czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 33.

                Londyn po północy zdawał się zwalniać, nie zamierał, a toczył się wolniej. Samochodów na ulicy było mniej, a ludzie znikali w domach i klubach. Wyszli przed salę, w której odbywał się bal, by pooddychać w miarę świeżym powietrzem.
- Coś cię trapi cały wieczór Gwen – powiedział miękko, dotykając lekko jej żuchwy, przewróciła oczami. – Kochanie – dodał już twardszym głosem.
- Jutro mam zasiąść w Radzie – zadrżała pod wpływem chłodnego wiatru.
                Objął ją ramionami w pasie i przyciągnął do swojej piersi.
- Tam jest twoje miejsce, na czele innych – uśmiechnął się do niej. – A ja zawszę będę obok ciebie.
                Odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, gdy ponownie spojrzała w jego oczy zobaczyła smutek. Położyła mu dłonie na policzkach, gładząc kciukiem wargi.
- A co z tobą?             
                Artur pocałował jej palce. Złapał nadgarstki i przyłożył jej dłonie do swojej klatki piersiowej, tuż nad sercem. Dziewczyna czuła pod palcami jego równy rytm. Skurcz, rozkurcz. Ciche dudnienie.
- To nie to samo, co Banetown. Ci ludzie to tylko znajomi. Czegoś mi brakuje.
- Wracamy? – Nie sprecyzowała, do którego domu.
                Pocałował ją lekko. Nie był to pierwszy raz, ani pierwszy raz tego wieczoru, ale dotyk jego ust sprawił, że zapomniała o Bożym świecie. Objęła jego szyję ramionami, stając na palcach. Chłopak przywarł do niej całym ciałem. Jej luźne włosy łaskotały ich twarze.
- Znajdźcie sobie pokój! – Krzyknął jakiś chłopak, przechodzący obok.
                Roześmiali się i ruszyli wolnym krokiem w stronę domu Artura.
                Artur skinął głową portierowi i przepuścił ją w drzwiach windy. Gwen zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Złota sukienka z głębokim dekoltem podkreślała jej talię i okrągłe biodra, kontrastując z hebanowymi włosami, które opadały na jej lewe ramię. Artur wyglądał nieprzyzwoicie przystojnie w białej koszuli i granatowej marynarce, jego krawat był rozluźniony i niedbale wisiał na szyi chłopaka.
- Wyglądasz niesamowicie w tej sukience, żałuję, że śpimy u mnie… - wyszeptał jej do ucha, uważnie obserwując jej odbicie.
                Szkarłatny rumieniec wpełzł na jej policzki i pokrył także szyje. Tylko oczy, o złotej barwie błyszczały mocno. Artur uśmiechnął się zawadiacko i przygryzł płatek jej ucha. Westchnęła cicho. Delikatne pocałunki znaczyły jej policzek, szyję i ramię. Winda szarpnęła, przerywając jego pieszczotę. Chłopak chrząknął, odsunął się od niej na kilka centymetrów.
                Państwo Creagh już spali, przy drzwiach powitała ich Beauty, która chwilę pokręciła się wokół ich nóg i położyła się na posłaniu przy wejściu do pokoju Artura. Zostawili buty w garderobie i na boso przemknęli do jego sypialni. Chłopak zapalił słabe światło i zamknął drzwi. Gwen delikatnie zaczęła rozwiązywać jego krawat. Zrzucił marynarkę i powiesił ją na wieszaku, wrócił do niej, jednocześnie wyciągając koszulę ze spodni.
- I co teraz? – Spytała, odkładając torebkę na biurko.
- Możemy iść się wykąpać – przewróciła oczami. – No co?
- Idę się wykąpać. Sama.
                Pocałowała go krótko.
                Artur rozpiął koszulę i wrzucił ją do kosza na brudną bieliznę. Usiadł na fotelu i zapatrzył się przez okno.
- Mógłbyś mi pomóc? – Usłyszał cichy sopran z łazienki.
                Na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. Wszedł do pomieszczenia i zobaczył Gwen ze zmytym makijażem i włosami zebranymi w luźnego koka. Oniemiał, była najpiękniejszą kobietą, jaką widział. Zarumieniła się pod wpływem intensywności jego spojrzenia.
- Co się stało?
- Suwak, zaciął się, a nie chce rozerwać materiału.
                Odwróciła się do niego plecami. Przesunął palcem po linii kręgosłupa dziewczyny i lekko zarysowanych kręgach. Delikatnie pociągnął zamek, rozchylając poły sukienki. Zobaczył koronkowe wykończenie jej czarnych majtek. Przesunął opuszkami po nim.
- Arturze – wyszeptała, odwróciła się, trzymając sukienkę w górze. – Proszę.
- Wiesz, że nie mogę się oprzeć.
                Roześmiała się, ale wypchnęła go z łazienki.
- Samokontrola to podstawa.
***
                Gwen obudził hałas na korytarzu. Przez chwilę leżała i próbowała sobie przypomnieć, gdzie jest. Przez przeszkloną ścianę widziała panoramę centrum Londynu. Jasne światła raziły jej oczy. Ciepłe ramię, otaczało jej talię i podpierało głowę. Czuła oddech na swoim policzku. Usiadła i skupiła się na dźwiękach na korytarzu. Głosy, które wcale nie ukrywały swojej rozmowy, głośne nerwowe kroki.
- Arturze – powiedziała, potrząsając jego ramieniem i nachylając się do ucha chłopaka. – Obudź się, proszę.
                Chłopak oparł się na łokciach i spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.
- Co się dzieje? – Wskazała palcem na korytarz. Przez chwilę nasłuchiwał w milczeniu. – O kuźwa.
                Mrucząc coś pod nosem, wciągnął koszulkę i spodnie, poczym wyszedł na korytarz. Gwen złapała tylko jego bluzę i pobiegła za nim. Victor Creagh rozmawiał przez telefon, nerwowo zbierając rzeczy i wrzucając je do torby. Cathlin siedziała spokojnie w fotelu, w salonie i gładziła swój duży brzuch.
- To już? – Zapytał Artur, zerkając na macochę.
- Tak, właśnie załatwiam jej miejsce w klinice Johnsona – położył rękę na ramieniu syna. – Pomożesz nam załadować się do samochodu.
- Jasne, tato. Mam jechać z wami?
                Victor spojrzał na żonę, a po chwili przeniósł wzrok na Gwen. Dziewczyna założyła włosy za uszy.
- Przyjedźcie rano, jeśli będziecie chcieli. Cat i tak potrzebuje spokoju. Będziemy w kontakcie. Odpocznijcie przed jutrem.
                Pomógł wstać żonie i objął ją w talii. Kobieta uśmiechnęła się do Gwen i pogładziła jej policzek. Artur objął ją z drugiej strony w wolnej ręce, trzymając torbę. Po chwili zniknęli w windzie. Dziewczyna rozejrzała się w poszukiwaniu psa. Beauty leżała skulona przed lodówką, widać po niej było, że stresuje się całym porodem. Zagwizdała, a czarna suczka podeszła do niej niepewnie, pogłaskała ją po szyi, wkładając palce w miękką sierść.
- Wszystko będzie dobrze, Beauty. Nic się nie bój – powiedziała łagodnie do psa. – Chodź położymy się, a zaraz wróci twój pan, co?
                Beauty pomachała szybko ogonem. Gwen wzięła to za „tak”. Razem weszły do pokoju Artura, ona położyła się na łóżku, a suczka obok niej. Dziewczyna gładziła dłonią jej pysk. Po kilku minutach w drzwiach pojawił się Artur. Zdjął koszulkę i z przeciągłym westchnieniem opadł na łóżko. Leżał na plecach z ręką na czole, wpatrując się w sufit.
                Dziewczyna obróciła się na drugi bok i położyła mu dłoń na piersi. Drugą ręką nakrył jej rękę i uścisnął.
- Będę starszym bratem – wyszeptał, a w jego głosie pojawił się strach.
                Gwen uniosła się i oparła brodę na ręce. Pogłaskał ją po kręgosłupie.
- Najlepszym na świecie. Jesteś wspaniałym mężczyzną Arturze. Masz piękne serce – wyszeptała, całując jego pierś, a jednocześnie czując uderzenia jego serca pod skórą.
                Uśmiechnął się lekko. Oparła głowę na jego obojczyku, przycisnął policzek do jej włosów. Splótł ich palce razem i położył na swoim brzuchu.
- Chciałbym być taki, jaki mówisz, że jestem – powiedział cicho. – Chcę ci jutro towarzyszyć. I właściwie nie przyjmuję odmowy. Ktoś musi cię bronić.
                Zesztywniała.
- O co ci chodzi? Myślisz, że coś mi grozi?
                Westchnął.
- Mam takie przeczucie, że nie wszystkich może cieszyć twoje przybycie. Czarownic nie jest mało i wątpię, żeby w społeczności były tylko takie popierające Anastazję.
                Milczała, rozważając jego słowa. Nie myślała o tym w ten sposób wcześniej. Dla niej było jasne, co ma zrobić. Podjęła decyzję i przestała o niej myśleć. Nie zastanawiała się nad tym, co mogą myśleć o niej inne. W szkole przyjęto ją ciepło, ale czy sabaty pójdą za głosem Rady? Była potężna, ale niedoświadczona. Amelia, władająca dwoma żywiołami miała większą wiedzę niż ona.
- O czym myślisz?
                Zmarszczyła brwi.
- O miejscu w Radzie decyduje Moc, jeśli pojawią się problemy, zademonstruję, co umiem – powiedziała zimno. – Dopilnuję, żeby nigdy żadna czarownica, nie popełniła błędu Morgany i nie próbowała skupić całej władzy w swoich rękach. Rada mi to umożliwi – przez chwilę słuchała szybszego bicia jego serca. Wiedziała, co myśli. Że to co planuje jest apodyktyczne. Możliwe, że miał rację. – Twoja obecność mi pomoże.
                Przewrócił się na bok i spojrzał w jej oczy. Przesunął palcami po krzywiźnie policzka dziewczyny.
- Dlaczego?
- Sam widziałeś, jak radne cię szanują. Pamiętaj, co ci powiedziałam. Jesteś moją siłą, Arturze. Gdyby nie ty nie byłoby mnie.
                Uśmiechnął się i pocałował lekko między brwiami. Przytulił swoje czoło do jej czoła.
- I vice versa, kotek.
                Później już nic nie mówili, leżeli patrząc sobie w oczy. Aż w końcu powieki Gwen opadły i już się nie podniosły. Zniknęła zmarszczka między jej brwiami, twarzy była spokojna, a na ustach tańczył niepozorny uśmiech. Mógłby na nią patrzeć każdego dnia i każdego razu odnalazłby w niej coś nowego, coś w czym mógł się zakochać.
