Londyn
po północy zdawał się zwalniać, nie zamierał, a toczył się wolniej. Samochodów
na ulicy było mniej, a ludzie znikali w domach i klubach. Wyszli przed salę, w
której odbywał się bal, by pooddychać w miarę świeżym powietrzem.
- Coś cię trapi cały wieczór Gwen
– powiedział miękko, dotykając lekko jej żuchwy, przewróciła oczami. – Kochanie
– dodał już twardszym głosem.
- Jutro mam zasiąść w Radzie –
zadrżała pod wpływem chłodnego wiatru.
Objął
ją ramionami w pasie i przyciągnął do swojej piersi.
- Tam jest twoje miejsce, na
czele innych – uśmiechnął się do niej. – A ja zawszę będę obok ciebie.
Odpowiedziała
mu lekkim uśmiechem, gdy ponownie spojrzała w jego oczy zobaczyła smutek.
Położyła mu dłonie na policzkach, gładząc kciukiem wargi.
- A co z tobą?
Artur
pocałował jej palce. Złapał nadgarstki i przyłożył jej dłonie do swojej klatki
piersiowej, tuż nad sercem. Dziewczyna czuła pod palcami jego równy rytm.
Skurcz, rozkurcz. Ciche dudnienie.
- To nie to samo, co Banetown. Ci
ludzie to tylko znajomi. Czegoś mi brakuje.
- Wracamy? – Nie sprecyzowała, do
którego domu.
Pocałował
ją lekko. Nie był to pierwszy raz, ani pierwszy raz tego wieczoru, ale dotyk
jego ust sprawił, że zapomniała o Bożym świecie. Objęła jego szyję ramionami,
stając na palcach. Chłopak przywarł do niej całym ciałem. Jej luźne włosy
łaskotały ich twarze.
- Znajdźcie sobie pokój! –
Krzyknął jakiś chłopak, przechodzący obok.
Roześmiali
się i ruszyli wolnym krokiem w stronę domu Artura.
Artur
skinął głową portierowi i przepuścił ją w drzwiach windy. Gwen zobaczyła swoje
odbicie w lustrze. Złota sukienka z głębokim dekoltem podkreślała jej talię i
okrągłe biodra, kontrastując z hebanowymi włosami, które opadały na jej lewe
ramię. Artur wyglądał nieprzyzwoicie przystojnie w białej koszuli i granatowej
marynarce, jego krawat był rozluźniony i niedbale wisiał na szyi chłopaka.
- Wyglądasz niesamowicie w tej
sukience, żałuję, że śpimy u mnie… - wyszeptał jej do ucha, uważnie obserwując
jej odbicie.
Szkarłatny
rumieniec wpełzł na jej policzki i pokrył także szyje. Tylko oczy, o złotej
barwie błyszczały mocno. Artur uśmiechnął się zawadiacko i przygryzł płatek jej
ucha. Westchnęła cicho. Delikatne pocałunki znaczyły jej policzek, szyję i
ramię. Winda szarpnęła, przerywając jego pieszczotę. Chłopak chrząknął, odsunął
się od niej na kilka centymetrów.
Państwo
Creagh już spali, przy drzwiach powitała ich Beauty, która chwilę pokręciła się
wokół ich nóg i położyła się na posłaniu przy wejściu do pokoju Artura.
Zostawili buty w garderobie i na boso przemknęli do jego sypialni. Chłopak
zapalił słabe światło i zamknął drzwi. Gwen delikatnie zaczęła rozwiązywać jego
krawat. Zrzucił marynarkę i powiesił ją na wieszaku, wrócił do niej,
jednocześnie wyciągając koszulę ze spodni.
- I co teraz? – Spytała,
odkładając torebkę na biurko.
- Możemy iść się wykąpać –
przewróciła oczami. – No co?
- Idę się wykąpać. Sama.
Pocałowała
go krótko.
Artur
rozpiął koszulę i wrzucił ją do kosza na brudną bieliznę. Usiadł na fotelu i
zapatrzył się przez okno.
