Ciepła woda
pachniała słodką róża. Otulała jej ciało z każdej strony. Gwen miała zamknięte
oczy, spokojną twarz. Włosy unosiły się wokół jej głowy jak macki. Wypuściła z
siebie powietrze. Uniosła się w wannie, wystawiając na powierzchnie tylko nos.
Oddychała szybko, próbując się uspokoić.
- To już poza tobą – wyszeptała, a
do ust nalała się jej woda. Zakaszlała.
Za
każdym razem, gdy zamykała oczy pojawiał przed nimi obraz umierającej Morgany i
konającego Artura. Miała krew jednego z nich na rękach. Właściwie obu. Tylko
jedno udało jej się odratować. Spojrzała na swoje paznokcie, czarny lakier
odprysł. Kilka obgryzła. Przygładziła włosy.
- Morgana porwała Artura, chciała
go zabić, musiałaś to zrobić. Ratowałaś swoją drugą połowę. Kim byś była bez
niego? Obroniłaś się, głupia – krzyknęła.
Szybko
zganiła się za takie zachowanie. Wyszła z wanny i otuliła się ręcznikiem.
Wycisnęła wodę z włosów. Wysuszyła je magią. W końcu władała ogromną mocą, czas
był zacząć jej używać, do czegoś innego, niż czynienia bliżej nieokreślonego
„dobra”. Związała je w warkocza i wygładziła końcówki olejkiem. Ubrała się w
miękkie dresowe spodnie i bokserkę. Spojrzała na swoje odbicie. Aurora miała
rację – jej oczy były inne.
Bursztynowy
odcień, który wpadał w złoto, zniknął. Jej tęczówki miały teraz kolor idealnego
złota. Jak kruk na piersi dziewczyny. Nie podobały jej się, były podobne do
oczu Morgany. Ich zmiana była dla niej karą za zabójstwo. Artur nie był w
stanie zabić, ale ona tak. Niektórzy powiedzieliby, że była silna. Ale nie
potrzeba siły, by zabić. Zmyła resztki makijażu, który spłynął na jej policzki.
Obcięła na krótko wszystkie swoje paznokcie i wygładziła pilnikiem te
obgryzione.
Położyła
swój telefon na szafce i podłączyła go do ładowarki. Usiadła na łóżku i
spojrzała przez okno na zalany słońcem ogród. Była przepiękna pogoda, gdyby nie
liczyć kłębiących się daleko na horyzoncie czarnych chmur. Odczekała kilka
minut i napisała krótkiego smsa do Artura, dodając na końcu, że go kocha. Mogła
go nienawidzić za to, że jej nie posłuchał i tak naprawdę w jakimś stopniu
odpowiadał za całą tą sytuację, ale nie zmieniało to faktu, że nadal był dla
niej najważniejszy i, że go kochała. Nie musiała długo czekać na odpowiedź.
Składały się na nią trzy słowa: „Ja ciebie też”. Przygładziła włosy i powoli
zeszła po schodach. Bolało ją wszystko po długim locie, a w szczególności nogi.
- Dziękuję – powiedziała Gwen,
wkładając do ust duży kawałek. Miała ochrypnięty głos.
W
momencie, gdy pierwszy kęs wpadł do jej żołądka, poczuła swój głód. W milczeniu
zjadła pięć gofrów, nie szczędząc sobie dżemu i nutelli – zasługiwała na
odrobinę rozpieszenia. Jadła w ciszy, czując na sobie wzrok matki. Ona nic nie
jadła, obejmowała długimi palcami, godnymi pianistki, kubek z wesołym misiem. Dziewczyna
przyglądała się dłoniom matki, były idealne dla pianistki, ale ona nie grała.
Muzyka zupełnie nie była jej konikiem, wolała malarstwo i robótki ręczne.
- Nie wiem, od czego mam zacząć –
powiedziała cicho Aurora.
- Może od początku? – Gwen
wyprostowała się i otarła usta chusteczką. – Dlaczego ani ty, ani babcia nie
powiedziałyście mi o Mocy?
- Od lat w naszej rodzinie nie było
silnej czarownicy, zupełnie jakby z każdym pokoleniem Moc była mniejsza.
