sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 19.

Poniedziałek minął bardzo szybko. Gwen skończyła lekcję godzinę wcześniej, bo kółko fizyczne zostało odwołane. Szła korytarzem w stronę swojej szafki, odpowiadając na pozdrowienia. Jej skóra była odrobinę ciemniejsza, niż przed przerwą, co nie umknęło uwadze jej znajomym. Wydawała się szczęśliwsza. Obcasy dziewczyny stukały wesoło o podłogę, przecząc jej nastrojowi. Odkąd wróciła znad morza, miała przeczucie, że coś jest nie tak i wcale nie chodziło o to, co zaszło w „Piwnicy”. Cały dzień w szkole panowała atmosfera oczekiwania, zazwyczaj Gwen nie miała problemów z odgadnięciem, co się dzieje, jednak tym razem było inaczej. Nikt nic nie mówi, ale wszyscy na coś czekali.
                Zamyślona doszła do swojej szafki, wprowadziła szyfr do szafki i otworzyła drzwiczki. Na podłogę wypadła biała koperta z wykaligrafowanym jej imieniem. Odłożyła książki na półeczkę i schyliła się po list. Papier był gruby i widać było, że drogi. Rozerwała go kluczem do swojego samochodu. W środku ku jej znajdywało się zaproszenie.
Sir Dylan Parker wraz z Rodzicami ma zaszczyt
zaprosić:
Pannę Ginewrę Ravenscar
na przyjęcie z okazji osiągnięcia wieku dojrzałości,
Które odbędzie się 21 maja (sobota) o godzinie 18.00 w Pałacu Willow
Serdecznie zapraszamy!
Obowiązuje strój wieczorowy. Proszę potwierdzić swoje przybycie do 14 maja.
                Gwen czytała tekst raz po raz i wreszcie zrozumiała. Pamiętała osiemnastkę starszego brata Dylana – Andrew. Była wtedy w pierwszej klasie i została zaproszona jako jedyna z pierwszoroczniaków. Wtedy wydawało jej się to zaszczytem. Nazwisko Parker widniało na tablicy, będącej kamieniem węgielnym Banetown, obok Ravenscar i Lancey. Gwen wiedziała, że nie wypada jej nie przyjść. Oprócz tego na pewno pojawi się kilka szanowanych obywateli Banetown, jak na przykład jeden z posłów w Izbie Lordów. Zadrżała na myśl, że i ona będzie musiała wyprawić takie przyjęcie, już nie długo. Miała urodziny 9 sierpnia.
- Widzę, że ciebie też zaprosił.
                Will wyrósł jak spod ziemi. Uśmiechał się cierpko.
- Cześć Jokerze – powiedziała, ściskając jego ramię. – Wybierasz się?
- Zobaczę, czy moja dziewczyna będzie chciała iść. A ty?
- Chyba będę musiała, wiesz jak to jest – uśmiechnęła się krzywo. – Słuchaj, jadę do domu. Podwieźć cię gdzieś?
- W sumie… Jeśli byś mogła.
                Ruszyli w stronę parkingu. Majowe słońce, przyjemnie ogrzewało ich ciało. Gwen otworzyła pilotem samochód i wrzuciła torbę na tylne siedzenie. Zgarnęła nuty z siedzenia i włożyła je do teczki. Will zajął miejsce i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Co z twoim autem? – spytała, gdy wyjeżdżali z parkingu.
- Jest u mechanika. Rozwaliłem stacyjkę – przyznał ze śmiechem. Nagle jednak spoważniał. – Gwen, Artur nie został zaproszony na to przyjęcie.
                Dziewczyna nacisnęła zbyt gwałtownie hamulec, chcąc się zatrzymać przed stopem. Z tylnego siedzenia spadła jej torba. Will oparł dłoń na desce rozdzielczej.
- Ja muszę iść. Wiesz przecież.
                Chłopak pokiwał głową.
- Dylan doskonale o tym wie i, dlatego to zrobił.
                Uderzyła dłonią w kierownicę. Przejechali jeszcze dwa skrzyżowania i wysadziła Willa pod jego domem. Wróciła do siebie i wbiegła po schodach. Położyła dłoń na klamce, biorąc kilka uspokajających wdechów. Nie mogła pozwolić wyprowadzić się z równowagi takiemu debilowi.
- Cześć Charlotte – rzuciła od wejścia i zdjęła buty. Klucze wrzuciła do miseczki pod lustrem.
- Zaraz podam obiad – kobieta spojrzała na nią, spod długich rzęs. – Panienko. Co się stało?
                Usiadła przy wyspie i wypiła duszkiem wodę z cytryną. Spojrzała na swoją opiekunkę, uśmiechając się krzywo. Opowiedziała jej o zaproszeniu i o swoich zobowiązaniach, o których Lottie doskonale wiedziała. Kobieta siedziała obok niej, słuchając jej uważnie. Zielone oczy utkwione były w oknie, za którym roztaczał się widok na las Ravenscarów. Brzoza Gwen delikatnie poruszała się na wietrze.
- Przykro mi, ale chyba nie można nic w tej sprawie zrobić.
- Wiem. To jest najgorsze, że doskonale o tym wiem – dokończyła jeść kaszę i wstała. – Dziękuję Lottie, ale muszę jechać na próbę. Zaczynamy za dwadzieścia minut.
                Weszła po schodach na górę, gdzie umyła zęby i poprawiła makijaż. Oparła dłonie o umywalkę i opuściła głowę. Będzie musiała powiedzieć Arturowi. Bała się. Nie chciała, żeby się przez to kłócili. Szczególnie teraz, gdy zaufanie było taką kluczową sprawą. Nie mogła po kilku dniach od sprawy z Alex, zapytać go, czy może iść na osiemnastkę do chłopaka, który się do niej dostawia. Nie po tym, jak zrobiła mu awanturę. Nie po tym, jak powiedział, że ją kocha.
                Zadzwonił jej telefon. Gwen podeszła do biurka i spojrzała na ekran.
- O wilku mowa – mruknęła. – Hej – powiedziała do słuchawki.
- Pomyślałem sobie, że mógłbym cię podrzucić do szkoły – słyszała, że schodzi po schodach.
- Za ile będziesz? – Spytała, uśmiechając się lekko.
- Siedem minut.
                Rozłączyła się.
                Zanim usłyszała silnik samochodu, zdążyła ogarnąć swój pokój. Wybiegła na ganek, po drodze żegnając się z Lottie. Artur opierał się o przednie drzwi pasażera, z ramionami skrzyżowanymi na piesi. Uśmiechał się lekko, gdy ją zobaczył. Podeszła do niego szybko i rzuciła mu się na szyję. Roześmiał się i wziął skrzypce z jej ręki. Miała teraz dwie wolne, by go objąć.