- Mógłbyś mi pomóc? – Usłyszał
cichy sopran z łazienki.
Na
jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. Wszedł do pomieszczenia i zobaczył
Gwen ze zmytym makijażem i włosami zebranymi w luźnego koka. Oniemiał, była
najpiękniejszą kobietą, jaką widział. Zarumieniła się pod wpływem intensywności
jego spojrzenia.
- Co się stało?
- Suwak, zaciął się, a nie chce
rozerwać materiału.
Odwróciła
się do niego plecami. Przesunął palcem po linii kręgosłupa dziewczyny i lekko
zarysowanych kręgach. Delikatnie pociągnął zamek, rozchylając poły sukienki.
Zobaczył koronkowe wykończenie jej czarnych majtek. Przesunął opuszkami po nim.
- Arturze – wyszeptała, odwróciła
się, trzymając sukienkę w górze. – Proszę.
- Wiesz, że nie mogę się oprzeć.
Roześmiała
się, ale wypchnęła go z łazienki.
- Samokontrola to podstawa.
***
Gwen
obudził hałas na korytarzu. Przez chwilę leżała i próbowała sobie przypomnieć,
gdzie jest. Przez przeszkloną ścianę widziała panoramę centrum Londynu. Jasne
światła raziły jej oczy. Ciepłe ramię, otaczało jej talię i podpierało głowę.
Czuła oddech na swoim policzku. Usiadła i skupiła się na dźwiękach na
korytarzu. Głosy, które wcale nie ukrywały swojej rozmowy, głośne nerwowe
kroki.
- Arturze – powiedziała,
potrząsając jego ramieniem i nachylając się do ucha chłopaka. – Obudź się,
proszę.
Chłopak
oparł się na łokciach i spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.
- Co się dzieje? – Wskazała
palcem na korytarz. Przez chwilę nasłuchiwał w milczeniu. – O kuźwa.
Mrucząc
coś pod nosem, wciągnął koszulkę i spodnie, poczym wyszedł na korytarz. Gwen
złapała tylko jego bluzę i pobiegła za nim. Victor Creagh rozmawiał przez
telefon, nerwowo zbierając rzeczy i wrzucając je do torby. Cathlin siedziała
spokojnie w fotelu, w salonie i gładziła swój duży brzuch.
- To już? – Zapytał Artur,
zerkając na macochę.
- Tak, właśnie załatwiam jej
miejsce w klinice Johnsona – położył rękę na ramieniu syna. – Pomożesz nam
załadować się do samochodu.
- Jasne, tato. Mam jechać z wami?
Victor
spojrzał na żonę, a po chwili przeniósł wzrok na Gwen. Dziewczyna założyła
włosy za uszy.
- Przyjedźcie rano, jeśli
będziecie chcieli. Cat i tak potrzebuje spokoju. Będziemy w kontakcie.
Odpocznijcie przed jutrem.
Pomógł
wstać żonie i objął ją w talii. Kobieta uśmiechnęła się do Gwen i pogładziła
jej policzek. Artur objął ją z drugiej strony w wolnej ręce, trzymając torbę.
Po chwili zniknęli w windzie. Dziewczyna rozejrzała się w poszukiwaniu psa.
Beauty leżała skulona przed lodówką, widać po niej było, że stresuje się całym
porodem. Zagwizdała, a czarna suczka podeszła do niej niepewnie, pogłaskała ją
po szyi, wkładając palce w miękką sierść.
- Wszystko będzie dobrze, Beauty.
Nic się nie bój – powiedziała łagodnie do psa. – Chodź położymy się, a zaraz
wróci twój pan, co?
Beauty
pomachała szybko ogonem. Gwen wzięła to za „tak”. Razem weszły do pokoju
Artura, ona położyła się na łóżku, a suczka obok niej. Dziewczyna gładziła
dłonią jej pysk. Po kilku minutach w drzwiach pojawił się Artur. Zdjął koszulkę
i z przeciągłym westchnieniem opadł na łóżko. Leżał na plecach z ręką na czole,
wpatrując się w sufit.