                Obudził go zapach tostów. Usiadł w pustym łóżku, rozejrzał się po pokoju zalanym miękkim światłem poranka, była dopiero ósma, a czuł się kompletnie wyspany. Nie znalazł koszulki, którą ubrał w nocy, więc zarzucił na nagie ramiona dresową bluzę. Wciągnął pierwsze dżinsy, które wpadły mu w ręce. Beauty wyjrzała z kuchni, przekręcając lekko głowę. Spojrzała na niego i wróciła z powrotem do pomieszczenia.
                Gwen parzyła kawę, stojąc do niego plecami, na które opadały czarne włosy. Od razu odnalazł swoją niebieską koszulkę. Sięgała jej prawie do połowy uda. Syk ekspresu zagłuszył jego kroki. Odsunął kurtynę włosów i pocałował ją w bark. Podskoczyła.
- Arturze!
                Zrobił niewinną minę i pocałował ją mocniej w usta. Od razu odpowiedziała na jego pocałunek, łapiąc go za kark i przyciągając do siebie.
 - Zawsze tak całujesz chłopaków, którzy pocałują cię w ramię? – Posłała mu spojrzenie spod rzęs, jednoczenie wzdychając. – No co? Bo jeśli tak, będę to robił częściej.
                Uśmiechnęła się, gładząc jego kark.
- Musisz poczekać na śniadanie.
- Pójdę na szybki spacer z Beauty – powiedział i cmoknął na psa.
                Jak szybko wszedł do kuchni, tak szybko wyszedł. Po chwili rozległ się stuk windy i odgłos rozsuwania i zsuwania się drzwi. Gwen wyciągnęła z lodówki kilka jajek, sama lubiła śniadania na słodko: płatki, dżemy, ale Artur ze wszystkim dżemów najbardziej lubił omlety z pomidorami. Roztrzepała jajka w misce, dodała trochę ziół i pokrojone warzywa.
                Wlewała składniki na rozgrzaną patelnię, gdy usłyszała otwierające się drzwi windy. Spojrzała na zegar na piekarniku, minęło dopiero dziesięć minut. Artur nie zdążyłby przejść do najbliższego parku i dać czas Beauty na nacieszenie się świeżym powietrzem i zielenią trawy i drzew. Gwen zacisnęła dłoń, zbierając w sobie Moc. Lekkie kroki rozległy się na korytarzu. Młoda kobieta o smukłej budowie i kasztanowych włosach Artura stanęła w progu.
- Ty musisz być Gwen – powiedziała miękko z wyraźnym brytyjskim akcentem. Miała piękny głos. – Jestem…
- Victoria. Jesteś siostrą Artura.
                Vicki uśmiechnęła się z podobnym do Artura błyskiem w oku. Zdjęła sweterek i rzuciła go na stół.
- Pięknie pachnie. Sądząc po tym, że nie widzę ani mojego brata, ani jego psa to musi oznaczać, że wyszedł na spacer, a ciebie zostawił przy garach, co?
                Gwen poczuła się skrępowana bezpośredniością dziewczyny. Splotła ramiona na piersi i pokiwała lekko głową.
- Można tak powiedzieć. Zadam może i głupie pytanie, ale czy nie powinnaś być w Nowym Jorku?
- W sumie tak, semestr kończy się dopiero za tydzień, ale już zaliczyłam wszystkie egzaminy – Gwen westchnęła cicho, no tak: musiała być tak samo uzdolniona jak brat. – Byłam u znajomych na zachodzie Anglii, ale rano dostałam wiadomość, że rodzi mi się siostra, więc jestem tu gdzie powinnam – uśmiechnęła się i dodała powoli: Jestem strasznie głodna, to omlet z pomidorami, prawda?
                Nie pytając o pozwolenie, ukroiła sobie kawałek i włożyła sobie do ust. Gwen nalała jej kawy do kubka i usiadła naprzeciwko niej przy stole. Przysunęła bliżej ciepłe tosty i biały serek. Victoria podziękowała jej skinieniem głowy i zabrała się do jedzenia.
- Muszę powiedzieć – odezwała się dopiero, gdy zjadła połowę omletu i zahamowała swój głód – że jesteś dużo ładniejsza w rzeczywistości niż na zdjęciach.
                Na policzki Gwen wypłynął rumieniec.
 - Dziękuję.
                Victoria otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał jej dźwięk kroków w korytarzu i szczekanie psa. Artur wszedł na boso do kuchni i spojrzał na dziewczyny przy stole. Jego srebrne oczy rozjaśniły się na widok siostry. Otworzył ramiona i dziewczyna wpadła w nie z impetem. Przez chwilę przytulali się, rozmawiając cicho. Gwen wyszła szybko z kuchni i zniknęła w jego pokoju. Zabrała z walizki czarne rurki i białą luźną koszulkę. Chciała im dać chwilę dla siebie.
                Po szybkim prysznicu, wróciła do kuchni. Artur siedział naprzeciwko siostry i rozmawiał z nią, na jego twarzy jaśniał szeroki uśmiech. Spojrzał na nią, a jego spojrzenie pociemniało. Wyciągnął do niej rękę i przyciągnął do siebie. Usiadła mu na udzie, z ramieniem przyciśniętym do klatki piersiowej. Sięgnęła po swój kubek z kawą i wypiła trochę.
- Cieszę się, że oboje tu jesteście. Młoda Creagh zasługuje na huczne powitanie na tym świecie – Victoria wodziła wzrokiem po ich twarzach. – Pyszne śniadanie Gwen, pójdę się odświeżyć i rozpakować.
                Mrugnęła do brata i z gracją opuściła pokój.
                Artur pocałował jej odsłonięte ramię. Dotknęła jego szorstkiego policzka i nabiła na widelec kawałek pomarańczy.
- Czuje twoje zdenerwowanie – wyszeptał, z ustami przyciśniętymi do skóry dziewczyny. – To przez Vic?
- Może trochę, zaskoczyła mnie – odpowiedziała, jedząc pokrojony owoc. – Zjadłeś tego omleta, czy nic ci nie zostawiła?
                Uśmiechnął się szelmowsko.
- Zjadłem, był bardzo dobry. Masz rękę do gotowania.
                Pocałowała go lekko w usta. Złapał ją zębami za wargę, przeciągając pocałunek.
***
                Gwen mogła policzyć w pamięci sytuacje, w których Artur się trząsł. Zazwyczaj był przy tym zdenerwowany, choć było to coś więcej niż wściekłość. Tym razem było inaczej. Po prostu drżał na całym ciele, a jego dłonie pokrywała warstwa potu, której nie powodowało bynajmniej gorąco.
                Poczekalnia w szpitalu była klimatyzowana. Na niebieskich ścianach wisiały zdjęcia roześmianych dzieci i mam karmiących piersią. Na stoliku obok niej leżały popularne magazyny i ulotki związane z macierzyństwem. Victoria zdawała się być oazą spokoju. Z lekkim znudzeniem wymalowanym na twarzy, przerzucała strony „People” co jakiś czas zatrzymując się na jakimś artykule.
                Po kilku minutach, a może godzinie w drzwiach pojawił się ojciec rodu. Dopiero, gdy Creagowie byli w komplecie Gwen dostrzegła ich rodzinne podobieństwo. Nonszalancje, podobny nos i włosy – w odcieniu między brązem, a miedzią w zależności od światła. Artur zerwał się z krzesła, chrząknął, zdając sobie sprawę ze swojej nerwowości. Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się kojąco.
- Dasz sobie radę – wyszeptała, tak że tylko on usłyszał.
                Pokiwał krótko głową.
                Cathlin leżała na trzyosobowej sali pod oknem. Wysokie ściany były w wesołym kanarkowym odcieniu. Przez uchylone okno wpadał zapach drzew i kwiatów z pobliskiego parku. Miała zmęczoną, ale uśmiechniętą twarz. W jej ramionach, owinięta w różowy becik leżała mała dziewczynka. Spała. Jej drobne piąstki były zaciśnięte na palcu matki.
                Gwen poczuła dziwny ucisk w żołądku. Artur zwolnił kroku, jakby sam nie wiedział, co tu robi.
- Witaj – powiedziała Victoria, całując macochę w policzek. Dotknęła czółka i policzka siostrzyczki opuszką palca. – Cześć kwiatuszku.
                Artur stanął z drugiej strony i również ucałował Cathlin. Ucałował dwa palce i delikatnie dotknął nimi twarzyczki dziecka. Dziewczynka otworzyła oczy i spojrzała na niego. Miała prześliczne błękitne oczy. Gwen poczuła ulgę, że nie okazały się złote.
- Chcesz ją potrzymać? – Zapytała kobieta, patrząc na chłopaka.
- Nie wiem, czy potrafię.
                Victoria zmierzyła brata wzrokiem.
- Oczywiście, że umiesz. Usiądź – rozkazała, wysuwając nogą spod łóżka taboret.
                Chłopak posłusznie usiadł, Vic uśmiechnęła się do dziecka i delikatnie przełożyła je z ramion Cathlin do jego rąk. Młoda matka poinstruowała go jak ma ułożyć dłonie. Dziewczynka wyglądała na jeszcze mniejszą przy swoim starszym bracie. Gwen zauważyła łzy w oczach swojego chłopaka.
- Jest przepiękna – powiedział, a na ostatniej sylabie głos mu się załamał. – Jak dacie jej na imię?
- Violet – odezwał się Victor. – Violet Mary.
                Na twarzach rodzeństwa pojawiło się zaskoczenie. Spojrzeli na siebie, nie wierząc własnemu słuchowi.
- Po mamie? – Zapytała Victoria, a jej głos był o oktawę wyższy i bardziej świszczący. – Dziękuję Cathlin – wyszeptała.
                Gwen uśmiechnęła się i znów spojrzała na Artura. Nachylał się nad małą istotką w swoich ramionach i coś do niej cicho mówił. Wyciągnęła telefon i zrobiła mu zdjęcie na pamiątkę. Dobre chwile należy utrwalać. Objęła go za szyję i zapatrzyła się na twarz Violet. Malutki nosek i różowiutkie usteczka. Powieki znów miała zamknięte.
- Chcesz ją potrzymać? – Zapytał.
                Pokiwała głową.
                Delikatnie wzięła dziecko, które znów otworzyło oczy zainteresowane zmianą położenia. Jej błękitne oczy lśniły jak diamenty. Ważyła niewiele, prawie tyle co nic, ale był to jeden z najpiękniejszych ciężarów w jej życiu. Przypomniała sobie małą Amy, kiedy ją pierwszy raz spotkała. To samo ciepło rozchodzące się po ciele.
                Oddała Violet mamie i stanęła pod ścianą. Victor siedział obok żony i z patrzył na wszystkie swoje dzieci z czułością. Artur spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Odpowiedziała mu uśmiechem. Powoli wstał, rozprostowując długie nogi. Objął ją za szyję i pocałował w czoło.
- Do twarzy ci z dziećmi – powiedział, gdy wyszli już ze szpitala i podążali w stronę metra.
- Tobie też.
                Zatrzymał się i przyciągnął ją do siebie. Złożył na jej ustach mocny pocałunek, jedną ręką obejmował ją w talii, a drugą gładził policzek. Objęła go ramionami za szyję i stanęła na palcach.
- Kocham cię – wyszeptał. – Planujesz coś?
- Kto wie Arturze, kto wie...

