Weszła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Zrzuciła trampki i spojrzała na stojąca w progu kuchni Charlotte. Zielone oczy kobiety błyskały niebezpiecznie. Przez chwilę w milczeniu patrzyły na siebie, Gwen odwiesiła kluczyki do szafki i poprawiła czarne włosy, opadające jej na ramię.
- Gdzie byłaś? – Spytała gospodyni, opierając dłonie na biodrach.
- W bibliotece.
- Po co?
Ginny skinęła na nią głową i weszła do salonu, zalanego promieniami słońca. Koc wciąż leżał na kanapie tak jak go pozostawiła. W powietrzu unosił się subtelny zapach kwiatów wiśni, które stały w wazonie z chińskiej porcelany, postawionym na zabytkowym kredensie. Usiadła na fotelu, wskazując kobiecie sąsiednie miejsce. Położyła książkę na stoliku przed nimi i spytała:
- Wiesz co to jest?
Lottie pochyliła się nad woluminem i dotknęła okładki. Drgnęła jakby przeszył ją prąd. Bursztynowe oczy Gwen przyglądały się jej, gdy otworzyła książkę. Przesunęła opuszką po chropowatej kartce i wyprostowała się.
- Historia Banetown. Skąd to masz? Powinna być w archiwach.
- Dziwnym trafem znalazła się na półce w dziale historycznym – odpowiedziała Gwen. – Wierzysz w to co tu jest napisane?
Kobieta pogładziła swój długi warkoczy, przygryzając wargę. Unikała patrzenia na swoją podopieczną.
- Tak – powiedziała po kilku minutach patrzenia na książkę.
Gwen wyprostowała się jak struna. Zacisnęła dłonie na kolanach, by ukryć ich drżenie. Charlotte wstała, odłożyła księgę na kredens i pogłaskała ją po okładce, wpatrywała się w nią smutnymi oczami. Kobieta ściągnęła brwi, a jej ręka zamarła nad woluminem. Odwróciła się powoli w stronę dziewczyny i wbiła w nią spojrzenie szmaragdowych tęczówek.
- Czytałaś to?
Ginny wstała, wkładając ręce w kieszenie dżinsów. W pytaniu kobiety było zawarte pytanie o „klątwę”.
- Fragmenty – Lottie dotknęła dłonią swojej dolnej wargi. – Klątwa? Naprawdę? Przecież to niedorzeczne.
Gosposia zbladła, wyglądała na wstrząśniętą.
- Ginewro – powiedziała cicho, po raz pierwszy w życiu używając jej imienia, bez tytułowania jej „pannicą”. – Są rzeczy, których człowiek nie może pojąć.
- Ale magia nie istnieje!
Te słowa zawisły między nimi. Gwen czuła, że to co powiedziała, nie było przemyślane. Twarz Charlotte ściągnęła się, nie pozwalając odczytać z niej żadnych emocji. Rzuciła swojej podopiecznej lodowate spojrzenie.
- Po tym wszystkim nadal tak twierdzisz?
Wiedziała o czym mówi. O ubiegłych wakacjach, kiedy wydarzyło się wiele rzeczy, których nie sposób było racjonalnie wyjaśnić. Wypadek Gwen, z którego wyszła z nie wielką blizną na przedramieniu. Nagłe zniknięcie Melanie i sen, który śniła po raz pierwszy w dniu szesnastych urodzin, które spędziła samotnie z zabandażowaną ręką. Naglę ją olśniło. Kobiecy głos, który słyszała w szpitalu, mówił do niej, gdy szła przez las – otumaniona i zszokowana. Prowadził ją przez całe życie. Był jakby jej aniołem stróżem.
- Gwen – powiedziała Lottie, wyrywając ją z zamyślenia. Przyglądała się jej z zmartwionym wyrazem twarzy. Położyła jej dłonie na ramionach, pocierając delikatnie, jakby chciała ją rozgrzać. – Nadejdzie czas, gdy wszystkiego się dowiesz.
Puściła ją i ruszyła do kuchni. Jej rudy warkocz, podskakiwał na ramieniu kobiety.
- Nie chce czekać – krzyknęła za nią. – Chce wreszcie zrozumieć, czym jestem!