Janette wysłała mnie do szkoły tylko dlatego, że jej matka na to nalegała, sama
była przeciwniczką czarów. Nigdy nie widziałam, żeby z nich korzystała.
Wychowała mnie w przekonaniu, że z Mocy nigdy nie ma nic dobrego – kobieta
zamilkła wpatrując się w okno w salonie. Przez chwile jej wzrok był nieobecny.
– Wiem, że nie miała racji, ale po części ją rozumiałam. Klątwa, która jest na
naszej rodzinie zabrała nam tak wiele: mężów, ojców, synów.
- Jak to synów?
Aurora
wypiła łyk kawy i zaczesała włosy do tyłu.
- Od pokoleń żadna z nas nie
urodziła syna. W ogóle rzadko, która matka miała więcej niż jedną córkę.
- Wiedziałaś? – Gwen nie potrafiła
sobie wyobrazić, że matka wiedziała o wszystkim i nic jej nie powiedziała.
Aurora
dotknęła jej dłoni.
- Miałaś się wszystkiego dowiedzieć
przed swoją szesnastką, ale ten wypadek. Naprawdę uwierzyłam, gdy powiedziałaś,
że nie chciałaś już żyć. Paradoksalnie nie tylko tobie było w to łatwiej
wierzyć. Anastazja przyjechała, gdy tylko dowiedziała, że zemdlałaś. Razem z
nią przyjechało dwóch druidów, to oni cię wybudzili. Nikomu innemu się to nie
udawało – po policzkach spłynęły jej łzy, głos załamał się i nie była w stanie
nic więcej powiedzieć. – Nawet to mnie nie przekonało, że jesteś inna niż ja.
Gwen
wstała i dotknęła czarnych włosów, drżały jej dłonie. Kwiaty na parapecie
wystrzeliły w górę, rozwijając białe pąki. Aurora wzdrygnęła się. Dziewczyna z
czułością dotknęła płatków i roślina powoli wróciła do normalnej wielkości.
Oparła się o blat. Z południa nadchodziły gęste i ciemne chmury. Burza, którą
niosły na pewno nie była naturalna.
- Anastazja nalegała, żebyś
wyjechała do Londynu, żeby się uczyć. Wyczuła w tobie starą i potężną duszę,
ale poznałaś Artura. Po raz pierwszy od dawna byłaś szczęśliwa. Nie chciałam ci
tego odbierać, jaką byłabym matką, gdybym nie pozwoliła ci się zakochać i
prowadzić normalnego życia?
Gwen
zacisnęła oczy pełne łez.
- Mamo moje życie nie jest
normalne! – Krzyknęła. – Nie jestem normalna. Mam siłę, nad którą nie panuję i
zabiłam człowieka. Mam krew na rękach! – Wyciągnęła przed siebie dłonie i
niczym lady Makbet zaczęła je pocierać, zauważyła niewielką ilość krwi Artura
na swojej skórce przy paznokciu. Obfite śniadanie przewróciło się w jej
żołądku.
Rzuciła
się pędem do toalety i upadła na kolana przy sedesie. Silne torsje wstrząsnęły
jej ciałem. Poczuła lekki dotyk na swoim karku i czole, Aurora odgarnęła jej
włosy i podtrzymywała głową. Ostatni raz wzdrygnęło się i wymioty ustały. Czuła
ostry smak w ustach i ogólną słabość. Łzy spływały po jej policzkach. Kobieta
wstała i namoczyła ręcznik, otarła jej usta i spoconą twarz.
- Już dobrze. Popełniłam błąd.
Wybacz mi, kochanie. Chciałam jak najlepiej – płakała. Przytuliła ją do siebie.
– Anastazja powiedziała mi wszystko, co znalazły w domu Morgany. Byłaś dzielna,
broniłaś Artura, uratowałaś naszą rodzinę. A przede wszystkim siebie.