Witajcie Kochani!
Przede wszystkim składam Wam najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia - swoją drogą już drugich na moim blogu.
Samych dobrych dni, słońca, miłości, wytrwałości, siły. Żeby każdy z Was każdego dnia mógł się cieszyć zdrowiem i szczęściem rodzinnym - dwoma najważniejszymi rzeczami w życiu.
A co do rozdziału...
Mam nadzieję, że się podobał. Wiem, że wielu z Was przeczyta go po Świętach, ale ja składam Wam go na ręce 24. grudnia 2015 roku o godzinie 2:00. Idealnie.
Wesołych Świat!
Wasza Raven

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 32.

Na samym wstępie przepraszam za dwie rzeczy:
a. czas oczekiwania - no tak wyszło moi drodzy, 
Olimpiada Chemiczna, sprawdziany i codzienne sprawy...

b. długość... a zresztą przekonajcie się sami!
Miłej lektury!


                Aurora musiała wyjechać we wtorek rano do Paryża, szefostwo ścigało ją za częste urlopy. Przed wyjazdem przykazała Charlotte, by miała Gwen na oku. Gospodyni nalegała nawet, by dziewczyna zamieszkała przez ten czas u niej, ale przekonała ją, że musi się uczyć do egzaminów, a wieczorami potrzebuje wyciszenia i skupienia. Jednak Lottie łatwo nie odpuszczała, zawsze znalazła sobie coś do zrobienia, by wyjść jak najpóźniej. Czwartek nie różnił się od innych dni. Gdy Charlotte wyjeżdżała z podwórka dochodziła dwudziesta pierwsza.
                Dziewczyna weszła do salonu i zapaliła słabe światło. Usiadła przy fortepianie i położyła dłonie na klawiszach. Zaczęła przelewać dźwięki, które grały w jej głowie. Coraz mocniej naciskała na białe i czarne klawisze, jej stopa rytmicznie przyciskała i puszczała pedał. Nawet nie zauważyła, że zaczęła śpiewać.
- Cóż, mam grubą skórę i elastyczne serce, ale twoje ostrze może być zbyt ostre, jestem jak gumka, dopóki nie pociągniesz zbyt mocno. Tak, mogę pęknąć i szybko poruszyć, lecz nie zobaczysz mnie w kawałkach, bo mam elastyczne serce.
                Przerwał jej dzwonek telefonu. Zamarła przy instrumencie i przyglądała się aparatowi tańczącymi po pokrywie fortepianu, targanymi przez wibracje. Na wyświetlaczu wyświetlał się nieznany numer. Wstała i powoli obeszła instrument, ostatni raz spojrzała na ekran i wcisnęła zielony klawisz.
- Słucham?
- Witaj Gwen, z tej strony Anastazja Marshall – kobieta zamilkła, jakby czekając na reakcję dziewczyny, ale ta milczała. – Dzwonie, ponieważ mam coś, co powinno cię zainteresować i wiem, że będziesz jutro w Londynie.
- Co to takiego?
                Miała wrażenie, że czarownica po drugiej stronie uśmiechnęła się.
- Nie jest to rozmowa na telefon. Pozwól, że jutro o czternastej mój człowiek odbierze się z dworca King Cross.
- Ale mój pociąg odjeżdża dopiero o 13 z Edynburga, mam o 11 egzamin ustny z fizyki.
- Spokojnie Gwen, zdajesz jutro pierwsza. Staw się o 8.15 w szkole, a o 8.45 najpóźniej będziesz wolna. Bilet masz zarezerwowany.
                Dziewczyna była zaskoczona i w pierwszej chwili chciała się zbuntować przeciwko ustaleniom czarownicy, ale ugryzła się w język.
- Dziękuję. Mam czas tylko do siedemnastej.
- Wiem, spokojnie moja droga, zdążymy ze wszystkim. Do zobaczenia.
                Rozłączyła się, zostawiając Gwen z kompletnym chaosem w głowie. Włożyła telefon do kieszeni i spojrzała na swoje odbicie w lustrze nad kominkiem. Zamknęła instrument, zgasiła światło i upewniła się, że wszystkie drzwi są pozamykane. Wzięła szybki prysznic i w piżamie usiadła na parapecie. Padał ciepły deszczyk, który pokrył jej skórę wilgotną warstwą.
                Saphiro, jesteś tu gdzieś blisko?
                W jej głowie pojawił się obraz morza drzew, na którym niczym wyspa unosił się jej dom. W oddali zobaczyła srebrną tafle jeziora. Po chwili obraz zniknął, a ona zobaczyła ciemny punkt na niebie pikujący w dół. Smoczyca opadała wirując wokół własnej osi, w ostatniej chwili przed zderzeniem z matką ziemią otworzyła swoje ogromne skrzydła i wylądowała lekko.
- Musiałaś się popisywać? – Zapytała, spuszczając nogi poza parapet. Jej bose stopy ocinały się od ciemnych róż w dole.
- To nie były popisy – odpowiedział Saphira, składając skrzydła. Gwen uniosła brew. – Może tylko troszkę. Jak egzaminy?
                Nie miała sił zbyt dużo mówić, otworzyła swój umysł i pozwoliła się jej zagłębić w swoich wspomnieniach. Smoczyca dokładnie przyglądała się każdym obrazom i przysłuchiwała się każdej rozmowie. Jej długa szyja pozwalała jej mieć oczy na wysokości twarzy dziewczyny.
- Jestem z ciebie ogromnie dumna, dokonałaś tak wiele. Jestem ogromnie ciekawa, czego chce od ciebie Czarownica Wody - Gwen zmarszczyła brwi. – Żałuję, że nie mogę być tam z tobą.
- Londyn to nie miejsce dla smoków, zbyt wiele ludzi.
                Saphira spojrzała w pochmurne niebo.
- Nigdy nie był przyjazny dla mojego gatunku. Rzymianie nie byli tak otwarci na magię jak twój lud, może to ich zgubiło?
                Dziewczyna roześmiała się i wyciągnęła ku niej ramiona. Saphira delikatnie przysunęła się do niej, by mogła wejść na jej szyję i zsunąć się na grzbiet. Otarła sobie przy tym kolano. Łuski drapały jej uda, gdy schodziła na mokrą trawę. Deszcz kropił jej plecy i włosy. Smoczyca uniosła ogromne skrzydło i wpuściła dziewczynę pod nie. Usiadła, owinięta z jednej strony błoną skrzydła, a z drugiej grubym ogonem.
- Przyzwyczaiłam się do twojej obecności codziennie i praktycznie na każde zawołanie – powiedziała cicho, Saphira zamruczała głośno. Wibracje głosu, zadygotały jej cielskiem. – Będzie mi ciężko się z tobą rozstać na kilka dni, a co dopiero na studia.
                Zawszę będę obok, maleńka. Nie martw się.
***
                Krajobraz za oknem zmieniał się jak w kalejdoskopie, szkockie wzgórza i lasy ustąpiły miejsca rozległym pastwiskom, na których pasły się owce, bydło i konie. Gwen była sama w przedziale, zasłoniła okna od strony korytarza i zsunęła wysokie buty. Oparła stopy o siedzenie naprzeciwko i rozpuściła włosy z kucyka. Wyciągnęła z torebki książkę, po raz pierwszy od dawna inną niż podręcznik, czy księga zaklęć. Tęskniła za beztroskim czytaniem lekkich romansów i zawiłych kryminałów, które uwielbiała.
                Gwen jednak nie mogła skupić się na tekście, nie mogła skupić wzroku na czytanym tekście. Wrzuciła ją z powrotem do torebki i odgarnęła włosy z twarzy, przyglądała się obrazom, które mijał pociąg. Czuła się skrępowana przez koszulę, więc wyciągnęła ją ze spódnicy i rozpięła jeszcze dwa guziki. Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. Zasnęła, wsłuchana w turkot kół.
