piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział 23.

                Wypiła szybko zawartość obu kieliszków, odstawiła je na najbliższy stolik, nie zwracając uwagi na to, gdzie je stawia. Zakręciło jej się w głowie, wiedziała, że przesadza, ale ta sytuacja ją przerastała. Nie rozumiała ruchów Morgany, kobieta stawiała tak nieprzewidywalne ruchy, że wprowadzała w ich rozgrywkę kompletny chaos. Oparła się o najbliższe krzesło.
- Gin, wszystko okej? – Bonnie złapała ją za ramię i spojrzała na nią podejrzliwie.
- Taaa, przesadziłam dzisiaj.
- Chodź, coś na to poradzimy.
                Złapała ją pod ramię i pociągnęła do łazienki. W pomieszczeniu znajdywało się kilka młodszych dziewczyn, którym udało się wbić na przyjęcie. Gdy zobaczyły Bonnie szybko zebrały się i zostawiły je same sobie. Brunetka sprawdziła kabiny, czy są puste i zamknęła drzwi na klucz. Gwen oparła się o umywalkę i oddychała głęboko. Jej oczy były lekko szkliste, na czoło wystąpiły kropelki potu. Brunetka sięgnęła do białek kopertówki i wyjęła fioletową fiolkę.
- Co to? – Gwen spojrzała podejrzliwie na małe, okrągłe tabletki.
- Nie są to narkotyki, to nawet nie leki. Moja babcia sprowadza je od pewnej zielarki mieszkającej w lesie. Są ziołowe. Zawsze działają.
                Widząc niezdecydowanie Gwen, wyjęła jej fiolkę z ręki, odkorkowała i wysypała na jej dłoń dwie tabletki. Rzuciła dziewczynie ponaglające spojrzenie. Brunetka wzruszyła ramionami i połknęła zawartość swojej dłoni.
                Po kilku minutach ciało Gwen zaczęło się uspokajać, ustąpił pot z czoła dziewczyny. Otarła skórę bibułkami matującymi i z pomocą przyjaciółki poprawiła makijaż. Po kilku minutach wyszły z łazienki, pod drzwiami której ustawiła się kolejka kobiet. Rzuciły dziewczynom nieprzyjemne spojrzenie, od którego włosy jeżą się na karku. Jedna z nich syknęła jakąś kąśliwą uwagę.
                Gwen zatrzymała się, zaciskając mocniej palce na kopertówce. Zmierzyła kobietę lodowatym wzrokiem swoich złotych oczu.
- Przepraszam, mówiła coś pani?
                Bonnie zauważyła, że jej przyjaciółka dała się sprowokować i natychmiast zawróciła na pięcie, ale nie podeszła do niej blisko. Gwen wyprostowała się, czarne włosy opadły jej na ramię lekkimi falami. Uniosła brodę, a jej rysy nabrały ostrości.
- Zadałam pani pytanie.
                Głos dziewczyny był cichy i twardy. Bonnie wzdrygnęła się, nie słyszała tego tonu od dawna. Odkąd Mel opuściła ich liceum.
- Tak mówiłam – kobieta, przyszpilona do ściany przez brunetkę, zdawała się być zbita z tropu. Nie wiedziała jak się zachować. Gin skinęła głową, zachęcając ją do mówienia. Jej prawa brew pojechała do góry. – Smarkule jak ty nie powinny się upijać.
                Gwen odrzuciła głowę do tyłu, śmiejąc się. Powietrze stało się cięższe. Żyrandol nad ich głowami zamigotał.
- Tu jesteś kochanie – usłyszała głos swojej matki. Była uśmiechnięta, lekko zarumieniona od alkoholu. Jej twarz stężała, gdy poczuła atmosferę pod drzwiami toalety. – Co się tu dzieje?
- Pani ma problem z tym, że zajęłam z Bonnie łazienkę na pięć minut.
                Gin nie musiała widzieć, żeby wiedzieć, że Aurora przewraca oczami. Złapała córkę za ramię, delikatnie wskazując jej drogę. Dziewczyna ustąpiła pod dotykiem matki, pozwoliła się jej prowadzić. Bonnie stanęła z jej drugiej strony, lekko pobladła.
- Wasza rodzina zeszła na psy.
                Aurora zacisnęła mocniej palce na przegubie Ginny. Przystanęła. Brązowymi oczami zmierzyła kobietę, która rozpoczęła kłótnie. Kilka osób przystanęło, czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Gwen zdążyła posłać mamie ostrzegawcze spojrzenie, by nie dała się sprowokować jeszcze bardziej. Skinęła lekko głową.
- Kim pani jest, by wypowiadać się w ten sposób o mojej rodzinie.
- Hanna Hastings. Którakolwiek z was dorosła w nierozbitej rodzinie? – Aurora milczała. Odpowiedź znali wszyscy, więc nie było sensu jej zaprzeczać. To była prawda – Ravenscar naznaczone były pechem do stałych związków. – Teraz ty planujesz ślub, a twoje poprzednie małżeństwo?
                Gwen poczuła ucisk w sercu. Nigdy nie sądziła, że ludzie gadają, aż tak dużo. Nie rozumiała jak można być tak okrutnym! Aurora wyprostowała się jeszcze bardziej, mimo że już stała prosta jak struna w fortepianie. Widziała żyłę pulsującą na jej szyi.
- Nie masz prawa wypowiadać się o Gregu. Nie wiesz nic.
                Odwróciła się na pięcie i pociągnęła córkę za sobą. Gwen szła, będąc w szoku. Wiedziała jak jej ojciec się nazywał, ale nigdy nie słyszała jak jej matka wypowiada jego imię. Po prawie osiemnastu latach nadal słychać było czułość z jaką wymawia to imię. Janette zawsze mówiła, że gdy kogoś kochamy, to wypowiadamy jego imię w taki sposób, by było najbezpieczniejsze na naszych wargach.
- Mamo – Aurora spojrzała na nią ciepło, dotykając policzka. – Wszystko w porządku?
- Tak, kochanie. Jestem zmęczona, znajdę Jacka i pojedziemy do niego, dobrze? Potrzebuję teraz chwili spokoju – Gwen rozumiała, o co jej chodzi. Ścisnęła jej dłoń. – Mon cherie, ufam ci. Więc jeśli chcesz, żeby Artur spał dzisiaj u nas to nie mam nic przeciwko. Ale ma belle, bądź rozsądna.
                Dziewczyna spłonęła szkarłatnym rumieńce. Czuła, że policzki palą ją. Nigdy nie miała z matką tematów tabu, ale cała ta sytuacja była dziwna. Aurora pocałowała ją w czoło, aby to zrobić musiała stanąć na palcach. Artur stał kilka metrów dalej, z rękoma w kieszeniach spodni. Kasztanowa grzywka opadała mu na czoło, sięgając do brwi. Uśmiechnął się do matki Gwen i wymienił z nią kilka zdań. Wskazał głową na taras, dziewczyna przerzuciła włosy na plecy i wyszła na ogromny balkon.
                Księżyc w pierwszej kwarcie skąpał ogród w srebrnym blasku. Kwiaty róż błyszczały jak kamienie szlachetne. Oparła się rękami o balustradę, chłopak objął ją od tyłu w talii. Oparła głowę o jego bark.
- Nie masz pojęcia, jak mi tego brakowało.
                Uśmiechnęła się.
- Zostań w takim razie.
                Spiął się i skrzywił. Odwróciła się do niego przodem, oparła się biodrami o balustradę, a miedzy nimi zrobiło się kilka centymetrów wolnej przestrzeni. Uniosła prawą brew, czekając na jego odpowiedź.
- Nie mogę – pogłaskał ją po policzku. – Ojciec zablokował większość moich oszczędności. Do tego, mimo że jestem pełnoletni, nie mogę przenieść sam dokumentów ze szkoły do szkoły. Muszę wytrzymać bez ciebie jeszcze kilka tygodni – oparł usta, o jej czoło.
                Odetchnęła głęboko. Oplotła jego kark ramionami, przytulając się do niego. Artur pocałował ją w czubek głowy.
- Chcesz jechać do domu?
- O ile jedziesz ze mną.
                Uśmiechnął się, tak jak tylko on potrafił. Lekko unosząc lewy kącik ust, a jednocześnie śmiała się cała jego twarz.
- Miałem nadzieję, że to powiesz.
               