Dziewczyna
obróciła się na drugi bok i położyła mu dłoń na piersi. Drugą ręką nakrył jej
rękę i uścisnął.
- Będę starszym bratem –
wyszeptał, a w jego głosie pojawił się strach.
Gwen
uniosła się i oparła brodę na ręce. Pogłaskał ją po kręgosłupie.
- Najlepszym na świecie. Jesteś
wspaniałym mężczyzną Arturze. Masz piękne serce – wyszeptała, całując jego
pierś, a jednocześnie czując uderzenia jego serca pod skórą.
Uśmiechnął
się lekko. Oparła głowę na jego obojczyku, przycisnął policzek do jej włosów.
Splótł ich palce razem i położył na swoim brzuchu.
- Chciałbym być taki, jaki
mówisz, że jestem – powiedział cicho. – Chcę ci jutro towarzyszyć. I właściwie
nie przyjmuję odmowy. Ktoś musi cię bronić.
Zesztywniała.
- O co ci chodzi? Myślisz, że coś
mi grozi?
Westchnął.
- Mam takie przeczucie, że nie
wszystkich może cieszyć twoje przybycie. Czarownic nie jest mało i wątpię, żeby
w społeczności były tylko takie popierające Anastazję.
Milczała,
rozważając jego słowa. Nie myślała o tym w ten sposób wcześniej. Dla niej było
jasne, co ma zrobić. Podjęła decyzję i przestała o niej myśleć. Nie
zastanawiała się nad tym, co mogą myśleć o niej inne. W szkole przyjęto ją
ciepło, ale czy sabaty pójdą za głosem Rady? Była potężna, ale niedoświadczona.
Amelia, władająca dwoma żywiołami miała większą wiedzę niż ona.
- O czym myślisz?
Zmarszczyła
brwi.
- O miejscu w Radzie decyduje
Moc, jeśli pojawią się problemy, zademonstruję, co umiem – powiedziała zimno. –
Dopilnuję, żeby nigdy żadna czarownica, nie popełniła błędu Morgany i nie
próbowała skupić całej władzy w swoich rękach. Rada mi to umożliwi – przez
chwilę słuchała szybszego bicia jego serca. Wiedziała, co myśli. Że to co
planuje jest apodyktyczne. Możliwe, że miał rację. – Twoja obecność mi pomoże.
Przewrócił
się na bok i spojrzał w jej oczy. Przesunął palcami po krzywiźnie policzka
dziewczyny.
- Dlaczego?
- Sam widziałeś, jak radne cię
szanują. Pamiętaj, co ci powiedziałam. Jesteś moją siłą, Arturze. Gdyby nie ty
nie byłoby mnie.
Uśmiechnął
się i pocałował lekko między brwiami. Przytulił swoje czoło do jej czoła.
- I vice versa, kotek.
Później
już nic nie mówili, leżeli patrząc sobie w oczy. Aż w końcu powieki Gwen opadły
i już się nie podniosły. Zniknęła zmarszczka między jej brwiami, twarzy była
spokojna, a na ustach tańczył niepozorny uśmiech. Mógłby na nią patrzeć każdego
dnia i każdego razu odnalazłby w niej coś nowego, coś w czym mógł się zakochać.
Obudził
go zapach tostów. Usiadł w pustym łóżku, rozejrzał się po pokoju zalanym
miękkim światłem poranka, była dopiero ósma, a czuł się kompletnie wyspany. Nie
znalazł koszulki, którą ubrał w nocy, więc zarzucił na nagie ramiona dresową
bluzę. Wciągnął pierwsze dżinsy, które wpadły mu w ręce. Beauty wyjrzała z
kuchni, przekręcając lekko głowę. Spojrzała na niego i wróciła z powrotem do
pomieszczenia.
Gwen
parzyła kawę, stojąc do niego plecami, na które opadały czarne włosy. Od razu
odnalazł swoją niebieską koszulkę. Sięgała jej prawie do połowy uda. Syk
ekspresu zagłuszył jego kroki. Odsunął kurtynę włosów i pocałował ją w bark.