                Dziewczyna wracała po zmroku z zamku lorda la Fay, księżyc w pełni oświetlał jej drogę do domu. Nie lubiła wracać tak późno, bała się, że może jej się coś stać, ale jeszcze bardziej, co zastanie w domu. Od śmierci jej matki ojcu zdarzało się pić, dużo. Owinęła się ciaśniej szalem. Z daleka nadjeżdżał mężczyzna na koniu. Zadrżała i spuściła wzrok. Uważnie nasłuchiwała odgłosu końskich kopyt. Jeszcze bardziej zesztywniała, gdy usłyszała, że koń idzie stępem.
- Gwen?
                Uniosła głowę, słysząc znajomy głos.
- Artur! – Poczuła ogromną ulgę, widząc go.
                Zsiadł z konia i podszedł do niej lekkim, sprężystym krokiem. Wyciągnął do niej rękę, ale szybko ją cofnął. Przez chwilę wpatrywał się w nią srebrnymi oczami, lustrując jej twarz. Musnęła jego dłoń palcami, splótł je razem.
- Co tutaj robisz? – Spytała cicho, czuła jego zapach: koni, siana i unikalnego męskiego zapachu.
                Gładził kciukiem wnętrze jej dłoni.
- Wiem, że nie w ogóle nie powinienem tu przyjeżdżać, bo… nie mam prawa wtrącać się w twoje życie, ale nie mogłem przestać o tobie myśleć. - Nie mogła skupić się na słowach płynących z jego ust, gdy czuła delikatny dotyk jego twardej skóry. – Odwiozę cię do domu, chcesz?
                Pokręciła głową.
- Noc jeszcze młoda, jeźdźmy na plażę.
                Uśmiechnął się, lekko unosząc lewy kącik ust do góry. Wsiadł na konia i wciągnął ją za sobą. Przerzuciła nogę przez koński zad, siadając po męsku. Jedną ręką objęła jego pas, łapiąc się sprzączki. Drugą położyła na dereszowatej sierści. Artur lekko dotknął ogiera łydkami, który parsknął cicho i ruszył lekkim, miękkim galopem. Konie rycerzy były zupełnie inne od jej delikatnej Rosy, wysokie, mocno zbudowane, a przy tym miękko noszące i zrównoważone.
                Zatrzymał konia na skraju plaży, pomógł zsiąść dziewczynie z grzbietu. Udał, że nie zauważył, odsłoniętej nogi. Gwen szybko poprawiła sukienkę, a na jej twarzy pojawił się rumieniec. Chłopak rozsiodłał konia i pozwolił mu skubać igły niewielkiej sosny. Przeszła kawałek i usiadła na białym piasku. Lekki wiatr kołysał włosami dziewczyny, księżyc zmieniał barwę morza z czarnej na granatową. Artur usiadł blisko niej, ktoś obcy mógłby powiedzieć, że nie przystoi tak blisko siadać.
- Cieszę się, że cię dzisiaj spotkałam. Rodzice nie mają nic przeciwko twoim wypadom?
                Uśmiechnął się.
- Jestem dorosły, nie mogą mi mówić, czego mi wolno, a co nie – w jego głosie pojawiła się butna nuta. – Wydaje mi się, że jestem od ciebie starszy Gwen.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden. A ty?
- Dam się o wiek nie pyta – roześmiała się, widząc jego minę. – Siedemnaście.
                Ich oczy spotkały się na chwilę, chciała odwrócić wzrok, ale delikatnie dotknął jej policzka. Dotyk przeszył jej ciało. Poniosła wzrok i zatonęła w srebrzystym spojrzeniu Artura. Jego twarz była królewsko piękna o wysokich kościach policzkowych, lekko garbatym nosie, średnich ustach.
- Przepraszam – wyszeptał. Utkwił spojrzenie w jej lekkim uśmiechu.
                Po chwili jego wargi musnęły jej.
                Obudził ją gwizd pociągu. Spojrzała na panel nad drzwiami, była już na miejscu. Szybko zapięła koszulę i wsunęła stopy w buty. Poprawiła włosy, układając je na ramieniu i przeciągnęła neutralną pomadką po ustach. Zdjęła walizkę i wyszła na korytarz, pełen ludzi, którzy szykowali się do wyjścia. W Londynie niebo było zachmurzone, więc ubrała na siebie bawełnianą kurtkę i czarny kapelusz z szerokim rondlem.
- Witam, panno Ravenscar – mężczyzna w ciemnych okularach i garniturze przywitał ją na peronie. – Nazywam się Peter i jestem kierowcą panny Marshall, mogę wziąć pani walizkę?
- Oczywiście – podała mu niewielką kabinówkę. – Dziękuję, że mnie pan odebrał.
- Żaden problem, panienko.
                Prowadził ją poprzez zatłoczony dworzec King’s Cross, a później otworzył jej drzwi do czarnej limuzyny. Gwen usiadła na skórzanej kanapie i spojrzała przez okno, na ludzi, którzy w pośpiechu przemierzali ulice Londynu. Splotła dłonie na udzie, próbując zapanować na ich drżeniem. Do tej pory poznała tylko czarownice Piątki i Morganę, a dzisiaj miała poznać także młode, utalentowane dziewczyny. Nasunęła czarne okulary na nos i starała przekonać samą siebie, że nie robi to na niej żadnego wrażenia.
                Podróż trwała ponad półgodziny. W końcu limuzyna zatrzymała się przed ogromnym gmachem, z dziewiętnastowieczną fasadą w stylu neogotyckim. Budynek miał trzy kondygnacje, wysokie okna oraz stromy dach. Zupełnie nie pasował do strzelistych wieżowców i nowych apartamentowców w okolicy. Kierowca otworzył jej drzwi i podał rękę, na której wsparła się wysiadając. Weszła po schodach, czując emanującą w powietrzy Moc, przytłaczającą. Dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się przed nią.
                Hall był wyłożony drewnem, przez jego środek biegł elegancki chodnik. Na ścianach wisiały portrety kobiet o błyszczących oczach. Na półpiętrze schodów wisiało wysokie lustro, w którym zobaczyła swoje malutkie odbicie. Wsunęła okulary na czoło i rozejrzała się dookoła. Usłyszała śmiech dziecka i zobaczyła jak po schodach biegły trzy dziewczynki w jednakowych mundurkach: czarnych spódniczkach, białych koszulach i marynarkach z herbem na piersi. Gdy ją dostrzegły przestały się śmiać, popatrzyły na siebie i powiedziały coś szeptem. Podeszły do niej i dygnęły lekko.
                Gwen otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Małe czarownice minęły ją i pobiegły w głąb budynku, nadal się cicho śmiejąc.
- Nie masz pojęcia, jak ważna jesteś w naszej społeczności – Anastazja Marshall, wyłoniła się z bocznego korytarza. Wyglądała przepięknie w ciemnych spodniach i białym swetrze. – Dziękuję Peter za szybką drogę, wezwę cię, gdy panna Ravenscar będzie jechała do pana Creagh’a.
                Mężczyzna skinął głową i odszedł w swoją drogą.
- Nie rozumiem, dlaczego one się mi kłaniają – powiedziała, nadal zszokowana Gwen. – Nie zrobiłam nic.
                Anastazja objęła ją ramieniem.
- Oprócz tego, że jesteś najpotężniejszą czarownicą i tobie zawdzięczamy wolność od Morgany.
- Morgana też wam groziła? – Zobaczyła krzywy uśmiech swojej rozmówczyni i już nie potrzebowała odpowiedzi.
 - Nikt nie mógł się czuć bezpiecznie, gdy ona żyła. Wiele uzdolnionych czarownic przeszło na jej stronę, nasza kongregacja była w rozsypce, wiele sabatów upadło, bo nie chciały się jej podporządkować.
- Nie miałam pojęcia, że broniąc swojej skóry, zrobię tak wiele – poczuła, że ciężar winy na jej sercu trochę zelżał. – Morgana była naprawdę zła – powiedział bardziej do siebie niż, do Anastazji. Potrząsnęła głową. – Po co tu jestem?
                Anastazja otworzyła przed nią drzwi do gabinetu. Pokój był średniej wielkości z dużym oknem wychodzącym na ulicę. Wskazała jej fotel naprzeciw biurka, a sama usiadła za nim. Machnęła ręką, a czajnik na komodzie zaczął gotować wodę.