                Dotarli do jej domu prawie godzinę później. Była trzecia nad ranem. Gwen spojrzała w niebo, była to najciemniejsza godzina nocy, tuż przed świtem, ale nadal ciemna. Artur położył jej dłoń na talii, wzdrygnęła się. Spojrzał na nią niepewnie. Uśmiechnęła się krzywo, dotykając jego żuchwy.
- Wystraszyłeś mnie. Chłodno tu, wejdźmy do środka.
- Przepraszam.
                Pierwsza weszła po schodkach na werandę, odnalazła w torebce klucze do domu i otworzyła zamki. Artur zapalił światło w korytarzu. Zdjął z jej ramion długą marynarkę i zawiesił na wieszaku. Zrzuciła buty i położyła niedbale torebkę pod lustrem. Postawił swoją walizkę obok wysokiego lustra.
- Chcesz się czegoś napić? – Zapytała.
                Coś się między nimi zmieniło. Może winna była temu godzina, zmęczenie, a może fakt, że ojciec Artura coraz bardziej blokował swojego syna. Chłopak złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Odwróciła wzrok. Dotknął jej twarzy, przesuwając kciukiem po wydatnych wargach.
- Gwen, kochanie – spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. – Pozwól nam nacieszyć się sobą.
- Nie pokonam jej – wyszeptała, a jej oczy wypełniły się łzami. Zamrugała ze złością. – Ona jest potężniejsza, włada trzema żywiołami. Arturze, ma tysiącletnie doświadczenie. Nie mamy szans.
                Wczepiła się w jego pierś, oparł się o framugę drzwi, by ich twarze mogły być na podobnym poziomie. Pocałował ją lekko w czubek nosa. Dziewczyna oparła czoło o jego policzek. Oddech chłopaka omiatał jej twarz, drażniąc zakończenia nerwów w jej skórze.
- Nie wierzę w to. Ty też nie powinnaś. Miejmy nadzieję.
- Chce to skończyć, Arturze. Jak najszybciej, nie pozwolę, by drugi mąż mojej matki zniknął tak jak mój ojciec. Nie widzisz, że ten czar działa też na nas? Świat odciąga nas od siebie. Staram się jak umiem, by utrzymać nas razem, wiem, że ty też – otworzył usta, by coś powiedzieć, ale położyła mu palce na wargach. – Skończę to, choćby nie wiem co. Zapłacę każdą cenę, dla mnie, dla mamy i dla ciebie. Pójdę nalać ci wody.