Podniosła
ją z podłogi i zaprowadziła do sypialni. Gwen skuliła się na swoim łóżku,
osłaniając twarz od ciepłych promieni słonecznych. Aurora wróciła po chwili z
szklanką wody i tabletkami. Wysypała jej kilka na dłoń. Dziewczyna nie pytała
czym są, wrzuciła je do ust i popiła, jednocześnie zmywając obrzydliwy smak z
gardła. Opadła z powrotem na poduszki. Matka otuliła ją lekką kołdrą i położyła
się obok.
- Dziękuje – wyszeptała Gwen,
splatając ich palce razem. – Przepraszam mamo.
- Cii… Nie myśl już o tym. Śpij.
Dziewczyna
skinęła głową i zapadła w głęboki sen, pusty zupełnie pozbawiony koszmarów.
***
Deszcz
padał całymi dniami. Moc zgromadzona przez Morganę, uwolniona po jej śmierci
musiała odnaleźć równowagę. Dni mijały, a Gwen powoli wracała do formy. Rzuciła
się całą sobą w pisanie egzaminów. Był czwartek, za piętnaście minut miała
zaliczyć przedostatni sprawdzian i była wolna. Siedziała w swojej ulubionej
wnęce i patrzyła na szary krajobraz za oknem.
- Gwen, wreszcie – wysapał Will.
Jego ręki była uczepiona Bonnie.
- Co ty tu robisz? – Spytała Gwen,
patrząc na przyjaciółkę zdziwiona.
- Miałam próbę z Rose. Jednak to
nie ważne. Dlaczego nie powiedziałaś, że pojechałaś prawie do Londynu w sobotę?
Brunetka
opuściła głowę, skrywając się za kurtyną czarnych włosów. Zobaczyła, że
przyjaciele siadają naprzeciwko niej. Zwróciła uwagę na ich splecione palce.
- Rozmawiałem z Arturem, niewiele
mi powiedział. Jedyne, co wiem o tym weekendzie to, że zanim do niego
pojechałaś wszystko było dobrze, a teraz nie odzywasz się ani do niego, ani do
nas. Zmieniłaś się diametralnie w ciągu doby.
- Oboje widzimy jak bardzo się
zamknęłaś. Gwen, proszę wróć do nas.
Podniosła
głowę, a jej spojrzenie było zimne jak lód.
Bonnie
westchnęła głośno.
- Nosisz kontakty? – Zapytał powoli
Will, ale widziała w jego oczach, że zna prawdę.
- Nie. To ta zmiana. Zrobiłam coś
strasznego, oboje zrobiliśmy i teraz musimy przejść nad tym do porządku dziennego.
Nadal kocham Artura i Was. Po prostu… Muszę znów nauczyć się żyć.
~*~*~*~
Witajcie moi Kochani!
Wybaczcie mi tak długą nieobecność, ale mam taki zapieprz w szkole, że prawie w ogóle nie mam czasu i sił na pisanie. Ale nie zapomniałam o Was, co to to nie! Mam zamiar dokończyć to opowiadanie, choćby miało mi to zająć najbliższy rok (mam nadzieję, że tylko żartuje).
Wybaczcie mi tak długą nieobecność, ale mam taki zapieprz w szkole, że prawie w ogóle nie mam czasu i sił na pisanie. Ale nie zapomniałam o Was, co to to nie! Mam zamiar dokończyć to opowiadanie, choćby miało mi to zająć najbliższy rok (mam nadzieję, że tylko żartuje).
Wydaje mi się, że ten rozdział jest zupełnie inny, trochę osobisty (nie oznacza to, że rozliczam się w nim z morderstwa... Nikogo nie zabiłam, nie martwcie się) chodzi mi o to, że czasem obwiniamy się o coś, co wcale nie było naszą winą. Mi to się zdarzało zdarza bardzo często, dlatego chciałam, żeby wyrzuty Gwen były naturalne i myślę, że są.
Z racji tego, że nie było mnie tak długo, chciałabym podziękować każdemu, który tu zagląda, dzięki czemu nigdy nie widzę zera przy ilości wyświetleń.
Liczę na Wasze komentarze, one naprawdę dodają mi sił.
Nie zdajecie sobie sprawy, jak dużo one dla mnie znaczą.
Nie zdajecie sobie sprawy, jak dużo one dla mnie znaczą.
Kocham Was,
Wasza Raven.