Podskoczyła.
- Arturze!
Zrobił
niewinną minę i pocałował ją mocniej w usta. Od razu odpowiedziała na jego
pocałunek, łapiąc go za kark i przyciągając do siebie.
- Zawsze tak całujesz chłopaków, którzy
pocałują cię w ramię? – Posłała mu spojrzenie spod rzęs, jednoczenie
wzdychając. – No co? Bo jeśli tak, będę to robił częściej.
Uśmiechnęła
się, gładząc jego kark.
- Musisz poczekać na śniadanie.
- Pójdę na szybki spacer z Beauty
– powiedział i cmoknął na psa.
Jak
szybko wszedł do kuchni, tak szybko wyszedł. Po chwili rozległ się stuk windy i
odgłos rozsuwania i zsuwania się drzwi. Gwen wyciągnęła z lodówki kilka jajek,
sama lubiła śniadania na słodko: płatki, dżemy, ale Artur ze wszystkim dżemów
najbardziej lubił omlety z pomidorami. Roztrzepała jajka w misce, dodała trochę
ziół i pokrojone warzywa.
Wlewała
składniki na rozgrzaną patelnię, gdy usłyszała otwierające się drzwi windy.
Spojrzała na zegar na piekarniku, minęło dopiero dziesięć minut. Artur nie
zdążyłby przejść do najbliższego parku i dać czas Beauty na nacieszenie się
świeżym powietrzem i zielenią trawy i drzew. Gwen zacisnęła dłoń, zbierając w
sobie Moc. Lekkie kroki rozległy się na korytarzu. Młoda kobieta o smukłej
budowie i kasztanowych włosach Artura stanęła w progu.
- Ty musisz być Gwen –
powiedziała miękko z wyraźnym brytyjskim akcentem. Miała piękny głos. – Jestem…
- Victoria. Jesteś siostrą
Artura.
Vicki
uśmiechnęła się z podobnym do Artura błyskiem w oku. Zdjęła sweterek i rzuciła
go na stół.
- Pięknie pachnie. Sądząc po tym,
że nie widzę ani mojego brata, ani jego psa to musi oznaczać, że wyszedł na
spacer, a ciebie zostawił przy garach, co?
Gwen
poczuła się skrępowana bezpośredniością dziewczyny. Splotła ramiona na piersi i
pokiwała lekko głową.
- Można tak powiedzieć. Zadam
może i głupie pytanie, ale czy nie powinnaś być w Nowym Jorku?
- W sumie tak, semestr kończy się
dopiero za tydzień, ale już zaliczyłam wszystkie egzaminy – Gwen westchnęła
cicho, no tak: musiała być tak samo uzdolniona jak brat. – Byłam u znajomych na
zachodzie Anglii, ale rano dostałam wiadomość, że rodzi mi się siostra, więc
jestem tu gdzie powinnam – uśmiechnęła się i dodała powoli: Jestem strasznie
głodna, to omlet z pomidorami, prawda?
Nie
pytając o pozwolenie, ukroiła sobie kawałek i włożyła sobie do ust. Gwen nalała
jej kawy do kubka i usiadła naprzeciwko niej przy stole. Przysunęła bliżej
ciepłe tosty i biały serek. Victoria podziękowała jej skinieniem głowy i
zabrała się do jedzenia.
- Muszę powiedzieć – odezwała się
dopiero, gdy zjadła połowę omletu i zahamowała swój głód – że jesteś dużo
ładniejsza w rzeczywistości niż na zdjęciach.
Na
policzki Gwen wypłynął rumieniec.
- Dziękuję.
Victoria
otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał jej dźwięk kroków w korytarzu
i szczekanie psa. Artur wszedł na boso do kuchni i spojrzał na dziewczyny przy
stole. Jego srebrne oczy rozjaśniły się na widok siostry. Otworzył ramiona i
dziewczyna wpadła w nie z impetem. Przez chwilę przytulali się, rozmawiając
cicho. Gwen wyszła szybko z kuchni i zniknęła w jego pokoju. Zabrała z walizki
czarne rurki i białą luźną koszulkę. Chciała im dać chwilę dla siebie.