*Muzyka*

                Uniosła lekko dół sukienki, by nie zawadzała jej w chodzeniu. Wyjęła dwie szklanki i napełniła je wodą, słyszała kroki Artura na piętrze, który rozpakowywał swoje rzeczy w jej sypialni. Usiadła w salonie przy fortepianie, uniosła pokrywę i dotknęła białych klawiszy. Mimo zmęczenia, które czuła, wyjęła pierwsze z brzegu nuty i rozstawiła je na pulpicie. Nie zwróciła uwagi na tytuł, po prostu położyła palce na klawiaturze i zaczęła grać.
                Artur wszedł do salonu kilka minut później i oparł się o instrument. Pozbył się muszki i marynarki, rozpiął górne guziki koszuli odsłaniając jasny tors. Gwen skupiła się na dźwięku, który wydobywał się spod jej palców. Bosą stopą naciskała zimny pedał, który wciskał się w jej podeszwę. Artur przewrócił kartkę, by nie musiała przerywać gry.
- Dawno nie słyszałem tego utworu. Uwielbiam „Clair de lune”.
                Uśmiechnęła się.
- Chyba mama porządkowała nuty, bo nie grałam tego sto lat – roześmiała się cicho. – Powinno być gdzieś na samym spodzie.
                Artur podał jej szklankę wody, ale jej palce minęły się ze szkłem, które z hukiem rozbiło się o podłogę. Chłopak odskoczył do tyłu, by uniknąć skaleczenia.
- Napraw się. – Wyszeptała, patrząc na kawałki na podłodze.
                Szkło zbiło się w jedną kupkę, by z powrotem uformować się w szklankę. Artur podniósł ją i obejrzał dokładnie, patrząc pod światło. Gwen spojrzała na kałużę przy krzesełku. Pomyślała, że dobrze, by było, gdyby mogła jakoś nad nią zapanować. Ale magia nie mogła dotyczyć bezpośrednio żywiołu. Czarownica ognia nie mogła wpłynąć bezpośrednio na ani na wodę, ani na ziemię, ani na powietrze. Mogła używać zaklęć, by wpływać na przedmioty, ale była to magia, która kosztowała.
                Woda jednak zbiła się w kulę i uniosła z ziemi. Gwen otworzyła oczy szeroko ze zdziwienia, Artur wziął szybki oddech przez zęby. Dziewczyna wyciągnęła rękę i poruszyła nią na boki, woda powtórzyła jej gest. Nakazała jej w myślach powrócić do szklanki.
- Matko – wyszeptała, gdy napój opadł na dno szklanki.
                Chłopak odstawił ją na drewnianą ławę. Gwen poczuła nagły przypływ siły i odwagi. Zgarnęła z pulpitu nuty do „Clair de lune” i podeszła z nimi do kominka. Bez skrupułów rzuciła je na palenisko.
- Co ty robisz? – Artur przykucnął obok niej.
- Chce ci coś pokazać – zmarszczyła brwi, wyciągając rękę nad papier. – A jednocześnie udowodnić coś sobie.
                Zacisnęła dłoń w pięść i papier stanął w ogniu, była to najprostsza rzecz. Robiła to już wcześniej, wielokrotnie. Według książki Ravenscar, ogień był najpopularniejszym żywiołem wśród czarownic i o dziwo najłatwiej można było nad nim zapanować i okiełznać. Poczekała, aż strawi kartki na szary popiół. Druga część wymagała od niej więcej skupienia. Starała się odnaleźć siłę Matki Natury w pyle spoczywającym na dnie kominka. Dotknęła go dłońmi, poczuła delikatny ruch. Cienka i delikatna, zielona łodyżka wyłoniła się z popiołu. Rosła coraz bardziej, w szybkim tempie, rozwijając po drodze okrągłe listki. Artur wydał z siebie cichy okrzyk, gdy roślina otworzyła błękitny kwiat.
- O to, co powstaje z „Clair de lune”.