Usłyszała trzaśnięcie drzwiczek szafki i brzdęk filiżanki. Po chwili do jej uszu doszedł dźwięk gotującej się wody. Przytuliła książkę do piersi i weszła po schodach na piętro. Przechodząc korytarzem do swojego pokoju, zauważyła, że drzwi do pokoju jej matki są otwarte. Oparła się o framugę patrząc na pokój zalany złotymi promieniami słońca. Na toaletce stały ustawione równo flakony perfum od tych robionych na zamówienie w pewnej perfumerii na Capri, przez klasyczny Chanel no.5, do zwykłych wód toaletowych z sieciówek. Rozmaite szminki stały na baczność, niczym wojsko gotowe isć na wojnę. Kremowa kapa w drobne różyczki leżała na ogromnym łóżku z baldachimem. Wszystkie meble w pokoju były wykonane z dębowego drewna pomalowanego na biało, ściany pokrywała żółta tapeta w tłoczone wzory. Na stoliku leżało kilka książek, które znudziły jej mamę lub nie zdążyła się za nie wziąść. Te ulubione stały w równym rzędzie na półce obok okna.
Uśmiechnęła się do siebie i usiadła na łóżku. Po chwili leżała wyciagnęta na łóżku, patrząc na drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Kapa pachniała lawendą, którą jej mama upychała w każde miejsce. Zanurzyła twarz w poduszce czując zapach Aurory. Jej błogostan przerwał dzwonek telefonu. Wyjęła go z kieszeni i odebrała nawet nie patrząc na ekran.
- Halo? - powiedziała do słuchawki, przeciągając ostatnią samogłoskę.
- Bonjour mon cherie - odezwał się głos Aurory.
- Mama, jak tam?
- Wszystko w porządku. Wracam w przyszły wtorek.
Gwen zachłysnęła się powietrzem. Usiadła prosto.
- To świetnie!
- Nie chciałabyś przyjechać po mnie na dworzec? Mam kilka spraw do załatwienia w Londynie w przyszły piątek i wracam pociągiem.
- Oczywiście, że przyjadę. Do Edynburga?
- Tak, dam ci znać o której dokładnie. - Po drugiej stronie zapadła cisza, a po chwili usłyszała jak jej matka mówi do kogoś po francusku. - Cherie, wybacz, ale muszę kończyć. Nowy Picasso przyjechał. Kocham cię.
- Ja ciebie też, mamo.
Połączenie zostało przerwane. Wstała z łóżka i wygładziła kapę, weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Odłożyła książkę na biurko i związała włosy w koka, by jej nie przeszkadzały. Spojrzała na wskazówki zegara, który wskazywały 10. rano. Miała 22 godziny na to, by wyciagnąć jak najwięcej informacji z książki. Strzeliła palcami i ponownie zanurzyła się w lekturze.
Promienie zachodzącego słońca wpadały przez otwarte drzwi balkonowe, zalewając pokój złotym blaskiem. Gwen stała przy biurku otoczona przez notatki, rysunki, cytaty przepisane z książki. Skubała dolną wargę, starająć się poskładać wszystkie informacje w całość. Usłyszała kroki na schodach, a chwilę później delikatne pukanie do drzwi, charakterystycze dla Charlotte. Zdążyłą tylko zebrać papiery na jednen stos i przydusić je opasłym podręcznikiem do francuskiego.
- Ma panienka gościa - kobieta spojrzała na swoją podopieczną. W jej zielonych oczach widać było dezaprobatę do pomysłu dziewczyny rozwiązania tej historii.
- Lottie - powiedziała cicho Gwen, ale gosposia pokręciła nieznacznie głową i wyszła na korytarz, pozostawiając drzwi otwarte.
Ginny potarła twarz dłońmi. Mina jej opiekunki na chwilę odciągnęła ją od myśli o tej przeklętej książce i bądź co bądź o Arturze. Schodząc po schodach, zastanawiała się, czy to właśnie jego spotka w salonie. Uśmiechnęła się nieznacznie na wspomnienie jego srebrnych oczu, rozczochranych, lekko zawijających się za uszami i na karku kasztanowych włosów. W hallu unosił się zapach czekoladowych ciastek i herbaty earl grey. Gwen przygryzła wargę i pewnym krokiem weszła do salonu.
