Artur
patrzył na dziewczynę, powtarzając w myślach jej słowa. Upuścił widelec na
pusty talerz. Po domu rozszedł się nieprzyjemny dźwięk. Zerwał się z krzesła i
upadł przy niej na kolana. Pocałował jej dłonie, tuląc się do jej brzucha.
Roześmiała się, podciągając go na nogi. Wplotła palce w jego włosy, przez
chwilę patrzyli sobie w oczy. Chłopak przymknął oczy, jakby czekał na
pocałunek. Roześmiała się, spojrzał na nią zaskoczony. Chciał ją złapać, ale
Gwen wymknęła się jego ramionom. Wbiegła do góry po schodach, słysząc jego
kroki tuż za swoimi plecami.
Rozpędzony
Artur wpadł na nią, gdy chciała zamknąć przed nim drzwi i upadli na łóżko.
Łaskotał ją tak długo, aż zabrakło jej tchu. Próbowała mu się wyrwać, ale
skutecznie jej to utrudniał. W końcu zabrakło jej tchu. Chłopak delikatnie
pocałował ją, przeciągając każdy ruch do granic możliwości. Jego dłonie zsunęły
się po jej talii i wsunęły się pod koszulkę. Zadrżała, całując jego jabłko
Adama. Zamruczał.
Oparł
kolano między jej nogami, pochylając się nad nią. Gwen rozpięła górne guziki
jego koszulki, odsłaniając szeroki tors. Artur oderwał się od niej ustami i
zrzucił T-Shirt na podłogę. Wodziła palcami po krzywiźnie ciała chłopaka,
żebrach, napiętym brzuchu. Mięśniach schodzących w dół w kształcę litery V.
Nagle poczuła wibrację na swoim udzie. Chłopak wyjął telefon z kieszeni i nie
patrząc na ekran, rzucił go na podłogę. Nawet nie przestał jej całować.
Odwróciła
głowę i spojrzała na ekran.
- Dzwoni twój ojciec – szepnęła. –
Nie odbierzesz?
Artur
jęknął. Odsunął się od niej i opadł na plecy. Usiadła, zapinając rozpięty
stanik. Nie zauważyła, kiedy go rozpiął. Zasłonił oczy ramieniem.
- Żeby mi powiedział, że mam wracać
do domu, żeby się pakować? To już wiem – powiedział z przekąsem.
- Arturze, o czym mówisz? – Z nerwów
jej głos podskoczył o oktawę.
Spojrzał
na nią, zaniepokojonym jej piskiem.
- Cathlin chce wrócić do matki. Nie
podoba jej się rola pani domu, nie radzi sobie z tym – rzucił, nie szczędząc
jadu. – Brakuje jej wielkomiejskiego zgiełku. Zrzuca to wszystko na ciążę, ale
ja wiem swoje. Gdyby nie była w ciąży, też chciałaby wracać. Dla ojca to
wszystko jedno – prawda jest taka, że robotę dostanie wszędzie. Tylko nikt nie
bierze mnie pod uwagę. Nikt, kurwa!
Ból
w głosie Artura był tak wyraźny, że poczuła jak kłuje jej własne serce. Gwen położyła
się obok niego na boku, przerzucając nogę przez jego biodro. Pogłaskał ją
mechanicznie po udzie. Przytuliła dłoń do policzka chłopaka, zmuszając go, żeby
na nią spojrzał.
- Ja biorę to pod uwagę. Jeśli tylko
chcesz zostać w Banetown to możesz nawet zamieszkać u mnie – pogładziła jego
policzek. – Mama, by się zgodziła.
Roześmiał
się i pocałował jej dłoń.
- Kochanie. 21 maja skończę
osiemnaście lat, dostanę dostęp do obu funduszy powierniczych – zamilkł, dając
jej chwilę na przetrawienie tego, co miał na myśli. Nie lubił mówić o tym,
jakimi funduszami dysponuje. Jednak wiedziała, że obie rodziny, z których
pochodzi były bardzo bogate. – Więc wiesz.
- Dałbyś radę wynająć mieszkanie w
mieście? – Nie chciała, żeby nadzieja w jej głosie zabrzmiała tak wyraźnie.
- Myślę, że tak. Zostały nam dwa
miesiące do egzaminów, później wakacje i studia, na które i tak chcemy iść
razem – przyciągnął jej głowę do swojej, stykając ich czoła. – Dam radę, jeśli
we mnie uwierzysz.