- Aż tak bardzo za mną tęskniłaś?
                Pogłaskała go po żuchwie.
- Może…
- Nie mamy za dużo czasu, musimy jechać.
                Wsiedli do samochodu i chłopak ruszył żwirową alejką. Gwen zauważyła Lottie stojącą w oknie w salonie i przyglądającą się im. Artur włączył radio i z głośników popłynęła żywa muzyka. Poczuła ścisk w żołądku, ogarnął ją dziwny niepokój. Zacisnęła palce na palcach chłopaka, odwzajemnił uścisk.
                Prawie się spóźnili, Rose spojrzała na nich krzywo, ale nic nie powiedziała. Dziewczyna rozłożyła swoje nuty na pulpicie i wyjęła skrzypce z futerały. Rozejrzała się nerwowo, przez ostatnie tygodnie miała próby jedynie z częścią zespołu, nigdy przed całym, nigdy nie z Arturem. Zaczęły się jej pocić dłonie. Wytarła je ukradkiem o spodnie. Większość z nich pamiętała czasy, gdy żadna muzyczna akademia nie mogła się odbyć bez Gwen siedzącej przy fortepianie, grającej na skrzypcach, czy śpiewającej. Jednak śmierć babci, odebrała jej radość z muzyki.
                Rozpoczął się pierwszy akt, miała trzy sceny, podczas których nie grała nic specjalnego. Normalna partia skrzypiec. Czuła na sobie spojrzenia Rose i Artura. Chłopak uśmiechał jej lekko. W momencie, gdy na scenie pozostali tylko Romeo i Julia, rozpoczął się ich dialog. Bonnie odwaliła naprawdę dobrą robotę, partie przeplatały się ze sobą, tworząc przepiękną harmonię. Dziewczyna ciągnęła smyczkiem po strunach, czasami długo przeciągając dźwięki, czasami tylko muskając je włosiem.
                Nie grali ostatniej sceny, sztuka kończyła się ostatnim uściskiem nieszczęśliwych kochanków. Drżący, wysoki ton urywał się nagle i niespodziewanie. Tak jak przychodzi śmierć. Szybko. Rose wstała ze swojego miejsca na widowni i zaczęła klaskać. Gwen szybko się do niej przyłączyła, mogła obserwować tylko kątem oka grę tancerzy na scenie, ale i tak była pod wrażeniem. Wkrótce klaskali wszyscy, Artur posłał jej długie spojrzenie, ponad klapą fortepianu.
- Dziękuję wam bardzo! – Krzyknęła Rosaline i jednocześnie uniosła dłonie, by uciszyć klaszczących. – Zrobiliśmy naprawdę dobrą robotę! Każdemu z was należy się podziękowanie z osobna. Jednak muszę powiedzieć, że jak na pierwszą próbę razem i to nie przerywaną, to zgraliście się świetnie. Wiadomo pierwsza scena była trudna, ale każda następna była lepsza. Więc teraz zakasujemy rękawy i możemy zacząć drukować plakaty. Premiera w ostatnią sobotę czerwca.
- Przecież to za trzy tygodnie! – Krzyknęła Lessie, dziewczyna tańcząca rolę Julii.
                Rose wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Gwen odłożyła skrzypce do futerału. Za dwa tygodnie miała być osiemnastka Dylana, musiała jechać kupić sukienkę na przyjęcie i premierę. Lubiła mieć takie problemy. Jednocześnie uświadomiła sobie, że wszystko jest zbyt łatwe. Morgana i Melanie nie dawały znaku życia, nie tęskniła za nimi, jednak to, że się ukrywały, nie oznaczało nic dobrego.
                Artur podszedł do niej i ujął jej dłoń. Pogłaskała go kciukiem po ręce. Powoli ludzie zaczęli się zbierać do wyjścia.
- Chcesz iść gdzieś, czy mam cię odwieść do domu?
- Możemy jechać do mnie, zrobię jakąś kolację – przygryzł wargę, rozważając jej propozycję. – Nie byłeś jeszcze w moim pokoju.
                Roześmiał się i objął ją za szyję, przyciągnął do siebie i pocałował w czoło.
- Przekonałaś mnie – mruknął w jej włosy.
                Po dwudziestu minutach znaleźli się w jej kuchni. Chłopak usiadł na krześle barowym przy wyspie i obserwował jak kroiła warzywa na sałatkę. Zarumieniła się od jego palącego wzroku, lubiła mieć go blisko. Wyciągnęła rękę, skupiając się na ręczniku lezącym na blacie po drugiej stronie kuchni. Materiał uniósł się i wpadł do jej ręki.
- Muszę ćwiczyć – powiedziała do chłopaka, wycierając dłonie. – Inaczej nie mamy szans.
                Artur wzruszył ramionami.
- Nie przeszkadza mi to, nie chcę, żebyś ukrywała przede mną jakaś swoją część. Kocham cię całą – spuściła wzrok. Dla niego te dwa słowa były takie proste, przychodziły mu z naturalnością.
                Zapaliła świeczki na stole, krótkim ruchem ręki.
- Musimy się dowiedzieć, czego szuka – powiedziała, stawiając miskę na stole.
                Chłopak rozłożył talerze i sztućce. Podała mu domowy chleb, który przyniosła rano Charlotte. Wziął skibkę i posmarował ją masłem.
- Broń.
- Co? – Jej widelec zawisł w połowie drogi do ust.
- Jest nieśmiertelna tak? Więc jedyne, czego może się obawiać to broń, która może ją zabić. Przecież nawet, gdyby szukała jeszcze jakiegoś potężnego magicznego przedmiotu, to nic by jej nie dał, gdyby ktoś mógł ją zabić.
- Arturze! Jesteś geniuszem!
                Chłopak uśmiechnął się krzywo.
- Zdarzają mi się takie przebłyski.
                Gwen doznała nagle olśnienia.
- Mogła mnie zabić, ale nie zrobiła tego, bo wtedy nie moglibyśmy jej zaprowadzić do tej broni. Czyli ona myśli, że my wiemy, co to jest i gdzie to jest.
- Albo ma nadzieję, że się dowiemy.
- I wtedy mogłaby się nas pozbyć i tej broni. Ale nie wie o mojej mocy i o Saphirze. Jesteśmy o krok przed nią.