Postać siedząca na fotelu podniosła się nieśpiesznie.
- Gin - powiedziała Melanie, patrząc na przyjaciółkę z rezerwą.
Twarz Gwen nie wyrażała żadnych emocji, skrzyżowała ramiona na piersi, udając, że zbolała mina Mel nie robi na niej najmniejszego wrażenia. Brunetka poprawiła jedwabną bluzkę, którą wcisnęła za pasek krótkiej i obcisłej spódniczki. Jej wysokie szpilki zastukały na drewnianej podłodze, gdy podeszła do niej.
- Gwen, wybacz mi, proszę - położyła jej smukłą dłoń na ramieniu.
- Niby dlaczego? - Spytała czarnowłosa, starając się, by jej głos brzmiał chłodno i ostro, pomimo tego, że miała ochotę rzucić się w ramiona przyjaciółki i zapomnieć o jej winie.
- W niedziele dostałam telefon od ciotki Julie, pamiętasz ją? To siostra mojego ojca. Jej mąż trafił z zawałem do szpitala, a ona kompletnie nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie było nikogo innego kto mógłby jej pomóc. Wiesz, że z Peterem nie mają dzieci, a jej jedyny, żyjący brat mieszka w Stanach. Musiałam jechać do Londynu, by się nią zająć. Gdy twoja matka zadzwoniła chciałam przyjechać, ale na prawdę nie mogłam jej zostawić samej. Wuj wyszedł ze szpitala dopiero dzisiaj rano, a ja przyjechałam najszybciej jak się dało.
- Melanie - przerwała jej spokojnie dziewczyna, odsuwając się od niej. Ręka brunetki opadła bezwładnie. Spojrzała na Gwen z wyczekiwaniem. - W takim razie co robił Twój samochód dzisiaj rano pod twoją kamienicą?
- Jechałam pociągiem. Z Edynburga przyjechałam taksówką, to tylko 50 kilometrów. Mój samochód został w Banetown.
Gwen przesunęła dłonią po swojej twarzy. Podeszła do okna i spojrzała na nieruchomą ścianę lasu. Słyszała niespokojny oddech Melanie, która przysiadła na fotelu. Do salonu weszła Charlotte, niosąca na srebrnej tacy półmisek z ciastkami i filiżanki z herbatą. Gwen podziękowała jej z uśmiechem. Gosposia posłała jej ostrzegające spojrzenie. Dziewczyna zmarszczyła w odpowiedzi brwi. Usiadła na swoim ulubionym miejscu i wzięła jeszcze ciepły przysmak. Mel przyglądała jej, by wybadać w jakim jest nastroju.
- Może nadrobimy zaległości przy drinku - zagaiła brunetka, wygładzając materiał sukienki.
Gwen przytaknęła głową.
- Dark Hole o 20? - spytała, a Melanie uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Kto jedzie?
- Pojedziemy taksówką. Będę po ciebie 19.30.
Ginny zgodziła się ruchem głowy. Przygryzła wargę i napiła się herbaty. Niebo po tej stronie domu przybrało barwę szkarłatu, powoli przechodzącego w granat. Nad czubkami drzew błyszczała Wenus. Melanie mówiła o swojej ciotce o Londynie, próbując zagłuszyć ciszę, która uparcie między nimi wisiała. Zamilkła, gdy odezwał się jej telefon, wyciągnęła go z torebki i zzmarszczyła brwi. Mruknęła, że musi odebrać i jak najszybciej pozwalały jej szpilki, wyszła z pokoju.
- Lottie proszę - szepnęła, stając obok swojej gosposi, która podlewała kwiatki na tarasie z tyłu domu.
- Na prawdę się staram panienko, ale od niej emanuje zła energia. Nie przewracaj oczami, dobrze wiesz, że świat nie jest taki prosty jak się wydaje.
Gwen odwróciła głowę, by ukryć swoją minę. Gosposia spojrzała na nią karcąco, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.
