecione na
niebieskiej pościeli. Księżyc przesuwał się po niebie, a gwiazdy na wschodzie
bledły, aż pozostała tylko samotna Wenus i różowe palce Jutrzenki – jako zapowiedź
poranka.
Świat
się zmieniał, ale oni ciągle byli tymi samymi osobami, które zakochały się w
sobie tamtego marcowego dnia pod starym drzewem. Ciągle byli Arturem i Ginevrą,
nieidealni, wybuchowi, ale oddani. Kochający się ponad wszystko i ponad czasem.
KONIEC
"PONAD CZASEM"
82 949 SŁÓW
37 ROZDZIAŁÓW
646 DNI NA BLOGOSFERZE
PONAD 13 000 WYŚWIETLEŃ
Jesteśmy tutaj, w miejscu, gdzie wszystko się kończy. Ta historia przeszła ze mną bardzo wiele. Jak sami widzicie to prawie dwa lata mojego życia. Bardzo ważne dla mnie lata. Osiągnęłam bardzo wiele tym opowiadaniem, jest w mojej opinii najlepszym opowiadaniem, jakie napisałam. Wiele z Was zna mnie jeszcze z "Amazonki" i widziało (przynajmniej mam taką nadzieję) przemianę, która zaszła we mnie.
Chciałabym podziękować wszystkich, którzy byli ze mną od początku i nie tylko. W szczególności Julii , która była wspaniałą betą, mimo że na początku uważała, że "Ponad czasem" jest średnie, więc cieszę się, że pokochałaś tą historię.
Jednak najbardziej dziękuję Tobie, tak Tobie, moja droga, mój drogi. Osobo, która siedzi przed ekranem i właśnie to czyta, za każde wyświetlenie mojego bloga, napisanie chociażby zdania pod którymkolwiek z rozdziałów, każdy komentarz znaczył dla mnie bardzo wiele.
Dziękuję, że byliście ze mną, pisaliście na fejsie, asku.
Jezu! Aż mi się ryczeć chce!
Obiecuję, że to nie koniec, że powrócę. W jakiś sposób.
Mam nadzieję, że w dorosłym życiu, bo w końcu za kilka miesięcy osiemnastka, będę nadal pisać.
Kto wie, może już niedługo mignę Wam z nowym linkiem do nowego bloga? Obserwujcie fanpage i zerkajcie tutaj.
Ostatnią rzeczą, która muszę Wam powiedzieć to, żebyście zwrócili uwagę na bohaterów. Zmienili się? Co o nich myślicie?
Chciałabym, żeby każdy napisał coś krótkiego w komentarzu, minkę cokolwiek. Żebym wiedziała, że ktoś tu był.
Chciałabym, żeby każdy napisał coś krótkiego w komentarzu, minkę cokolwiek. Żebym wiedziała, że ktoś tu był.
No dobra, teraz serio ostatnia sprawa.
Jestem nadal na ask'u , instagramie no i istnieje fanpage moich opowiadań oraz współpracuję z pewną utalentowaną Panią od zapachu książek :)
Dziękuję Wam za ten czas.
Dziękuję Wam za ten czas.
Bardzo Was kocham.
Wasza Raven