                

~*~*~*~
Wytrzymujecie ze mną jeszcze? :)
Wiem, motam się, ale staram się wyprowadzić to opowiadanie na prostą. Z jednej strony chciałabym je ciągnąć jak najdłużej, ale zdaję sobie sprawę, że na każdą historię przychodzi czas. Rozwodzę jakby to był koniec - o nie, nie.
Jeszcze mnie tu zobaczycie :*
Pamiętajcie!
Czytasz = komentujesz!
To strasznie mnie motywuje, a bardzo tego teraz potrzebuję.
Kocham Was, 
Wasza Raven.

5 komentarzy:

  1. wietny blog .POLECAM Zapraszam na mojego: wikiandmarta.blogspot.com Komentarz za komentarz ?Obserwacja za obserwacje?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie bawię się w coś takiego. Publikuje tutaj moje opowiadanie i zależy mi na prawdziwych komentarzach, a nie tylko na kom/kom i fałszywych obserwacjach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej ja tez tak chce ! Wiesz jak bardzo ułatwiłoby mi to życie ? Odpowiedź brzmi: strasznie ! No ale trudno, muszę pogodzić się, że nie mam takich zdolności xD Rozdział <3 <3 <3 Niech oni się już nie smutają, tylko żyją chwilą, powiedzą sobie "YOLO" "CARPE DIEM" lub "Hakuna Mata" i po sprawie, uwierz znacznie ułatwia życie xD Czekam na więcej i mam nadzieję, że mój kom choć trochę cię zmotywuje do pisania xD <3 ;* ;* ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak! Dziekuje! Od dzisiaj YOLO i Hakuna Matata :D masz racje - koniec z pitoleniem o pupie Maryni (ja wcale nie przeklinam!) :D
      troche jak ja sie zachowuja, niestety ja tez sie rozwodze nad problemem :( trzymaj sie :*

      Usuń
  4. Cudowny rozdział! Współczuję Gwen i Aurorze. Nienawidzę ludzi, którzy tak się zachowują jak ta kobieta przy łazience.
    Do tego kocham Gwen za jej determinacje. Za to, że chcę dla swoich dzieci i mamy dobra. Poświeci tyle, żeby tego dokonać. Oby tylko nie zabrnęła za daleko! Poza tym wydaję mi się czy nasza Ginny robi się coraz silniejsza? Jeśli tak to świetnie!
    Pozdrawiam, całuję Melete

    OdpowiedzUsuń

Alis