- Gdyby była tu Piper miałybyśmy już gotową herbatę – czarownica spojrzała na Gwen. – Ach tak. Chciałabym, żebyś poznała swoje siostry i wiedziała, że jesteśmy tu dla ciebie. Należy ci się miejsce w Piątce i ono czeka na ciebie. Jednak to będzie twoja decyzja, co zrobisz. Możemy ci pomóc.
                Dziewczyna opuściła wzrok i spojrzała na swoje paznokcie. Miały ładny okrągły kształt, a czarny lakier idealnie leżał. Wreszcie zrozumiała, gdzie i kim chce być. Spojrzała na Anastazję.
- Jestem jedną z was, to niezaprzeczalny fakt. Chcę się nauczyć być czarownicą, ale nie zostawię mojego dotychczasowego życia. Mam przed sobą studia, mam chłopaka, którego kocham – uśmiechnęła się. – Przyjmuję ofertę o ile zgodzicie się na moje warunki.
                Twarz Anastazji rozpromienił uśmiech, zalała herbatę i podała jej filiżankę. Drugą ręką uścisnęła jej dłoń.
- Wiedziałam, że podejmiesz słuszną decyzję, Gwen. Wypij, a później przedstawię cię naszym dziewczętom.
***
                Stołówka bardziej przypominała ogromną jadalnię, stół był ustawiony w podkowę, ale zajęta była tylko połowa miejsc. Między dziewczętami panowała równość, czuć było miłą i lekką atmosferę, starsze koleżanki opiekowały się młodszymi, a te patrzyły na nie z podziwem. Nauczyciele siedzieli na szczycie stołu, przy czym kilka miejsc było wolnych. Gwen obserwowała obiad z boku.
                Poczuła lekki dotyk na ramieniu. Wzdrygnęła się.
- Wybacz, Gwen – Lauren pojawiła się znikąd, potrafiła poruszać się cicho jak wiatr. – Cieszę się, że podjęłaś taką decyzję. Na jutro Anastazja zwołała spotkanie Rady, przekaże ci władzę.
                Dziewczyna uniosła brwi ze zdziwienia.
- Już? Nie jestem w ogóle na to gotowa! – Czarownica wzruszyła ramionami.
- Władza zbyt długo była w rękach żywiołów, im szybciej tym lepiej. Mamy pokój, wszystko jest w porządku, nikt nam nie grozi. Jest też coś na co powinnaś spojrzeć, co znalazłyśmy w posiadłości Morgany.
                Gwen chciała jeszcze o coś zapytać, ale Lauren pchnęła ją do jadalni. Dziewczyny zamilkły i przez chwilę w milczeniu przypatrywały się jej, lustrując ją od stóp do głowy. Czuła się przy tym bardzo nie zręcznie. Powoli jak fala, zaczęły wstawać. Sześćdziesiąt osób odeszło do stołu i otoczyło ją półokręgu. Nikt nie dygnął, wszyscy przyglądali się jej badawczo.
- To naprawdę ty? – Zapytała jedna z najstarszych dziewczyn, musiała być w jej wieku.
- Na to wygląda.
                Czarownice popatrzyły po sobie. Gwen uśmiechnęła się lekko. Zakręciła dłonią i wiatr przeczesał ich włosy. Wyciągnęła rękę, a rośliny w kącie wystrzeliły w górę, rozkwitając różnobarwnymi kwiatami. Pstryknęła palcami, na którymi pojawił się pióropusz błękitnego ognia. Kilka dziewczyn zdusiło w sobie okrzyk. Wyszeptała polecenie i nad jej wyciągniętymi dłońmi pojawiły się dwie kule wody.
                Rozległo się głębokie westchnięcie.
                Zamknęła oczy, ostatni żywioł był najdzikszy i ukryty najgłębiej. Złączyła dłonie, a między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Powoli rozsunęła ręce, między którymi przeskakiwały jasne iskry. Dziewczyną, które stały najbliżej naelektryzowane włosy stanęły dęba, kilka się zaśmiało. Rzuciła kulą do góry, uderzyła w sufit. Żarówki w żyrandole rozbłysły intensywnym światłem, sekundę później z ogromnym hukiem wywaliło korki w całej szkole.
                Dziewczyny spojrzały po sobie i dygnęły z godnością.
- Mała miała rację. To naprawdę ty – powiedziała najstarsza. –Witaj pani, jestem Amelia Eagle, czarownica ziemi i ognia. Przewodnicząca szkoły.
- Nawet nie macie pojęcia, co to dla mnie znaczy, poznać was wszystkie.
                Pogłaskała dwie najbliżej stojące dziewczynki, przygładzając nastroszone blond włosy. Jednocześnie spojrzała na zegarek.
- Wybaczcie, ale muszę już jechać. Obiecuję wam, że jeszcze się zobaczymy. Jest tyle rzeczy, których chcę się od was nauczyć.
                Pożegnała się z nimi i z opiekunkami. Anastazja przytuliła ją ciepło, odwzajemniła uścisk. Peter otworzył przed nią drzwi limuzyny, ostatni raz spojrzała na piękny budynek. Poczuła ciepło w sercu. Wygładziła niewidzialną zmarszczkę na spódnicy i oparła głowę o zagłówek. Minęła dopiero połowa dnia, a ona już czuła zmęczenie. Jazda samochodem była płynna i krótka, Peter zatrzymał się pod wysokim apartamentowcem, obszedł auto i pomógł jej wysiąść.
- Dziękuję bardzo za bycie moim pilotem – uśmiechnęła się do niego czarująco i odebrała swoją walizkę.
- Przyjemność po mojej stronie panienko, do następnego.
                Skinęła mu głową i weszła do hallu, gdzie powitał ją portier. Wskazał jej windę i poinstruował, by wcisnęła przycisk prowadzący do penthouse’u. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęła się.
- To będzie dobry dzień.
                Zanim otworzyły się drzwi, usłyszała szczekanie Beauty. Pies powitał ją ocierając się o jej tak nogi, że prawie ją przewrócił. Macocha Artura przytuliła ją mocno, jej brzuch opinała biała letnia sukienka.
- Jak się czujesz Cathlin? To już chyba niedługo?
- Dziękuję, dwa tygodnie. Mam wrażenie, że noszę w sobie małą baletnice. Ciągle się wierci, najgorsze jest to, że w nocy – roześmiała się. – Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że będziesz tak wcześnie Victor na pewno by wrócił wcześniej. Mieliśmy rożne zdania, ale co do jednego się zgadzamy: Artur jest z tobą o niebo lepszy.
                Uścisnęła dłoń kobiety.
- Gdzie on jest?
- U siebie. Też się ciebie nie spodziewał i chyba uciął sobie drzemkę. Ciężko ostatnio pracował – uśmiechnęła się. – Ostatni pokój.
                Położyła torebkę na swojej walizce i zdjęła buty. Cichutko, na boso przeszła przez korytarz. Zza drzwi pokoju Artura dochodziły dźwięki rockowej muzyki. Delikatnie otworzyła drzwi. Spał rozrzucony na niskim łóżku, z głową zwróconą w drugą stronę. Jego rozczochrane, kasztanowe włosy były krótsze niż ostatnio. Na palcach przebiegła przez pokój i wślizgnęła się do łóżka. Dotknęła jego ramienia, gładząc palcem krzywiznę bicepsa. Mruknął niezadowolony przez sen. Uniosła się i pocałowała go w policzek. Nie obudził się. Przygryzła wargę.
                Usiadła mu na plecach i delikatnie pocałowała w usta. Chłopak otworzył lekko wargi i musnął ją krótkim pocałunkiem.
- Gwen! – Krzyknął i obrócił się tak gwałtownie, że prawie zrzucił ją z siebie. Objął ją ramionami w pasie, przyciskając do swojej klatki piersiowej. – Nie wierzę…
                Położyła mu palec na usta.
- Zawsze całujesz wszystkie dziewczyny, które całują cię przez sen?