Gwen
zagryzła wargę. Z jednej strony tak bardzo chciała, żeby został z nią, ale nie
chciała odbierać mu ojca. Za bardzo go kochała, żeby rozbić jego rodzinę, dla
swojego widzi mi się.
Wzięła
oddech. Kochać. Wreszcie po dwóch miesiącach związku, umiała nazwać to, co do
niego czuje. Pocałowała go mocno, pragnąc, żeby ich usta stały się jednym, żeby
nie musieli się rozstawać.
- Jedź z nimi. Wróć, jak tylko
będziesz dorosły – zaakcentowała ostanie słowo.
Zaśmiał
się smutno. Pocałował ją w nos.
- Chcesz tego?
Z
trudem wzięła oddech.
- Kocham cię. Dlatego, nie chcę,
żebyś się kłócił z ojcem. Jeśli będziemy musieli się rozstać, aż do wakacji.
Dam radę. Damy. Nie pozwolę Morganie się skrzywdzić. To tylko dwa miesiące.
Miała prawie 18 lat, żeby się mnie pozbyć. Poczeka te kilka dni.
- Gwen – wycharczał.
Nie
wiedziała, które z nich pocałowało pierwsze. Wtuliła się w jego gorącą pierś.
Nie rozmawiali zbyt dużo tego wieczoru, Artur wyszedł tuż przed dziesiątą.
Dziewczyna posprzątała w kuchni, sprawdziła, czy pozamykała wszystkie zamki i
dokończyła robić lekcje. Zmęczona wzięła szybki prysznic i wpełzła pod kołdrę.
Jednak, gdy tylko przytuliła twarz do poduszki, sen ją opuścił. Przewracała się
z boku na bok, przeglądając po raz kolejny główną stronę Facebooka, Instagrama
i Twittera. W końcu odłożyła telefon i zeszła do kuchni. Jej matka zawsze miała
jakieś proszki nasenne schowane w szafce nad zlewem. Wysypała kilka na dłoń i
już miała połknąć, gdy zauważyła mnóstwo ptaków wylatujących z lasu.
Odstawiła
tabletki na blat i wybiegła na werandę. Miała dziwne przeczucie, wciągnęła
trampki na gołe stopy i długą bluzę. Ptaki przelatywały nad jej głową, gdy
biegła w przeciwnym kierunku. Po kilku minutach biegu poczuła ból w płucach i
musiała zwolnić. Jednak kondycja jej siadła, odkąd przestała jeździć w
pobliskiej stajni. Z głębi lasu dobiegła do niej fala mocy. Im dalej szła, tym
ślad był wyraźniejszy. Po przejściu kolejnych metrów zauważyła szarą górę
przesuwającą się między drzewami.
Góra
miała długą szyję i ogon, błyszczące oczy, ostre i lśniące w blasku księżyca
kły. Gwen zatrzymała się w cieniu potężnego klonu, podziwiając majestat smoka.
Wtedy w grocie nie miała okazji podziwiać Saphiry w pełnej okazałości. Była
długości tira, przy tym będą wyższa od niego. Mimo swojego ogromu poruszała się
bezszelestnie i, gdyby nie fakt, że emanowała mocą, nigdy by jej nie odnalazła.
- Witaj Gwen – odezwała się
aksamitnym głosem z jej snów.
Podeszła
do niej, zniżając swój wielki łeb.
- Dobrze cię widzieć. Co tu robisz?
Smoczyca
spojrzała w niebo.
- Co jakiś czas wychodzę z mojej
jaskini, by się pożywić i popatrzeć w gwiazdy, łączą mnie z moimi braćmi.
Gwen
podeszła do niej bliżej. Z jakiegoś powodu czuła się przy niej bezpiecznie. W
przeszłości, Saphira była jej bliższa niż ktokolwiek inny. Zanim poznała
Artura, była dla niej najważniejsza. Smoczyca też o tym pamiętała i ułożyła się
wygodnie na ziemi. Uniosła zdrowe skrzydło, zapraszając dziewczynę do siebie.
Oparła się o jej gorący bok, wtulając plecy w twarde łuski.
- Przykro mi z powodu twojego
skrzydła. Znajdę sposób, by je uzdrowić. Obiecuję.