- Rozmawiałyśmy na ten temat wtedy i dzisiaj rano. Dla twojego własnego bezpieczeństwa, będzie lepiej, jeśli szybciej przyjmiesz do wiadomości, że świat wokół ciebie jest inny.
Brunetka oparła się o blat, jej ciemne brwi zbiegły się nad złotymi oczami. Złapała się krawędzi kamiennego blatu i pochyliła się w stronę Charlotty. Kobieta spojrzała na nią, zacisnęła usta w cienką linię.
- O czym ty mówisz? Coś mi grozi? - Gdy tylko zadała to pytanie, pomyślała o złotowłosej kobiecie stojącej przed jej domem. Poczuła, że krew w jej żyłach tężeje.
Lottie wyczuła jej niepokój i położyła dłoń na dłoni dziewczyny. Gwen widziała siateczkę naczyń pod skórą kobiety i czuła jej puls. Spokojny i miarowy. Usłyszały kroki na panelach w korytarzu, Melanie stanęła w progu, nadal trzymając swoją komórkę w ręcę. Spojrzała na przyjaciółkę i sięgnęła po swój płaszcz.
- Mam jeszcze coś do zrobienia, do zobaczenia.
Gwen pomachała jej wolną ręką. Usłyszały traśnięcie drzwi i stukot obcasów na ganku. Charlotte pogładziła dłoń swojej podopiecznej, z delikatnym uśmiechem. Długie, rude rzęsy kobiety, rzucały cień na obsypane piegami policzki. W kącikach jej oczu, pojawiły się zmarszczki. Gwen dopiero teraz zauważyła, że jej Lottie się postarzała. Nie była już tą samą kobietą po trzydziestce, której dzieci dopiero co poszły do podstawówki. Teraz była już dumną matką, której dzieci same zostały rodzicami. Miała jedną wnuczkę o imieniu Amelia, na którą wszyscy wołali Amy. Jako jedyna odziedziczyła urodę po babci, Ginny uwielbiała tą małą osóbkę o dużych zielonych oczach i rudych loczkach do łopatek. Amy widziała w Gwen swoją idolkę.
- Powinnaś odpocząć, przyjedź w niedzielę na obiad. Daphne przyjeżdża, myślę, że George też się zjawi.
Gwen opuściła głowę.
- Przyjdę, dziękuję za zaproszenie - schowała włosy za ucho, Lottie w tym czasie wyjęła z pieca niewielkie pizzerki. - Charlotte powiedzi mi wszystko, co wiesz. Błagam, ja muszę wiedzieć - dodała, błagalnym tonem.
Kobieta podeszła do niej i położyła jej dłonie na ramionach.
- Jeszcze nie nadszedł Czas, obiecuje wkrótce wszystko ci wyjaśnię.
Nie chciała czekać, chciała wiedzieć teraz. Wszyscy kazali jej czekać. Wróciła do swojego pokoju i padła na łóżko. Skuliła się na boku i dotknęła polarowego smoka. Łzy spłynęły jej po policzkach, otarła je ze złością. Ukryła twarz w poduszce, nie obchodziło ją, że zostawi na nich czarne ślady tuszu. Brakowało jej powietrza, ale ona nadal krzyczała. Nikt tego nie słyszał. Jej krzyk był niemy, słyszała go tylko ona, a przynajmniej taką miała nadzieję. Wazon z kwiatami, stojący na komodzie zaczął lekko drżeć. Nie zwracała na to uwagi. Miała dosyć wszystkiego, brakowało jej sił.
Nagle kryształ pękł. Odłamki rozprysły się po całym pokoju. Krzyknęła, tym razem na prawdę. Spojrzała na kwiaty, które spadły na podłogę i na stużki wody spływające po ścianie. Ramiona jej drżały, przycisnęła je do piersi, jakby sama miała się rozpaść. Usłyszała wołanie Charlotty, jednak nie wiedziała co ma powiedzieć. "Wszystko w porządku?", nic nie było "w porządku".