Taa... Długość. 4072 słowa to definitywnie najdłuższy rozdział w moim życiu. To właściwie rozdział i miniaturka w jednym.
Mam nadzieję, że Wam się podobał.
Powiem szczerzę, że dziękuję za to, że jeszcze ktoś tu zagląda.
Nie pisałam też, dlatego, że miałam okropny kryzys wenowy. Miałam wrażenie, że pomimo osób, które tu stale są, blog umarł, a razem z nim - ja. 
Bardzo Was za to przepraszam, a jednocześnie proszę o najmniejszy komentarz.
Pokażcie, że jesteście ze mną :)
Kocham Was,
Raven

środa, 28 października 2015

Rozdział 31.

                Ciepła woda pachniała słodką róża. Otulała jej ciało z każdej strony. Gwen miała zamknięte oczy, spokojną twarz. Włosy unosiły się wokół jej głowy jak macki. Wypuściła z siebie powietrze. Uniosła się w wannie, wystawiając na powierzchnie tylko nos. Oddychała szybko, próbując się uspokoić.
- To już poza tobą – wyszeptała, a do ust nalała się jej woda. Zakaszlała.
                Za każdym razem, gdy zamykała oczy pojawiał przed nimi obraz umierającej Morgany i konającego Artura. Miała krew jednego z nich na rękach. Właściwie obu. Tylko jedno udało jej się odratować. Spojrzała na swoje paznokcie, czarny lakier odprysł. Kilka obgryzła. Przygładziła włosy.
- Morgana porwała Artura, chciała go zabić, musiałaś to zrobić. Ratowałaś swoją drugą połowę. Kim byś była bez niego? Obroniłaś się, głupia – krzyknęła.
                Szybko zganiła się za takie zachowanie. Wyszła z wanny i otuliła się ręcznikiem. Wycisnęła wodę z włosów. Wysuszyła je magią. W końcu władała ogromną mocą, czas był zacząć jej używać, do czegoś innego, niż czynienia bliżej nieokreślonego „dobra”. Związała je w warkocza i wygładziła końcówki olejkiem. Ubrała się w miękkie dresowe spodnie i bokserkę. Spojrzała na swoje odbicie. Aurora miała rację – jej oczy były inne.
                Bursztynowy odcień, który wpadał w złoto, zniknął. Jej tęczówki miały teraz kolor idealnego złota. Jak kruk na piersi dziewczyny. Nie podobały jej się, były podobne do oczu Morgany. Ich zmiana była dla niej karą za zabójstwo. Artur nie był w stanie zabić, ale ona tak. Niektórzy powiedzieliby, że była silna. Ale nie potrzeba siły, by zabić. Zmyła resztki makijażu, który spłynął na jej policzki. Obcięła na krótko wszystkie swoje paznokcie i wygładziła pilnikiem te obgryzione.
                Położyła swój telefon na szafce i podłączyła go do ładowarki. Usiadła na łóżku i spojrzała przez okno na zalany słońcem ogród. Była przepiękna pogoda, gdyby nie liczyć kłębiących się daleko na horyzoncie czarnych chmur. Odczekała kilka minut i napisała krótkiego smsa do Artura, dodając na końcu, że go kocha. Mogła go nienawidzić za to, że jej nie posłuchał i tak naprawdę w jakimś stopniu odpowiadał za całą tą sytuację, ale nie zmieniało to faktu, że nadal był dla niej najważniejszy i, że go kochała. Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Składały się na nią trzy słowa: „Ja ciebie też”. Przygładziła włosy i powoli zeszła po schodach. Bolało ją wszystko po długim locie, a w szczególności nogi.
- Dziękuję – powiedziała Gwen, wkładając do ust duży kawałek. Miała ochrypnięty głos.
                W momencie, gdy pierwszy kęs wpadł do jej żołądka, poczuła swój głód. W milczeniu zjadła pięć gofrów, nie szczędząc sobie dżemu i nutelli – zasługiwała na odrobinę rozpieszenia. Jadła w ciszy, czując na sobie wzrok matki. Ona nic nie jadła, obejmowała długimi palcami, godnymi pianistki, kubek z wesołym misiem. Dziewczyna przyglądała się dłoniom matki, były idealne dla pianistki, ale ona nie grała. Muzyka zupełnie nie była jej konikiem, wolała malarstwo i robótki ręczne.
- Nie wiem, od czego mam zacząć – powiedziała cicho Aurora.
- Może od początku? – Gwen wyprostowała się i otarła usta chusteczką. – Dlaczego ani ty, ani babcia nie powiedziałyście mi o Mocy?
- Od lat w naszej rodzinie nie było silnej czarownicy, zupełnie jakby z każdym pokoleniem Moc była mniejsza. Janette wysłała mnie do szkoły tylko dlatego, że jej matka na to nalegała, sama była przeciwniczką czarów. Nigdy nie widziałam, żeby z nich korzystała. Wychowała mnie w przekonaniu, że z Mocy nigdy nie ma nic dobrego – kobieta zamilkła wpatrując się w okno w salonie. Przez chwile jej wzrok był nieobecny. – Wiem, że nie miała racji, ale po części ją rozumiałam. Klątwa, która jest na naszej rodzinie zabrała nam tak wiele: mężów, ojców, synów.
- Jak to synów?
                Aurora wypiła łyk kawy i zaczesała włosy do tyłu.
- Od pokoleń żadna z nas nie urodziła syna. W ogóle rzadko, która matka miała więcej niż jedną córkę.
- Wiedziałaś? – Gwen nie potrafiła sobie wyobrazić, że matka wiedziała o wszystkim i nic jej nie powiedziała.
                Aurora dotknęła jej dłoni.
- Miałaś się wszystkiego dowiedzieć przed swoją szesnastką, ale ten wypadek. Naprawdę uwierzyłam, gdy powiedziałaś, że nie chciałaś już żyć. Paradoksalnie nie tylko tobie było w to łatwiej wierzyć. Anastazja przyjechała, gdy tylko dowiedziała, że zemdlałaś. Razem z nią przyjechało dwóch druidów, to oni cię wybudzili. Nikomu innemu się to nie udawało – po policzkach spłynęły jej łzy, głos załamał się i nie była w stanie nic więcej powiedzieć. – Nawet to mnie nie przekonało, że jesteś inna niż ja.
                Gwen wstała i dotknęła czarnych włosów, drżały jej dłonie. Kwiaty na parapecie wystrzeliły w górę, rozwijając białe pąki. Aurora wzdrygnęła się. Dziewczyna z czułością dotknęła płatków i roślina powoli wróciła do normalnej wielkości. Oparła się o blat. Z południa nadchodziły gęste i ciemne chmury. Burza, którą niosły na pewno nie była naturalna.
- Anastazja nalegała, żebyś wyjechała do Londynu, żeby się uczyć. Wyczuła w tobie starą i potężną duszę, ale poznałaś Artura. Po raz pierwszy od dawna byłaś szczęśliwa. Nie chciałam ci tego odbierać, jaką byłabym matką, gdybym nie pozwoliła ci się zakochać i prowadzić normalnego życia?
                Gwen zacisnęła oczy pełne łez.
- Mamo moje życie nie jest normalne! – Krzyknęła. – Nie jestem normalna. Mam siłę, nad którą nie panuję i zabiłam człowieka. Mam krew na rękach! – Wyciągnęła przed siebie dłonie i niczym lady Makbet zaczęła je pocierać, zauważyła niewielką ilość krwi Artura na swojej skórce przy paznokciu. Obfite śniadanie przewróciło się w jej żołądku.
                Rzuciła się pędem do toalety i upadła na kolana przy sedesie. Silne torsje wstrząsnęły jej ciałem. Poczuła lekki dotyk na swoim karku i czole, Aurora odgarnęła jej włosy i podtrzymywała głową. Ostatni raz wzdrygnęło się i wymioty ustały. Czuła ostry smak w ustach i ogólną słabość. Łzy spływały po jej policzkach. Kobieta wstała i namoczyła ręcznik, otarła jej usta i spoconą twarz.
- Już dobrze. Popełniłam błąd. Wybacz mi, kochanie. Chciałam jak najlepiej – płakała. Przytuliła ją do siebie. – Anastazja powiedziała mi wszystko, co znalazły w domu Morgany. Byłaś dzielna, broniłaś Artura, uratowałaś naszą rodzinę. A przede wszystkim siebie.
                Podniosła ją z podłogi i zaprowadziła do sypialni. Gwen skuliła się na swoim łóżku, osłaniając twarz od ciepłych promieni słonecznych. Aurora wróciła po chwili z szklanką wody i tabletkami. Wysypała jej kilka na dłoń. Dziewczyna nie pytała czym są, wrzuciła je do ust i popiła, jednocześnie zmywając obrzydliwy smak z gardła. Opadła z powrotem na poduszki. Matka otuliła ją lekką kołdrą i położyła się obok.
- Dziękuje – wyszeptała Gwen, splatając ich palce razem. – Przepraszam mamo.
- Cii… Nie myśl już o tym. Śpij.
Dziewczyna skinęła głową i zapadła w głęboki sen, pusty zupełnie pozbawiony koszmarów.
***
                Deszcz padał całymi dniami. Moc zgromadzona przez Morganę, uwolniona po jej śmierci musiała odnaleźć równowagę. Dni mijały, a Gwen powoli wracała do formy. Rzuciła się całą sobą w pisanie egzaminów. Był czwartek, za piętnaście minut miała zaliczyć przedostatni sprawdzian i była wolna. Siedziała w swojej ulubionej wnęce i patrzyła na szary krajobraz za oknem.
- Gwen, wreszcie – wysapał Will. Jego ręki była uczepiona Bonnie.
- Co ty tu robisz? – Spytała Gwen, patrząc na przyjaciółkę zdziwiona.
- Miałam próbę z Rose. Jednak to nie ważne. Dlaczego nie powiedziałaś, że pojechałaś prawie do Londynu w sobotę?
                Brunetka opuściła głowę, skrywając się za kurtyną czarnych włosów. Zobaczyła, że przyjaciele siadają naprzeciwko niej. Zwróciła uwagę na ich splecione palce.
- Rozmawiałem z Arturem, niewiele mi powiedział. Jedyne, co wiem o tym weekendzie to, że zanim do niego pojechałaś wszystko było dobrze, a teraz nie odzywasz się ani do niego, ani do nas. Zmieniłaś się diametralnie w ciągu doby.
- Oboje widzimy jak bardzo się zamknęłaś. Gwen, proszę wróć do nas.
                Podniosła głowę, a jej spojrzenie było zimne jak lód.
                Bonnie westchnęła głośno.
- Nosisz kontakty? – Zapytał powoli Will, ale widziała w jego oczach, że zna prawdę.

- Nie. To ta zmiana. Zrobiłam coś strasznego, oboje zrobiliśmy i teraz musimy przejść nad tym do porządku dziennego. Nadal kocham Artura i Was. Po prostu… Muszę znów nauczyć się żyć.

~*~*~*~ 
Witajcie moi Kochani!
Wybaczcie mi tak długą nieobecność, ale mam taki zapieprz w szkole, że prawie w ogóle nie mam czasu i sił na pisanie. Ale nie zapomniałam o Was, co to to nie! Mam zamiar dokończyć to opowiadanie, choćby miało mi to zająć najbliższy rok (mam nadzieję, że tylko żartuje). 
Wydaje mi się, że ten rozdział jest zupełnie inny, trochę osobisty (nie oznacza to, że rozliczam się w nim z morderstwa... Nikogo nie zabiłam, nie martwcie się) chodzi mi o to, że czasem obwiniamy się o coś, co wcale nie było naszą winą. Mi to się zdarzało zdarza bardzo często, dlatego chciałam, żeby wyrzuty Gwen były naturalne i myślę, że są.
Z racji tego, że nie było mnie tak długo, chciałabym podziękować każdemu, który tu zagląda, dzięki czemu nigdy nie widzę zera przy ilości wyświetleń. 
Liczę na Wasze komentarze, one naprawdę dodają mi sił.
Nie zdajecie sobie sprawy, jak dużo one dla mnie znaczą.
Kocham Was, 
Wasza Raven.