- Nawet, gdybyś odnalazła takie
zaklęcie, kosztowało by cię ono zbyt wiele energii. Nie zgodzę się, żebyś
umarła dla mojej wygody. Nauczyłam się żyć jako nielot – Gwen słyszała pogardę,
jaką Saphira włożyła w ostatnie słowo.
Wiedziała,
że smoczyca nie czuje się w pełni smokiem, nie mogąc latać. Była temu winna,
Morgana rozerwała jej skrzydło, by nie mogła chronić Gwen. Mimo to smoczyca
wspierała ją do końca. Ukryła jej dziecko, wnuki i kolejne pokolenia przed
gniewem czarownicy.
- Mogłabym to dla ciebie zrobić,
znaleźć źródło energii, które by mnie wsparło. Przysięgam, że spłacę dług,
który mam wobec ciebie.
Smoczyca
zamruczała cicho. Ten głęboki, eteryczny dźwięk był tak dobrze jej znany.
Spojrzała w gwiazdy, błyszczące na granacie nieba. Saphira położyła obok swoją
głowę, tak, że mogła głaskać jej nos, a jednocześnie ogrzewać się w gorącym
oddechu.
- Wiele odkryłaś – powiedziała cicho.
– Jestem z ciebie dumna, jesteś taka odważna. Zawsze byłaś.
- Chciałabym wiedzieć jak mogę
pokonać Morganę. Potrzebuję Excalibura. Potrzebuje go dla Artura, tylko on może
to skończyć. Wiesz, gdzie on jest?
Saphira
zamknęła oczy.
- Prosiłaś mnie, żebym ci tego nie
mówiła. Powiedziałaś, że gdy nadejdzie odpowiednia chwila dowiesz się prawdy.
Mogę pokazać ci tylko wspomnienia.
- Pokaż – prawie krzyknęła. – Proszę.
Smoczyca
dotknęła nosem jej czoła, a dziewczynę zalała fala wspomnień. Zapadła się w nie
z cichym westchnieniem. Emocje, obrazy, dźwięki przepływały przez nią targając
jej duszą. Traciła świadomość, stopniowo, delikatnie. Osuwała się w przeszłość,
jakby przechodziła przez drzwi. Nie gwałtownie, jak we śnie. Czuła obecność
Saphiry tuż obok siebie, była jej skałą, opoką, trzymała ją w teraźniejszości.
Wśród okruchów tamtego czasu, tamtej Gwen, była tu i teraz.
Dziewczyna odgarnia czarne włosy na plecy.
Chłopak, którego poznała w gospodzie na tańcach, zsiada z konia. W dłoni ma
bukiet goździków. Gwen uśmiecha się na jego widok, w najszczerszych snach nie
spodziewała się, że będzie jej szukał.
- Witaj Arturze – mówi, opierając miotłę o ścianę domu. – Co tu robisz?
- Rosły przy drodze – głaszczę dłonią głowy kwiatów. – Pomyślałem, że nie
mogą się tak marnować i, że spodobały by ci się.
Jest nerwowy, gdy
podaje jej bukiet. Trzęsą mu się ręce, dziewczyna uśmiecha się, pragnąc dodać
mu otuchy. Nie zakocha się, to tylko na chwilę, tylko przelotne.
***
Gwen upada na kolana
na środku polany, wokół niej latają robaczki świętojańskie. Gwiazdy na niebie,
spoglądają na nią smutno.
- Saphiro, przybądź na moje zawołanie! – Nie mówi po angielsku, to
starszy język – język magii, potężniejszy od zwykłego ludzkiego słowa.
Łzy spływają po jej
policzkach, nie ociera ich nie ma sił. Popełniła błąd, powinna była słuchać,
gdy ją ostrzegano. Wiedziała, kim on jest i, że nigdy nie będzie im dane być
razem. Jednak nie zrobiła tego i sama ściągnęła na siebie cierpienie.
Nocną ciszę, zakłóca
dźwięk skrzydeł tnących powietrze. Przez łzy widzi majestat smoczycy. Jej
błękitne łuski lśnią w blasku księżyca. Opada w dół, kilka metrów na ziemią,
rozkłada swoje ogromne skrzydła. Podmuch wiatru, rozwiewa włosy dziewczyny,
jednocześnie osuszając jej skórę.
- Gwen. Tak bardzo mi przykro.