Zbiegła po schodach, mijając na pół-piętrze roztrzęsioną Lottie, która próbowała chwycić ją za ramię. Wyminęłą ją i wpadła na dwór. Jej buty zachrzęściły na żwirze, gdy popędziła w stronę drzew i zniknła między splątanymi konarami. Liście i gałązki wczepiały się w jej włosy, działa jak na autopilocie, przeskakiwała przez korzenie i powalone pnie. Unikała wystających kamieni i kałuż. Nawet nie zauważyła, kiedy między liśmi pojawił się prześwit słońca, kiedy jej nogi sprowadziły ją do JEJ miejsca. Zatrzymała się gwałtownie, ślizgając się na mokrej ziemi.
Powietrze było tu ciężkie od zapachu jeziora i lasu. Stary pomost nadal był na swoim miejscu. Niewielka plaża nadal była taka sama. Chłopak, był jedynym elementem, który się zmienił, nigdy wcześniej nikogo tu nie widziała. Nawet Melanie nie wiedziała o jej kryjówce. Postawiła stopę na deskach, które zaskrzypiały cicho pod jej ciężarem, skrzywiła się. Postać odwróciła się w jej stronę i zobaczyła błyszczące srebrne oczy. Piękne, różowe usta, które błagały o pocałunek, wygięły się w nieśmiałym uśmiechu. Artur przeczesał błysczące, kasztanowe włosy i podszedł do niej. Poczuła jego niezwykły zapach i zapragnęła przylgnąć
do jego ciała, rozkoszować się jego ciepłem i obecnością.
- Hej - powiedział cicho, wyczuła w jego oddechu zapach miętowej gumy do życia, maskujący zapach papierosów. - Nie sądziłem, że cię tu spotkam.
Objęła się ramionami, nie było zbyt ciepło, a jej cienki sweter nie chronił przez przenikliwym wiatrem. Zadrżała.
- I wzajemnie - przygryzła sobie wargę, bół rozlał się falą gorąca po jej twarzy.
Chłopak zciągnął przez głowę swoją bluzę, szara koszulka na długi rękaw podjechała mu do góry, odsłaniąjąc mocno umięśniony brzuch. Podał jej okrycie i pociągnął materiał w dół. Gwen odwróciła wzrok zawstydzona, spojrzała na wyciągniętą w jej stronę bluzę.
- No weź ją - powiedział, podchodząc do niej bliżej. Uśmiechał się delikatnie, a w jego niebiesko-szarych oczach tańczyły wesołe iskierki. Wcisnął jej bluzę przez głowę i włożył jej ręce do rękawów. - Lepiej?
- O niebo lepiej - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko i wtulając się w materiał. - Co tu robisz?
Wzruszył ramionami. Usiedli na końcu pomostu, w tafli jeziora odbijały się ich pomarszczone selwetki. Siedzieli tak blisko siebie, że stykali się ramionami.
- Natrafiłem na to miejsce, podczas wędrówek z moich psem. Podoba mi się tu - rzekł, po chwili milczenia, patrzył na czerwoną tarczę księżyca unoszącą się nad wodą. - Mogę tu pomyśleć, jest tak cicho i zwykle nikogo nie ma - kącik jego ust uniósł się do góry.
- Masz psa? - Spytała ze zdziwieniem. - Jakiego? Jak się wabi?
Zagwizdał głośno na dwóch palcach. Przez chwilę nic się nie działo, jednak po kilku sekundach usłyszała dźwięk przedzierania się przez szuwary i ciche szczeknięcie. Z pobliskiego tataraku wypadł ogromny pies, o czarnej sierści i błyszczących niebieskich oczach, na szyi miał zawieszoną skórzaną obrożę, ze srebną zawieszką w kształcie motyla.
- Poznaj Beauty, jest mieszańcem huskiego i wilczura.
Suczka zaszczekała wesoło, machając ogonem. Podeszła do nich i usiadła obok swojego pana, Artur podrapał ją za uszami. Pies zamknął oczy z zadowolenia.
- Beauty - powiedział do niej chłopak, spojrzała na niego swoimi pięknymi oczami - poznaj Gwen.
Dziewczyna wyciągnęła rękę do zwierzęcia i podrapała go po szyi. Beauty przytuliła głowę do niej dłoni, po chwili położyła pysk na kolanach swojego pana, Artur gładził jej lśniącą sierść, a Gin drapała ją za uszami. Ogon psa kołysał się miarowo.