środa, 23 września 2015

Rozdział 30.

                Chłopak spojrzał na nią cudownymi oczami. Łzy upadały na jego policzek, zupełnie jak za pierwszym razem.
- Przepraszam, kochanie. Dałem dupy.
                Zaśmiała się smutno, jej dłonie zaciskały się na ranie Artura. Gorąca krew wypływała jej między palcami.
- Nie tym razem. Nie możesz mnie zostawić!
                Saphiro! Potrzebuję cię…
                Smoczyca nie kazała jej na siebie długo czekać. Po chwili wylądowała ciężko na dziedzińcu i wsadziła głowę przez drzwi. Weszła najdalej, jak pozwalał jej ogrom ciała. Rozejrzała się po pomieszczeniu, spojrzała na Morganę, a później na nich.
                Jęknęła głośno.
- Pomóż mi! Arturze, nie zamykaj oczy. Nie zamykaj oczu!
Spojrzenie chłopaka stało się mętne. Z trudem utrzymywał otwarte powieki.
Masz siłę w sobie, by go uratować. Wiem o tym. Gwen, dasz sobie radę.
Dziewczyna spojrzała na nią szybko, widziała w jej oczach smutek. Zaczęła szeptać zaklęcie, dłonie zrobiły się gorące. Mówiła coraz głośniej, a jej głos był drżący. Bała się, tak bardzo się bała. Łzy nie przestawały jej płynąć po policzkach, wzrok robił się rozmazany. Błysnęło białe światło, które wypełniło cały dom. Całe jej ciało zdawało się płonąć. Czuła drobne iskry prądu przeskakiwały po jej skórze.
Siła, którą miała do walki z Morganą, która przyciągnęła ją tu z samej Szkocji, po prostu wyparowała. Głowa stała się ciężka, ręce jak z waty. Gwen ostatkiem świadomości, spojrzała na swoje dłonie. Pokryte szkarłatną krwią, która powoli zastygała. Chciała wiedzieć, czy się udało, ale upadła na bok.
***
                Artur otworzył powoli oczy. Ból przeszył jego bok, gdy tylko się poruszył. Ale ból był dobry, znaczył, że żyje. Miał władze we wszystkich palcach, mógł mrugać. Słyszał świszczący oddech, obok niego. Obrócił głowę. Czarne włosy rozsypane na posadce, były ubrudzone kurzem i krwią. Blada twarz dziewczyny zdradzała jej spokój. Tylko powieki miała zamknięte.
                Nie zważał na ból, musiał jej dotknąć. Przesunął kciukiem po jej policzku, linii szczęki, podbródku i wydatnej dolnej wardze. Otworzyła oczy, które lśniły złotym blaskiem. Uśmiechnęła się.
- Jesteś dupkiem – powiedziała cicho, zachrypniętym głosem. – Nienawidzę cię.
                Roześmiał się, mimo wszystko. Z ulgi, ze szczęścia, że ją słyszy.
- Kocham cię.
                Gwen uśmiechnęła się i powoli usiadła. Przyłożyła dłoń do boku głowy, gdzie pojawił się wielki guz. Potarła go lekko. Spojrzała na Saphirę, która uniosła głowę, gdy poczuła na sobie jej wzrok.
                To był najgorszy kwadrans w moim życiu.
                Uwierz, że mój też.
                Otworzyła się na Saphirę. Wymienianie z nią myśli i uczuć, było jak balsam dla jej duszy. Jej jaźń, mieszała się z umysłem smoczycy tworzą niesamowitą mieszaninę. Przyjaciółka przelała na nią trochę swoich sił, by szybciej doszła do siebie. Dziewczyna wstała i pomogła się podnieść swojemu chłopakowi. Artur podniósł się z sykiem, ale uśmiechnął się, próbując zamaskować przed nią grymas bólu. Przerzuciła sobie jego ramię, przez kark i oparła go o siebie.
- Co zrobimy z tym domem? – Zapytał Artur, rozglądając się wokół. – Gdzie jest Melanie?
- Uciekła. Nie goniłam jej, nie mogłam was zostawić – smoczyca warknęła. – Jeszcze ją dogonię.
- Zostaw ją. Nie chce już tego ciągnąć – powiedziała Gwen. – Nie wiem. Spalić go? Co myślicie?
                Rozległ się huk. Saphira ryknęła i odwróciła się gwałtownie. Rozłożyła skrzydła i skoczyła w górę. Gwen posadziła Artura na schodach przed domem i wezwała dwie kule ognia.
- Przybyłyśmy w pokoju.
                Głos dobył się z samochodu, który wjechał na teren posiadłości. Saphira krążyła nad domem, obserwując uważnie osoby, które wysiadły. Z czarnej terenówki wyłoniły się cztery kobiety. Każda zupełnie inna. Pierwsza była jasnowłosą kobietą o zielonych oczach i pełnej figurze. Druga brunetką o bardzo jasnych, prawie białych włosach i wysokiej oraz szczupłej sylwetce. Trzecia z nich znała, Anastazja Marshall uśmiechnęła się do niej lekko. Czwarta trzymała się z tyłu i miała płomiennorude włosy i heterochronię tęczówek. Lewe oko było prawie czarne, a drugie czerwone.
- Ginevra Ravenscar – powiedziała ostatnia. – Należą ci się wyjaśnienia. Jestem Piper Lake, jestem czarownicą tak jak ty. Jestem przywódczynią czarownic ognia. To są moje siostry – wskazała na kobiety obok siebie. – Anastazję już znasz, reprezentuje wodę. Margo – blondynka uśmiechnęła się lekko – ziemię. Lauren – najwyższa z nich skłoniła się lekko – powietrze.
- Czujemy się zaszczycone, że możemy poznać władczynię żywiołów i ostatnią towarzyszkę smoka – Margo zrobiła krok do przodu.
                Saphira zanurkowała w dół i wylądowała obok Gwen. Napięła wargi, odsłaniając ostre zęby. Czarownice mimowolnie cofnęły się o pół kroku do tyłu.
- Bądź pozdrowiona Szafirowa Strażniczko ­– Lauren odezwała się w języku smoków. – To zaszczyt poznać najwspanialszą z twojego gatunku.
- I ty bądź pozdrowiona władczyni powietrza – odpowiedziała jej Saphira po angielsku.
                Czarownica uśmiechnęła się. Artur podniósł się i kulejąc, podszedł do Gwen. Objęła go w pasie, podtrzymując go w pionie. Chłopak skrzywił się, gdy dotknęła jego rany. Dopiero teraz przyjrzała się jego twarzy. Zaschniętej krwi na brodzie, nad ustami i na skroni. Unikał jej wzroku.
- Czego tu szukacie?
                Kobiety spojrzały po sobie, jakby wybierały, która ma jej odpowiedzieć na to pytanie.
- Jesteśmy członkiniami Rady Pięciu – odezwała się Margo. – Zasiadają w niej najpotężniejsze z czarownic każdego żywiołu, a także czarownica, która jest najpotężniejsza ze wszystkich, czyli taka, która włada kilkoma żywiołami. Od śmierci ostatniej Piątej jesteśmy cztery. Naszym zadanie jest chronienie ludzi i nas samych przed złem i czarną magią. Od stuleci nasze poprzedniczki tropiły Morganę, ale na próżno, brakowało im Mocy. Jesteśmy wam ogromnie wdzięczni – powiedziała i po raz pierwszy spojrzała na Artura. – Arturze Pendragonie, jestem rada, że jesteś cały.
- Było blisko – powiedział, ale Gwen natychmiast poznała, że jest słabszy niż na to wygląda.
- Możemy wam pomóc, jeśli tego potrzebujecie – Anastazja zmarszczyła brwi.
                Dziewczyna pokręciła głową.
- Poradzimy sobie – odpowiedział chłopak.
                Czarownice popatrzyły po sobie i pożegnały się z nimi. Anastazja zostawiła koleżanki, które weszły do domu, by rozpocząć śledztwo i posprzątać po Morganie. Wyciągnęła z kieszeni żakietu niewielki, elegancki kartonik i podała go Gwen. Dziewczyna spojrzała na treść wizytówki.
- Nie wiem, jaką podejmiesz decyzję, ale jakakolwiek ona będzie, przemyśl ją dokładnie.
- Dziękuję.
                Blondynka dotknęła jej ramienia i minęła ją. Gwen patrzyła, jak znika w ciemnym domu. Nad nimi jaśniały mocno gwiazdy. Pomyślała, że po raz pierwszy od dawna jutro będzie już dobrze. Artur pochylił się i pocałował ją w czoło.
- Nadal cię nienawidzę – powiedziała, odsuwając się znacznie.
                Pomimo bólu w boku zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie. Spojrzał jej głęboko w oczy i złapał mocno za brodę. Nie zważał na jej protesty i wbił usta w jej wargi. Krzyknęła, ale jej głos zginął w nim. Gwen uniosła ręce gotowa, by go odepchnąć, ale złapał ją za nadgarstki. Poddała się i powoli odwzajemniła pocałunek. Położył rękę dziewczyny na swoim karku, a drugą splótł ze swoją. Jęknęła cichutko.
- Arturze Pendragonie – wysyczała. – Jesteś skończonym dupkiem i idiotą. Nienawidzę cię. To ostatni raz, gdy ratuje ci dupę – dźgnęła go mocno w pierś. – Następnym razem, radź sobie sam. Nie będzie mi przykro – skłamała.
                Odwróciła się i ruszyła w stronę smoczycy. Wspięła się na jej grzbiet i spojrzała na Artura.
- Zostawiasz mnie? – Spytał.
- Odstawimy cię do domu, a potem masz tydzień, żeby mnie udobruchać, bo będziesz szukał sobie nowej dziewczyny na studniówkę.