Po
szybkim prysznicu, wróciła do kuchni. Artur siedział naprzeciwko siostry i
rozmawiał z nią, na jego twarzy jaśniał szeroki uśmiech. Spojrzał na nią, a
jego spojrzenie pociemniało. Wyciągnął do niej rękę i przyciągnął do siebie.
Usiadła mu na udzie, z ramieniem przyciśniętym do klatki piersiowej. Sięgnęła
po swój kubek z kawą i wypiła trochę.
- Cieszę się, że oboje tu
jesteście. Młoda Creagh zasługuje na huczne powitanie na tym świecie – Victoria
wodziła wzrokiem po ich twarzach. – Pyszne śniadanie Gwen, pójdę się odświeżyć
i rozpakować.
Mrugnęła
do brata i z gracją opuściła pokój.
Artur
pocałował jej odsłonięte ramię. Dotknęła jego szorstkiego policzka i nabiła na
widelec kawałek pomarańczy.
- Czuje twoje zdenerwowanie –
wyszeptał, z ustami przyciśniętymi do skóry dziewczyny. – To przez Vic?
- Może trochę, zaskoczyła mnie –
odpowiedziała, jedząc pokrojony owoc. – Zjadłeś tego omleta, czy nic ci nie
zostawiła?
Uśmiechnął
się szelmowsko.
- Zjadłem, był bardzo dobry. Masz
rękę do gotowania.
Pocałowała
go lekko w usta. Złapał ją zębami za wargę, przeciągając pocałunek.
***
Gwen
mogła policzyć w pamięci sytuacje, w których Artur się trząsł. Zazwyczaj był
przy tym zdenerwowany, choć było to coś więcej niż wściekłość. Tym razem było
inaczej. Po prostu drżał na całym ciele, a jego dłonie pokrywała warstwa potu,
której nie powodowało bynajmniej gorąco.
Poczekalnia
w szpitalu była klimatyzowana. Na niebieskich ścianach wisiały zdjęcia
roześmianych dzieci i mam karmiących piersią. Na stoliku obok niej leżały
popularne magazyny i ulotki związane z macierzyństwem. Victoria zdawała się być
oazą spokoju. Z lekkim znudzeniem wymalowanym na twarzy, przerzucała strony
„People” co jakiś czas zatrzymując się na jakimś artykule.
Po
kilku minutach, a może godzinie w drzwiach pojawił się ojciec rodu. Dopiero,
gdy Creagowie byli w komplecie Gwen dostrzegła ich rodzinne podobieństwo.
Nonszalancje, podobny nos i włosy – w odcieniu między brązem, a miedzią w
zależności od światła. Artur zerwał się z krzesła, chrząknął, zdając sobie
sprawę ze swojej nerwowości. Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu i
uśmiechnęła się kojąco.
- Dasz sobie radę – wyszeptała,
tak że tylko on usłyszał.
Pokiwał
krótko głową.
Cathlin
leżała na trzyosobowej sali pod oknem. Wysokie ściany były w wesołym kanarkowym
odcieniu. Przez uchylone okno wpadał zapach drzew i kwiatów z pobliskiego
parku. Miała zmęczoną, ale uśmiechniętą twarz. W jej ramionach, owinięta w
różowy becik leżała mała dziewczynka. Spała. Jej drobne piąstki były zaciśnięte
na palcu matki.
Gwen
poczuła dziwny ucisk w żołądku. Artur zwolnił kroku, jakby sam nie wiedział, co
tu robi.
- Witaj – powiedziała Victoria,
całując macochę w policzek. Dotknęła czółka i policzka siostrzyczki opuszką
palca. – Cześć kwiatuszku.