- Na prawdę jest piękna - szepnęła dziewczyna, przysuwając się bliżej chłopaka i opierając nieśmiało policzek o jego bark. Dłoń Artura musnęła jej biodro, kiedy położył ją za plecami Gwen.
- Dziękuję. Dostałem ją na urodziny od mamy, gdy miałem 15 lat. Jest dla mnie najważniejsza - powiedział z uśmiechem.
Ginny czuła wieź miedzy nim, a zwierzęciem. Widziała w jaki sposób na siebie patrzą. Zawsze chciała mieć takiego czworonożnego przyjaciela, z którym wychodziłaby na długie spacery, siadywałaby wieczorami na kanapie, czy zasypiałaby przytulona do niego, który byłby jej strażnikiem, opiekunem i przyjacielem.
- Zazdroszczę ci - szepnęła.
Spojrzał na nią, jego twarz znajdowała się tylko kilka centymetrów od niej. Czuła oddech chłopaka na swoim policzku, widziała ciemne obwódki jego tęczówek i niewielką bliznę na kości policzkowej.
- Czego? - Spytał równie cicho.
- Beauty - powiedziała. - Zawsze chciałam mieć przyjaciela.
Uśmiechnął się, a w jego prawym policzku pojawił się słodki dołeczek.
- Mogę nim zostać - zaproponował. Zacisnął dłoń na jej bluzie, delikatnie przyciągając ją do siebie. Teraz stykali się także udami i biodrami. - Jeśli tylko chcesz.
- Oczywiście, że możesz - roześmiała się, jej śmiech brzmiał jak delikatne dzwoneczki.
Przesunęła ręką po jego umięśnionych plecach, obejmując go mocniej. Oparł policzek o jej włosy, usłyszała ziewnięcie Beauty i stukot jej pazurów na drewnie. Po chwili dźwięk ucichł, a pies znów zniknął w lesie.
- Nie boisz się, że zginie?
Chłopak zaprzeczył mruknięciem. Czuła, że drży z zimna. Wtuliła się w niego mocniej, próbując ogrzać oddechem jego szyję. Wskazówki jego zegarka przesunęły się na 19:00. Nie chciała wracać, chciała zostać obok niego, wtulona w jego bok, ale nie mogła zawieść Melanie. Mimo wszystko nie chciała stracić przyjaciółki po raz drugi. Podniosła głowę i spojrzała na Artura, który obserwował łabędzie, które wiły gniazdo w pobliskich szuwarach.
- Są tu co roku - wyszeptała, popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Od pięciu lat pojawiają się tutaj i zakładają gniazdo.
- Poznajesz je?
- Oczywiście - uśmiechnęła się, a przez jej twarz przebiegł wyraz triumfu. - Samiczka ma na lewym skrzydle czarną plamkę, a samiec ma bliznę na dziobie.
Artur przyjrzał się ptakom, po chwili jeden z nich rozwinął skrzydła, pokazując na ich wewnętrznej części niewielkie znamię. Chłopak zaśmiał się pod nosem. Delikatnie wyswobodziła się z jego ramion, wstał i przeciągnęła się, ziewając cicho. Artur także stanął na nogi, wbijając dłonie do kieszeni.
- Idziesz już? - zapytał, a w jego głosie czaił się smutek. Skinęła głową i zaczęła ściągać bluzę, by mu ją oddać. Złapał za jej koniec, jego palce delikatnie musnęły jej skórę. - Oddasz mi ją w szkole.
- Dziękuję - powiedziała.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, Gwen myślała, że zaraz ją pocałuje. Zagryzła wargi, rzuciła krótkie "cześć" i zniknęła w lesie.
____
Ta da!!!
Po baaardzo długim czasie wróciłam! Jak wiecie z facebookowej strony laptop wrócił cały i zdrowszy :)
Na razie nie mam jeszcze Worda (działam znów na WordPadzie), więc wybaczcie mi wszystkie błędy, które przeoczyłam. Mam nadzieję, że rozdział jest zadowalający :) Liczę na komentarze!
Kocham Was, Raven.