Ich emocje się
zlewają, odczuwają siebie nawzajem. Już nie muszą rozmawiać stają się
jednością. Jednym umysłem w dwóch ciałach. Gwen podbiega do Saphiry i szybko
wdrapuje się na jej grzbiet. Smoczyca wznosi się wysoko w niebo, odcinając
dziewczynę od ziemi. Pozwala jej płakać, nic nie mówi. Doskonale wie, ile ten
chłopak dla niej znaczy.
***
Spodziewała się
wszystkiego, ale nie tego.
Mogła przeżyć fakt,
że Artur się ożeni i to nie ona będzie jego żoną.
Pokonać zazdrość,
którą czuła, gdy dowiedziała się, że Morgana wychodzi za mąż.
Jednak to, co czuła,
gdy zobaczyła Artura zsiadającego z konia i ujmującego dłoń Morgany było nie do
opisania.
Dziewczyna stoi
wyprostowana, widzi w oczach chłopaka, że cierpi, że tak jak i ona nie chce
tego. Kręci subtelnie głową, nie mogą sobie pozwolić na więcej. Sam to
powiedział, że nie ważne jak bardzo by chcieli, nie mogą być razem.
***
Po uroczystej
kolacji wydanej na powitanie księcia, Gwen idzie ciemnym korytarzem w stronę
wyjścia z zamku. Cały wieczór Morgana mówiła tylko o Arturze. Dziewczyna nadal
czuje, ten przeraźliwy ból w piersi.
Nagle ktoś łapie ją
za łokieć i wciąga do wnęki. Wargi wbijają się w jej usta, jednocześnie miękkie
i natarczywe. Artur obejmuje ją jedną ręką w pasie, a drugą przytrzymuje jej
kark. Oddaje pocałunek. Chłopak smakuje winem.
- Nie mogłem się powstrzymać. Twoja obecność sprawia, że mam ochotę cię
pocałować na oczach wszystkich – szepce, napawając się jej bliskością. Jego stęsknione
dłonie, błądzą po ciele dziewczyny. Całuje ją jeszcze kilka razy. Odpowiada na
te słodkie pocałunki, kompletnie głucha na głos w swojej głowie.
Gwen odzyskuje
rozsądek i odpycha go od siebie.
- Nie wolno nam. Jesteś zaręczony z moją panią. Zostaw mnie w spokoju.
Całe jej ciało
protestuje. Czuje opór w każdym kroku, gdy się od niego oddala. Artur nie daje
za wygraną i łapie ją za rękę. Brutalnie ją całuje, zanim udaje się jej mu
wyrwać.
- Myliłem się. Liczy się tylko to, czego chcemy. Zrobię wszystko, żebyśmy
byli razem.
- Nie, Arturze. Nas już nie ma.
***
- Co chcesz z nim zrobić?
Saphira przygląda
się Excaliburowi, który leży w rękach Gwen. Kobieta dotyka rękojeści, to
ostatnia rzecz, której dotykał jej mąż.
- Powiedziano, że on wróci. Wróci, by dokończyć, to co zaczął. Chce, żeby
do tego czasu on był bezpieczny. Mówiłaś kiedyś o tym, że pod jeziorem jest
jaskinia.
Saphira znosi ją na
dno jaskini i ruszyła wąskim korytarzem. Ginevra przywiera do jej kłębu, tuląc
do piersi chłodny metal. Wkrótce smoczyca zatrzymuje się, w powietrzu pojawiają
się kule światła, które oświetlają wysoką komorę. Na środku znajduje się
ogromny kryształ.
- Myślisz, że się nada?
- Pomożemy mu magią.
Gwen zsuwa się po
jej boku i podchodzi do białego diamentu. Szeptem wypowiada kolejne frazy
zaklęcia, jej wargi poruszają się szybko. Unosi miecz, do góry i wkładając w
ten ruch całą swoją siłę, wbija go w kryształ. Jaskinię wypełnia jaskrawe
światło. Saphira odwraca wzrok. Podmuch wiatru rozwiewa włosy królowej. Gdy
otwiera oczy, widzi połyskujący rubin w rękojeści Excalibura, który tkwi i
krysztale, który już nie jest biały, a mieni się czerwienią.
- Krwią związane zaklęcie, będzie wymagać otworzenia krwią – mówi
smoczyca.
- Trzeba zapieczętować wejście – królowa wraca do smoczycy, która
wycofuje się do korytarza.