Artur
stanął z drugiej strony i również ucałował Cathlin. Ucałował dwa palce i
delikatnie dotknął nimi twarzyczki dziecka. Dziewczynka otworzyła oczy i
spojrzała na niego. Miała prześliczne błękitne oczy. Gwen poczuła ulgę, że nie
okazały się złote.
- Chcesz ją potrzymać? – Zapytała
kobieta, patrząc na chłopaka.
- Nie wiem, czy potrafię.
Victoria
zmierzyła brata wzrokiem.
- Oczywiście, że umiesz. Usiądź –
rozkazała, wysuwając nogą spod łóżka taboret.
Chłopak
posłusznie usiadł, Vic uśmiechnęła się do dziecka i delikatnie przełożyła je z
ramion Cathlin do jego rąk. Młoda matka poinstruowała go jak ma ułożyć dłonie. Dziewczynka
wyglądała na jeszcze mniejszą przy swoim starszym bracie. Gwen zauważyła łzy w
oczach swojego chłopaka.
- Jest przepiękna – powiedział, a
na ostatniej sylabie głos mu się załamał. – Jak dacie jej na imię?
- Violet – odezwał się Victor. –
Violet Mary.
Na
twarzach rodzeństwa pojawiło się zaskoczenie. Spojrzeli na siebie, nie wierząc
własnemu słuchowi.
- Po mamie? – Zapytała Victoria,
a jej głos był o oktawę wyższy i bardziej świszczący. – Dziękuję Cathlin –
wyszeptała.
Gwen
uśmiechnęła się i znów spojrzała na Artura. Nachylał się nad małą istotką w
swoich ramionach i coś do niej cicho mówił. Wyciągnęła telefon i zrobiła mu
zdjęcie na pamiątkę. Dobre chwile należy utrwalać. Objęła go za szyję i
zapatrzyła się na twarz Violet. Malutki nosek i różowiutkie usteczka. Powieki
znów miała zamknięte.
- Chcesz ją potrzymać? – Zapytał.
Pokiwała
głową.
Delikatnie
wzięła dziecko, które znów otworzyło oczy zainteresowane zmianą położenia. Jej
błękitne oczy lśniły jak diamenty. Ważyła niewiele, prawie tyle co nic, ale był
to jeden z najpiękniejszych ciężarów w jej życiu. Przypomniała sobie małą Amy,
kiedy ją pierwszy raz spotkała. To samo ciepło rozchodzące się po ciele.
Oddała
Violet mamie i stanęła pod ścianą. Victor siedział obok żony i z patrzył na
wszystkie swoje dzieci z czułością. Artur spojrzał na nią i uśmiechnął się
lekko. Odpowiedziała mu uśmiechem. Powoli wstał, rozprostowując długie nogi.
Objął ją za szyję i pocałował w czoło.
- Do twarzy ci z dziećmi –
powiedział, gdy wyszli już ze szpitala i podążali w stronę metra.
- Tobie też.
Zatrzymał
się i przyciągnął ją do siebie. Złożył na jej ustach mocny pocałunek, jedną
ręką obejmował ją w talii, a drugą gładził policzek. Objęła go ramionami za
szyję i stanęła na palcach.
- Kocham cię – wyszeptał. – Planujesz
coś?
- Kto wie Arturze, kto wie...
Witajcie Kochani!
Przede wszystkim składam Wam najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia - swoją drogą już drugich na moim blogu.
Samych dobrych dni, słońca, miłości, wytrwałości, siły. Żeby każdy z Was każdego dnia mógł się cieszyć zdrowiem i szczęściem rodzinnym - dwoma najważniejszymi rzeczami w życiu.
A co do rozdziału...
Mam nadzieję, że się podobał. Wiem, że wielu z Was przeczyta go po Świętach, ale ja składam Wam go na ręce 24. grudnia 2015 roku o godzinie 2:00. Idealnie.
Mam nadzieję, że się podobał. Wiem, że wielu z Was przeczyta go po Świętach, ale ja składam Wam go na ręce 24. grudnia 2015 roku o godzinie 2:00. Idealnie.
Wesołych Świat!
Wasza Raven