~*~*~
Hej, hej :))
Przepraszam, że tak długo, ale jak na razie, jestem zajęta szkołą :/
Ale cały czas o Was pamiętam i piszę dla Was :*
Możecie się ze mną kontaktować przez fb, insta i aska - wszystkie linki w zakładce do góry :)
No to mam nadzieję, że ktoś to w ogóle przeczytał :D

4 komentarze:

  1. Oooo jak mi miło, że o nas pamiętasz :* i ja przeczytałam, wiem znowu się opóźniłam, ale już wracam na właściwe tory xD rozdizał jast bardzo fajny, taki lekki i przyjemny co mi się bardzo BARDZO (piszę dużymi literami dla podkreślenia jak bardzo xP) podobał no i wgl kocham Gwen+Artur - paring idealny ;* co ja ci jeszcze mogę powiedzieć, kochana ? Czekam na kolejne rozdziały, mam nadzieję, że nie długo będziesz miała ferie, by móc nam (czytelnikom=fanom) dawać kolejne swoje rozdziały do czytania. Szczęścia i powodzenia w szkole i weny xD xD pisz szybkooooooooo xD :D ;* ;* ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezuuu przepraszam Was bardzo! Drugi raz doznali tego olsnienia... Nie wiem jak moglam to przegapic -.-
    Nie mniej jednak dziekuje za Wasze mega komentarze! :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezuuu przepraszam Was bardzo! Drugi raz doznali tego olsnienia... Nie wiem jak moglam to przegapic -.-
    Nie mniej jednak dziekuje za Wasze mega komentarze! :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział. Cud- miód jak to mówią. Nareszcie się skapnęli chociaż co się dzieję z tą Morgana. Poza tym nie chcę, żeby się znów pokłócili o tą imprezę. Nie przejmuj się. Szkoła jest ważna. Niestety tak jest.
    Pozdrawiam, Melete

    OdpowiedzUsuń

Alis