                Nie mógł się nie uśmiechnąć. Powoli podszedł do Saphiry i wspiął się na jej grzbiet. Gwen podała mu rękę i wciągnęła go. Usiadł blisko niej, czuła jego uda przyciskające się do jej nóg.
- Mogę cię objąć?
                Wiedział, dlaczego jest zła. Rozumiał ją i to, co czuje. Jednak bolało go, gdy go odtrącała. Cierpiał każdą sekundę, widząc zawód w jej oczach. Było blisko, dla niej zbyt blisko i nie wiedział, czy sobie z tym poradzi. Chciał być dla niej oparciem, wiedział, że może. Pytaniem pozostawało, czy pozwoli mu nim być.
- Oczywiście, że możesz – wyszeptała.
                Oplótł ją ramionami, nie chcąc zmarnować żadnej chwili, w której mógł ją trzymać w ramionach.
***
                Nie powinnaś go tak traktować, przecież wiesz, że to nie jego wina. Nie wiń go za nie jego błędy.
                Gwen westchnęła cichutko. Artur opierał policzek o jej łopatkę i chyba spał. Nie była pewna. Kurczowo zaciskał ramiona wokół talii dziewczyny, oddychał miarowo i spokojnie, znalazł ukojenie
w lekkim locie. Dotknęła dużej dłoni chłopaka i wyraźnych żył.
                Nie chce go karać. Po prostu tyle przeżyłam, tak się bałam o niego, że teraz, gdy wszystko jest okay, nie czuje ulgi. Nadal się boję.
                Wiem, moja mała. Ale kochasz go, to też wiem i on ciebie. Nie możesz tak postępować, nie teraz, gdy wszystko się skończyło. Przeżyliście zbyt wiele, by się teraz rozstawać.
                Gwen uśmiechnęła się krzywo.
                Nie chce się z nim rozstawać. Westchnęła. Zastępujesz mi ludzką przyjaciółkę.
                Wiedziała, że Saphira też się uśmiechnęła.
                Lot trwał krótko, a przynajmniej krótko dla Gwen. Jej zegarek wskazywał 5 rano, gdy smoczyca wylądowała w zapuszczonym lesie na przedmieściach Londynu. Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez dach z liści.
                Artur zszedł pierwszy i wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją i delikatnie zeskoczyła na ziemię. Saphira oddaliła się, by mogli porozmawiać. Chłopak miał rozczochrane włosy, bladą twarz, od której odznaczały się siniaki. Rany na wardze i brwi, zdążyły już zaschnąć.
- Gwen, chciałem cię przeprosić, ale nie umiem tego ubrać w słowa, jak bardzo mi przykro.
                Położyła mu palec na ustach.
- Cii… - Wyszeptała. – Potrzebuję czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Muszę odnaleźć Melanie – Artur chciał coś powiedzieć, ale pokręciła głową. – To nie twoje zadanie, zrobiłeś już co było trzeba. Muszę wiedzieć, czy mnie zdradziła, czy Morgana się nią posłużyła… Muszę przetrawić dzisiejszy dzień i noc. Daj mi ten tydzień, żebym mogła podjąć decyzję.
                W jego oczach pojawiły się łzy.
- Chcesz ze mną zerwać?
                Zawahała się.
- Nie wiem. Na razie nie. Razem silniejsi, pamiętasz? Ale nie ufam ci, nie ufam, że zrobisz wszystko, by znów nie wpakować się w śmiertelne niebezpieczeństwo.
                Ujął jej twarz w dłonie i pogładził kciukami po policzkach.
- Kocham cię Gin i nigdy nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Wiem – wzięła głęboki oddech. – Ja też cię kocham.
                Pocałowała go szybko i krótko. Wyswobodziła się z jego uścisku i wskoczyła na grzbiet Saphiry. Smoczyca wyskoczyła w górę i rozpoczęła długi lot w stronę domu.
                Promienie słońca przyjemnie ogrzewały jej skórę, ale wiatr wykradał każdą odrobinę ciepła. Leżała z policzkiem przyciśniętym do szyi. Saphira leciała wolniej, jej ruchy były spokojne, jednak dziewczyna czuła jej zmęczenie. Odkąd uwolniła piąty żywioł wszystko się zmieniło. Nie miała wcześniej czasu, by się nad tym zastanowić. Była najpotężniejszą czarownicą, która ledwie nad sobą panowała. Wyciągnęła z kieszeni wizytówkę Anastazji Marshall.
                Chcesz przyłączyć się do czarownic?
                A mam inne wyjście? Potrzebuje nauki. Może, gdybym od początku się uczyła, dzisiaj…
                Gwen. Przestań, to nic nie da. Nie możesz roztrząsać tego, na co nie masz wpływu.
                Westchnęła cicho. Schowała gruby papier. Dzisiaj czekała ją jeszcze jedna walka. Musiała porozmawiać z matką. Wiedziała, że Aurora była świadoma, kim są. Poznała Anastazję w szkole czarownic – była tego pewna. Nie mogła uwierzyć, że jej własna rodzina – dwie najważniejsze kobiety w jej życiu naraziły ją na takie niebezpieczeństwo. Tylko Charlotte była od początku po jej stronie.
                Położyła płasko dłonie na szyi Saphiry i wlała w nią większość swoich sił. Smoczyca zaczęła mocniej bić skrzydłami, ostry wiatr smagał jej twarz jak ostry bicz. Ułożyła się w miarę wygodnie na plecach swojej towarzyszki, która okryła ją magiczną bańką, jak kołdrą. Zamknęła oczy i zapadła w niespokojny sen.
                Saphira wylądowała nad jeziorem w pobliżu jej domu, z tego miejsca widać było dworek Creaghów na wzgórzu. Wieżyczka, w której mieszkał Artur odcinała się na tle błękitnego nieba. Gwen objęła ramionami pysk Saphiry, jej oddech parzył jej brzuch.
- Odpocznij – powiedziała do niej, gładząc dłonią czoło smoczycy. – Spotkamy się jutro wieczorem?
- Zgoda – dotknęła niezwykle delikatnie jej głowy wargami, składając na niej niezwykły pocałunek.
                Wzbiła się w powietrze i przeleciała nad jeziorem, Gwen obserwowała jak się oddala, aż nurkuje między drzewa i znika w lesie, prawie na horyzoncie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła niewielką ścieżką do domu. Zegarek wskazywał kilka minut po czternastej. Była okropnie głodna i jeszcze bardziej zmęczona. Szła powoli, z trudem stawiając obolałe nogi, a w ręce trzymając płaszcz. Majowe powietrze było ciepłe i świeże, niosło ze sobą zapach polnych kwiatów. Przeszła koło swojej sekwoi, wyraźnie mniejszej od pozostałych drzew. Smukły pień kołysał się na słabym wietrze, szeleszcząc liśćmi. Zatrzymała się i obejrzała się za siebie. Jak przez mgłę pamiętała dzień, w którym przywiozła półmetrową sadzonkę i z pomocą matki wkopała ją w ziemię. Dopiero teraz zauważyła, że przez czternaście lat, żadna sekwoja nie mogła tyle urosnąć.
                Weszła na werandę i chwilę trzymała dłoń na klamce, nie wiedząc co zrobić. Usłyszała szybkie kroki swojej matki i odskoczyła w tył, by nie dostać z drzwi. Aurora krzyknęła i zamknęła ją w silnym uścisku. Pomimo swojej złości przytuliła ją, łzy zaczęły płynąc po jej policzkach.
- Mój Boże, córeczko – wyszeptała kobieta, gładząc ją po plecach. – W nocy dzwoniła do mnie Anastazja i wszystko mi powiedziała, tak się bałam, gdy zniknęłaś podczas antraktu. Nie wiedziałam, co robić, gdy zobaczyłam twój samochód na podjeździe, a ciebie nie było w domu. Nie zostawiłaś mi żadnej kartki – w jej głosie zabrzmiał żal.
- Akurat o to nie powinnaś mieć do mnie żalu – wyszeptała i złapała Aurorę za ramiona. – Mamy dużo do obgadania, ale nie jestem w stanie tego robić brudna i głodna – złość, którą czuła wcześniej zniknęła. Nie wybaczyła jej do końca, ale bardzo chciała. – Mogę liczyć na sławne gofry Ravenscar?
                Kobieta roześmiała się, a w jej brązowych oczach pojawiły się łzy. Otarła je rękawem starego swetra. Dotknęła policzka swojej córki.
- Oczywiście, że tak.
                Razem weszły do domu i rozstały się przy schodach. Dziewczyna powoli zaczęła się po nich wspinać. Aurora obserwowała jej ostrożne ruchy. Zauważyła drżenie dłoni.

- Kochanie? – Gwen zatrzymała się, prawie na szczycie schodów. – Twoje oczy się zmieniły.

~*~*~*~
Witajcie moje Miśki!
Mam nadzieję, że dajecie sobie radę w szkole.
Co sądzicie o tym rozdziale? Dziękuję za 10000 wyświetleń i ponad 200 komentarzy!
Każdy z tych 238 komentarzy jest dla mnie ogromnie ważny,
Dlatego chciałabym, żeby było ich więcej. Każdy jest moim uśmiechem i ogromnym sukcesem.
Uwielbiam dla Was pisać ;)
Wasza Raven.
PS. Jestem dla Was na asku, instagramie i facebooku linki znajdziecie do góry po prawej.
PS2. Chyba muszę iść się uczyć na sprawdzian z angielskiego...
Alis