Tym razem wypowiada
zaklęcie śpiewem, wysokie tony sprawiają, że ściany drżą. Z każdym ich krokiem
zapada się kolejny odcinek korytarza, aż w końcu znika cały.
Gwen
otworzyła oczy. Powrót do teraźniejszości był gwałtowny, jak wynurzenie się z
wody. Wzięła łapczywie oddech, zupełnie jakby była topielcem wyrzuconym na
brzeg. Oddychała spazmatycznie, a jej płuca paliły z braku tlenu. Powoli się
uspokajała, a ciało wracało do równowagi. Saphira pozwoliła jej zaczerpnąć
odrobinę energii od siebie.
- Zobaczyłaś to, co chciałaś?
Pokręciła
głową.
- I tak, i nie. Wiem, gdzie jest
Excalibur, ale nie wiem, jak go stamtąd wyciągnąć. Jednocześnie mam wrażenie,
że moja moc jest większa, ale mam nad nią kontrolę. Wcześniej bardziej to ona
przemawiała przeze mnie.
Smoczyca
przymknęła powieki.
- To możliwe, ze wspomnieniami oprócz
obrazów płynie wiedza. Możliwe, że niedługo odkryjesz, że potrafisz mówić w
języku magii, choć cię tego nie uczyłam. Cała twoja wiedza jest w tobie,
potrzeba tylko impulsu, który ją wydobędzie. Zobacz, co się stało, gdy poznałaś
Artura. Ile rzeczy potrafisz robić, a o których nie miałaś wcześniej pojęcia.
- Powinnyśmy to kiedyś powtórzyć.
Dzieliłyśmy wspomnienia i myśli, wiesz o mnie wszystko.
Saphira
spojrzała w jaśniejące gwiazdy.
- Są rzeczy, których nie chciałaś
pamiętać, ale nie mogę ci zabronić poznać prawdy o sobie. Robi się późno,
odniosę cię do domu.
Dziewczyna
wspięła się na grzbiet smoczycy i usadowiła się na jej kłębie. Nogi ukryła pod
grubymi błonami skrzydeł. Ogromny smok przedzierał się przez las prawie bezszelestnie.
Będąc tak blisko, czuła, że jej umysł napiera na nią. Zamknęła oczy, próbując
się na nią otworzyć. Przez chwilę wydawało jej się, że zapach lasu jest
wyraźniejszy, pokiereszowany przez tropy innych zwierząt, które uciekały w popłochu
przed Saphirą.
- Jesteśmy na miejscu. Uważaj na
siebie – powiedziała do niej smoczyca.
Pochyliła
łeb i dotknęła czoła Gwen, czubkiem nosa, zupełnie jakby ją całowała.
- Ty na siebie też. Gwen? Uważaj na
Artura, jego zadanie nadal czeka. Jednak czas jeszcze nie nadszedł. Ile jesteś
w stanie poświęcić, żeby go chronić?
- Wszystko. Gdyby było trzeba
zraniłabym go na tyle mocno, że nie chciałby już nigdy na mnie spojrzeć. Jeżeli
to miałoby go chronić to bym to zrobiła.
Smoczyca
skinęła głową i wróciła do lasu. Gwen nadal stała na werandzie wpatrując się w
niebo. Orion wisiał nisko nad horyzontem, a jego pas jaśniał mocniej niż
zwykle. Wyjęła z kieszeni telefon, była prawie druga w nocy.
- Gwen, co się stało? – Głos Artura
był zaspany i zaniepokojony.
W
gardle dziewczyny pojawiła się gula, której nie potrafiła przełknąć.
- Po prostu chciałam usłyszeć twój
głos – starała się, żeby nie usłyszał, że płacze. Otarła łzy, jakby miało to
pomóc. – Kocham cię.
- Kochanie, ja też cię kocham.
Wszystko w porządku?
- Tak. Przepraszam, że cię obudziłam.
Dobranoc Arturze.
Chłopak
wziął głęboki oddech.
- Nic się nie stało. Dobranoc kocie.
Rozłączyła
się i wybuchła spazmatycznym płaczem.
~*~*~*~
Oto owoc mojej pracy...
Oto owoc mojej pracy...
Długo mi to zajęło, ale jestem zadowolona. W miarę.
Coś ostatnio cicho na tym blogu, nie sądzicie?
Coś ostatnio cicho na tym blogu, nie sądzicie?
Trzymajcie się dziubki :*